Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Janusz Przedpełski’

Nareszcie wystękał: – Wszystkie gazety piszą, że sprzedałaś imprezę Anglikom, na sali reklamy na niebieskim tle, Carlton w nazwie zawodów, Carlton w programie, Carlton w reklamie, Carlton w gazetach, Carlton zawojował, Carlton kupił polskie zawody!

Ktoś musiał na tym zarobić, w domysłach- ty, zamkną cię, a zawody za dwa dni! Cholera!

Uffff… Odetchnęłam z ulgą.

 O to chodzi, zaczęłam się histerycznie śmiać, po prostu wspaniale, fantastycznie, super, huurrrrrra! Oto reklama, to jest marketing!  Szalewicz pomyślał, że zwariowałam, ponieważ śmiałam się kilka minut, łzy płynęły mi po twarzy, a z nimi mój piękny make up. Na taką chwilę czekałam całe 8 lat. Przeglądam gazety i widzę wszędzie prawie te same tytuły!

 A we mnie radość! Reklama imprezy, o jakiej można tylko marzyć – we wszystkich gazetach ZA DARMO! Ile osób przyjdzie zobaczyć mistrzostwa? Ile osób będzie chciało spotkać tych, co sprzedali imprezę Anglikom! 

Przyszło ponad trzy tysiące ludzi. Stali wszędzie, na dwóch balkonach, siedzieli na miejscach, siedzieli na krzesłach, które Julian zorganizował, przywożąc na halę z Technikum Kolejowego, ale miejsc i tak nie starczyło! Dziennikarzy wyłapywaliśmy tuż przy wejściu, Ryszard Lachman (rzecznik prasowy PZBad)  Zbyszek Mazanek (mój brat) i Grzegorz Gajewski mój asystent, mieli oko na wszystkich. Prowadzili ich do Andrzeja. A ten, korzystając z pomocy Zbyszka Mazanek (niestety w 1992 r. odszedł od nas na zawsze), mojego brata judoki, a wtedy porządkowego, sadzał ich na wydzielonych miejscach VIP, gdzie siedzieli już Minister Sportu  Marian Renke, jego zastępca dr Stanisław Stefan Paszczyk (zmarł w roku 2009), Stan Mitchell Prezydent Europejskiej Unii Badmintona, Emile ter Metz- honorowy Sekretarz Generalny EBU,  Audrey Kinkead, Prezydent Irlandzkiego Związku Badmintona, członek Komisji Rozwoju EBU, Torsten Berg z Danii, przewodniczący tej komisji. 

Po wielu latach dowiedziałam się od Wojtka Cicharskiego, w owych latach wicedyrektora Departamentu Sportu, późniejszego sekretarzageneralnego PZBad, że Stanisław Stefan Paszczyk, zastępca ministra ds. sportowych nakazał obligatoryjnie pracownikom Departamentu Sportu GKKFiS wizytację naszych zawodów, aby popatrzyli jak należy organizować imprezy sportowe o zasięgu międzynarodowym. Pewnie wtedy Stefan nie wiedział, że krótko przed ich rozpoczęciem widmo krat więzienia miałam przed oczami.

Kolejnym naszym zacnym sponsorem był Hortex Góra Kalwaria – nawet nie wiem czy dziś firma istnieje – pewnie nie. Nazwisko dyrektora pamiętam do dziś: Zbigniew Galas. Jego zastępcą była Hania B. (spotkałam ją po wielu latach, jest uśmiechnięta jak zwykle, piękna w swoim wieku, choć życie i polska rzeczywistość nie obeszły się z nią łaskawie). Hortex nie tylko ufundował specjalne nagrody w postaci wielkich tortów dla trzech pierwszych drużyn, ale także ogromny tort o wadze ponad dwudziestu kilogramów na bankiet (wyposażył nas też w maszyny chłodzące  napoje  dla zawodników, które rozstawione były na hali). Bankiet odbywał się w Restauracji „Bazyliszek” na Rynku Starego Miasta.

Szefowa hotelu „Vera”, moja imienniczka Jadzia, dziś na emeryturze, życzliwa, drobna kobieta z wielkim charakterem, stanowcza. Krysia, szefowa restauracji, pokonywały góry, aby zabezpieczyć posiłki tak, by nikomu do głowy nie przyszło, że w Warszawie w sklepach oprócz octu i musztardy niczego nie można kupić. Pomagał nam też przewodniczący komitetu honorowego zawodów Zbyszek Lippe, wtedy wiceprezydent m.st. Warszawy, przyznając hotelowi dodatkowy przydział mięsa. W hotelu funkcjonował maleńki sklep Pewex, który przeżywał oblężenie, bo co to były za ceny na alkohole od 0,80 $ do 2,50 $ za butelkę. Nie wiem jak, ale tego towaru w tym sklepie było zawsze w sam raz. Hotele zawsze stanowiły enklawę na tle codzienności tym bardziej, że cztery z nich pracowały jakby razem w sieci – Vera, Nowotel, Solec i Grand Hotel, poczciwy stary Grand, szczyt elegancji lat osiemdziesiątych. Na pierwszym piętrze przyjmował nas Tadeusz Sąsara, dyrektor tych czterech hoteli, przyjaciel sportowych dusz, wieloletni prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Być może jego „oko” wielokrotnie pomagało nam w rozwiązywaniu trudnych spraw zakwaterowania, wystarczającej ilości kawy podczas śniadania (!), czy też napojów w barkach? Bardzo chcieliśmy dopilnować każdego drobiazgu, bo przecież nie mogliśmy pokazać, że czegoś u nas brakuje.

My w Polsce mamy wszystko – nie widać tego w sklepach? To nic, to chwilowe, to przejdzie, przecież będzie inaczej, jak nie za kilka dni, to może za kilka lat, przecież my w to wierzyliśmy, że będzie lepiej, że nie będę musiała pisać setek pism do GKKFiS do Komisji Zagranicznej o zgodę na zorganizowanie imprezy – bez takiej zgody ekipy zagraniczne nie mogły otrzymać wiz wjazdowych do Polski, do komendy MO na Ochocie o zgodę na organizacje zawodów na ich terenie, do komendanta na lotnisku z prośbą o szybką odprawę naszych zawodników, do urzędu miasta o specjalne przydziały żywności dla hoteli, z których korzystaliśmy, o dodatkowe przydziały kawy, papieru toaletowego itp. itd. Zbyszek L. był zaprzyjaźniony od lat z Januszem Przedpełskim, prezesem Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów, a my przyjaźniliśmy się z Januszem. I tak to szło. My pomagaliśmy jemu, on nam, ale najważniejsza sprawa to dobra organizacja zawodów, obojętne czy dotyczyło to podnoszenia ciężarów, badmintona, judo, szermierki, czy innej dyscypliny sportu. Sport był naszym życiem, naszą pasją, a my chcieliśmy pokazać światu, że to Polska organizuje, że my dajemy radę, mimo wielkiego trudu, mimo tylu braków, mimo szaro – burej rzeczywistości, ale o tym już nasi goście nie wiedzieli, o tym trudzie znaczy. Przecież żadne z nas z wyjątkiem Andrzeja (miał malucha, który był szczytem luksusu) nie jeździło samochodem. Wszystko załatwiało się jeżdżąc komunikacją miejską, nawet pieniądze z banku Renia Jarnutowska woziła tramwajem w maleńkiej torebce takiej „kopertówce”  pod pachą, aby nie zwracać  niepotrzebnie uwagi dźwigając dużą torbę.

Jedną z ciekawostek, o której powinnam była napisać jest fakt, że aby tę imprezę zorganizować musiałam się wielu rzeczy nauczyć. Badmintona europejskiego ani światowego nie znałam, jak również języka angielskiego w nim obowiązującego, kiedy zdecydowałam się przejść do pracy z Polskiego Związku Szermierczego (tu obowiązkowym był j. francuski) do badmintona – wtedy do nieistniejącego związku, a moją powinnością było go założyć w roku 1977, wspólnie z  kolegami B. Zdebem, J. Szulinskim, A. Szalewiczem, J. Wrzodakiem, J. Krzewińskim, E. Jarominem, T. Sudczakiem, W. Derychem, J. Musiołem, i jeszcze kilkoma innymi. Tak więc skorzystałam z możliwości, że w Groningen – Holandia w roku 1980, zostały zorganizowane mistrzostwa Europy Seniorów w badmintonie. Pojechałam, okazja była wyjątkowa – już wtedy po dwóch latach prywatnych lekcji, które pobierałam u Joanny Malesy (Kołackiej)  swobodnie „mówiłam” po angielsku i załatwiałam wszystkie sprawy w tym przyjazd zawodników na nasze międzynarodowe mistrzostwa Polski. Związek otrzymał zgodę na wyjazd 6 zawodników i 1 trenera na koszt państwa, Andrzej jako prezes na kongres, natomiast ja pojechałam za własne pieniądze. Przez cały czas trwania zawodów siedziałam na widowni i notowałam wszystko, co się tyczyło organizacji mistrzostw: otwarcie zawodów,  prowadzący otwarcie, scenariusz, nagłośnienie, piosenka o Perry Sport – sponsorze, puszczana w przerwach zawodów, rysowałam, ułożenie kortów, kwiaty, to była przecież Holandia, woda dla zawodników, wystrój hali, hostessy – jak ubrane?, sędziowskie ubiory, miejsca sędziowskie, ilość sędziów, sędziowie liniowi ubrania dla nich, firmy sponsorskie, stoiska, zaplecze, szatnie, kawiarenka, transport, hotele, ceny, odbiór ekip z lotniska, dworca kolejowego, bankiet. Powstał z tego cały zeszyt uwag, szkiców, notatek, taki jakby mój własny manual: jak dobrze zrobić imprezę międzynarodową w badmintonie, aby się nie wstydzić, gdy przyjedzie cały świat. Ten właśnie zeszyt był w roku 1985 moim przewodnikiem.

Niestety nie mam  swoich własnych zdjęć, dlatego poprosiłam Jana Rozmarynowskiego, naszego przyjaciela fotografa, o udostępnieniekilku z tych najładniejszych zawodów w badmintonie, jakie oglądałam w latach osiemdziesiątych, po prostu nie miałam wtedy jeszcze aparatu fotograficznego i dlatego nie mogłam ich zrobić! Nota bene dopiero w 1987 r. nabyłam ten sprzęt wykorzystując wyjazd zaprzyjaźnionego niemieckiego trenera Gunther Huber’a  do Singapuru. Aparat był rzeczywiście tani kosztował niecałe sto dolarów  i służył mi przez prawie 14 lat.

Uroczyste otwarcie zawodów na Hali Mery; stawiły się wszystkie ekipy, sędziowie polscy i zagraniczni, trenerzy, VIP-y, zaproszeni goście, sponsorzy, hostessy ubrane w swoje służbowe sweterki czerwone-białe. Powitanie prezesa PZBad – Andrzeja Szalewicza i oficjalne otwarcie Prezydenta EBU. Stan Mitchell skierował do nas wiele ciepłych słów dotyczących perfekcyjnej organizacji zawodów. Na zakończenie otwarcia wszystkie ekipy otrzymały upominki – każdy zawodnik, trener, kierownik ekipy, sędzia, VIP czy osoba pracująca przy organizacji zawodów otrzymali biało-czerwone czapeczki i szaliki z napisem Helvetia Cup. Następnego dnia, w południe, wszyscy oficjele zostali zaproszeni do Sali Koncertowej w Towarzystwie im. Fryderyka Chopina w Warszawie przy ul. Okólnik na uroczysty koncert chopinowski – gwiazdą koncertu był Janusz Olejniczak. Nasi goście otrzymali na pamiątkę kasety z nagraniami pianisty wraz z jego autografem. Polski Związek Badmintona w podziękowaniu za 1, 5 godzinny koncert obdarzył artystę pięknym bukietem kwiatów. I to był jedyny koszt, jaki ponieśliśmy. Z Towarzystwem im. Fryderyka Chopina byłam związana osobiście. Mój wychowawca szkolny z Liceum im R. Traugutta pan Bogumił Pałasz był tam Dyrektorem, stąd możliwość załatwienia przepięknego spektaklu – koncertu w Towarzystwie im. Fr. Chopina za darmo. Ponadto, dyrektor B. Pałasz otworzył dla nas Pałac w Żelazowej Woli, który o tej porze roku był zamknięty dla zwiedzających, a my nie dość, że pokazaliśmy naszym gościom miejsce urodzenia Chopina, ale też zaprosiliśmy ich do jedynej w Żelazowej Woli Restauracyjki „Pod Wierzbą” na pyszne polskie pierogi oraz czerwony szampan nieznany w Europie z komentarzem, że skoro przyjechali do komunistycznego państwa, to kolor czerwony jest obowiązkowy. A uczciwie mówiąc restauracja ta niczym innym nie dysponowała. Zawsze twierdziłam, że w pracy oprócz szczęścia potrzebna też jest |”ułańska fantazja”. Nam w badmintonie lat osiemdziesiątych to szczęście sprzyjało a i z  fantazją nie było najgorzej.

Dzisiaj w roku 2013, taki koncert podkreśliłby nasze przywiązanie do fenomenalnego polskiego kompozytora i wirtuoza.

Zbyszek Lippe  był przez wiele lat naczelnikiem dzielnicy na Ochocie, i była ona jego oczkiem w głowie. Potrafił nocami jeździć samochodem po tej swojej Ochocie patrząc okiem gospodarza, co by tu jeszcze poprawić, aby choć trochę lepiej żyło się  ludziom. A hala Mera znajdowała się właśnie na terenie Ochoty. Zbyszek przeszedł do Ratusza na plac Bankowy (wtedy pl. Dzierżyńskiego) chyba na początku lat osiemdziesiątych. No i dobrze! Cieszyliśmy się wszyscy – my ludzie sportu. Zyskaliśmy Patrona imprez, który pomagał nam załatwiać rzeczy nie do załatwienia, a tak naprawdę rzeczy małe, oczywiste, które wtedy urastały do rangi wielkich problemów. W archiwum związku znajdują się tomy dokumentów, które produkowaliśmy, bo były konieczne, pozwolenia, zgody, odmowy, odwołania, zgody cenzury, o przepraszam, Głównego Urzędu Kontroli, Prasy Publikacji i Widowisk, mieszczącego się na ul. Mysiej 2. Zgody na treść zawartą w programach, plakatach, zaproszeniach, na druk tych programów, plakatów, zaproszeń, na ich rozpowszechnianie, czyli rozsyłanie różnym osobom i firmom, również na rozklejanie plakatów w Warszawie. Pamiętacie takie specjalne do tego celu wybudowane owalne słupy? Firma, która zajmowała się rozlepianiem plakatów miała swoja siedzibę na ul. Hożej, a więc jeszcze jedna wizyta, pismo z prośbą o wykonanie usługi, oczywiście z pieczątką z ul. Mysiej. Na rozsyłanie zaproszeń do różnych firm, instytucji, VIP-ów, jak to się robi z zaproszeniami. Inny świat… zupełnie inny, dzisiaj nieznany.

Stałym sponsorem zawodów międzynarodowych, w tym i Helvetii, była Firma Xerox z siedzibą przy ul. Szpitalnej, której szefował Zygmunt Lucek. My kupowaliśmy papier do kserografu, oni dostarczali nam jedną lub dwie kopiarki. Biuro zawodów oraz biuro prasowe pod wodzą Ryszarda Lachmana, Wojtka Perka, jego żony Halinki i Basi pracowało  pełną parą. Komunikaty w ilościach dowolnych były wydawane na czas w kolorowych okładkach przygotowywanych przez firmę introligatorskąHanki i jej matki. Córka Hanki, trzyletnia dama, była w pewnym momencie naszą modelką – ubrana w koszulkę z napisem sponsora, a w małej rączce trzymająca wielką rakietkę. Organizacja tak dużych zawodów była możliwa tylko, i tylko, dlatego, że wszyscy pracowali rodzinnie, przyjacielsko; moja bratowa Jola pracowała, jako kasjerka, nasi rodzice na przykład zajmowali się wpuszczaniem na halę widzów, a później dopilnowaniem, aby z szatni wychodziły osoby we właściwych ubraniach, a niepożyczonych (zdarzyło się i tak), również dystrybuowali (wydzielali) papier toaletowy, który był „załatwiany”, bo powieszony w toalecie zbyt szybko znikał całymi rolkami a Warszawa przecież, jako stolica nie mogła sobie pozwolić na toalety bez papieru!  (matka była dodatkowo osobą, która parzyła kawę dla VIP-ów i sędziów).

Przed Drużynowymi Mistrzostwami Europy, gr. B w Warszawie rozgrywane były w styczniu międzynarodowe mistrzostwa Austrii, na które pojechałam z zawodnikami, aby zobaczyć jak takie zawody wyglądają i co nam jeszcze potrzeba a potrzeba było wielu rzeczy. Nie pamiętam jak mi to wpadło do głowy, aby  iść do Horsta (ówczesnego prezesa Austriackiego Związku Badmintona) z pytaniem, co zrobią z pudełkami, w których trzymają komunikaty i informacje dla ekip. Zapytałam. Odpowiedź była prosta – wyrzucimy. A ja na to: –  No co Ty Horst mówisz! Takie dobre pudełka, przecież przydadzą się nam w Warszawie! Zabrałam 23 pudełka, pięknie rozłożyłam, spakowałam do mojej wielkiej torby sportowej i przywiozłam do Warszawy razem z karteczkami samoprzylepnymi w różnych kolorach, setką długopisów, podkładkami dla sędziów, i przez następne kilka lat używaliśmy ich ot tak, jakby od zawsze były dostępne u nas w sklepach w dowolnych ilościach, pamiętam nawet kolor brązowej tektury z napisami państw po angielsku. Horst znawca tematu organizacji wielkich imprez, do tych pudełek brązowych dodał też kilka kilogramów kawy wiedeńskiej, którą wykorzystaliśmy serwując VIP-om , gościom oraz sędziom na hali Mera.

Wasza Jadwiga  (CDN.)

English version

Championship 1985 part 2

At last, Andrew said:

 In all newspapers it is written that you have sold the event to the English, the whole sport hall is in blue, Carlton in the name of the Championship, Carlton in the brochure, Carlton in the adverts, Carlton in the press, simply Carlton bought our event!

Some people must have taken a lot of backhanders, of course all think it is you, you will be arrested and Championship is in two days, damn!

Phew, if that is all, I am relived!

 I started to laugh, wonderful, that is great advertising for us! I flicked through all the papers, the titles are almost identical everywhere and I can’t contain my joy, all that press for free!  How many people are going to come after reading it? Not only to watch the games but also to see people, who sold the event to English????

Three thousand people came! They were everywhere, sitting and standing as there were not enough seats! All the journalist were immediately taken by Ryszard Lachman,  Zbyszek Mazanek –my brother (unfortunately no longer with us died 1992) and Grzegorz Gajewski to Andrzej Szalewicz who arranged seats for them in the VIP area, next to the Sport Minister,  Marian Renke, his deputy Stanisław Stefan Paszczyk (died in 2009), Stan Mitchell, President of EBU, Emile ter Metz- honorary General Secretary of EBU,  Audrey Kinkead, President of Irish Badminton Association and member of Development Commission of EBU and Torsten Berg, President of the Development Commission of EBU.  

After many years,  I have found out that Stanisław Stefan Paszczyk,  Deputy of the Sport Minister told GKKFiS officials to visit our events to learn how to organise international championships! I am sure he was not aware of the fears we had regarding a so called “sold event to the English”!  

Hortex Góra Kalwaria was our other sponsor, director Zbigniew Galas and his deputy Hania arranged for us beautiful cakes for the teams and one huge, twenty kilo one for our banquet. Hortex also sent us cooling machines for drinks for the players.  The banquet took place in one of the prestigious restaurant in the Old Town „Bazyliszek” .

Vera hotel manager Jadzia and restaurant manager Krysia did everything to supply good food for everybody, which was almost a miracle in the 80s. Zbyszek Lippe, vice president of Warsaw helped us by issuing extra meat coupons and hard currency shop, Pewex was very well stocked with alcohol; the price for which was some 0.80 $ do 2.50 $ per bottle! . The chain of the hotels Vera, Nowotel, Solec and Grand Hotel was run by Tadeusz Sąsara and he was extremely effective in achieving unachievable!  We always tried to show Poland from our best side. Not that much in the shops? These are only temporary problems, and look here we have all you need – that was the way we presented our country.

The amount of paper work  we  had to prepare was unbelievable, to police for getting the permission to organise the event, to airport management for speedy immigration checks, to hotel for food, coffee and toilet paper etc. Badminton was however our priority and we did everything, no matter how difficult it was. You must remember that hardly anyone had a car in these times and most of the time we used busses and trams (even large amounts of money was transported this way by Renia Jarnutowska, which was not that safe). Only Andrzej Szalewicz had Fiat 126p.

When I started to work for Polish Badminton Association  I had to learn all about it, I also had to learn English as in my previous work, Polish Fencing Association, French was obligatory. I have started Polish Badminton Association together with  B. Zdeb, J. Szulinski, A. Szalewicz, J. Wrzodak, J. Krzewiński, E. Jaromin, T. Sudczak, W. Derych, J. Musioł and a few more in 1977. I went to Groningen in 1980 after studying English for two years with Joanna Malesa (Kołacka) and I could by that time speak  fluently and arrange all things necessary for our first international championship. The trip for six players, one coach and Andrzej was paid by the Association but I paid for my trip myself. During the whole event I was taking notes about everything, organisation, opening ceremony, music, decoration, hostesses, courts, hotels, referees, cafes, prices, banquet, communication etc. This was extremely useful when organising our own championship.

I haven’t got my own pictures from that time (I did not have the camera)  that’s why I have asked Jan Rozmarynowski, our friend photographer to give us the best ones. Only in 1987 I bought the camera in Singapore and it lasted for 14 years!

During the opening ceremony all gathered at the sport hall, players, referees, coaches, VIP, hostesses (wearing white pullovers and red skirts), guests and sponsors.  Andrzej Szalewicz  gave an opening speach and Stan Mitchel praised us at the end for perfectly organised event.  All were given souvenirs – red-white hats and scarves. All VIPs were taken to Concert Hall at Okólnik Street where our famous pianist Janusz Olejniczak played some Chopin music The cost for PBA for that concert was a flower bouquet –  Bogumił Pałasz who was a director there was my teacher in the scondary school.  He has also arranged the visit of Żelazowa Wola Palace, where Chopin was born. At the end of the day we visited restaurant „Pod Wierzbą” where we had some delicious Polish pierogi (dumplings) and red champain!

Zbyszek Lippe, president of Ochota, quarter of Warsaw, was a great fun of sport and his good work was incredibly beneficial for our events, unfortunately the bureaucracy at that time was incredible and we had to prepare thousand of letter, applications, , requests, confirmations, etc.

Our usual sponsor was Xerox; Zygmund Lucek, managing director supplied us with two copiers while we arranged paper. Ryszard Lachman was responsible for press realises. The press office was run by Wojtek Perek and his wife Halinka. Hania and her mother prepared nice covers for all printed materials and her three year old daughter was our championship model – wearing Helvetia shirt and holding a racket in her small hand, she looked very sweet!

All it was possible because we worked like one big family, my sister in law Jola worked as a cashier, my parents worked at the entrance of the sport hall, preparing coffee and distributing toilet paper (you simply could not leave rolls of paper in the toilet as it would be taken; one must remember that toilet paper was a very difficult product to obtain).  

 Before our Championship, in January, Austrian Championship took place. It was a good opportunity to go there and to see what else is needed for our games.  I went to see there Horst, president of Austrian Badminton Association and asked what are they doing with the boxes where all the games paperwork was stored – “throwing away” was the answer. Such good boxes I said, can we have them?  And this way we had 23 boxes and countless pens that were used for many years in Poland! Horst, knowing what difficult situation we were in, added a few kilos of fantastic coffee that was used later on for all the VIPs and guests.

 Jadwiga  (to be continued)

 

Aby móc przyjąć naszych gości w roku 1982 podczas stanu wojennego już w styczniu zarezerwowałam miejsca w hotelu SOLEC (z siedzibą przy Wisłostradzie), ponieważ w hotelu VERA stacjonowało ZOMO i nie było ludzkiej siły, aby do listopada mogło się stamtąd wyprowadzić. Złożyłam rezerwację na cały hotel, a 6 tygodni przed terminem imprezy miałam dostarczyć szczegółową listę gości przyjeżdżających do Warszawy. Zadanie trudne. Był dopiero początek roku, stan wojenny obowiązywał i nikt w Polsce nie wiedział, co się może wydarzyć w listopadzie, a tym bardziej nikt nie mógł przewidzieć jakie ekipy i czy w ogóle przyjadą do Polski, czy dostaną wizy, czy w ogóle otrzymają przygotowane przeze mnie zaproszenia do udziału w mistrzostwach. Było zbyt dużo  niewiadomych poza naszą chęcią zorganizowania zawodów.

Jak już wspominałam biuro naszego związku oraz kilku innych związków sportowych mieściło się w budynku dawnego PISiTu, (czyli Przedsiębiorstwa Sportu i Turystyki), gdzie dyrektorem był Bolesław Machcewicz (również w przeszłości prezes Polskiego Związku Łyżwiarstwa Figurowego), a następnie Konrad Kaleta późniejszy dyrektor COSTiW, czyli Centralnego Ośrodka Sportu Turystyki i Wypoczynku, późniejszego Centralnego Ośrodka Sportu (tego samego, w którym obecna pani minister Joanna Mucha mianowała zastępcą pana Wieczorka). Tyle tylko, że to było znacznie później, a my teraz wspominamy rok 1982.

Konrad Kaleta, jak pamiętacie, był prezesem Polskiego Związku Szermierczego, w którym pracowaliśmy razem, robiąc wielkie imprezy sportowe jak szermiercze Mistrzostwa Świata Juniorów w Poznaniu w roku 1977 oraz cztery „Turnieje o Szablę Wołodyjowskiego” Barwna, niepowtarzalna i najbardziej pracowita postać ówczesnego sportu, jaką poznałam.

Na drugim piętrze budynku PISiTu (później COSu) było również biuro Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów, gdzie prezesem był Janusz Przedpełski. W roku 1977 Janusz pełnił honorową funkcję przedstawiciela wszystkich związków sportowych z racji wieku i stażu pracy.

„… Był osobą niezwykle popularną, urodził się 9 września 1926 roku w Sochaczewie.  Janusz Przedpełski przez prawie 50 lat pełnił funkcję Prezesa Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Po rezygnacji z prezesury w 2006 r., dalej działał, jako aktywny członek Prezydium Zarządu PZPC. W sporcie ciężarowym był od 1952 roku – najpierw w Zrzeszeniu Ludowe Zespoły Sportowe, a od 1956 roku we władzach centralnych Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. W 1954 roku ukończył kurs instruktorów podnoszenia ciężarów. Rok później zdał egzamin na sędziego tej dyscypliny. W międzynarodowym gronie dał się poznać podczas mistrzostw Europy, jakie w 1957 roku odbyły się w Katowicach. W okresie prezesury Janusza polscy zawodnicy zdobyli ok. 500 medali we wszystkich mistrzowskich imprezach światowej i europejskiej rangi. Janusz był jedynym na świecie sędzią międzynarodowym, który sędziował turnieje w podnoszeniu ciężarów na dwunastu z rzędu Igrzyskach Olimpijskich począwszy od roku 1960, poprzez 1964 Tokio, 1968 Meksyk, 1972 Monachium, 1080 Moskwa, 1984 Los Angeles, 1988 Seul, 1992 Barcelona, 1996 Atlanta, 2000 Sidney, 2004 Ateny włącznie.

Podczas mistrzostw świata i Europy w 1969 roku, które odbyły się w Warszawie, także dzięki jego inicjatywie i usilnym staraniom, powołana została do życia Europejska Federacja Podnoszenia Ciężarów (EWF), a na pierwszego prezydenta wybrano właśnie Janusza Przedpełskiego. Tę funkcję piastował przez 3 kadencje do 1983 roku. Potem otrzymał tytuł Honorowego Prezydenta Europejskiej Federacji Podnoszenia Ciężarów. Przez ponad 10 lat piastował też różne funkcje we władzach Międzynarodowej Federacji Podnoszenia Ciężarów (IWF) – w 1980 roku wybrany został na Wiceprezydenta IWF i pełnił tę funkcję przez 4 lata. Podczas obchodów 100-lecia Międzynarodowej Federacji Podnoszenia Ciężarów, w dniu 3 czerwca 2005 roku w Istambule (Turcja), decyzją Kongresu IWF otrzymał tytuł Honorowego Wiceprezydenta IWF.

Janusz Przedpełski za swoją ponad półwieczną, niezwykle aktywną działalność w sporcie ciężarowym, za pracę nad jego rozwojem w kraju i na arenie międzynarodowej, otrzymał dziesiątki wyróżnień i odznaczeń państwowych oraz Międzynarodowej i Europejskiej Federacji Podnoszenia Ciężarów, a za wkład w rozwój światowego sportu najwyższe odznaczenie Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego – Order Olimpijski.

Dodajmy, że Janusz Przedpełski był absolwentem warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Ukończył specjalizację nauczycielską i podnoszenia ciężarów, mgr wychowania fizycznego, trener I klasy…”. Zmarł nagle 28 sierpnia 2008 r. w kilka dni po tym jak na Lotnisku w Warszawie witał swoich zawodników Szymona Kołeckiego i Marcina Dołęgę wracających z Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Pochowano Go na Wojskowym Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

Taki był właśnie Janusz Przedpełski, który w roku 1977 w listopadzie stanął na czele komitetu powitalnego związków sportowych Stadionu X-lecia i przywitał nowo powstały Polski Związek Badmintona a wraz z nim mnie, jako sekretarza generalnego. Janusza znałam już od ponad czternastu lat, gdyż pracowałam w sporcie, a spotkania z sekretarzami generalnymi odbywały się wtedy raz na miesiąc. Na Stadionie X-lecia Janusz był dla wszystkich guru sportowym. Niewielkiej postury, ale wielki duchem! Szanowali i lubili Go wszyscy i wszyscy przychodzili do niego po zasięgnięcie opinii w różnych nurtujących ich sprawach. Do takich osób zaliczałam się również i ja. Często przesiadywałam w jego gabinecie ucząc się trudnych meandrów polskiego sportu. Czasy były trudne, wymagania różnych władz bardzo różne, więc tylko wspólne działanie i podobne  spojrzenie na sport pozwalały nam na osiąganie sukcesów. A ja skromny, młody, nowy w branży badmintona pracownik uczyłam się od najlepszych, bo to, że Janusz był najlepszy nie ulegało kwestii. Dlatego pozwoliłam sobie na przytoczenie części Jego życiorysu, dostępnego na stronie Jego Związku (PZPC) abyście moi drodzy wiedzieli o kulisach sportu znacznie więcej. Czasami wydaje się, że sport ot, takie tam przewalanki, takie tam banialuki, jednak jak dla kogo. W naszym sporcie pracowało wielu pasjonatów i wiele osobowości takich jak Janusz Przedpełski, Edward Serednicki,  Józef Okapiec (PZHL), Staszek Różalski, Janusz Wachowiak,  Tadeusz Ulatowski, Bogusław Ryba, Janusz Pawluk, Jan Ślawski, Józef Wiśniewski, Stefan Gregorczyk,  a ja miałam wielkie szczęście uczyć się od najlepszych. I wcale nie jest mi wstyd przyznać się, że właśnie Ci ludzie odcisnęli swoje piętno na moich późniejszych dużych umiejętnościach. Oni byli mistrzami w swoim zawodzie, w swoich życiowych wyborach, a ja jedną z nielicznych kobiet. Bo w owych latach tylko w Polskim Związku Alpinizmu była pani sekretarz Hanna Wiktorowska od roku 1972 przez wiele lat, (wg mnie to Hania pobiła rekord stażu pracy w charakterze sekretarza) i w Związku Piłki Ręcznej w Polsce pracowała pani Zofia  Węcławska, jako kierownik biura no i ja jako sekretarz generalny najpierw w szermierce teraz w badmintonie. Były nas tylko trzy kobiety, a ja bardzo chciałamim dorównać. Teraz po latach mogę powiedzieć, że chyba mi się udało.

Ale powróćmy do Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Jak już powiedziałam Janusz wiedział wszystko o sporcie, ale też znał wszystkie najważniejsze osoby, które wtedy mogły pomóc w różnych trudnych sprawach. To On podpowiedział mi, że na Ochocie w Urzędzie Dzielnicowym pracuje wielki kibic sportu człowiek, któremu Dzielnica Ochota bardzo leży na sercu, pan Zbigniew Lippe. Najważniejszym był fakt, iż Zbyszek był najserdeczniejszym przyjacielem Janusza.  Nawet nie wiecie jak ja się ucieszyłam z tej informacji. Przecież Hala Mery była na Ochocie, a  poza nią również  Hotel VERA. Pan Zbigniew Lippe kochał swoją Dzielnicę i bardzo dbał o jej rozwój. To on nocami jeździł z kierowcą zaglądał w najodleglejsza dziurę i sprawdzał, co jeszcze da się zrobić, aby Ochota była piękniejsza. Z mojego punktu widzenia, Warszawianina od lat, mogę powiedzieć jedno, w tym czasie Ochota rzeczywiście wyglądała pięknie, ale też miała naprawdę dobre zaopatrzenie. Po prostu miała szczęście mieć dobrego gospodarza. Pan Zbigniew Lippe był finansistą. Warszawa szybko poznała się na Jego umiejętnościach i dlatego przeszedł do pracy w Urzędzie Miasta, gdzie pełnił funkcję  wiceprezydenta Warszawy w latach 1980 – 1989.

Nie będę opisywała szczegółowo, w jaki sposób nieformalny i formalny dotarliśmy do pana Prezydenta. Powiem tylko tak, pan Zbigniew Lippe po oficjalnym spotkaniu z prezesem i sekretarzem wyraził zgodę i został Patronem Polskiego Związku Badmintona oraz przyjął funkcję Przewodniczącego Honorowego Komitetu Organizacyjnego Międzynarodowych Mistrzostw Polski w badmintonie 1982 r.Krótko mówiąc to dzięki Niemu otrzymaliśmy dodatkowe talony na benzynę,  zgodę  na zakup papieru xerograficznego, przepustki umożliwiające poruszanie się w nocy po Warszawie, przepustki na samochody, dodatkowe talony na benzynę dla  samochodów FSO, które obsługiwały imprezę w ramach sponsoringu (wtedy było to nowe słowo, prawie nieznane w słowniku języka polskiego), mogliśmy zakupić niezbędny papier toaletowy na halę, mydło i pozałatwiać inne ogromne ważne dla sprawy rzeczy, a co najważniejsze……

Dzięki naszemu Patronowi wyprowadziliśmy (na tydzień przed terminem zawodów) jednostkę ZOMO (stacjonująca w hotelu ) bagatelka 220 chłopa z hotelu VERA mieszczącego się przy ul. Wery Kostrzewy w Warszawie. Kierowniczka, nasza pani Jadzia przyjęła nas z otwartymi ramionami, przygotowując Hotel do naszej imprezy w ciągu tygodnia.  Z 220 miejsc, jakimi dysponowała „VERA” tylko 10 miejsc, czyli pięć pokoi dwuosobowych wymagało kapitalnego remontu, pozostałe po gruntownym sprzątaniu, myciu okien i sanitariatów mogliśmy zagospodarować. Moje szczęście było nie do opisania, gdyż w tym momencie odpadła mi organizacja transportu, wynajem trzech autokarów o wątpliwym standardzie, a co najważniejsze spore koszty oraz logistyka kursowania po Warszawie z Hotelu Solec na Halę MZKS MERA, gdyż z hali do Hotelu było tylko kilka minut drogi spacerkiem.

Dlatego tak dobrze pamiętam tamten sławetny rok 1982, stan wojenny i perturbacje z nim związane, ale też nasze mistrzostwo w rozwiązywaniu tamtych problemów. Nieocenionymi w tej materii mistrzami, którzy nam pomogli byli niewątpliwie dwaj serdeczni przyjaciele na co dzień, ludzie zakochani w sporcie nieżyjący już pan Janusz Przedpełski i

Jego Wielki Przyjaciel pan Zbigniew Lippe.

I za to im serdecznie dziękuję.

Przez wiele lat byli moimi mentorami a dzisiaj mogę powiedzieć jedno –
Panowie chapeau bas !

CDN.

ps. zdjęcia Janusza Przedpełskiego otrzymałam od Janka Rozmarynowskiego, pozostałe z mojego archiwum

Waldka Baszanowskiego znałam osobiście. Na warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego stoi pawilon zapasów ciężarów i judo zaprojektowany przez prof. dr inż. architekta Wojciecha Zabłockiego jednego z najlepszych polskich szermierzy. W tym pawilonie trenowałam od 1965 r.  judo wraz z seniorami sekcji AZS „Siobukai” Warszawa. Naszym trenerem klasy mistrzowskiej był mgr Jan Ślawski.  Była to kuźnia nie tylko  zapaśników, ale też judoków, a przede wszystkim ciężarowców, kadry narodowej zawodników tej klasy co Marian Zieliński, Mieczysław Nowak, Ireneusz Paliński, Marek Gołąb, Norbert Ozimek, Henryk Trębicki, Zygmunt Smalcerz oraz oczywiście Waldek Baszanowski. Setki kilogramów przerzucane na treningach, a może i tony, grzmiały echem w pawilonie. Trener kadry Klemens Roguski wraz ze swoim asystentem dr Augustynem Dziedzicem pilnował porządku i realizacji programów. A skutki tych treningów były fantastyczne. W roku 1960 z Rzymu Waldemar Baszanowski wrócił z Igrzysk Olimpijskich z piątym miejscem, w latach 1964 Tokio i 1968 Meksyk zdobył upragnione przez wszystkich zawodników na świecie złote medale olimpijskie, zaś w roku 1972 Monachium  wrócił z czwartym miejscem. Co za bogata kariera sportowa. Nie umiem wyliczyć ile razy zdobył mistrzostwo Polski, ale pięć razy sięgał po złoty medal Mistrzostw Świata i pięciokrotnie zdobywał medal srebrny, zaś rekordy pobite przez niego? Nie jestem specjalistką w podnoszeniu ciężarów, ale pamiętam, że Waldemar Baszanowski był na ustach wszystkich. Elegancja i dżentelmen sportu. Takie nosił tytuły. Zawodnik wielkiego formatu. Pozwólcie, że sylwetkę „Baszana” przypomnę przywołując wspomnienie Prezesa Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów pana Zygmunta Wasieli, który na stronie internetowej swojego Związku tak napisał:

„…Nie ma już „Baszana” – legendy polskich i światowych ciężarów, jednego z najznamienitszych zawodników w historii nie tylko polskiego sportu. Człowieka, który do perfekcji doprowadził zwycięskie zmagania ze sztangą, wielkiego dżentelmena sportu, globtrotera, wnikliwego obserwatora, fachowca posiadającego wielki autorytet, poligloty, osoby pełnej elokwencji i osobistego uroku. Pracownika naukowego warszawskiej AWF i działacza związanego z Polskim Związkiem Podnoszenia Ciężarów, wreszcie od roku 1999 przez dwie kadencje prezydenta EWF i ważnej osobistości światowej centrali od sztangi. Jego życie i kariera to było pasmo ciągłych triumfów. W rankingach na koniec XX wieku Waldemar zajął trzecie miejsce w rankingu wszech czasów sporządzonym przez IWF i magazyn „World Weightlifting”, ustępując pola tylko Naimowi Suleymanoglou i Imre Foeldiemu. Na igrzyskach olimpijskich dwukrotnie grano Mu „Mazurka Dąbrowskiego” – w Tokio 1964 i w Meksyku 1968, pięciokrotnie był mistrzem świata i pięciokrotnie srebrnym medalista tego championatu, aż 6 razy był mistrzem Europy. 24 razy ustanawiał rekordy świata, a 61 razy poprawiał rekordy Polski. Był Waldemar jednym w najpopularniejszych polskich sportowców, był uwielbiany przez kibiców i darzony szacunkiem przez media. Przez całą Jego długą karierę międzynarodową – począwszy od roku 1957 po 4. miejsce na Igrzyskach w Monachium 1972 zawsze znajdował się w centrum uwagi, a nigdy nie zdarzyło się nic, co mogło kłaść się cieniem na Jego sylwetce i dokonaniach. Wybierano Go najlepszym sportowcem Polski w Plebiscycie „PS”, był w tamtych latach prawdziwym celebrytą w najlepszym tego słowa znaczeniu, osobą rozpoznawalną wszędzie i przez wszystkich. Po zakończeniu przygody ze sportem „Baszan” pozostał wierny sztandze. Swoje przebogate doświadczenia przekazywał następcom. Miał w naszym środowisku przysłowiowy mir, służył pomocą innym co przejawiało się w Jego szkoleniowych podróżach w ramach programu Solidarności Olimpijskiej i podczas pracy w dalekiej Indonezji. Lubił dyskusje o sporcie, polityce i obyczajach, zawsze był ciekawy świata i starał się chłonąć go jak najwięcej. Mimo upływających lat był nadzwyczaj sprawny fizycznie, bo zaczynał przecież kontakt ze sportem od uprawiania gimnastyki. Zawsze elegancki z charakterystycznym „jeżem’ na głowie i subtelnym uśmiechem, którym witał każdego. Był od lat zafascynowany informatyką i komputerami i to dzięki niemu PZPC szybko wprowadził to niezastąpione medium. Był wreszcie Waldemar wielkim przyjacielem i powiernikiem (i to z wzajemnością) innej wielkiej postaci, która kształtowała polski sport, a myślę o legendarnym sterniku PZPC, nieodżałowanym Januszu Przedpełskim.

To wszystko nagle przybrało dramatyczny obrót. Po wypadku któremu uległ jesienią 2008 roku został przykuty do łóżka. Rozpoczęła się walka z nieuleczalną chorobą złamania kręgosłupa, pobyty w szpitalu, operacje i coraz mniej nadziei na odzyskanie sprawności. W Jego przypadku był to dramat szczególny, a my zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak trudno Mu pomóc. Cierpienia fizyczne szły w parze z cierpieniami psychiki, z bezradnością wobec wyroków losu. Byłem jednym z nielicznych, których Waldemar przyjmował w domu w tych dniach najcięższej próby. Oczywiście śledził to, co dzieje się w ciężarach, w PZPC, w polskim sporcie, interesował naszą pracą… Wraz z odejściem Waldemara Baszanowskiego powoli zamyka się historia najwspanialszego okresu polskiej sztangi. Bardzo szybko przekonamy się jak bardzo Go nam wszystkim brakuje, jak bardzo byliśmy z Nim związani szacunkiem, przyjaźnią, prawdziwą miłością i zaufaniem.

Żegnaj Przyjacielu, żegnaj Waldku, pozostanie już tylko pustka i na zawsze dobre wspomnienie o Tobie.

Zygmunt Wasiela …”

Pogrzeb Waldemara Baszanowskiego odbędzie się w dniu 9 Maja godz.13.30  w Warszawie. Msza żałobna w kościele Św. Katarzyny przy ul. Fosy 17 – stary Cmentarz na Służewie, następnie odprowadzenie do grobu rodzinnego na Cmentarzu przy ul. Wałbrzyskiej.

Sport Polski stracił wybitną Osobę.

Żegnaj Waldku!

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.