Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

1 – 17 stycznia 1986 r.   

Na lotnisko jedziemy samochodem Andrzeja o 7.30. Mam 3 duże i dwie podręczne torby. Po drodze zabieramy Zbyszka, który zabierze mój samochód wraz z dowodem rejestracyjnym i odstawi na parking. Odprawa bagażowa dwunastoosobowej ekipy: 9 zawodników, trener R. Borek, J. Szuliński, Prezes, i ja. Mamy 211 kg nadbagażu. Załatwiam formalności oraz wykupuję nadbagaż na powrót. Jeszcze tylko formalności paszportowo-celne i za chwilę siedzimy na starym lotnisku Okęcie – na hali odlotów, bo nasz lot znacznie opóźniony, ale ile, nie wiadomo. Na lotnisku nikt nie pracuje. Siedzimy wszyscy: stewardessy siedzą, my też, w Pewexie nie ma żywej duszy. O 10.00 otwierają restaurację, więc idziemy na śniadanie. Potem znowu wracamy, coś tam pijemy i już jest 14.00. Dają nam obiad. A o 15.00 odlot do Moskwy, w której lądujemy o dziewiętnastej. W Moskwie wszystko idzie sprawnie i już po godzinie jesteśmy po odprawie i pijemy szampana. Czekamy na samolot z Helsinek, a właściwie na pasażerów i tak to trwa do jedenastej wieczorem. I o dziwo w końcu odlatujemy. Przed nami prawie osiem godzin lotu. Wchodzimy ostro na naszą wysokość, dziewczyny są bardzo zmęczone i od razu zasypiają. Trenerzy wyglądają przez okno. Po godzinie stewardessy serwują wodę i soki za darmo, a alkohol za pieniądze. Na kolację kurczak. Już drugi w dniu dzisiejszym i niestety nie jest to danie dla mnie. Lecę do toalety. I tak kilkanaście razy. Po herbacie mogę zasnąć. Śpię na dwóch fotelach. Samolot leci równo, ale jak pomyślę, że pode mną nie ma nic, to znowu mi niedobrze. Więc nie myślę. O piątej z minutami, czyli o trzeciej naszego czasu, podają śniadanie, dla mnie tylko kawa, bo lubię, jedzenie omijam szerokim łukiem. Lądowanie dobre, tylko buja. Jest 3 stycznia 1986 r. Stewardesa rozdaje deklaracje zdrowia i celne. Wypisuję i oddaję, aby wszyscy mogli prawidłowo wypełnić swoje druki. Niektórzy tak się zapędzają , że przepisują moje stanowisko pracy – sekretarz generalny. Fajnie, sami się z tego śmieją. Jest dwunasta czasu chińskiego, a piąta rano czasu polskiego, lądujemy i za dwadzieścia minut witamy się z naszymi gospodarzami. Jest Pani Lu Shengrong – Madame Lu, późniejsza Pani Prezydent Międzynarodowej Federacji Badmintona i Shi Pin – czyli Jola, nasza tłumaczka, Chinka, pracowniczka Radia Pekin, która świetnie zna język polski. Jemy obiad, taki europejsko-chiński i jednogłośnie stwierdzamy, że od wieczora jemy tylko chińską kuchnię. Do hotelu Yan JIN jedziemy autobusem. Szybkie zakwaterowanie, jeszcze szybsza kąpiel i od pierwszy dzień zakazane miasto (Imperial Palace) cała polska reprezentacja w badmintonie 1986razu ruszamy do Pałacu Cesarskiego. Imperial Palace.  Pałac ogromny, piękny, robi wrażenie, kilkaset budynków, ponad 9000 komnat. Wspaniały: czerwień i złoto, pagody. Wszyscy myślą o tym samym – czy rzeczywiście tu jesteśmy? Wracamy do cieplutkiego hotelu. Kupuję mapę Chin, Pekinu – Beijng, a o siódmej kolacja, wszyscy mają zabawę, bo jemy po raz pierwszy w życiu pałeczkami. Nikt z nas nie umie się nimi posługiwać, dlatego jest zabawnie. Wszyscy cieszą się jak dzieci jedząc bardzo dobre dania kuchni chińskiej. Po kolacji szybko spać, za oknem monsunowy wiatr, a raczej wietrzysko. Można powiedzieć, że wszyscy zasypiamy na stojąco, bo to już dwie doby na nogach, a zawodnicy przecież jechali do Warszawy z całej Polski.  Pobudka o siódmej rano. Mieszkamy w hotelu średniej kategorii, tapczany, w pokojach ciepło, łazienka, a w niej karaluchy – trzeba będzie się przyzwyczaić. Na stoliku w pokoju stoi wielki termos z gorąca wodą, filiżanki z chińskiej porcelany i herbata jaśminowa. Zaparzam i od razu lepiej. Po śniadaniu wyjeżdżamy na lotnisko. Po drodze wstępujemy do sklepu, kupujemy zeszyty (wszyscy chcą prowadzić dzienniki podróży). Wiatr ogromny, sypie piaskiem. Ludzie chodzą w specjalnych maskach z szalami owiniętymi dookoła głowy. Jeszcze wczoraj wywoływało to uśmiech, dzisiaj rozumiemy dlaczego. Na ulicach ogromny ruch, wszędzie rowery, rowery, rowery i rzeka ludzi. Zresztą ludzi jest dużo i wszędzie. Na lotnisku, w restauracji, na ulicy. Ubrani bardzo skromnie, ale ciepło. Spódnicę noszę tylko ja. Wszyscy w spodniach i w kurtkach prawie jednakowych, najczęściej zielonych, pikowanych. Czekamy na odlot naszego samolotu, więc możemy się trochę porozglądać. Podczas obiadu Shi Pin przedstawia nam plan podróży: Z Pekinu (Beijing) lecimy do Guiyang – stolicy prowincji Guizhou, stąd do Chengdu,  stolicy prowincji Sychuan, następnie do Wuhan, stolicy prowincji Hubei i do Czangsha – stolicy prowincji Hunan. Zapowiada się długa wyprawa, przygoda sportowa w sercu światowej szkoły badmintona. Obiad w restauracji jest bardzo smaczny. Składa się z przystawek: zimnego mięsa pokrojonego w cieniutkie plasterki, grzybków, słodkiej kiełbasy, ryżu, pędów czosnku z bambusem i mięsem, pysznej ryby na słodko, kalafiora z grzybkami i sosem, krewetek z pędami bambusa w sosie.  Lot opóźniony o cztery godziny. Samolot Ił 18 – lot dobry i pierwsze 1600 km za nami. Na lotnisku witają nas osobistości lokalnych władz: szef badmintona, kilka osób z Miejskiego Komitetu Kultury Fizycznej, mecz P-Chrli prasa. Nasz Prezes ma dużo roboty, wywiady, zdjęcia, herbata powitalna na lotnisku, pytania, i w końcu lądujemy w hotelu. Jest 40 minut po północy. Jemy kolację. O ósmej Rysiek budzi nas wszystkich (ja śpię, bo wzięłam coś na sen). Quiyang jest piękną prowincją z kopalnią węgla kamiennego. Występuje tu roślinność tropikalna. Jest dość ciepło, bo plus dwa stopnie. Podczas śniadania ustalamy plan na następne kilka dni: od 4.01 do 7.01 posiłki, godziny treningów, w czasie wolnym trochę zwiedzania. 6 stycznia o 19.00 pierwszy mecz Polski z reprezentacją Prowincji Quiyang. Jako szef organizacyjny uczę się kilku słów po chińsku: nihao – dzień dobry, sie, sie – dziękuję, tui buci – przepraszam, ho ho – dobrze, mei kłen szi – nie szkodzi, hłen fa czio –zmiana, mał czio – badminton, czung ło – Chiny, koi koi – można, taja – słońce, czange – śpiewać, łomen dzo – idziemy, la shu shin – dziadek zdrowia, czin cuo – proszę siadać. Pierwsze śniadanie w Quiynag nas rozczarowuje, ponieważ gospodarze chcąc nas ugościć,  podają europejski powitanie Jadwiga Ślawska sekr.gen PZBadposiłek. Wiemy, że oni takiego śniadania nie jedzą – jak to powiedziała Shi Pin – takie śniadanie jedzą w Mongolii. No cóż, ok, więc dziękując serdecznie za ukłon w stronę Europy prosimy za pośrednictwem Shi Pin o serwowanie nam typowo chińskich posiłków. Wywołujemy ogólne zdziwienie, ale przyjęte z aplauzem. Tym razem jedziemy do hotelu zabrać nasz sprzęt sportowy i jazda na halę, ale tu niespodzianka. Czeka na nas herbata, i nie ma mowy o tym, aby jej nie wypić. Nie chcemy być niegrzeczni, wypijamy i szybko na halę. Kolejna niespodzianka. Na hali zimno, gorzej niż na dworze. Rysiek Borek prowadzi trening, notuje Jurek Szuliński, no i ja. Jest prasa i telewizja. Pod trybunami siedzą chińscy trenerzy, organizatorzy, dyrektor turnieju, zastępca i pracownik. Biorąc pod uwagę wcześniej spotkanych pięciu organizatorów i szefa, który nimi dowodzi, grupa liczy tyle osób, ile u nas pracuje przy organizacji międzynarodowych mistrzostw Polski, ogromnego turnieju z udziałem 31 państw z całego świata. No i refleksja… ich jest więcej niż nas w Polsce i to ile razy! Stolica Quiyang liczy 1,5 miliona ludzi, a cała prowincja około 110 milionów. W porównaniu do Polski liczącej wtedy 37 milionów i Warszawy 1,5 miliona ludzi. Program meczu na dwóch kortach ustala osiem osób: na korcie pierwszym gramy grę pojedynczą mężczyzn, kobiet, grę podwójną mężczyzn i mieszaną, a na korcie drugim: grę pojedynczą kobiet, mężczyzn, podwójną kobiet i podwójną mężczyzn.  

Po treningu jedziemy do hotelu i stamtąd na obiad. Ba, nawet jest to fajne, ponieważ ciągle jeździmy przez całe miasto i mamy dodatkowo wspaniałą wycieczkę. Miasto typowo azjatyckie, małe sklepiki, tłumy ludzi, tysiące rowerów, riksz, wózków ciągniętych przez ludzi. Właściwie bieda, i to duża. Moda raczej nie istnieje, nosi się to co w sklepie, zaś w sklepie jest wszystko, ale przecież to jest Azja i to rok 1986. My jesteśmy pierwszą sportową delegacją z Europy w tym mieście – należy dodać pierwszą po zakończeniu rewolucji kulturalnej. Wracając do mody. Zestawienie zielonego z purpurą to norma, a do tego zielony płaszcz, wszystkie kobiety noszą spodnie, tylko latem sukienki. Robimy zdjęcia, dużo zdjęć, brakuje nam filmów i coraz to kupujemy nowe. Zdjęcia pod palmami, zdjęcia na ścieżce zdrowia – ja ją tak nazwałam, gdyż był to park z górami, schodami i mnóstwem zakrętów. Idziemy do góry, po drodze mijamy pagody, pawilony, znowu zdjęcia. Wreszcie koniec wspinaczki – w palcie i ciepłych butach – bardzo niewygodnie, ale za to na górze na wysokości, nie wiem jakiej, w każdym bądź razie bardzo wysoko stoi Świątynia Wielka i Szczęśliwa (szczęśliwa chyba dla tych, którzy tu dotarli!). Oglądamy salę Buddy, wystawę drzewek bonzai, kilka zdjęć i idziemy dalej. Ja już siedzę w samochodzie i spisuję dania obiadowe, które Jola – Shi Pin mi dyktuje. A więc: ryż rozmaitości, mięso w łodygach selera, mięso z marchewką i kalafiorem, ryba smażona w sosie, kurczak w sosie specjalnym smażony w oleju, zupa jarzynowa, mandarynki prawie prosto z drzewa, bo jest właśnie sezon na świeże, pyszne i bardzo soczyste. Cała ekipa idzie jeszcze wyżej, oglądać krajobraz miasta. Ja mam dość. W życiu nie lubiłam gór i nie polubię ich już nigdy (na treningach wysokogórskich wiele lat temu, trenując swój sport, przebiegłam nasze Tatry, widząc co najwyżej stopy koleżanki biegnącej przede mną i to mi wystarczy do końca moich dni). Z góry podobno krajobraz miasta jest zupełnie inny. Widać tylko ogromne bloki i nowoczesne miasto. 

cdn

komentarzy 28 do wpisu “Nasza pierwsza podróż do Chin cz. I”

  1. Pleciuga

    Czołem! – Jadzieńko. Twoja wyprawa do Chin to moja okazja do oderwania się na chwilę od obsługiwania kociaków, które rozrabiają jak małe czorty. Jednym słowem – dałaś mi chwilę wytchnienia od ciężkiej roboty. Nie ukrywam, że Twoje wspomnienia z podróży czytam jak bajkę o żelaznym wilku. Tyle tu egzotyki i fascynujących informacji.
    Mały śleptek ma się coraz lepiej. Mam nadzieję, że trafi w dobre ręce, choć nigdy nie wiadomo i tak do końca nie ma pewności. Niektóre sprawy są palcem na wodzie pisane.
    Całuski – Jadziu! Dzięki za wizytkę.
    Ewa

  2. Jadwiga

    Kochana,
    w naszym życiu jest czas na sprawy małe i duże, małe bo są do załatwienia, duże bo trzeba było pracować, a ja postanowiłam przywołać z pamięci wszystko to co było organizowane przez wiele osób aby polski badminton stał się dobrym sportem olimpijskim i wszystkie siły moje i umiejetności temu podporzadkowałam kiedyś, nawet moje życie rodzinne. Jeżeli chcesz coś zrobić, to zrób to ale jak najlepiej potrafisz to motto mojego życia, nie umiem robić na pół gwizdka, nie lubię i nie umiem wysługiwać się ludźmi, zawsze pracowałam z ludźmi i dla ludzi, szkoda, że niektórzy zupełnie nie umieją tego pojąć i zrozumieć a to jest takie proste.
    Pozdrawiam

  3. andrzej

    Wrażenia podobne, choć mniej, bo raczej „po drodze”- do Seulu na igrzyska. Moskwa- Pekin- Tokio- Seul. Powrót- tak samo. Wszystko wielkie, począwszy od Bajkału, nad którym się leci… Pekin- miasto – wtedy- „mundurów” ( mowa o stylu ubierania się), rowerów i ludzi. Wszystko w milionach. Juz ślady ekspansji wielkich firm zachodnich ( a jakże to dawno było)- widać, że wietrzą wielki rynek oraz tanią produkcję. Za grosze mozna już było kupic nowoczesny firmowo- zachodni aparat radiowy. Juz made in China”- oczywiście. Polscy dyplomaci i dziennikarze w jednym osiedlu- wpadłem do Krysi Sz.- ona pojechała na lotnisko, a ja bez nej dałem sobie radę. Zanim wróciła opiliśmy z jej uroczym panem-małżonkiem zdrowie pani redaktor butlą whisky. Rasowej, klasycznej, a w Chinach tez podobnych z nazwy alkoholi masa. Kuchnia rzeczywiście znakomita- tylko żeby ją trochę poznać trzeba brać malutkie porcje- by potraw zjeść więcej. Bardzo mi się spodobał zwyczaj rodaków tu mieszkających. Żeby nie mieć wielkich kłopotów z trudnymi dla Polaka nazwami ulic- „przechrzcili je” na polskie. Jedziemy Marszałkowską, skręcimy w Aleje…. Rozpisałem się, przepraszam. Więcej- nie będę. Przecież to nie mój blog. Ale nie trzeba było wywoływać wspomnień. A może- trzeba… Pozdrawiam.

  4. Jadwiga

    Andrzeju,
    a ja myślę, że trzeba wspomnienia wywoływać , bo coż zostanie po nas? przecież nikt nie będzie chciał pamiętać , ze był jakiś dziennikarz sportowy no i co z tego, ze świetny, że była jakaś Prezes, i co z tego, że dyscypline wyniosła wysoko, ale to już było i nie wróci więcej, tera … my, my młodzi my młodzi nam przeszłość nie zaszkodzi … tak to było czy na odwrót, i to nie szkodzi, że szkół mistrzostwa sportowego już nie ma, i że trenerów już nie ma, i ze juniorów już nie ma i się nie szkoli, bo wyniki sa historyczne, ale z piatki najlepszych zawodników jakich miał badminton został się tylko jeden, bo jedyna dama jest z Białorusi załatwiona zresztą przeze mnie a nie przez młodych no i co …? trzeba wspominać i pisać o tym i wszystkim co się zrobiło, trzeba, jak się nie pochwalisz nikt ciebie nie pochwali!
    pozdrawiam

  5. zośka

    No, to jest życiowa prawda- można człowiekowi zabrać wszystko ale wspomnień mu nikt nie zabierze.
    Piękne te Twoje wspomnienia ale 211kg nadbagażu??? Co wyście tam przemycali:)

  6. Jadwiga

    Zośko,
    jak się jedzie do Chin z Warszawy na dwa tygodnie trenować to trzeba mieć w czym trenować, i trzeba mieć buty treningowe i na mecz i jeszcze wiele koszulek, no i dresy no i swoje jakieś ubabranka no i jakieś prezenty w tych czterech prowincjach trzeba było rozdawac, aby nie myśleli, że z tej Europy to jakieś niewykształciuchy przyjechały no i tak się uzbierało a było nas 13 osób -to tak dużo- 221 : 13 = to ile wychodzi?

    Całusy

  7. Tomek

    Pani Jadwigo,
    podróżowania po Chinach zazdroszczę. Jedzenie chińskie spróbuję sobie wkrótce przyrządzić. To można nie lubić gór? Zwłaszcza przez bieganie?

    PS
    Mój blog Panią bardzo lubi. Nas wszystkich nie zawsze lubi szanowna wirtualna…

  8. Jadwiga

    Panie Tomku,
    dla pana niezrozzumiałe jest nielubienie gór, pan młodym człowiekiem jest, ja biegałam po górach w trampkach bez zadnej wkładki, mama robiła mi wełniane skarpetki po treningach ja zdejmowałam skarpetki razem z moją skórą i bolałao bardzo a mimo tego nie było wolno opuścić żadnego treningu, ból wysiłek to ok a góry znielubiłam i tylko karnie mogę tam pojechać bo dobrowolnie za żadne pieniądze.
    A i bieganie jakoś mnie później nie ciągnęło, bo biegałam i to dużo z powodów wytrzymałości i kondycji. 3 x w tygodniu po 15 km. Było to dawno, dzisiaj tylko kolana sa do wymiany jedno juz zostało wymienione drugie czeka na swój odpowiedni czas bo zbyt cierpiałam ostatnie dwa lata pod rząd.
    pozdrawiam

  9. randdal

    Fajna opowieść. Może kiedyś i do Chin zajrzę. Zgaduję, że chodziło o drzewka banzai, bo ikebana to coś z układaniem kwiatów.:)

  10. zośka

    Jaga, Ty mnie przeceniasz:)

  11. Jadwiga

    randdal,
    oczywiście ma Pan rację zaraz poprawiam, dziękuję, wiem, ze nie mam patentu na mądrość, źle zapisałam, i serdecznie dziekuję za poprawienie mnie.
    j

  12. Jadwiga

    Zośko,
    ja Ciebie miła Pani nie przeceniam, tylko się tłumaczę gęsto ileśmy tych wszystkich potrzebnych niezbędników mieli ze sobą i ile średnio każdy z nas miał nadbagażu. A jeszcze Ci powiem kochana, że conajmniej 5 kompletów do naprawy naciągów mieliśmy, bo maszyna byłaby zbyt ciężka, ale maszyny w tym czasie nie posiadalismy, więc manufakturę odstawialiśmy
    pozdrawiam

  13. Jadwiga

    randdal,
    prosze spojrzeć jest już poprawione, bardzo dziękuję!
    j

  14. andrzej

    Miła, znów wracają różne obrazki. Szukam dziś ja czegoś przewiewnego na tropik i… wpada mi koszulka niebieska z NOKIĄ. I już przeszłość- Piknik Olimpiski- jeszcze Agrykola ( to wciąż ciut nostalgiczne miejsce), stoisko badmintona, a tam… Państwo Jadwiga i Andrzej. Dostałem koszulkę na wymiar ówczesny. Dziś mi darczyńców przypomniała. Pozdrawiam gorąco, jak za oknem.

  15. Jadwiga

    Andrzeju,
    a wymiar pasi? bo jak nie to u nas jak na Zawiszę, ostatnio porządki robiłam , bo był remont kapitalny wewnatrz domu i cóż ja znalazłam oczywiście koszulki Noki nie żeby w przemysłowych ilościach ale zawsze!
    A szef empori jest rodem z Noki i ja z nim pracowałam wtedy no i teraz też! takie życie! super i nie zna granic ni kordonu pieśni zew, pieśni zew, pieśni !
    To chyba tak jakoś szło, dalszy ciąg też znam ale młodzi by się nie połapali, bo o pitekantropusach musielibyśmy tłumaczyć!
    A w sobotę piknik na Kępie Potockiej, i badminton też jest ale nie taki, jaki? zobaczymy z chęcia!
    pozdrawiam gorąco, aby nie powiedzieć tropikalnie!

  16. randdal

    eee to tak po koleżeńsku, bez cienia krytyki. Błędy to ja dopiero robię.
    Miłego przeżycia upału i komarów, ale połączenie. U nas na wsi nie da się wieczorem z domu nosa wyściubić.

  17. Aleksandra

    Pani Jadziu zaczynam Diamantować truskawki kupiłam dziś u siebie na Ursusie po 10 zł za łubiankę na początek wzięłam 2 :).
    Uściski

  18. randdal

    aha ja dodałem do ulubionych Oko Jadwigi, ale mogę skasowac, bo u mnie od dwóch miesięcy przewinęlo się 400 tys ludzi, ale to różni ludzie…

  19. Jadwiga

    Randdalu,
    bardzo dziękuję, za pomoc sąsiedzką,
    zmierzymy się z siłą huraganu, powódź my przetrwali,
    zobaczymy !
    w każdym bądź razie dzięki za opiekę, to miłe.
    J

  20. Jadwiga

    Aleksandro,
    podziwiam i życze miłego wieczoru z przetworami, ale później jak znalazł, idziesz i masz !
    Całusy

  21. Jadwiga

    Ranndalu,
    my prawie z jednej wsi jesteśmy i u nasz komary dzisiaj okropne, szczególnie po burzy, a żrą sakramencko no, ale ja napryskana od stóp do głów , więc może wytrwam, chociaż tną mnie zawsze najbardziej, pewnie mam jaka niebieską krew, czy co?
    Pozdrawiam serdecznie

  22. andrzej

    Zobaczymy, jak to w sobotę będzie. „Moja” pływalnia obchodzi uroczyście 10-lecie. Chodzą koło mojej skromnej osoby i chodzą. Żeby przyjść, bo stary klient, tyle kilometró przepłynął, był u kolebki ( jako doradca Stefana P. gdy ten forsował ustawę o dopłatach, a z tego brały się potem baseny, hale i UKS-y), tyle grosza zostawił i tak dalej… Do tego każą startować w wyścigu seniorów. I nurkować w aparacie. Może się wyłgam, ale pilnują… Pozdrawiam, za komentarz piłkarski chwała i podziękowanie.

  23. Jadwiga

    Andrzeju,
    ja za Stefana Paszczyka weszłam wnastępujące programy uks-ów:
    1. zakładanie uksów(dla niewtajemniczonych uczniowskich klubów sportowych rejestrowanych w starostwie powiatowym)
    założyłam tych klubów 430 sztuk i dostarczyłam im sprze za darmo – a było tego w zależności od roku od 30 – 50 rakietek, lotki piórkowe, były też lotki plastikowe, siatki do badmintona , wydawnictwa, książki nawet kilka moich o technice i ćwiczeniach do badmintona itp
    2. wykorzystywałam pieniądze na sportowe wakacje dla najlepszych uksów
    3. organizowałam turnieje dla uksów, które w nagrodę jeździły na sportowe wakacje za 33 zł/ osoba/dzień z basenem w Białymstoku, lub Słupsku, lub Głubczycach
    4. doszkalałam nauczycieli prowadzących uksy,
    no i miałam założone 3 szkoły mistrzostwa sportowego w Słupsku, Olsztynie, Głubczycach, dzisiaj Słupska nie ma, Olsztyna nie ma, są GŁubczyce i marna w Płocku(a najlepsi z uksów ) mogli tam pobierać nauki w Liceum
    Coś tam o szkoleniu wiem, i dlatego pozwoliłam sobie na wpis o piłce nożnej choć przysięgłam, że nie będę o nich pisała w życiu!

  24. andrzej

    No i dobrze, że przypominamy takie szczegóły, niech współcześni wiedzą, że rozpęd brał się z ludzi, nie z powietrza. Zorientują się dzięki temu, że hamulce rozwoju sportu też nie biorą się same z siebie. Ktoś musi pomóc. Albo brakiem aktywności, albo wyobraźni, albo grzechem zaniedbania. Kto dziś założy tyle UKS-ow? A SMS-ów? Pozdrawiam!

  25. Jadwiga

    W sobotę na Kępie Potockiej jest organizowany od 12.00 Piknik Olimpijski,
    będzie wielu olimpijczyków, medalistów i będzie można uzyskać od nich autografy i zmierzyć swoje siły w różnych dyscyplinach sportu,
    organizator
    Polski Komitet Olimpijski
    a ja w jego imieniu zapraszam fanów sportu.
    pozdrawiam

  26. Jadwiga

    Andrzeju,
    z tych uksów to 54 teraz są regularnymi klubami dostarczajacymi zawodników do kadry a pierwsza z nich była Kamila Augustyn, ale trzeba było jeździć po Polsce, namawiać władze lokalne, pokazywać, że warto, ze lepszy badminton niż budki z piwem, że nasi zawodnicy dobrze wyedukowani , matury pokonczone, robia studia, że są obyci, ze lubimy się nawzajem, ze jak nie było co jeść to nie jedliśmy razem, a w Suwałkach w 1983 r to stan wojenny w ten sposób przeżyliśmy, że jedliśmy na śniadanie placki, na obiad kopytka na kolację naleśniki, a następny dzień było na odwrót i tak przez 25 dni naszego pobytuw Suwałkach, dlaczego w Suwałkach? dlatego, że hala była na 5 kortów, za grosze nam wypożyczali i dyr. hali grał w badmintona i prezydent miasta i sekretarz klubu i księgowy, i dyrektor wydz. kf, a sekretarz PZPR był byłym bramkarzem Lechii Poznań, no to jak mieli mi nie pomagać a ja do wszystkich sekretarzy partii bym poszła aby zdobyć coś więcej dla badmintona, i dlatego lubili nas w Suwałkach, bo pieniadze na Pogotowie Opiekuńcze zbieraliśmy, robiliśmy mecze Poilska A na Polska B i z tego dochód szedł do Pogotowia, i tak zżyliśmy się z ludźmi miastem , i od 1988 r założyli tam sekcję badmintona w której grali Mateusiak, Kostiuczyk, Łogosz, Joasia Szleszyńska, Niedźwiedzki Jacek połowa kadry narodowej stamtąd pochodziła. Bo nam się chciało chcieć, i mieliśmy kopa do roboty i ja sama harowałam i Andrzej i innym też nie wypadało siedzieć i nie robić. Trzeba o tym wspominać i pisać, bo nic się nie bierze z bezczynności do wszystkiego potrzebni sa zapaleńcy, myśmy ich znaleźli oni nam zaufali każdy na swoim polu pracował, trener kadry Rysiek Borek był i matką i ojcem i wychowawcą a jak mu ktoś czegoś nie chciał pojąc to zapraszał delikwenta na 20 km spacer w jedną strone a w drugą też, więc nie opłacało się , bo trener miał sakramencką wytrzymałość i lubił chodzić. A Jurek Szuliński II trener kadry opisał, prowadził notatki, dzisiaj po latach z nim właśnie się spotkałam w Białymstoku aby uzupełnić moje notatki z Chin o poszczególne ćwiczenia. Po co o tym napisałam, bo to było i jest nasze życie. Ich i moje.

  27. randdal

    jest u mnie link na http://www.akademiasmaku.com tam parę moich przepisów jest, ale już od dłuższego czasu nic nie dodawalem.

  28. Jadwiga

    Ranndalu,
    tak tak wiem byłam, widziałam , wpisu dokonałam
    pozdrawiam smacznie

Zostaw odpowiedź

XHTML: Możesz używać następujące tagi: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.