Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Historia’

Zanim napiszę o poszukiwaniach kolejnego obrazu związanego z badmintonem a raczej le volant , o znamiennym tytule „Dziewczynka z rakietką i lotką” namalowanego przez francuskiego malarza Jean Baptiste Chardin, muszę choć trochę przybliżyć jego sylwetkę wszystkim tym, którzy lubią malarstwo tak jak ja.
Chardin urodził się w 1699 r. w Paryżu w rodzinie stolarza. Całe swoje życie mieszkał w stolicy Francji, z wyjątkiem dwóch wyjazdów; raz gdy pracował w roku 1729 w Wersalu, gdzie brał udział w przygotowaniu scenerii pokazów sztucznych ogni z okazji narodzin syna króla Ludwika XV, oraz drugi raz w roku 1731, gdy pracował w Fontainebleau, gdzie asystował przy odnawianiu włoskich fresków w galerii Franciszka I. Poza tymi dwoma wyjazdami mieszkał całe życie w dzielnicy Saint-Germain-des-Prés.
Ojciec i młodszy brat Chardina prowadzili rodzinny biznes; ich specjalnością były stoły bilardowe robione dla rodziny królewskiej.
Chardin studiował wraz z Pierre-Jacques Cazes’em, mało znanym artystą, który nauczył go malować.
Jean-Baptiste-Siméon Chardin był XVIII-wiecznym artystą. W tym czasie główna formą sztuki było rokoko, którego tematyka wiązała się z przyjemnościami i wesołością. Wiele obrazów przedstawiało eleganckie karnawały, erotyczną nagość i romantyczne schadzki. Realny świat był niemal nieobecny. Chardin, jako pierwszy w malarstwie francuskim zaprezentował nurt, który można było nazwać „mieszczańskim realizmem”, co spowodowało, że jego prace wyróżniały się spośród innych XVIII-wiecznych malowideł. Rzadko szukał tematu w świecie dworskiego życia, ucztach, miłostkach, plotkach, pałacach, czy arystokratycznym establishmencie. Prawie nigdy nie sięgnął do mitologii, czy też scen związanych z Historią Świętą.
Przez całe swoje długie życie przedstawiał z upodobaniem sceny rodzajowe z życia niższej klasy mieszczańskiej. Malował kobiety zajęte gospodarstwem domowym, pokazując je, nie wahał się przed okazaniem sympatii skrzętnym zapracowanym gosposiom. Dziewczęta i kobiety z jego obrazów nawet przy ciężkiej pracy są schludne, powiedziałabym nawet na swój sposób pociągające. Wiele lat po śmierci Chardina bracia Goncourt, charakteryzując jego sztukę, mieli napisać:
I czemuż kobieta ze stanu trzeciego nie miałaby na tych obrazach rozpoznać siebie samej? Malarz nie zapomina o najmniejszym szczególe jej stroju, ukazuje zakasane rękawy, fartuch, chustkę na ramionach, nożyczki przytroczone do pasa, chłopski złoty krzyżyk na szyi, pasiasta spódnicę, rakietę i lotkę do les volant (…) maluje ją w kuchni jak przygotowuje jarzynę na zupę, jak namydla i pierze bieliznę, jak powraca z targu niosąc w koszyku pieczeń na niedzielny obiad…
Jego martwe natury są zwyczajne, ogołocone, przedstawiają realny świat, który widział dookoła siebie, a nie rokokową fantazję.
Ten mistrz stanu trzeciego był mieszczaninem z urodzenia i ducha. Także jego tryb życia daleki był od arystokratycznej ekstrawagancji. Dwukrotnie żonaty, pierwszą żonę Marguerite Saintard pochował po czterech latach szczęśliwego małżeństwa. Po raz drugi ożenił się w 1744 r., będąc wdowcem z 13-letnim synem. Wybranką była Françoise-Marie Pouget. Z tą hożą i gospodarną mieszczańską córką przeżył 35 spokojnych lat. Ich dom był zasobny i gościnny.
Do scen rodzajowych Chardina pozowały mu zwykłe dziewczęta, na poły służące, na poły rezydentki wychowujące się w domu Chardinów.
Biografowie odnotowują dwie spośród nich – Agnès Roland (prawdopodobnie prowadziła mu gospodarstwo po śmierci pierwszej żony). Pozowała ona do obrazów: „Kobieta obierająca brukiew”, „Kobieta zmywająca rondle”, „Kobieta piorąca”, czy też „Kobieta z rakietką i lotką”, bardzo lubianego przez nas obrazu nazywanego „le volant”. Kopia tego obrazu wisi u nas w domu, choć została namalowana 250 lat po powstaniu oryginału. Pierwszy raz zobaczyłam kopię tego właśnie obrazu podczas jednego z ADM (Annual Delegates Meeting) czyli dorocznego spotkania –kongresu europejskiego badmintona. Wręczono go wtedy jednej z pań, o ile dobrze pamiętam, była to Rina de Beer, Holenderka, która kończyła swoją działalność w badmintonie europejskim. Ach, jakże mi się podobał ten mały obrazek, reprint! Byłam zachwycona i to tak bardzo, że postanowiłam odszukać oryginał, kupić katalog i oczywiście zamówić kopię obrazu. Ale o tym jak to było, jak długo trwały moje poszukiwania, jakie zdarzenia temu towarzyszyły, przeczytacie w następnym wpisie. Tutaj mogłam tylko podać kilka informacji o pięknym i bezcennym obrazie Jeana-Baptiste’a-Siméona Chardina (1699-1779) „Dziewczyna z rakietką i lotką” namalowanym w roku 1737, obrazie, który dla badmintona jest swoistym symbolem rozwoju wolanta, gry która służyła uciesze i zabawie na dworze króla Ludwika XIV zwanego Królem-Słońcem. Badmintona, naszej ulubionej gry na wiele lat przed tym, gdy została ona zaprezentowana w roku 1833 w Badminton House Gloucestershire.
Jadwiga Ślawska Szalewicz

Urodziny Klaudii Majorowej

Trenerka, przyjaciółka, kobieta nadzwyczajna, dlatego warto poznać historię Klaudii, z którą miałam przyjemność pracować przez kilkanaście lat.
Miała czternaście lat gdy pod koniec VI klasy zaczęła grać w badmintona. W tym czasie mieszkała w Norylsku, mieście położonym trzysta kilometrów na północ od koła podbiegunowego. Przez większą część roku jest ono pogrążone w ciemnościach, ścięte pięćdziesięciostopniowym mrozem. Leży na obszarze wiecznej zmarzliny. Abyśmy mogli lepiej sobie uzmysłowić jego miejsce położenia przypomnijmy północny kraniec Skandynawii, właśnie na tej samej wysokości leży Norylsk, w dorzeczu Jeniseju jednej z największych rzek Rosji . Miasto wybudowano w 1935 r. W tym roku dotarły pierwsze transporty więźniów politycznych i nie tylko. Przez kolejne dwadzieścia lat w Norylsku, Dudince i okolicach powstały oddziały i punkty tzw. Norylłagu, części ogromnego systemu GUŁAG rozprzestrzenionego na terytorium całego Związku Radzieckiego. Dla ówczesnej władzy organizacja łagru na tych ziemiach była najbardziej ekonomicznym sposobem wydobywania cennych metali. Więźniowie w niemiłosiernie ciężkich warunkach eksploatowali pobliskie góry, budowali drogi i pierwsze zabudowania dzisiejszego Norylska. Nie wiadomo ile istnień ludzkich pozostało w norylskiej ziemi na zawsze. Mówi się o tysiącach, ale nie jest to prawda, minimum pół miliona! Żydów, Rosjan, Polaków i innych nacji. Kto wie, czy ofiar nie było więcej?
Każdy metr drogi i każdy kilogram wydobytego metalu został okupiony krwią i niewyobrażalnym cierpieniem.
W 1920 roku na Półwysep Tajmyr z pierwszą ekspedycją, mającą na celu poszukiwania złóż węgla kamiennego, udał się wybitny badacz Arktyki, doktor nauk geologicznych i mineralogicznych, Mikołaj Mikołajewicz Urwancew. Podczas kolejnych wypraw badawczych odnaleziono również bardzo bogate rudy miedzi i niklu z dużą zawartością platyny. W wyniku napiętej sytuacji politycznej i zbliżającego się widma wojny, w latach 30-tych w ZSRR masowo zaczęto eksploatować złoża rudy. Dlatego właśnie tutaj dotarły pierwsze transporty więźniów, aby wydobywać nikiel i miedź a także wyrabiać stal niklową która jest plastyczna i odporna na rdzewienie.
Norylska GOLGOTA to miejsce gdzie Urwancew odkrył złoża niklu i miedzi, dokąd przybywali pierwsi zesłańcy, którzy mieszkając w namiotach budowali pierwszy odcinek drogi kolejowej, aby transportować kopalniany urobek. Miejsce przerażające.
W powietrzu unosi się jeszcze widmo śmierci, a płytko pod stopami znajduje się niezliczona ilość kości. W tym miejscu możemy próbować wyobrazić sobie sytuację pierwszych zesłańców przybyłych na norylską ziemię. Mieszkali w namiotach, w totalnych ciemnościach pod osłoną polarnej nocy, przy temperaturze spadającej do – 50 stopni, bez żadnej odzieży ochronnej. Zmuszani do morderczej pracy prymitywnymi narzędziami, często gołymi rękami, by po 12 godzinach dostać wyznaczoną rację żywnościową.

W takim miejscu odbiera mowę, ściska gardło, w oczach pojawiają się łzy. Pod koniec lat 90-tych oraz na początku obecnego wieku, na Golgocie zaczęły pojawiać się pomniki; żeby uczcić pamięć wszystkich więźniów.
Jest kapliczka, jest dzwon, który bije, kiedy pociągnie się za sznur, i jest to jedyny dźwięk rozdzierający potworną ciszę. Ze wszystkich pomników najbardziej przyciąga uwagę jeden, poświęcony poległym Polakom, zbudowany z prywatnej inicjatywy w 1996 roku. Przedstawia wyłożone krzyżami tory do nieba, donikąd? Na dole tablica: „Pamięci wszystkich Polaków, którzy pozostali w tej ziemi. Niech spoczywają w pokoju”.

Obecnie w Norylsku produkuje się rocznie około pół miliona ton miedzi, tyle samo niklu i dwa miliony ton dwutlenku siarki. Wydobywa się i wytapia również kobalt, platynę i pallad.
W powietrzu czuć siarkę.
Życie w takim mieście jest szalenie trudne. Dzień jeżeli jest, trwa kilkadziesiąt minut, słońce bardzo nisko wędruje nad horyzontem, i jak szybko wschodzi tak szybko zachodzi, dlatego powietrze nie może się ogrzać i mimo pełni dnia temperatura sięga minus trzydziestu pięciu stopni. Śnieżyce pojawiają się już na początku października, miasto pokryte jest kilkumetrowymi zaspami. Śnieg szybko zmienia kolor z białego na czarny. Przemysł ciężki doprowadził do tego, że jest to jedno z najbardziej skażonych miejsc na świecie.
Noc polarna trwa od końca listopada do połowy stycznia, czterdzieści cztery doby bez światła dziennego. Jednak i w Norylsku jest lato, trwające od czerwca do sierpnia są takie miesiące jak lipiec  2015 r. roku, gdy temperatura wynosiła plus 32 stopnie. Trudno sobie wyobrazić życie w takich warunkach, a jednak!
Już słyszę, przecież zawsze można stąd wyjechać! Akurat, właśnie tego nie można tak do końca zrealizować.
Norylsk posiadając pewnie całą tablicę Mendelejewa ukrytą pod ziemią mając swoje bogactwa, jest miastem zamkniętym a to oznacza, że wjazdy i wyjazdy są ściśle kontrolowane a dla chętnych do odwiedzenia rodziny obowiązują specjalne zaproszenia. Miasto ma port lotniczy Ałykiele,  położony obok lokalnej zelektryfikowanej linii kolejowej łączącej go z portem Dudlinką nad Jenisejem. Norylsk nie ma bezpośredniego połączenia drogowego z resztą Rosji, komunikacja i transport odbywa się drogą powietrzną i wodną (morską i rzeczną po Jeniseju).
Zarobki w kombinacie Norilsk Nickiel są niezłe, na początku lat XXI wieku wynosiły około jednego tysiąca dolarów, obecnie dwa do trzech tysięcy dolarów.
Władze pilnie czuwają nad swoimi obywatelami, aby jak najmniejsza ich ilość mogła opuścić ten teren. Samoloty są bardzo drogie bilet kosztuje około jednego tysiąca dolarów, a rzeka Jenisej jest żeglowna tylko w lecie, od czerwca do sierpnia.
O dziwo chętnych do pracy w kombinacie, który zatrudnia około sześćdziesięciu tysięcy osób, nie brak. Ciągle napływają kolejni przyjezdni, pomimo trudnych warunków życia. Magnesem są zarobki trzykrotnie wyższe aniżeli przeciętna pensja w Federacji Rosyjskiej. Dodatkowo przysługuje tzw. siewiernaja piensja, czyli emerytura północna, również trzykrotnie wyższa za pracę w wyjątkowo ciężkich warunkach. Spora część napływowej ludności planuje przybyć do Norylska, aby wypracować sobie emeryturę północną i wrócić „do siebie”.
Olga Iwanowna, mama Klaudii, mając dwadzieścia trzy lata przyjechała tutaj w 1965 r razem z maleńką trzyletnią córeczką. Była spawaczem i znalazła pracę w kombinacie Norilsk Nickel. Jakoś musiały sobie radzić. Klaudia nie poznała ojca, zostawił ich gdy mała miała dwa latka. Opieka socjalna w Norylsku była dobra, sadik zastępował matkę i uczył życia w trudnych warunkach. Pamiętam, gdy na jednym z wyjazdów Klaudia opowiadała o swoich przedszkolnych doświadczeniach. Rano mama prowadziła ja do sadiku, dzieciaki rozbierały się do majteczek ustawiały w pociąg, trzymając za ramionko kolegę lub koleżankę stojącą przed sobą, w rękach miały gąbeczki, które używano do masażu pleców osoby idącej przed, kolistymi ruchami masowali sąsiada, głośno przy tym śpiewając. Pod prysznicem odbywał się dalszy ciąg zabawy. Zmienny prysznic raz ciepły raz zimny przygotowywał i hartował młodego człowieka. Tak było we wszystkich norylskich sadikach.
Lata płynęły, Klaudia chodziła już do VI klasy w szkole. Szybko okazało się, że jej nauczyciel wf jest badmintonistą i tak zaczęła się przygoda z badmintonem.
Gdy miała 15 lat wyjechała na pierwsze zawody- Mistrzostwa ZSRR do lat 17. Zajęła II miejsce w grze pojedynczej dziewcząt.
Najlepsza trenerka ZSRR Walentina Ramilcowa mieszkająca w Niżnym Nowogrodzie zwróciła na nią uwagę, bo Klaudia była talentem czystej wody. Klub Niżnego Nowogrodu był najsilniejszy w ZSRR, Klaudia dostała zaproszenie od trenerki z propozycją nauki gry w badmintona i zamieszkania w jej domu. To była szansa!

Prowadzac treningi w Akademii Badmintona Klaudii Majorowej w Ramienskoje

Takiej nie wolno przepuścić. Mając szesnaście lat otrzymała paszport ( dowód osobisty) i prawo wyjazdu. Zamieszkała u Ramilcowej, ale nie ona jedna, była tam druga dziewczyna, która też grała w badmintona, obie z Klaudią trenowały w tym samym klubie.
Klaudia ukończyła szkołę i stanęła przed trudnym wyborem co dalej? Jej koleżanka wybrała studia matematyczno-fizyczne a te przedmioty również interesowały młodziutką Klaudię. Zdała egzaminy i została przyjęta. Dyrektor był znajomym pani trener Ramilcowej co znacznie ułatwiało wyjazdy na zawody, zgrupowania i treningi. Wszystko szło jak po maśle. Prawie..
Znajomy dyrektor nagle zmarł i sprawy się skomplikowały.
Trudniej było o zwolnienia na wyjazdy, zgrupowania i treningi. Wtedy Klaudia podjęła decyzję, że nie będzie chodziła do szkoły, tylko będzie uczyła się eksternistycznie. Była zdeterminowana na sukces. Egzaminy i zaliczenia były zdane w terminie- specjalizacja technik radiotechniki.
Klaudia, grała w badmintona i wiązała plany na przyszłość, postanowiła ukończyć wychowanie fizyczne na Wyższej Szkole Pedagogicznej im. M. Gorkiego. Ukończyła studia w terminie. W ZSRR klasy trenerskie przyznawane są za wyniki sportowe jakie osiągają trenowani zawodnicy, nie jak w Polsce po odbyciu specjalizacji na AWF oraz zdaniu egzaminu trenerskiego, lub na kursach doszkoleniowych dla trenerów.
Klaudia prowadziła zajęcia z dziećmi, osiągała dobre wyniki w pracy, dlatego otrzymała tytuł trenera klasy I.
Był rok 1990.
Do Niżnego Nowogrodu w ramach wymiany sportowej przyjechał klub SKB Piast Słupsk. Do przygotowywanego składu na rozgrywki ligowe bardzo potrzebowali zawodniczki grającej w badmintona , która jednocześnie mogłaby prowadzić zajęcia z dziećmi. Klub chciał awansować w rozgrywkach ligowych, dlatego Krzysztof Englander zaproponował Klaudii grę w barwach klubu Piast Słupsk oraz pracę z dziećmi . Uzgodniono termin przyjazdu do Polski czerwiec 1991 r. celem odbycia testu.
W ZSRR to był czas pierestrojki. Wyjazd trzeba było przesunąć o kilka miesięcy, w końcu we wrześniu Klaudia przyjechała do Słupska.
Od ośmiu lat była żoną Eugeniusza Majorowa trenera narciarstwa, ale też badmintona, ich córka Olga niedawno ukończyła dwa latka. Mąż wraz dzieckiem pozostali w Niżnym Nowogrodzie.
Testy wypadły pomyślnie, Klaudia pozostała w Polsce, zamieszkała w jednym pokoju w Zespole Szkół Nr 2 przy ul. Zaborowskiej 2 w Słupsku. Tak minął rok. gdy Oleńka wraz z ojcem dołączyli do Klaudii. W tym czasie załatwiono im dodatkowy pokój w szkole. Bywałam tam, znałyśmy się. Pijąc razem herbatę w przerwach między zajęciami, treningami, często zastanawiałam się jak można żyć w rytm szkolnych dzwonków?
Wiele lat później zrozumiałam ten fenomen! Wtedy na początku lat dziewięćdziesiątych była to dla mnie zagadka.
Przez dziesięć lat mieszkali w dwóch pokojach szkolnych, bez kuchni, łazienki ale z maleńką Olgą. Moje zdziwienie zastanawiało Klaudię. Kiedyś zapytała:
– Dlaczego się ciągle dziwisz? Że nie ma łazienki, kuchni, jak to znosi Ola? Jest nam super! Mamy wszystko czego nam potrzeba do życia! Prysznice są na hali, która jak wiesz należy do kompleksu szkoły, jest ciepła woda, a na gotowanie nie mam czasu, korzystamy ze szkolnej stołówki.
– Co ja mogłam odpowiedzieć? Szkolna stołówka była wyśmienita, sama bywając w Słupsku jadłam obiady w szkole. Zygmunt Kołodziej był bardzo dobrym dyrektorem szkoły a jeszcze lepszym gospodarzem. W lato robił zapasy dla szkoły. Panie kucharki przerabiały warzyw i owoce wekując i przygotowując tysiące słoików na zimę, dlatego obiady były tanie. W spiżarniach widziałam słoiki z ogórkami, buraczkami, pomidorami, sałatkami warzywnymi wekowane jabłka do ciast i naleśników, a także leżące w kopcach ziemniaki kupowane po bardzo korzystnych cenach. Niczego nie mogło zabraknąć a cena obiadu wynosiła około 6 złotych za zupę drugie danie i sławetny kompot owocowy, wszystko ze swoich piwnic!
Byłam zachwycona!
Kiedyś zadałam Klaudii pytanie, jak mogłaś tyle lat mieszkać w szkole? Ten dzwonek co 40 minut oraz po przerwie może wykończyć człowieka.
Ona odpowiedziała krótko:
– Wiesz ale to było bardzo wygodne, mieszkając w szkole miałam cały czas dostęp do hali. Moi zawodnicy Kamila Augustyn i Piotrek Żołądek przyjeżdżali codziennie do szkoły o szóstej rano, przychodzili, pukali i pytali, trenerko, jesteśmy, pójdziemy na trening?
I chodziliśmy, półtorej godziny dodatkowych zajęć przed szkołą. Może właśnie dlatego osiągnęli wysokie wyniki?

Drużynowe Mistrszostwa Europy Klaudia Majorowa prowadzi reprezentację Rosji

Kiedyś pojechałam na zawody juniorów i juniorów młodszych do Rzeszowa. Bardzo się cieszyłam, gdyż urząd wyraził zgodę na włączenie badmintona do programu uczniowskich klubów sportowych. Chciałam osobiście poinformować o tym sukcesie wszystkich trenerów i zainteresowanych nauczycieli. Mieliśmy dostać dodatkowe finansowanie na: sprzęt rakietki do mini badmintona i badmintona, lotki piórkowe i plastikowe, siatki, komplety naprawcze, plansze informacyjne, skrypty szkoleniowe, wydawnictwa, a także na wyprodukowanie filmów szkoleniowych z zakresu nauki  gry w mini badmintona.
W sumie rocznie było to kilkaset tysięcy złotych, które zasilało budżety nowo powstałych uczniowskich klubów sportowych, szkoły a także województwa, które nie musiały wydawać już dodatkowych pieniędzy na potrzeby nowo powstałych klubów. W pierwszym okresie czasu w latach 1994 – 1996 powstało 162 uczniowskie klubu sportowe doposażone w sprzęt.
Po spotkaniu z trenerami, siedziałam na hali obserwując gry juniorów i juniorów młodszych. Wtedy po raz pierwszy zwróciłam uwagę na zawodników ze Słupska. Siedzieli razem na hali, coś tam przekąszali, byli zdyscyplinowani, a na korcie wygrywali. Podeszłam do nich, przywitałam się, i zapytałam:
-skąd jesteście?
– ze Słupska odpowiedzieli, no tak, to jest wasza trenerka pani Klaudia?
– No tak! Świetnie, cieszę się, że mogę was poznać. Wiele dobrego o was słyszałam. Macie znakomitego trenera, korzystajcie z jej umiejętności, a pewnie niedługo spotkamy się, będziecie reprezentantami Polski, to pewne!
– Śmiali się zadowoleni z mojej wypowiedzi. Bardzo byśmy chcieli, aby to co pani prezes powiedziała było prawdą!
– Tylko od was zależy czy osiągniecie cel, bo pani trener jest zdeterminowana na wasz sukces i o niczym nie marzy tylko o tym abyście zdobywali jak największą ilość medali, nie tylko na mistrzostwach w Polsce, ale także na mistrzostwach Europy!
Odpowiedziała mi salwa śmiechu.
Wtedy w Rzeszowie (1994), po raz pierwszy rozmawiałam z Klaudią o przyszłości. Jakie ma plany, jak sobie wyobraża swoją pracę? Nie było czasu na długie rozmowy gdyż Klaudia musiała pilnować swoich zawodników i ich gier.
Na zakończenie powiedziałam,
– Myślę, że w niedługim czasie przyjadę do Słupska i wtedy porozmawiamy poważnie na temat twoich i moich planów związanych z tobą. Życzę powodzenia!
cdn

śp Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz

To był chmurny dzień, cały czas padał deszcz. Nie byłam zbytnio tym zmartwiona, gdyż w sobotę robiąc zakupy w Lidlu, wrzuciłam do puszki stosowną kwotę większą niż rok temu. Tym niemniej przykro mi było z kilku powodów. Kosma syn Magdy był wolontariuszem i ze swoimi kolegami zbierali datki do puszek. Co to znaczyło dla dziesięciolatków mogła ocenić tylko Magda, która im towarzyszyła i od czasu do czasu sugerowała chowanie się w bramie aby choć na chwilkę ogrzać ręce. Młodzi byli bardzo dzielni, a honor nie pozwalał na stanie w bramach. Szli po ulicach i zachęcali spacerowiczów do wrzucania pieniędzy do puszek. Byli tacy ważni. Przecież od nich również zależała kwota jaką w dniu dzisiejszym uzbiera cała Polska, My wszyscy ci więksi, i ci mniejsi, od nas będzie zależeć ile szpitali otrzyma najnowocześniejszy sprzęt do diagnozy chorych dzieci. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy pod batutą Jurka Owsiaka grała w tym roku już dwudziesty siódmy raz. Cieszyliśmy się z każdej złotówki jaką wpłacano na konta WOŚP a także licytowano na allegro i na stronach WOŚP. Co chwila pokazywano nam jak przyrasta kwota i jest coraz więcej , w pewnym momencie zobaczyliśmy na ekranie telewizora ponad dziewięćdziesiąt dwa miliony. Jaka radość. Dalej nie będę pisała. Zacytuję słowa mojej dwudziestoletniej wnuczki Gabrysi, która napisała na FB

”…27. Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy był czymś, na co czeka się z trzepoczącym sercem i coraz szerszym uśmiechem na twarzy. Każdy Polak słyszał, chociaż raz o Owsiaku i Fundacji WOŚP. Większość lekarzy pracuje ze sprzętami i na sprzętach, które mają przyklejone to świetnie rozpoznawalne czerwone serduszko z białym napisem. To serduszko, które oznacza wspólną pomoc Polaków dla Polaków. Ludzi dla ludzi, bez podziałów i bez nienawiści.
Co roku czekam na finał WOŚP, by móc usłyszeć ile uzbieraliśmy razem i ile dobra będzie można sfinansować w nadchodzącym roku. WOŚP zebrał, MY zebraliśmy(!) Już 92 143 798 złotych (teraz, bo na przestrzeni lat ta kwota sięga miliarda złotych) i w czasie, kiedy zwykle widać było na naszych twarzach szerokie uśmiechy, kiedy dało się poczuć tę atmosferę wzajemnej bliskości, cieniem kładzie się smutek i niedowierzanie.

Paweł Adamowicz

Prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz nie żyje. Ta informacja bije w nas zewsząd. Od znajomych, z social mediów, z telewizji, z radia…, Ale czy naprawdę do nas to dociera? Czy naprawdę jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że w środku Europy, w Polsce dochodzi do zabójstwa prezydenta Gdańska z powodu nienawiści do…? Do kogo? Do czego? Od nożownika słychać, że był torturowany przez PO, dlatego prezydent Adamowicz zginął. Czy dopuszczamy do siebie to, że poprzez polityczne zatargi, zginął człowiek? Takie rzeczy działy się lata temu! Takie zdarzenia miały (i niestety mają) miejsce w innych państwach, ale tutaj, w Polsce? Każdy powie „niedorzeczność”.
„To jest momentami dziki kraj”. Tak mówi w swoim oświadczeniu Jurek Owsiak, kilkanaście godzin przed śmiercią pana Pawła Adamowicza; „[…] Bądźmy Polakami, którzy się kochają, którzy mają dla siebie przyjaźń, którzy nie mają w sobie agresji”. Nawołuje założyciel i prezes Fundacji WOŚP.
My Polacy, umiejący łączyć się w najgorszych i tych najlepszych momentach. Umiejący wspierać się i pomagać sobie nawzajem. Daliśmy się otumanić jak dzieci we mgle, w dodatku „znarkotyzowane” jakimiś bezsensownymi gadkami o dwóch Polskach. Bezmyślnie wplątaliśmy się w coś, co doprowadziło do totalnego rozłamu naszej społeczności. Polityka? Polityką, ale w momencie, w którym z jej powodu zabijany jest człowiek, należy się ocknąć. Obudzić się ze snu o powstawaniu z kolan, o walczeniu o to, która Polska jest bardziej lub mniej „mojsza”.
Jesteśmy w środku Europu, w Polsce i na naszych oczach dochodzi do tragedii. Tragedii tym większej, że staje się ona pożywką dla konfliktu politycznego, dla hejtu, który wybucha w Internecie. Tym większej, że staje się ona narzędziem w rękach ludzi, którym polska zawiść i wściekłość jest jak najbardziej na rękę.
„Matka Kurka” czy raczej Piotr Wielgucki jest tylko jedną z osób, które rzuciły się na Owsiaka ze zdwojoną mocą po całej napaści nożownika na prezydenta Gdańska. Cytuję:
„Minęło 14 minut!!! I co robi Owsiak? Drze mordę zgodnie z przepowiednią ‘od 3 lat DZIKI KRAJ…’ Znam go na pamięć! To Twoje dzieło Owsiak, ten bandycki atak w Gdańsku to jest twoja pieczęć – Ruch Wypier…nia Krystyny Pawłowicz w Kosmos. Jesteś zerem Owsiak, absolutnym zerem” – napisał Wielgucki w jednym z wielu wpisów.
Krystyna Pawłowicz też nie popisała się; „Owsiak wzbudza w ludziach wielkie negatywne emocje z powodu skrajnie kontrowersyjnej postawy, szerzenia nienawiści i hejtu, poniżania innych jak też z powodu finansowania z puszek działalności „pozamedycznej”, a przy tym swojej arogancji, że powinien odejść[…]”
Czy takie emocje odczuli ludzie, którzy uczestniczyli w Finale WOŚP w różnych miastach? Nie i to nie jest moje „widzimisię”, a opinie, które słyszę od swoich

WOŚP – Jerzy Owsiak zdj. z Internetu

kolegów i koleżanek oraz moje własne odczucia. Wszyscy kojarzą WOŚP z dobrem, z całą masą uśmiechów, szczęścia i emocji tak ciepłych, że moglibyśmy ogrzać pół Antarktydy, jak nie całą.
Serduszko WOŚP nie jest już czerwone. Jest smutno szare, jak dzisiejsza pogoda, która idealnie oddaje nastroje wielu osób, a w tym i mój.
Zdziczeliśmy. Może czas się obudzić?

 

„Ten jest zboczony, kto sieje nienawiść. Miłość może tylko łączyć.”
Niech spoczywa w spokoju. [*]

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.