Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Codziennie wieczorem Renata i Koen oczekiwali na nasz powrót, aby otrzymać pełen raport z wydarzeń na hali. A było wiele do opowiadania. Hala Selatan jest ogromna. Czy widzieli państwo halę sportową mieszcząca 20 tysięcy widzów, na której brak było jakichkolwiek wolnych miejsc, a w przejściach stało następne ileś osób, co daje na parterze i na piętrze kolejne 6 tysięcy? Ja takiej widowni nie widziałam. Nie widziałam tego tłumu przed halą, tych setek stoisk na których można było kupować najtańsze koszulki bawełniane świata, na kilogramy, nie na sztuki, oczywiście z nadrukiem badmintonowy. Nie, nie są państwo w stanie wyobrazić sobie tej ilości sprzedawców, różnych gadżetów, koszulek, czapeczek i innych rzeczy, które były wtedy do nabycia. Indonezja, biedny kraj, gdzie tylko 25 milionów ludzi miało pracę, a populacja wynosiła 180 milionów. Fakt, klimat równikowy nie wymagał specjalnie ubiorów. Klapki, koszulka i spodnie cienkie z bawełny to wszystko  czego potrzeba. Jedno należy stwierdzić, w roku 1989 ryż był tani, koszt 1 kg wynosił około 500 rupii. Nie wiem oczywiście, ile należy zapłacić za kilogram ryżu dzisiaj, ale polityka państwa była taka, że na ryż każdego było stać. Oprócz tego warzywa, na każdym targu, na który jeździłyśmy z Renią, wybór warzyw był ogromny. Wiele takich jak w Polsce, a ile takich, których nazw nie znałam, nie mówiąc o tym, że widziałam je pierwszy raz w życiu. Któregoś dnia rano Renia zapowiedziała, że pojedziemy na targ w góry. Rano to nie jest rano w Europie. To jest bardzo rano, około 6 rano, zaraz po wschodzie słońca, które wstaje o 6.00 i o 18.00 zachodzi. Wtedy jest przyjemnie, nie ma upału i jazda nie jest tak męcząca. Pojechaliśmy do Puncaku, w góry. Im wyżej jechaliśmy, tym piękniejsze widoki były przed nami. Nie wiem, na jakiej wysokości w końcu się znaleźliśmy, ale rzeczywiście targ był wspaniały, warzywa świeżuteńkie, wielkie. Renia kupowała całymi wielkimi pękami. Tył samochodu był wypełniony po brzegi. Na koniec powiedziała, że teraz jedziemy do fabryki herbaty. To było niedaleko i żal byłby wielki gdybyśmy nie zobaczyli jak zbiera się herbatę na Jawie. Nie ma problemu, dla nas to jeszcze jedno wspaniałe doświadczenie. Graliśmy tego dnia po południu, więc nic nas nie zatrzymywało i spokojnie pojechaliśmy do Fabryki. No tak, tak naprawdę to z okna samochodu widziałam góry z pięknymi widokami pól z krzakami, a wśród tych krzaków uwijały się kobiety ubrane w sarongi, kolorowe jak ptaki, z koszami zawieszonymi na plecach. Zbierały listki herbaty z najwyższych partii krzewów. Renata stwierdziła, że one zbierają liście, z których będzie wyprodukowana najlepsza herbata. Postaliśmy, popatrzyliśmy i weszliśmy do hali, w której stały trzy ogromne stoły takie po 20 metrów długości każdy, i  szerokości 2 metrów każdy (oczywiście na oko). Na te stoły przynoszono zebrane liście. Kilka osób przeglądało je, czy są odpowiedniej wielkości, czy nie są zanieczyszczone. Ale jak mogły być zanieczyszczone, skoro my znajdowaliśmy się wysoko w górach, coś 1000 – 1200 metrów n.p.m, a w okolicy nie było żadnego przemysłu? Żadnego. Nic, tylko pola krzewów herbacianych. Po sprawdzeniu stoły ruszyły w ruch, a nad nimi dmuchawy plujące gorącym powietrzem. Hałas nie do opisania. Zanim dokonaliśmy zakupów, poczęstowano nas herbatą. Była wspaniała. Może fakt, że piliśmy ją na dworze, z widokiem na krzewy, na poranek, na unoszące się mgły nad krzewami herbacianymi sprawił, że była taka nadzwyczajna?  Proszę nie pytajcie mnie, jaka to była herbata i jakiej firmy. Nie pamiętam. Ale wiem, że nie była bardzo droga. Kupiliśmy tej w najlepszym gatunku po kilogramie. Renia kupiła dla siebie, ale też dla mamy i siostry. Tę miałam zabrać ze sobą, a wiadomo, limit wagi nie mógł być zbyt przekroczony. Powrót do domu, do piekła. Upał w Dżakarcie niemiłosierny. Ruch takoż, każdy jeździ jak chce i gdzie chce, nie bardzo używając kierunkowskazów za to bez przerwy używając klaksony. Harmider nie do opisania. Wstępujemy jeszcze do Centrum Handlowego Senayan. Nie, to nie takie centrum jak na Mokotowie, czy Promenada. To taki rodzaj wielkiej hali z tysiącem różnych stoisk. My szukamy cienkich koszulek t -shirtów na ten upał. I nagle stojąc na środku placu, nie wiem skąd  spada ogromny deszcz, ulewa trwa 40 minut. Nie ma się gdzie schować, kierowca odjechał, bo ma przyjechać dopiero za godzinę, lub półtorej, a deszcz leje. No to co myślę sobie, a niech leje. W końcu jesteśmy w tropiku, głowę umyję, a jak skończy padać to szybko wyschnę. Strumienie wody zamieniają się w rwąca rzekę, ja w klapkach typu „japonki” idąc po kolana ! w wodzie chlapię sobie na głowę. Zdejmuję więc moje obuwie i idę na bosaka. Nie bardzo się spieszymy, bo i po co. Niech leje. Wchodzimy na targowisko mokrzy do przysłowiowej „suchej nitki”, a raczej „mokrej nitki”. Jest bardzo ciepło i ubranie schnie w ekspresowym tempie. Robimy zakupy kilkanaście t-shirtów za dwa lub trzy dolary i szybko wracamy na zewnątrz, bo może jest już nasz kierowca. Jest! Przyjeżdżamy do domu jest 10.30, piękny, słoneczny dzień. Renia krzyczy do służby, aby wypakowywała warzywa, owoce i wszystko to co kupiliśmy. Przed domem stoi Sarini, kucharka i zrywa listki z płotu. Ja zadziwiona biegnę do Reni i mówię, słuchaj, Sarini na dworze skubie płot, o co chodzi? Liście zżółkły, choroba je dopadła, trzeba je oskubać, czy co? Porządki robi? O co chodzi? Nic, spokojnie – odpowiada Renia. Dzisiaj na obiad będzie „pager” po indonezyjsku ,po polsku znaczy płot! Acha! Płot, no dobrze ale dlaczego płot? Nie możemy jeść czegoś innego? Tyle warzyw kupiliśmy. Nie, płot jest pyszny i przypomina w smaku naszą zupę szczawiową. No nareszcie zrozumiałam, o co chodzi. U nas płot, to płot, tutaj płot jest do jedzenia. Niech będzie. Kilka razy jeszcze łapałam się na cudach, jakich tutaj doświadczałam. Oczywiście cuda te dla Indonezyjczyków cudami nie były, była to ich rzeczywistość, ich świat, gdzie wszystko miało swoje miejsce i nie było cudem. Tylko ja to tak nazywałam.

Wchodząc do domu powiedziałam do Reni: „Wiesz, ja jeszcze nigdy nie jadłam kokosu, nawet nie wiem, jak to wygląda”. I to była najprawdziwsza prawda. Przecież w Warszawie kokosy nie rosły, teraz można dostać owoc tej palmy na niektórych straganach na targu, ale w roku 1989? Nie, takich rzeczy jeszcze nie było. Mówiąc o tym zajęłam się przygotowaniem herbaty a przede wszystkim szybka kąpielą w swojej łazience, gdzie woda w cebrzyku akurat nadawała się do polewania, do schłodzenia rozgrzanego narastającym upałem ciała. Sarini podała nam herbatę i zapytała, co oprócz „pageru” będziemy jedli. Ja bez zastanowienia odpowiedziałam ryż i tempe, sos chili, lub czosnkowo- słodki. No i woda. Dużo wody. Wyjaśniam, co to jest tempe: są to placuszki smażone na oleju, placuszki z soi, po usmażeniu drobno pokrojone. Proste smaczne, a z ryżem ugotowanym na parze z dodanymi sosami, jakimi kto chce, potrawa na taki upał wystarczająca. W ogóle należy stwierdzić, że kuchnia indonezyjska jest prosta, smaczna, a ze względu na religię je się kurczaki, ale nie codziennie.  Mnie smakowało bardzo nasi-goreng, to znów ryż ugotowany al dente, odcedzony, odparowany.

 Na patelnię lejemy trochę oliwy, lub oleju, może być kilka kropli oleju sezamowego, dodajemy cebulkę drobno pokrojoną, sos sojowy słodki, sambal olek (można u nas dostać w supermarketach, tam gdzie są przyprawy kuchni azjatyckiej), sól do smaku. Smażysz, do tego na drugiej patelni smażysz szybko omlet z jajek z solą, pieprzem i szczypiorkiem, wymieszaj i wylej na patelnię, usmaż, przełóż na deskę pokrój w cienkie paseczki i ułóż na ugotowanym ryżu polej sosem. Półmisek, na którym podajemy nasi-goreng można udekorować świeżym ogórkiem, który jest skrobany widelcem, aby był bardziej ozdobny. (Ogórek obieramy, kroimy na cztery i z każdej ćwiartki z góry na dół jedziemy widelcem, aby uformowały się piękne ozdoby). Ta potrawa w wydaniu wykwintnym podawana była ze smażonymi obranymi krewetkami oraz z omletem, ale wydanie codzienne też było pyszne. Do ryżu Sarini podawała surówkę z kapusty pekińskiej lub jej odmiany z sosem popularnie nazywanym gado-gado. W skrócie gado-gado jest ostrym sosem orzechowym. Kapustę pekińską rwiemy na drobne kawałki, marchew obieramy, kroimy wzdłuż na cztery części i jeszcze w środku na pół, mamy teraz osiem słupków, które kroimy na zapałkę, wrzucamy na wrzątek i szybko blanszujemy. Kroimy świeży ogórek w kostkę, jajko na twardo też kroimy i w Indonezji mamy gotowy sos orzechowy, w Europie nie ma go, czasami można, (ale raczej nie) dostać orzech sprasowany w kostkę, który po rozpuszczeniu jest sosem orzechowym, ale czego nie można wymyśleć. Ja do gado- gado używam masło orzechowe, które w sklepach można dostać, po rozrobieniu w ciepłej wodzie dodaniu oleju, chili, usmażeniu na patelni z pokrojona trawą cytrynową mam już gotowy sos- tego nauczyła mnie Ibu Bożena – siostra Reni, która w Indonezji mieszkała kilka lat. Do porwanej kapusty pekińskiej dodajemy kiełki fasoli mung, pokrojony w kostkę pomidor oraz zielony groszek, może być z puszki, polewamy przygotowanym sosem gado-gado i potrawa gotowa.  Sarini była wytrawną kucharką, zaś jej mąż był nadwornym „praczem”. Codziennie raniutko przed świtem zabierał naszą „garderobę” do prania. Robił to skrupulatnie i wieczorem nasze ubrania leżały równo poukładane na łóżkach, były uprasowane, a że schły na słońcu to pięknie pachniały. Sarini nie znała języka polskiego, ale pracowała u Reni wiele lat, chyba 14, więc ze względu na dziewczynki i Renię wiele rozumiała. Następnego dnia rano była chyba 6, a może wcześniej, usłyszałam jakieś walenie nad głową, Zupełnie nie wiedziałam, co się stało. Wróciliśmy przecież z hali bardzo późno, więc nie spodziewałam się porannego budzenia. Pobiegłam do Reni, która już była na nogach, z niemym pytaniem, o co chodzi. Renia śmiejąc się mówi: „wczoraj Sarini usłyszała, że nie jadłaś jeszcze kokosu, więc Koko – jej syn, wlazł na drzewo i właśnie ścina dla nas kokosy! Cholera nie można się odezwać, bo już masz faceta na drzewie, a jakby w łóżku”. Uśmiałyśmy się obydwie. O dalszym spaniu nie było mowy, ale za to zobaczyłam, jak Koko rozbija kokos i wylewa z niego płyn do garnka. Sarini wygarnęła miąższ, ale nie cały, tylko to co można zjeść i dodała do płynu, który jest o dziwo przezroczysty. Wszystko zostało wstawione do lodówki, aby po schłodzeniu było dobre do picia.

Skoro o kokosie mowa, to podam jeszcze jeden przepis na kurczaka w kokosie, jakiego gotowała Sarini. Kurczak został pokrojony na drobne części, włożony do miski, wysmarowany czosnkiem i solą, zostawiony na kilka godzin, aby się zmacerował. Po kilku godzinach obsmażamy kurczaka na patelni na oliwie, przekładamy do garnka, zalewamy mlekiem kokosowym z puszki i na małym ogniu nasz kurczaczek pyrka się wolniutko. Gdy już jest miękki, podajemy go z ryżem ugotowanym na sypko z szafranem. Nie wiem czy wszystkie potrawy zapisałam w należytej kolejności, ale proszę mi uwierzyć, że w klimacie tropikalnym warzywa i owoce oraz trochę ryżu w zupełności wystarczą do życia. Ja powiem jeszcze, że wtedy właśnie nauczyłam się jeść papaję i przepadam za jej smakiem do dziś. Zdrowa, tania, świetna na żołądek, ale zjedzenie większej ilości powoduje kłopoty. W południe znowu ruszamy na halę. Jednocześnie Renia prosi o umówienie całej ekipy na wyjazd na sug, ponieważ zakupy w takim miejscu są dużą frajdą. Ponadto jest tam wiele ciekawych miejsc i dużo atrakcji dalekiego wschodu. Po uzgodnieniu z Ryszardem wszyscy jedziemy trzema samochodami na wielki bazar, czyli sug i zaczyna się zabawa. Dziewczyny wraz z Sitą i Devi oczywiście lądują przy torebkach z wężowej i krokodylowej skóry (wtedy nie obowiązywał jeszcze zakaz przywozu takich wyrobów) oraz takich samych butach. Panowie wraz z Koenem idą oglądać inną część bazaru. Ja, Andrzej i Renata idziemy do jej znajomego rzeźbiarza, który sprzedaje piękne produkty własnoręcznie wykonane. Oczywiście po długich targach, trwały może godzinę, przy herbacie, kilkukrotnym wychodzeniu ze sklepu, nabywam dwie rzeźby prawie za bezcen. Mam je do dzisiaj i są pięknym wspomnieniem z naszych podróży do Indonezji. Po zakupach czeka nas niespodzianka. Koen, jako głowa Rodziny, zaprasza nas wszystkich do domu na specjalnie dla nas przygotowaną kolację. Radość i ciekawość zarazem. Gry mamy za sobą, przed nami jeszcze jeden dzień wolnego, a więc takie miłe zaproszenie jest przyjęte z radością. Dojeżdżamy do domu późnym popołudniem, wszyscy chodzimy na bosaka, dziewczyny w moim pokoju myją się, chłopcy odświeżają w pokoju Andrzeja.  Do kolacji zasiadamy po turecku na podłodze w dużym pokoju na wielu rozłożonych poduszkach. Potrawy są porozstawiane na podłodze, kolorowe, bajkowe, już wiem, dlaczego Sarini dzisiaj mówiła, że jest koniec Ramadanu. Zawsze po 30 dniowym poście, zwanym w islamie Ramadan, jest wielka świąteczna kolacja, która oznajmi koniec tego miesięcznego postu. I choć Ramadanu nie było Sarini i Koko wraz ze wszystkimi przygotowywali uroczystą kolację łącznie z wyplatanymi z liści bananowca koszyczkami, w które wkładało się ryż i w takich sakiewkach gotowało. Ta jedna właśnie potrawa jest przygotowywana wyłącznie z okazji zakończenia Ramadanu, ale dzisiaj też jest. W domu Koena spotkały się dwie religie islam i katolicyzm, Koen pozostał przy swojej, Renia z dziewczynkami są katoliczkami. Jednak zwyczaje pozostają wspólne. Święta Bożego Narodzenia świętują wszyscy, le baran również świętują wszyscy no i zakończenie Ramadanu także świętują wszyscy. Niezwykle miło upływa nam wieczór. Koen siada do pianina, przyjeżdżają Jego dalsi i bliżsi krewni i dopiero wtedy rozpoczyna się prawdziwy koncert. My z Koenem śpiewamy polskie piosenki, a Jego Rodzina śpiewa indonezyjskie, gamelan im towarzyszy. Jest bardzo miło, radośnie, uroczyście. Na zakończenie wieczoru wręczamy wszystkim drobne upominki, aby przypominały o naszym tutaj pobycie. Rozmowom nie ma końca, chyba do 2.00 W nocy rozstajemy się z naszą ekipą, która zostaje odwieziona do hotelu. My jeszcze trochę rozmawiamy i w końcu idziemy spać. Pojutrze odlot do Warszawy. Często korzystałam z pomocy Reni i Koena i ich gościnności. Na miesięcznych stażach w najlepszym Ośrodku pod Jakartą ćwiczyli nasi zawodnicy, a spanie, spanie zawsze było u Renaty i Koena. Tak odbył swoją podróż i staż Darek Zięba (dzisiaj jeszcze świetny zawodnik, mąż Nadii Kostiuczyk dzisiaj Zięba), tak swój pobyt miała zorganizowany Kaśka Krasowska. W ten sposób Renia miała kontakt z krajem, a ja wiedziałam, że choć moi zawodnicy są wysłani daleko, będą w dobrych rękach, bo Renata nie pozwoli, aby im się cokolwiek złego przytrafiło.

10 sierpnia 2010 Renia zadzwoniła do mnie i powiedziała: Wiesz, dwie godziny temu zmarł Koen. Nie mam komu opowiedzieć o tym. Siostra na wakacjach, gdzieś w Polsce, nie mam nikogo, tylko Ciebie. Muszę o tym porozmawiać po polsku, nie umiem mego żalu wypowiedzieć po malajsku. Tylko po polsku, nie będę płakała. Chcę tylko  porozmawiać. Reniu, w imię naszej wieloletniej przyjaźni, mów, kochana, mów moja droga, moja przyjaciółko. Wiem, że to pomoże, Tobie i mnie”. Rozmawiałyśmy długo. Wiedziałam, że Koen był bardzo chory na cukrzycę. Przeszedł kilka operacji, bardzo cierpiał. Była przy nim  cała Jego Rodzina, dalsi i bliżsi krewni, pani Sari Loppies Dyrektor Zjednoczenia Producentów Produktów Zbożowych na Indonezję , siostrzenica Koena była wsparciem dla Reni, a on? On miał jedno wielkie marzenie: powrót do Polski, którą ukochał bardzo. Tu chciał pozostać do końca swoich dni i o tym tylko mówił, gdy był już bardzo bardzo chory.

Renia jego wierna piękna żona powiedziała:”… Kunuś musisz choć trochę wydobrzeć i wrócimy do Polski, do Warszawy na ul. Solidarności, tam gdzie do mnie przychodziłeś, tam gdzie opowiadałeś mi o Indonezji i o Dżakarcie oraz o swojej Rodzinie. Tam gdzie urodziły się nasze dziewczynki Sita i Devi… Kunuś,  musisz…” Ale Koen już tego nie usłyszał. Już nie mógł usłyszeć nic. Odszedł  od nas na zawsze z marzeniami o swojej drugiej Ojczyźnie.

Raden Mas Koenhendrarso  Soerjosoeharto,

Jego Wysokość Książe Koenhendrarso Soerjosoeharto.

O mojej Przyjaciółce Renacie, Jej Mężu, oraz o Reprezentacji Polski w Dżakarcie w roku 1989

biorącej udział w Mistrzostwach Świata „Sudirman Cup” opowiadała

Wasza Jadwiga

komentarze 23 do wpisu “Indonezja Koen i Renata część ostatnia”

  1. Andrzej

    Bardzo Ci jestem wdzięczny za opowieść, która jest ciekawa krajoznawczo, kulinarnie i obyczajowo, a równocześnie ma taką nutkę osobistą… Pozdrawiam.

  2. Beata

    Jak zwykle ciepło i ciekawie!

  3. Jadwiga

    Andrzeju,
    Moje zycie zawodowe zawsze przeplatało się z osobistym. Wykorzystywałam moje prywatne znajomości do wspomagania badmintona, stad nie mogło być inaczei i tym razem, jak juz zdazyłeś przeczytać Renata i Koen na przyczółku indonezyjskim byli bardzo ale to bardzo ważnymi osobami szczególnie w trudnych latach socjalizmu, gdzie niczego nie było a dobre chęci nie wystarczały aby wychowywać pokolenia mistrzów. Pozdrawiam i dziekuję za wpis
    j

  4. Jadwiga

    Beato,
    aby zrozumieć wątki osobiste i związane z pracą nie można przecież o wspomnieniach takich opowiadać językiem urzędowym, takie wspominanie musi być oparte na ciekawie snutej gawędzie, tak jak Ty to robisz w swoich książkach, które sa piękne i takie dopieszczone.
    przesyłam serdeczności i życzę zdrowia
    j

  5. Ciotka Pleciuga

    Jadziu! Twoja opowieść cudna – jak zwykle. A ta wyprawa w góry to już mnie oczarowała absolutnie. Tyle pięknych wspomnień, a mnie na koniec zrobiło się na duszy smutno. Bardzo mi jest żal Jego Wysokości Księcia…, że odszedł przedwcześnie.
    Pozdrawiam!

  6. zośka

    Wpadłam zdyszana na chwilę, bo Hunowie do niedzieli:)
    Wiesz co? Ja tę Twoją Renatę podziwiam. Nie wyobrażam sobie życia tam na stałe, no ale ja dziwoląg podróżniczy jestem.

  7. Jadwiga

    Ciotko Pleciugo,
    Wyprawa w góry była wspaniała, tylko ja nie zabrałam aparatu fotograficznego, bo jechałyśmy na targ po warzywa, kto wiedział, że 1000 m npm ? ja nie, stad mogłam tylko opisać a nie pokazać, za to Fabryka Herbaty z pyszna herbata Jawajska była wspaniała, ale też bez zdjęć. Niestety
    pozdrawiam
    j

  8. Jadwiga

    Zośko,
    dziękuję za wizytę choć krótka to miła, a Hunowie w końcu wyjadą i będzie spokojniej. Tak Renia wyjechała w 1975 r , wtedy Wiesz jak u nas było, Koen wtedy pracował w Pertaminie i był VIP bo produkował deszcz gdy nie było go w nadmiarze w porach suchych, i słynął z tego na Jawie. Dziewczynki w dobrych szkołach, było o niebo lepiej niż u nas, tylko życie jak w piekarniku, o czym przekonałam się dokładnie sama i nasi zawodnicy, którzy tam u nich byli. Można kochać słońce tak jak ja i Ty, ale codziennie , niezmiennie, tak samo 30 stopni to żyć sie nie daje, bo tropikalny deszcz jak spadł to było kilka godzin łaźni parowej, bez podmuchu wiatru, bo nie było chmur, trudno uwierzyć, ale chmury napływały nie wiadomo skąd deszcz 2 godziny i bezchmurne niebo z łaźnia parową, no powiem szczerze , że jak miałaś 8 koszulek cieniutkich bawełnianych na dzień to jakoś szło żyć, no że o spodniach czy spódnicy bawełnianej nie wspomnę, a pot ciurkał wszystkimi szparkami.Trzymaj sie kobieto, wszystkie wizyty kiedyś się kończą,
    j

  9. zośka

    No masz rację ’75 to zupełnie inna Polska. Pozdrówka ale coś słyszę ,ze w Polsce teraz też lato:), oby jak najdłużej!

  10. Jadwiga

    Zośko,
    no u nas teraz jest pięknie, we wrześniu tak nie było jak w listopadzie w dzień temperatura nawet i + 17 stopni, słońce świeci i jest super, pozdrawiam
    jadwiga

  11. Beata

    Jadziu, nauka z Twoich doświadczeń (i zresztą wielu moich) jest jedna. Nigdy nie zostawiać aparatu w domu. Zawsze, nawet najmniejszy, ale mieć przy sobie. Ja zawsze staram się targać swoje wielkie ustrojstwo, bo jak tylko z lenistwa nie wezmę to od razu się coć ciekawego napotyka. Teraz nawet mam takie maleństwo, co się mieści do kieszonki i przy obecnej technice, to nawet takie małe byle co potrafi niezłą fotkę zrobić, choć oczywiście do użytku prywatnego, nie zawodowego (choć u mnie to ta granica jest płynna bo wszystko robię dla siebie i z zamiłowaniem). No ale jak wiesz ja w ogóle jestem zapalonym łowcą chwil, bo to co teraz może nam się nie wydawać zbyt ciekawe, ale za lat 10 czy 20 staje się cennym archiwum, przywołuje ciepłe wspomnienia i dzieciom/wnukom dostarcza materiału do robienia wielkich oczu i zadawania pytań!

  12. Jadwiga

    Beato,
    no właśnie masz absolutną rację, dlatego od kilku lat wszedzie z moim aparatem choć on jest większy i nie lustrzanka jakbym marzyła ale cyfrówka i miesci się w mojej torebce ale malutki nie jest, wtedy ja nie myslałam, że kiedyś w życiu usiąde i zaczne pisać i będę potrzebowała zdjęć, teraz ze wszystkich katów je wygrzebuję i mam ich jeszcze tysiące, dopiero teraz widzę ile ich zrobiłam, ale nie zawsze sa one zgoidne z moimi intencjami wspomnień, ale już nie zostawiam aparatu, nawet jak na targ jest hasło!
    całusy
    j

  13. jula

    Cudowne są te Twoje wspomnienia o Twojej przyjaciółce Renacie, Jej Mężu, oraz o Reprezentacji Polski w Dżakarcie w roku 1989.

    Śmierć , z pewnością przedwczesna i straszna męża Pani Renaty również i mnie mocno zasmuciła, zwłaszcza ,że mój tata zmarł prawie miesiąc wcześniej od pana Koena na podobna chorobę.:(

    Cukrzyca i miażdżyca , to straszne choroby. Podejrzewam ,że te operacje to cięcia a przy tych chorobach gdy jest zaawansowane stadium , to praktycznie koniec. Organizm już nie ma sił i możliwości na regeneracje.

    Tak było i z moim tatą. 🙁
    Wiem ,że w bogatszych krajach ( na razie tylko z prywatnego ubezpieczenia w prywatnych klinikach stosuje się innowacyjne metody leczenia niedostępne dla więkzości chorych ).

    Cieszę się ,że Twoja przyjaciółka mogła się Tobie wypłakać i po prostu porozmawiać, wiem ,że ta właśnie rozmowa bardzo pomaga w znoszeniu bólu po stracie w tym przypadku męża.

    Pokazałaś nam i ciekawy jakże egzotyczny dla nas kraj, że tam tez żyją normalni ludzie , którzy mają podobne do nas problemy i że w końcu sport przez duże ” S „, jakże zbliża do siebie ludzi , bo to nie tylko same rozgrywki na olbrzymich halach ale i życie poza nimi, prawda?…

    Nie pisze u Ciebie komentarzy ale wiedz ,że zaglądam tutaj dosyć często i czytam . 😀

    Czy te zdjęcia tych uroczych młodych dam, to córki Twojej przyjaciółki Reni?…

    Ps.
    Musze Ci jeszcze wyznać, że te Twoje komentarze u mnie tez bardzo mi pomogły w przejściu żałoby po śmierci taty.
    Było i jest to moje pierwsze tak smutne doświadczenie , nie potrafiłam sobie sama z tym poradzić i opis Twojego bólu po śmierci mamy, Twoich cierpień uzmysłowił mi ,że my wszyscy mamy , mieliśmy , czy będziemy mieć podobne problemy z racji naszej egzystencji. Bo ciągle się przenika śmieć i narodziny, takie jest życie , od tego nie ma ucieczki i nie ma odpowiedniej chwili , zawsze jest w tej niewłaściwej.

    Pa! 😀
    —<—<{(@

  14. Jadwiga

    Julio,
    Ten rok był trudny dla wielu z nas, Ja straciłam mamę, Ty straciłaś Ojca, Renata straciła Męża, a przecież wiele osób kogoś straciło w tym roku też. Nie jesteśmy sami w naszym bólu. Ból musi być wykrzyczany na głos wypowiedziany wiele razy, tak aby do nas dotarły słowa i ich znaczenie. W niedzielę zadzwonił do nas sąsiad, znamy się raczej z dzień dobry, ale tak się zdarzyło, że kilka dni wcześniej prawie biegł z siatka, a ja jechałam samochodem na rehabilitację nogi. Pytam gdzie Pan biegnie? Do szpitala, tata miał wylew więc jadę do niego, niech pan wsiada zawiozę, chwila targowania, jednak wsiadł pojechaliśmy. Krótka rozmowa, wiele słów, opowiadanie o Jego Ojcu. Mówię, że to trudna sprawa ale życze siły bo nigdy nie wiadomo jak to się skończy. Po tym rozmawialiśmy jeszcze kilkakrotnie dopytywałam jak zwykle jak Tata. W niedzielę zadzwonił, że właśnie dostał na Uczelni informację, że Tata zmarł. Rozmawialiśmy długo, powiedział, że te krótkie ze mna rozmowy jakby Go przygotowały na tę wiadomość. Ja tylko rozmawiając dałam przykład Mojego Brata, zmarł na wylew w wieku 43 lat na 4 dni przed rozpoczęciem Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie, był sportowcem…
    Wszyscy doświadczamy przeżyć na które nie jesteśmy przygotowani a później przeżywamy je po swojemu. Dziś rozmawiałam z Matką sąsiada, dziękowała za troskę i ciepło, ale ja nic nie zrobiłam, okazałam tylko serca trochę i ciepła. I tego w zyciu oczekujemy od innych, ciepła, serca, zyczliwości.
    Pozdrawiam Ciebie Julko i życzę duzo siły, czas jest znakomitym lekarstwem, a wypowiedzenie bólu w swoim ojczystym języku jest bardzo ważne, bo tylko ten język w którym wzrastaliśmy może pomóc wypowiedzieć ból i żal.
    Przesyłam serdeczności i zapraszam
    J

  15. randdal

    miło czyta się. pozdrawiam!

  16. Jadwiga

    randdal,
    serdeczności i powodzenia w wyborach, wiem, że jesteś zapracowany
    j

  17. Kajoli

    Zazdroszczę wizyty w fabryce herbaty 🙂
    A TEMPE zapewne było przepyszne ^^
    pozdrawiam

  18. Jadwiga

    Kajoli,
    tempe pyszne, ja jadłam z sosem czosnkowo chili, i ryżem na sypko, a fabryka herbaty piękna i smaczna, a w Korei Płd nie ma fabryk herbaty?, ja nie znam no nie byłam tak wiele razy, ale?
    pozdrawiam
    j

  19. Yrsa

    Ciekawie wszystko opisujesz i tak szczegółowo , nawet przepisy pamiętasz , pewnie czasem z nich korzystasz .
    Niestety na zakończenie miałam łzy w oczach , szkoda ,że Koen musiał odejść tak wcześnie .
    Pozdrawiam Yrsa

  20. Jadwiga

    Yrso,
    szczegóły? tak szczegóły są ważne , a wyjazdy były przez mnie odnotowywane ja to nazywałam „kapownikami” a były to zeszyciki w których pisałam sobie notatki z podróży, nie żeby jakieś szczegółowe, ale takie dla mnie, a teraz po ich przeglądnięciu wszystko mi się przypomina, a przepisy kulinarne, ja zbieram i przywożę je z całego swiata tylko te, które mi smakowały, i oczywiście w domu przygotowuję, a zdjęcia potraw to są moje zdjęcia z mojej kuchni, i tego co mi wyszło po ugotowaniu.
    Wpis ten poswięciłam Koenowi ponieważ odszedł tak niedawno a ja miałam z nim i Jego zona tyle powiazań osobistych i jak widać nie tylko. Uważałam, że choć tyle mu sie ode mnie należy.
    Pozdrawiam serdecznie
    j
    Pozdrawiam serdecznie

  21. Jadwiga

    Thank you so much, I have did my best, Indonesia is my love country with my best Friends. Best regards
    J

  22. Alissa Rought

    Great work keep it coming, best blog on earth

  23. Jadwiga

    Alissa,
    Thank you very much, great, regads, I did my best!

Zostaw odpowiedź

XHTML: Możesz używać następujące tagi: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.