Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Nareszcie wystękał: – Wszystkie gazety piszą, że sprzedałaś imprezę Anglikom, na sali reklamy na niebieskim tle, Carlton w nazwie zawodów, Carlton w programie, Carlton w reklamie, Carlton w gazetach, Carlton zawojował, Carlton kupił polskie zawody! Ktoś musiał na tym zarobić, w domysłach- ty, zamkną cię, a zawody za dwa dni! Cholera!

Ewa Rusznica -Bozena Wojtkowska debel zenskiUffff… Odetchnęłam z ulgą. O to chodzi, zaczęłam się histerycznie śmiać, po prostu wspaniale, fantastycznie, super, huurrrrrra! Oto reklama, to jest marketing!  Szalewicz pomyślał, że zwariowałam, ponieważ śmiałam się kilka minut, łzy płynęły mi po twarzy, a z nimi mój piękny make up. Na taką chwilę czekałam całe 8 lat. Przeglądam gazety i widzę wszędzie prawie te same tytuły! A we mnie radość! Reklama imprezy, o jakiej można tylko marzyć – we wszystkich gazetach ZA DARMO! Ile osób przyjdzie zobaczyć mistrzostwa? Ile osób będzie chciało spotkać tych, co sprzedali imprezę Anglikom!  Przyszło ponad trzy tysiące ludzi. Stali wszędzie, na dwóch balkonach, siedzieli na miejscach, siedzieli na krzesłach, które Julian zorganizował, przywożąc na halę z technikum kolejowego, ale miejsc i tak nie starczyło! Dziennikarzy wyłapywaliśmy tuż przy wejściu, Ryszard Lachman (rzecznik prasowy PZBad) i Grzegorz Gajewski mój asystent, miał oko na wszystkich. Prowadził ich do Andrzeja. A ten, korzystając z pomocy Zbyszka Mazanek (niestety w 1992 r. odszedł od nas na zawsze), mojego brata judoki, a wtedy porządkowego, sadzał ich na wydzielonych miejscach VIP, gdzie siedzieli już Minister Sportu  Marian Renke, jego zastępca dr Stanisław Stefan Paszczyk (zmarł w roku 2009), Stan Mitchell Prezydent Europejskiej Unii Badmintona, Emile ter Metz-  honorowy Sekretarz Generalny EBU,  Audrey Kinkead, Prezydent Irlandzkiego Związku Badmintona, członek Komisji Rozwoju EBU, Torsten Berg z Danii, przewodniczący tej komisji.  Po wielu latach dowiedziałam się od Wojtka Cicharskiego, w owych latach wicedyrektora Departamentu Sportu, późniejszego sekretarza generalnego PZBad, że Stanisław Stefan Paszczyk, zastępca ministra ds. sportowych nakazał obligatoryjnie pracownikom departamentu sportu wizytację naszych zawodów, aby popatrzyli jak należy organizować imprezy sportowe o zasięgu międzynarodowym. Pewnie wtedy Stefan nie wiedział, że krótko przed ich rozpoczęciem widmo krat więzienia miałam przed oczami.

Kolejnym naszym zacnym sponsorem był Hortex Góra Kalwaria – nawet nie wiem czy dziś firma istnieje – pewnie nie. Nazwisko dyrektora pamiętam do dziś: Zbigniew Galas. Jego zastępcą była Hania B. (spotkałam ją po wielu latach, jest uśmiechnięta jak zwykle, piękna w swoim wieku, choć życie i polska rzeczywistość nie obeszły się z nią łaskawie). Hortex nie tylko ufundował specjalne nagrody w postaci wielkich tortów dla trzech pierwszych drużyn, ale także ogromny tort o wadze ponad dwudziestu kilogramów na bankiet (wyposażył nas też w maszyny z napojami dla zawodników, które rozstawione były na hali). Bankiet odbywał się w Restauracji „Bazyliszek” na Rynku Starego Miasta.

Szefowa hotelu „Vera”, moja imienniczka Jadzia, dziś na emeryturze, życzliwa, drobna kobieta z wielkim charakterem, stanowcza. Krysia, szefowa restauracji, pokonywały góry, aby zabezpieczyć posiłki tak, by nikomu do głowy nie przyszło, że w Warszawie w sklepach oprócz octu i musztardy niczego nie można kupić. Pomagał nam też przewodniczący komitetu honorowego zawodów Zbyszek Lippe, wtedy wiceprezydent m.st. Warszawy, przyznając hotelowi dodatkowy przydział mięsa. W hotelu funkcjonował maleńki sklep Pewex, który przeżywał oblężenie, bo co to były za ceny na alkohole od 0,80 $ do 2,50 $ za butelkę. Nie wiem jak, ale tego towaru w tym sklepie było zawsze w sam raz. Hotele zawsze stanowiły enklawę na tle codzienności tym bardziej, że cztery z nich pracowały jakby razem w sieci – Vera, Nowotel, Solec i Grand Hotel, poczciwy stary Grand, szczyt elegancji lat osiemdziesiątych. Na pierwszym piętrze przyjmował nas Tadeusz Sąsara, dyrektor tych czterech hoteli, przyjaciel sportowych dusz, wieloletni prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Być może jego „oko” wielokrotnie pomagało nam w rozwiązywaniu trudnych spraw zakwaterowania, wystarczającej ilości kawy podczas śniadania (!), czy też napojów w barkach? Bardzo chcieliśmy dopilnować każdego drobiazgu, bo przecież nie mogliśmy pokazać, że czegoś u nas brakuje. My w Polsce mamy wszystko – nie widać tego w sklepach? To nic, to chwilowe, to przejdzie, przecież będzie inaczej, jak nie za kilka dni, to może za kilka lat, przecież my w to wierzyliśmy, że będzie lepiej, że nie będę musiała pisać setek pism do GKKFiT do Komisji Zagranicznej o zgodę na zorganizowanie imprezy – bez takiej zgody ekipy zagraniczne nie mogły otrzymać wiz wjazdowych do Polski, do komendy MO na Ochocie o zgodę na organizacje zawodów na ich terenie, do komendanta na lotnisku z prośbą o szybką odprawę naszych zawodników, do urzędu miasta o specjalne przydziały żywności dla hoteli, z których korzystaliśmy, o dodatkowe przydziały kawy, papieru toaletowego itp. itd. Zbyszek L. był zaprzyjaźniony od lat z Januszem, prezesem Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów, a my przyjaźniliśmy się z Januszem. I tak to szło. My pomagaliśmy jemu, on nam, ale najważniejsza sprawa to dobra organizacja zawodów, obojętne czy dotyczyło to podnoszenia ciężarów, badmintona, judo, szermierki, czy innej dyscypliny sportu. Sport był naszym życiem, naszą pasją, a my chcieliśmy pokazać światu, że to Polska organizuje, że my dajemy radę, mimo wielkiego trudu, mimo tylu braków, mimo szaro – burej rzeczywistości, ale o tym już nasi goście nie wiedzieli, o tym trudzie znaczy. Przecież żadne z nas z wyjątkiem Andrzeja (miał malucha, który był szczytem luksusu) nie jeździło samochodem. Wszystko załatwiało się jeżdżąc komunikacją miejską, nawet pieniądze z banku Renia woziła tramwajem. Jedną z ciekawostek, o której powinnam była napisać jest fakt, że aby tę imprezę zorganizować musiałam się wielu rzeczy nauczyć. Badmintona europejskiego ani światowego nie znałam, jak również języka angielskiego w nim obowiązującego, kiedy zdecydowałam się przejść do pracy z Polskiego Związku Szermierczego (tu obowiązkowym był j. francuski) do badmintona – wtedy do nieistniejącego związku, a moją powinnością było go założyć w roku 1977, wspólnie z  kolegami B. Zdebem, J. Szulinskim, A. Szalewiczem, J. Wrzodakiem, J. Krzewińskim, E. Jarominem, T. Sudczakiem, W. Derychem, J. Musiołem, i jeszcze kilkoma innymi. Tak więc skorzystałam z możliwości, że w Groningen – Holandia w roku 1980, zostały zorganizowane mistrzostwa Europy seniorów w badmintonie. Pojechałam, okazja była wyjątkowa – już wtedy po dwóch latach swobodnie mówiłam po angielsku i załatwiałam wszystkie sprawy w tym przyjazd zawodników na nasze międzynarodowe mistrzostwa Polski. Związek otrzymał zgodę na wyjazd 6 zawodników i 1 trenera na koszt państwa, Andrzej jako prezes na kongres, natomiast ja pojechałam za własne pieniądze. Przez cały czas trwania zawodów siedziałam na widowni i notowałam wszystko, co się tyczyło organizacji mistrzostw: otwarcie zawodów,  prowadzący otwarcie, scenariusz, nagłośnienie, piosenka o Perry Sport – sponsorze, puszczana w przerwach zawodów, rysowałam, ułożenie kortów, kwiaty, to była przecież Holandia, woda dla zawodników, wystrój hali, hostessy – jak ubrane?, sędziowskie ubiory, miejsca sędziowskie, ilość sędziów, sędziowie liniowi ubrania dla nich, firmy sponsorskie, stoiska, zaplecze, szatnie, kawiarenka, transport, hotele, ceny, odbiór ekip z lotniska, dworca kolejowego, bankiet. Powstał z tego cały zeszyt uwag, szkiców, notatek, taki jakby mój własny manual: jak dobrze zrobić imprezę międzynarodową w badmintonie, aby się nie wstydzić, gdy przyjedzie cały świat. Ten właśnie zeszyt był w roku 1985 moim przewodnikiem. Niestety nie mam  swoich własnych zdjęć, dlatego poprosiłam Jana Jerzy Dolhan - Grzegorz Olchowik gra deblowaRozmarynowskiego, naszego przyjaciela fotografa, o udostępnienie kilku z tych najładniejszych zawodów w badmintonie, jakie oglądałam w latach osiemdziesiątych, po prostu nie miałam wtedy jeszcze aparatu fotograficznego i dlatego nie mogłam ich zrobić! Nota bene dopiero w 1987 r. nabyłam ten sprzęt wykorzystując wyjazd zaprzyjaźnionego trenera do Singapuru. Aparat był rzeczywiście tani i służył mi przez prawie 14 lat.

Uroczyste otwarcie zawodów na Hali Mery; stawiły się wszystkie ekipy, sędziowie polscy i zagraniczni, trenerzy, VIP-y, zaproszeni goście, sponsorzy, hostessy ubrane w swoje służbowe sweterki czerwone-białe. Powitanie prezesa PZBad – Andrzeja Szalewicza i oficjalne otwarcie Prezydenta EBU. Stan Mitchell skierował do nas wiele ciepłych słów dotyczących perfekcyjnej organizacji zawodów. Na zakończenie otwarcia wszystkie ekipy otrzymały upominki – każdy zawodnik, trener, kierownik ekipy, sędzia, VIP czy osoba pracująca przy organizacji zawodów otrzymali biało-czerwone czapeczki i szaliki z napisem Helvetia Cup. Następnego dnia, w południe, wszyscy oficjele zostali zaproszeni do Sali Koncertowej w Towarzystwie im. Fryderyka Chopina w Warszawie przy ul. Okólnik na uroczysty koncert chopinowski – gwiazdą koncertu był Janusz Olejniczak. Nasi goście otrzymali na pamiątkę kasety z nagraniami pianisty wraz z jego autografem. Polski Związek Badmintona w podziękowaniu za 1, 5 godzinny koncert obdarzył artystę pięknym bukietem kwiatów. I to był jedyny koszt, jaki ponieśliśmy. Z Towarzystwem im. Fryderyka Chopina byłam związana osobiście. Mój wychowawca szkolny z Liceum im R. Traugutta pan Bogumił Pałasz był tam Dyrektorem, stąd możliwość załatwienia przepięknego spektaklu – koncertu w Towarzystwie im. Fr. Chopina za darmo. Ponadto, dyrektor B. Pałasz otworzył dla nas Pałac w Żelazowej Woli, który o tej porze roku był zamknięty dla zwiedzających, a my nie dość, że pokazaliśmy naszym gościom miejsce urodzenia Chopina, ale też zaprosiliśmy ich do jedynej w Żelazowej Woli Restauracyjki „Pod Wierzbą” na pyszne polskie pierogi oraz czerwony szampan nieznany w Europie z komentarzem, że skoro przyjechali do komunistycznego państwa, to kolor czerwony jest obowiązkowy. A uczciwie mówiąc restauracja ta niczym innym nie dysponowała. Zawsze twierdziłam, że w pracy potrzeba jest trochę szczęścia. Nam w badmintonie lat osiemdziesiątych to szczęście sprzyjało.

Dzisiaj w roku 2010, roku Fryderyka Chopina, taki koncert podkreśliłby znaczenie tej rocznicy i nasze przywiązanie do fenomenalnego kompozytora i wirtuoza.

Zbyszek L. był przez wiele lat naczelnikiem dzielnicy na Ochocie, i była ona jego oczkiem w głowie. Potrafił nocami jeździć samochodem po tej swojej Ochocie patrząc okiem gospodarza, co by tu jeszcze poprawić, aby choć trochę lepiej żyło się tutaj ludziom. A hala Mera znajdowała się właśnie na terenie Ochoty. Zbyszek przeszedł do Ratusza na plac Bankowy (wtedy pl. Dzierżyńskiego) chyba na początku lat osiemdziesiątych. No i dobrze! Cieszyliśmy się wszyscy – my ludzie sportu. Zyskaliśmy Patrona imprez, który pomagał nam załatwiać rzeczy nie do załatwienia, a tak naprawdę rzeczy małe, oczywiste, które wtedy urastały do rangi wielkich problemów. W archiwum związku znajdują się tomy dokumentów, które produkowaliśmy, bo były konieczne, pozwolenia, zgody, odmowy, odwołania, zgody cenzury, o przepraszam, Głównego Urzędu Kontroli, Prasy Publikacji i Widowisk, mieszczącego się na ul. Mysiej. Zgody na treść zawartą w programach, plakatach, zaproszeniach, na druk tych programów, plakatów, zaproszeń, na ich rozpowszechnianie, czyli rozsyłanie różnym osobom i firmom, również na rozklejanie plakatów w Warszawie. Pamiętacie takie specjalne do tego celu wybudowane owalne słupy? Firma, która zajmowała się rozlepianiem plakatów miała swoja siedzibę na ul. Hożej, a więc jeszcze jedna wizyta, pismo z prośbą o wykonanie usługi, oczywiście z pieczątką z ul. Mysiej. Na rozsyłanie zaproszeń do różnych firm, instytucji, VIP-ów, jak to się robi z zaproszeniami. Inny świat… zupełnie inny, dzisiaj nieznany.

Stałym sponsorem zawodów międzynarodowych, w tym i Helvetii, była firma Xerox z siedzibą przy ul. Szpitalnej, której szefował Zygmunt Lucek. My kupowaliśmy papier do kserografu, oni dostarczali nam jedną lub dwie kopiarki. I biuro zawodów oraz biuro prasowe pod wodzą Ryszarda Lachmana, Wojtka Perka, jego żony Halinki i Basi szły pełną parą. Komunikaty w ilościach dowolnych były wydawane na czas w kolorowych okładkach przygotowywanych przez firmę introligatorską Hanki i jej matki. Córka Hanki, trzyletnia dama, była w pewnym momencie naszą modelką – ubrana w koszulkę z napisem sponsora, a w małej rączce trzymająca wielką rakietkę. Organizacja tak dużych zawodów była możliwa tylko, i tylko, dlatego, że wszyscy pracowali rodzinnie, przyjacielsko; moja bratowa Jola pracowała, jako kasjerka, nasi rodzice na przykład zajmowali się wpuszczaniem na halę widzów, a później dopilnowaniem, aby z szatni wychodziły osoby we właściwych ubraniach, a niepożyczonych (zdarzyło się i tak), również dystrybuowali (wydzielali) papier toaletowy, który był „załatwiany”, bo powieszony w toalecie zbyt szybko znikał całymi rolkami a Warszawa przecież, jako stolica nie mogła sobie pozwolić na toalety bez papieru!  (matka była dodatkowo osobą, która parzyła kawę dla VIP-ów i sędziów).

Przed Drużynowymi Mistrzostwami Europy, gr. B w Warszawie rozgrywane były w styczniu międzynarodowe mistrzostwa Austrii, na które pojechałam z zawodnikami, aby zobaczyć jak takie zawody wyglądają i co nam jeszcze Horst Kullnigg - in 1985 Prezes Austriackiego Związku Badmintonapotrzeba a potrzeba było wielu rzeczy. Nie pamiętam jak mi to wpadło do głowy, aby iść do Horsta (ówczesnego prezesa Austriackiego Związku Badmintona) z pytaniem, co zrobią z pudełkami, w których trzymają komunikaty i informacje dla ekip. Zapytałam. Odpowiedź była prosta – wyrzucimy. A ja na to: – Takie dobre pudełka, przecież przydadzą się nam w Warszawie! Zabrałam 23 pudełka, pięknie rozłożyłam, spakowałam do mojej wielkiej torby sportowej i przywiozłam do Warszawy razem z karteczkami samoprzylepnymi w różnych kolorach, setką długopisów, podkładkami dla sędziów, i przez następne kilka lat używaliśmy ich ot tak, jakby od zawsze były dostępne u nas w dowolnych ilościach, pamiętam nawet kolor brązowej tektury z napisami państw po angielsku. Horst znawca tematu organizacji wielkich imprez, do tych pudełek brązowych dodał też kilka kilogramów kawy wiedeńskiej, którą wykorzystaliśmy serwując VIP-om , gościom oraz sędziom na hali Mera.

Wasza Jadwiga

cdn 14.02.2010

komentarzy 14 do wpisu “Badminton rok 1985 – część druga”

  1. aldona

    Kochana Jadziu!
    Radość ogromna towarzyszy mi gdy czytam co napisałaś o tym zwycięstwie LUDZI nad materią tamtych, szarych, bolesnych lat osiemdziesiątych. Lat walki, aby pokonac szarość, małość – lat solidarności dobrych ludzi , ktorzy zwyciężyli.

    Wspominasz tak jedrnie, tak ciekawie i tak prawdziwie, że to co było w hali Mery widzę naocznie, jestem w całym srodku tamtych wydarzeń i w Polsce, i na tych miedzynarodowych zawodach w Austri,i i w drodze powrotnej ogladam jak taszczysz w walizie zdobyczne 23 pudełka, te długopisy, te karteczki samoprzylepne , a wszystko po to, zeby to, co kochasz – jasniało.
    Niech jaśnieje wszystko! Aldona

  2. Jadwiga

    Kochna Aldono,
    Ja taszczyłam, taszczyli nasi zawodnicy, taszczyli nasi trenerzy, przywożąc sprzęt, inne duperele, niezbędne w grze czy też organizacji i nikt nigdy nie powiedział, że nie weźmie, to za ciężkie, wszyscy byliśmy dotknięci tym samym.
    A jak jedliśmy w pociągu kanapki to sami je robiliśmy zawodnicy i opiekunowie i starsi i młodsi a jak jechaliśmy na zawody to 40 i 50 godzin pociągiem też (Edynburg) i cieszyliśmy się, że możemy jechać, że bierzemy udział
    i nie straszne nam było, że za moje pieniądze w komercyjnym sklepie kupiłam zapasy wędliny i jabłek aby w drodze tam i z powrotem było co jeść. Przyjmowaliśmy to wszystko ze smiechem bo wtedy najważniejszy był udział, zwycięstwo, start, wygranie grupy choćby i IV ostatniej aby awansować do grupy III.
    Pozdrawiam

  3. monia

    te opowieści są cudowne, niezwykłe i po prostu wzruszające. Dzięki Jadwigo, m 🙂

  4. zośka

    A mnie dodatkowo fascynuje Twoja FENOMENALNA pamięć do detali:) i nie o tort z Hotexu bynajmniej tu chodzi:)

  5. Beata

    Faktycznie, wszystkie trudności były jakoś pokonywane, bo nikt nie patrzył ile na tym zarobi. Wszyscy pracowaliśmy z pasją i uśmiechem. Czasem nogi albo głowa bolały, ale wypiło się szybko kawusię i dalej do walki z przeszkodami. Do zabawnych historii mogę dorzucić, jak trudno było niektórym VIP-om zrozumieć, że jednego dnia po jedną osobę podjeżdżał wielki autokar a drugiego, razem z dodatkowymi 4 osobami musieli się gnieździć w fiacie. No cóż, zawsze jakąś ciekawą historią pytania odnośnie logiki takiego postępowania się odsuwało. Nikt nigdy nie powiedział, że po prostu nam czegoś brakuje, bo jak to Polacy, boso, ale w ostrogach! Zawsze opowiadałam VIP-om tysiące dobrych rzeczy o Polsce (dla wyjaśnienia byłam hostessą)i tak naprawdę to po świetnie zorganiowanej imprezie, koncertami Chopina, dobrymi restauracjami itp. wyjeżdżali z wrażenie, że ta nasza siermiężna Polska, to kraj wspaniały.

  6. Aleksandra

    Pani jest z tej samej gliny ulepiona co prof. Bartoszewski całe Wasze pokolenie jest takie a u nas co tylko marudzą a przecież źle nie jest. Wszystko dostępne prasa, telewizja, szynka parmeńska. Profesor zawsze powarza „w czasie okupacji wszystko było zabronione i za to wszystko groziła kara śmierci, więc my wszystko robiliśmy skoro i tak można było zginąć”. Pani tak samo wszystko się da chociaż oficjalnie wszyscy wiedzą że się nie da albo że nie ma, albo że zabronione. To budujące dla mnie jako dla osoby, która wszystko ma gdzie nie blokują mnie żadne zakazy i nigdy nie blokowały. No może tylko jak byłam mała to mi Dziadek przywoził francuskie sztruksy z Moskwy pod figurką Lenina, bo odprawa pilotów była wtedy przeprowadzana i kontrola bagażu, no ale jak na wierzchu leżał Lenin to już nie sprawdzali 🙂
    Teraz nie ma żadnych barier i ja jestem TU szczęśliwa i nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych właśnie dzięki Profesorowi, Pani i przedwojennemu wychowaniu, które mam jak się śmiała zawsze moja Prababcia.

    ściskam
    o.

  7. Jadwiga

    Monia,
    te opowieści są z krwi i kości, bo takie było nasze życie, no to nic, że nie można było wymieniać dolarów, a myśmy tym zawodnikom je wymieniali, bo jak tu młodemu wyjaśnic,że nie może się napić w barku soku, oczywiście, mógł wymienić oficjalnie ale na ten sok by mu nie starczyło. A te dewizy wymieniane za nasze własne pieniądze, służyły nam później do kupowania dla związku różnych rzeczy, których u nas nie było a które były niezbędne, a na to nie dostawało się przydziałów, a zawodnicy musieli mieć różne drobiazgi np. owijki z ręczników ciętych były dobre do pewnego momentu, później to aby zawodnicy nie mówili, że maja gorsze to czy tamto tośmy z tych poieniędzy kupowali, mówiąc, że dali nam hehehehehe, aby nie byli sfrustrowani, aby myśleli, że jest jak najbardziej ok. Nie było.
    Serdeczności

  8. Jadwiga

    Zośko,
    pamięć mam bo to moja młodość i o wszystko trzeba było walczyć, poza tym ja w tym związku pracowałam, nie tylko siedząc przy biurku, ale ruszałam cztery litery i załatwiałam jeżdżąc po Warszawie, prosząc no i jakoś szło, zresztą Andrzej był bardzo pomocny przy wszelkiego rodzaju zalatwianiu.
    Należy jeszcze dodać, ze ja i Andrzej nie byliśmy małżeństwem. On mężczyzna był żonaty i ja też byłam mężatka, więc nam się razem pracowało pod tytułem kto lepszy.Pamiętam taką konferencję gdzie Grzegorz Wasylkowski z Dziennika Ludowego dziennikarz po wywiadzie ze mną napoisał, że rozmawiał z sekr.gen. PZBad Jadwigą Ślawską Szalewicz.Taki Prorok. Później nas przeprosił na łamach tej samej gazety !
    Nawet nie wiesz jakie różne sprawy człowiek pamięta.

  9. Jadwiga

    Beata,
    Tak właśnie było, i dlatego tylko dwie lub trzy hostessy mogły z nami pracować, Ty byłaś gwiazdą a drugą była Patrycja. Wy właśnie na różne dziwne pytania umiałyście historię stworzyć i czasami jak ludzie przychodzili do mnie i opowiadali te wasze historie, to z refleksem musiałam pointę wymyślić, a pamiętasz jak po tej właśnie imprezie Grzogorz krwią się zalał, a ja głos na tydzień straciłam,
    bo nerwy puściły i musiałam swoje odchorować. To było łatwe ale tylko z daleka dla gości zagranicznych, my tyraliśmy jak woły- wszyscy!Ale ważne było, że impreza wychodziła i wszyscy nas chwlili i to było najcenniejsze a to że chorowaliśmy,byliśmy okresowo bez głosu,spaliśmy po 18 godzin, -następona impreza dopiero za rok,to przecież wyjdziemy na prostą.

  10. zośka

    Bo z tym proroctwem to ponoć; mówisz-masz. Muszę sobie w takim razie coś pozytywnego powiedzieć, idę wymyslić co.

  11. Jadwiga

    Aleksandro,
    Tak nam się zdarzyło w Edynburgu o którym wspomniałam już. Pojechaliśmy na ME Juniorów. Koło hotelu był sklep duży a wnim wszystkiego pełno. Organizator (Szkoci)dali nam kieszonkowe, więc my co ? Andrzej i ja na przeszpiego co gdzie jest. Znaleźliśmy ten wielki sklep. Ceny były dwa razy niższe niż w sklepie, no to my łap wózek ale był trochę inny od tych w sklepach no i pakujemy, skarpety, mydło zielone jabłuszko, szampon zielone jabłuszko, proszki do prania i inne rzeczyw tym czekolady i pasty do zębów. Przy kasie pani policzyła wyszło 78 funtów – ok no problem, wyjmuję podaję a pani prosi o kartę, jaka kartę ? pytam grzecznie – no naszą kartę.Hmmm ja nie mam karty ani waszej ani swojej odpowiadam. Pójdę po szefa. OK czekamy. Szef przyszedł, pyta co i jak, ja odpowiadam a wy skąd , no z Polski, a tu co robicie ? no ja , ze przyjechaliśmy na pierwsze w życiu mistrzostwa Europy juniorów w badmintonie. Oh, yes, understand. I do pani w kasie, ok prosze użyć mojego identyfikatora i prosze przyjąć pieniądze. Ja po transakcji i podziękowaniu pytam a co to za sklep? a on, to jest hurtownia dla właścicieli sklepów w Edynburgu. Yes, ok sorry, not at all, odparł pan szef. Następnego dnia cała polska ekipa zrobiła w tym sklepie zakupy. Do Polski przywieźliśmy najtańszy w życiu szmpon, mydło, pachnące zielonym jabłuszkiem. Takie sytuacje też nam się zdarzały. Ale rezonu nie traciliśmy nigdy, nawet wtedy gdy ewidentnie popełnialiśmy bezwiednie jakąś gafę, zawsze sorry i usmiech ratowały nas, no i polskie proporczyki i znaczki rozdawane w ilościach przemysłowych, pomagały !

  12. Jadwiga

    Zośko,
    ja sobie od trzech dni mówię, że schudnę, no i zobaczymy, wczoraj tłusty czwartek, dzisiaj kino film Nine, no i kawa, sok ale to ponadnormatywne, więc nie wiem jak to proroctwo mi wyjdzie ! Pomyślę o nowym.

  13. Jola

    A teraz kilka słów uwagi po przeczytaniu Twojego wpisu.O sporcie nie piszę bo się nie znam,ale po przeczytaniu tych wspomnień ,które są tak obrazowe i tak podziałały na moja wyobraźnię czułam ,że siedzę tam na widowni i uczestniczę w rywalizacji zawodników.Jadziu posiadłaś sztukę przyciągania takich analfabetów sportowych jak ja do zainteresowania sie sportem.A dla przyszłych organizatorów imprez sportowych dobry instruktaż ,że to co wydaje się niemożliwe jednak jest możliwe.To ostatnie zdanie napisałam po przeczytaniu komentarza p.Aleksandry,która tak ładnie napisała ,że należysz do Tych co realizują to co niemożliwe i oby takich ludzi było więcej ,a będzie nam łatwiej żyć i jeszcze raz dzięki Jadziu.

  14. Jadwiga

    Jolu,
    Zawsze działałam według zasady, żeby nie mówić, że coś jest niemożlwie do zrobienia, bo zawsze znajdzie się ktoś, który nie wie,że to jest niemożliwe i właśnie on to zrobi. Skoro tak, to trzeba zrobić to samemu, lepiej, sprawniej, skuteczniej,
    a satysfakcja będzie ogromna.
    Uściski

Zostaw odpowiedź

XHTML: Możesz używać następujące tagi: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.