Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

SPRZĘT

Sprzęt był zawsze wielkim problemem. Nie wiem doprawdy, jak sobie radziliśmy, ale jedno z naszych notatek na pewno wynika: w roku 1985 zawodnicy tacy jak Jurek Dołhan i Grzesiek Olchowik, Bożenka Wojtkowska, Bożena Siemieniec dysponowali rakietkami Carltona w liczbie trzech na osobę; po dwie rakiety mieli Staszek Rosko, Kazik Ciurys, Jarek Bąk, Basia Zimna, Zosia Żółtańska, Ela Grzybek, Leszek Matusik, a Janusz Czerwieniec – jedną.  Brunon Rduch i Jacek Hankiewicz mieli na swoim stanie po trzy rakiety firmy Yonex, Ela Kuczkowska – trzy Carlton Classic, pozostałych 13 zawodników posiadało po 1 sztuce rakiet Carltona.  Nie wszystkie rakiety były przez nas zakupione. Czasami klub doposażał zawodników, czasami zaś – bardzo rzadko – kupowała rodzina. Najczęściej rakiety pochodziły od sponsora, w tym wypadku od angielskiej firmy Carlton.

Był rok 1984 przygotowywaliśmy się do zawodów Helvetia Cup ‘85 czyli Drużynowych Mistrzostw Europy grupy B, sprzętu było jak na lekarstwo i żadnych widoków na przyszłość. Co prawda z organizacją zawodów Helvetia Cup ’85 wiązaliśmy pewne nadzieje, ale dotyczyły one raczej doposażenia Związku w sprzęt ciężki.

Niektórzy z nas pamiętają, że wielkie imprezy badmintonowe od 1981 roku organizowaliśmy na „MERZE” w Warszawie przy ul. Bohaterów  Września 6. Hala MERY wyłożona była zieloną wykładziną kortową z namalowanymi na niej białymi liniami dla potrzeb trzech kortów tenisowych. A my mogliśmy, co najwyżej, wykleić korty do badmintona białą taśmą pozyskiwaną od Firmy 3M, która miała swoją siedzibę przy ul. Lektykarskiej 3. Musieliśmy wykleić sześć kortów, taśmy potrzebowaliśmy dużo, prawie 1000 metrów, gdyż trzeba było liczyć się z koniecznością uzupełniania zniszczonych podczas gry odcinków. Pamiętam szczególnie jedną noc, gdy stały zespół kleił boiska ( w tym Andrzej Szalewicz, Julian Krzewiński, Janusz Musioł, Janusz Rybka, Jurek Wrzodak, Janusz Śliwa i kilka innych osób). Zakończyliśmy robotę nad ranem, bo o 8.00. Sędzia główny miał odebrać salę. Mowę mi odjęło, gdy Andrzej przyszedł i powiedział, że wszyscy są na hali i przeklejają korty, bo – nie wiadomo dlaczego – wyklejono korty krótsze o trzydzieści centymetrów.  Popłoch, nerwy, stres i niepotrzebna robota. Przysięgłam sobie wtedy, że więcej takiej bezsensownej roboty wykonywać nie będziemy. Właśnie w 1984 r. zaproponowałam kilku federacjom narodowym wymianę barterową: oni zakupią nam po jednym komplecie kortów do gry w badmintona wraz z wózkami do przewożenia tychże, my zaś w zamian za to przyjmiemy ich drużynę na zawodach w Polsce. W ten sposób Helvetia Cup ’85   grana była na czterech kortach firmy En-tout-cas (Anglia), zaś dwa pozostałe korty przypłynęły na Mistrzostwa Europy Juniorów 1987, organizowane przez nas w Warszawie.  Ja musiałam tylko uzyskać stosowne zgody w GKKFiS oraz dodatkowe pieniądze na utrzymanie ekip. Najważniejsze, że od tamtej pory na „ MERZE” nie trzeba było spędzać wielu godzin w nocy na wyklejaniu kortów. (Polecam każdemu klejenie kortu, choć raz, aby zobaczył, jaka to fajna robota).

W roku 1987 mieliśmy już sześć kortów, osiem zestawów siedzisk sędziowskich i słupków do siatek, tablice elektroniczne wyświetlające wyniki, kamerę VHS marki PHILIPS (ważącą 5 kg), którą otrzymaliśmy od Holenderskiego Związku Badmintona oraz pięknie ubranych sędziów, którzy za swoje stroje częściowo zapłacili sami.  Po wielkim sukcesie organizacyjnym Helvetii Cup ’85 mieliśmy już nowego sponsora, była to firma VICTOR Company, z siedzibą w Hamburgu, z którą bezpośrednio po Helvetii podpisaliśmy kontrakt.  Na mocy tego kontraktu VICTOR zobowiązał się wyposażyć polską reprezentację w dresy biało-czerwone, rakietki (po cztery sztuki), w sprzęt osobistego wyposażenia, spodenki, skarpety, koszulki, frotki oraz torby na rakiety i torby podróżne. Mając znakomite stosunki z naszym zachodnim sąsiadem (RFN), uzgodniliśmy termin meczu Polska-Niemcy i bezpośrednio po zawodach German Open pojechaliśmy do Hamburga.  Nie obyło się bez nieoczekiwanych niespodzianek, gdyż w tym czasie panowała niezła zima, a pociąg, którym jechaliśmy zamarzł na trasie w wyniku oblodzenia szyn i elektrycznych kabli. Po kilkunastu godzinach opóźnienia dotarliśmy szczęśliwie do Hamburga.  Guido Schmidt, szef Victora, przyjął nas bardzo serdecznie, a następnego dnia przed meczem ubrał naszą reprezentację w super stroje.  Wróciliśmy do Polski z 25 torbami sprzętu nie tylko dla zawodników, ale też i wieloma niezbędnymi rzeczami potrzebnymi do organizacji mistrzostw. Magazyn Victora stał dla nas otworem i wszystko, co wydawało się niezbędne przy organizacji nie tylko Mistrzostw Europy, ale i Międzynarodowych Mistrzostw Polski, mogłam wybrać i zabrać.  W ten sposób przez kilka lat nie tylko reprezentacja Polski seniorów i juniorów wyglądała elegancko, my zaś mieliśmy doposażony sekretariat zawodów, biuro prasowe oraz posiadaliśmy limitowaną ilość lotek na zawody mistrzowskie: Indywidualne Mistrzostwa Polski, Międzynarodowe Mistrzostwa Polski (Polish Open). Do rozwiązania pozostawała natomiast sprawa lotek dla klubów, jeżeli chcieliśmy w dalszym ciągu rozwijać badminton.  Sytuacja ekonomiczna i finansowa przedstawiała się gorzej niż źle. O przydziałach dewiz na zakup lotek nie było mowy. Posiadaliśmy pewne przydziały złotych dewizowych z puli GKKFiS, ale te wystarczały na opłaty wpisowego w zawodach mistrzowskich, bądź opłacenie składek członkowskich IBF i EBU a także na fundusz do rozliczenia dla ekip wyjeżdżających za granicę. Zresztą te limity były zatwierdzane przez komisję zagraniczną GKKFiS, a wypłat dokonywał COS –wydział dewizowy.

I tu z pomocą przyszli zaprzyjaźnieni z nami ludzie, Józef Prokop szef firmy Przedsiębiorstwa Zagranicznego Uni-Med Electronics, w której w roku 1985 dyrektorem został Andrzej Szalewicz. Firma Uni–Med produkowała sprzęt elektroniczny i medyczny, od roku prowadziła prace nad uruchomieniem produkcji lotki plastikowej, zaś zatrudnienie Andrzeja spowodowało przyspieszenie prac nad uruchomieniem również produkcji lotki piórkowej, niezbędnej dla klubów.

Prace szły równolegle.  W latach 1986 – 1987 firma miała swój zakład w Teresinie przy ul. 1 Maja 12. Ale zanim doszło do wyprodukowania pierwszych lotek trzeba było wykonać szereg analiz dotyczących ich produkcji, odwiedzenia wielu Zakładów Drobiarskich POLDRÓB w Polsce, odbycia wielu spotkań z kierownictwem produkcji tych zakładów, tak aby nieco zmienić technologię pozyskiwania piór gęsich. Chodziło o to, żeby przed wjazdem gęsi do „parownika” pozbawić ich 16 piór (prostych, ukosów prawych i lewych) z każdego skrzydła, a to wymagało zmiany technologii produkcji i oczywiście kosztowało. Ale nie wszystko jest takie przerażająco trudne, na jakie wygląda. Andrzej Szalewicz odbył wiele spotkań w POLDROBIU w Centrali w Warszawie, wiele z nich z inż. Idzikowskim, wielkim specjalistą od gęsi, który posiadał bezcenną wiedzę dotycząca czasokresu chowu gęsi, aby te miały odpowiednio dobre pióra, a także udzielał bezcennych rad dotyczących składowania piór (pióra składowane w dużych ilościach w magazynach są produktem łatwopalnym), prania, oraz wyszukiwał zakłady, które wyraziły chęć współpracy i nie uciekały od nowości produkcyjnych. W tym czasie Andrzej odbył ponad sto spotkań, chociaż ja twierdzę, że odbył ich o wiele więcej, gdyż bardzo często wyjeżdżał „w teren”.

Aby być jak najlepiej przygotowanym do wystartowania z produkcją lotek piórkowych średniej klasy, firma UNI-Med Electronics wysłała nas w roku 1987 do Chin, na Mistrzostwa Świata. Oczywiście był to pretekst, bowiem celem samym w sobie były przygotowane przez Guido Schmidta wizyty w kilku firmach chińskich produkujących lotki piórkowe. Jedna z nich miała swoja siedzibę pod Szanghajem i tam właśnie wylądowaliśmy po zakończonych Mistrzostwach Świata ’87. Ja z nieodłączną kamerą PHILIPSA w garści. Kamera odgrywała ważną rolę, gdyż chcieliśmy przywieźć do Warszawy jak najwięcej materiału filmowego. Nie było to takie łatwe, jak moje tutaj pisanie. Zbyszek Mazanek (mój brat, który zmarł nagle w lipcu 1992 r. ) szef produkcji lotek w Firmie Uni-Med. A później w Zakładzie Działalności Gospodarczej  Polskiego Związku Badmintona „Lotka” w Teresinie bardzo dokładnie poinstruował mnie , na co mam zwrócić uwagę. Najważniejszym była długość filmowania poszczególnych etapów produkcyjnych, każdego z elementów, jak również maszyn. Mieliśmy już rozeznanie, co nam będzie potrzebne, ale nie mieliśmy odpowiednio dużych pieniędzy na ich zakup. Mój brat, fachowiec, nie tylko ukończył Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie w 1972 r, ale też był absolwentem Technikum Mechanicznego im. M. Nowotki w Warszawie ze specjalizacją technika skrawaniem. Nic, co dotyczyło możliwości wykonania maszyny własnym sumptem, nie było mu obce. Przeszkolona, ale nieco stremowana, robiłam w Chinach za „głupią blondynkę”, nie rozstając się ani na moment z kamerą. Udało mi się sfilmować wszystko co było niezbędne ale  wymagało to od nas wielkiego wysiłku a także wypicia z szefostwem zakładu nie wiem ilu toastów za „friendship”.  Najważniejsze, że wróciliśmy z materiałem, a Zbyszek miał możliwość opracowania kilku rozwiązań technicznych. Zresztą obaj panowie( Zbyszek i Andrzej)  spędzili wiele czasu nad opracowaniem najlepszych możliwych rozwiązań technologii produkcji. Andrzej Szalewicz dodatkowo odbywał konsultacje z wieloma inżynierami specjalistami od prania piór, suszenia, składowania, a jeden z naszych kolegów Piotr Agaciński, znany naukowiec chemik (sędzia klasy P w badmintonie), wykonał gigantyczną pracę nad ustaleniem składu chemicznego próbek kleju, który później wytwarzał dla potrzeb produkcji. Oprócz tego trzeba było ustalić, skąd będziemy importować korek, w jaki sposób będziemy go obrabiać, jak łączyć z piórkami i jak te piórka będziemy prać, suszyć, wycinać, szyć itp., itd. Nie było to łatwe i – powiem szczerze – jakoś trudno było mi uwierzyć, że Andrzej, mój brat Zbyszek i kilku jeszcze zapaleńców, do których dołączył Jurek Suski, może wytwarzać lotki. A tuby… Ile pracy i czasu wymagało przygotowanie tub, ile tub znanych firm zostało rozebranych na części. W końcu jakoś z pomocą wielu osób pierwsze lotki wyprodukowano. Nie wiem, czy ktoś ma jeszcze choć jedną tubę po lotkach firmy Uni Sport. W naszym archiwum nie mogło jej zabraknąć i choć nieco sfatygowana jednak jest (tutaj na zdjęciu) oraz lotki piórkowe z wklejką „gacka”. Gdy produkcję lotek przeniesiono do Zakładu Działalności Gospodarczej Polskiego Związku Badmintona, który powołaliśmy w roku 1988 W DNIU 8 CZERWCA UCHWAŁĄ NR 149, lotki nosiły nazwę „Jaskółka”

I w ten sposób marzenie zostało spełnione, lotki były produkowane i sprzedawane. Oczywiście nie mogliśmy nimi rozgrywać zawodów mistrzowskich, ale nadawały się jak najbardziej do treningów, a kluby nie musiały już gimnastykować się, w jaki sposób za państwowe pieniądze kupić lotki i oficjalnie wprowadzić je na stan magazynu. Dla nas najważniejszym było przetrwanie kilku lat: my z naszą produkcją w Teresinie i W. Apel w Oławie (lotka TWA), produkując lotki dla LKS Technik Głubczyce i nie tylko.  Lotki były produkowane przez nas do momentu utraty rentowności Zakładu, bowiem z chwilą drastycznego wzrostu wynagrodzeń pracowników produkcja stała się nieopłacalna i Zakład trzeba było zamknąć. Jednak przez kilka lat badminton mógł przeżyć, w najtrudniejszym okresie ekonomicznej transformacji Polski mógł przetrwać, aby w latach dziewięćdziesiątych dynamicznie się rozwijać.

Jadwiga Ślawska Szalewicz  (CDN)

English version:

The 80s (part 3)

Equipment

Equipment was always our big problem. I can’t really say how did we managed, but according to my notes, in 1985, the following players had three Carlton rackets each: Jurek Dołhan, Grzesiek Olchowik, Bożenka Wojtkowska, Bożena Siemieniec; two rackets: Staszek Rosko, Kazik Ciurys, Jarek Bąk, Basia Zimna, Zosia Żółtańska, Ela Grzybek, Leszek Matusik and one: Janusz Czerwieniec.   Brunon Rduch and Jacek Hankiewicz had three Yonex rackets, Ela Kuczkowska – three Carlton Classic and the rest of the players (13) only one Carlton racket. Not all of these rackets were bought by us, some were bought by the clubs, some by families of the players and some were given by sponsors, in this case, English firm, Carlton.   

In 1984 we started our preparations to Helvetia Cup ’85 and we didn’t really have much of the necessary equipment. We hoped to get some roll out courts. Some of you may remember that in Mera Sport Hall in Warsaw there were painted lines for tennis and  we could only stick some white tape (from Firma 3M company based at Lektykarska 3) as our courts lines. For six courts we needed some 1000 metres of the tape. I remember especially well the time when our team spent the whole night sticking the tape to the floor (Andrzej Szalewicz, Julian Krzewiński, Janusz Musioł, Janusz Rybka, Jurek Wrzodak, Janusz Śliwa and a few more) only to find out that at 8 AM referee told us that the courts are too short!  All the stress and tiredness made me promised myself that it was the last time we did it! I have suggested to a few federations that they will buy a roll out badminton court for us and we will host their players for free. This way, we had four new English En-tout-cas courts and two additional ones in 1987. I needed for all of that special permission from GKKFiS and some extra money for the teams to roll the courts were needed, but the most important is that we never used the tapes again.

In 1987 we had 6 courts, 8 referee chairs and nets, electronic score tables, camcorder VHS PHILIPS (weighing 5 kg) which we got from Dutch Badminton Association and some beautiful outfits for referees for which they paid partially themselves. After Helvetia ’85 we gained another sponsor, VICTOR Company based in Hamburg. Victor was to dress our national squad. After our matches in German Open, we went to Hamburg; it was quite an adventure, as it was in the middle of winter and the train was delayed by quite a few hours. Guido Schmidt, chief of Victor welcomed us very warmly and gave our national team all sport clothing, Victor rackets   and all necessary equipment for European Championship. Since then, for a few years our seniors and juniors had all what was needed and our office was well equipped. We still didn’t have enough shuttlecocks for the clubs and there was no enough hard currency to buy any. The money received from GKKFiS was just enough to pay for our entry fees for IBF and EBU.

We were helped tremendously by Józef Prokop from Uni-Med Electronics, a firm where Andrzej Szalewicz became a director in 1985. The company was developing a plastic and feather shuttlecock, apart from producing medical and electronic equipment. Since Andrzej started to work there, the speed of preparation for the production of the shuttlecock increased.

In the years 1986 – 1987 a lot of R&D was necessary and we visited many times POLDRÓB company, where feathers were sourced. Andrzej Szalewicz together with Idzikowski advised the company how to get the right feathers, how to store them and so on. There were over 100 meetings there alone!

To have a better understanding of the production we were sent to China in 1987 during the World Championship. Guido Schmidt arranged a few visits to factories making shuttlecocks, one of them was near Shanghai. All the time I had our camcorder in my hands as I wanted to bring as much information as possible. I was told by my brother Zbyszek Mazanek (who died unexpectedly in July 1992 in aged 43) who worked for Uni-Med, what are the most important stages of production and what I should film and for how long. All the time in China I played a dumb blonde, filming and taking pictures of what was necessary, but believe me, it wasn’t easy! We had to drink a lot of alcohol, toasting “the friendship” between the nations! My brother was happy with all the recording and he managed to prepare all the necessary equipment for the production. Andrzej Szalewicz was also consulting a lot of specialist about all the stages of production. One of our colleagues, chemist and badminton referee Piotr Agaciński prepared a thorough analysis of the glue used for the feathers and produced it for us. We also needed to find anything and everything about cork; where to import it from, how to cut it, glue it, etc and how to produce carton tubes.  It is still very difficult for me to comprehend how my brother Zbyszek, Andrzej and Jurek Suski could start producing shuttlecocks! Anyway, at last, the very first were produced and were called “Swallow”. From 1988, the production was run by the Polish Badminton Association.

This way our dream was fulfilled and we, at long last produced and sold shuttlecocks. Obviously we could not used them during the tournaments, but they were good enough for all our trainings. They were produced until a few years later, due to the economic changes in the country, the production was too expensive. Still, it allowed us to get through the most difficult times in the ‘80s.  

Jadwiga Ślawska Szalewicz

to be continued

 

 

 

komentarzy 37 do wpisu “Z PERSPEKTYWY 35 LAT (3) Sprzęt- Equipment”

  1. notaria

    Z prawdziwych piór? Mnie się wydaje, że szybko się psuły w eksploatacji. Przecież pióro to nietrwały materiał, każde najmniejsze załamanie, zgięcie wpływa potem na tor lotu. A z czego robi się teraz? Też z prawdziwych piór czy wymyślono nową technologię?

  2. jadwiga

    Noti
    pióra gęsie, tylko i wyłącznie i powiem szczerze, że najlepsze pióra z gęsi pochodzą od gęsi hodowanych w Polsce, dziewięć miesięcy rosna sobie gąski, chodzą wolnożywią się karma naturalną i ich pióra są idealne, ale produkcja jest rozwinieta w Chinach gdzie jest tania siła robocza a lotki robi się z piór kaczek też. Na zawodach najwyższej rangi używane sa lotki piórkowe takie jak na zdjęciach ale jakościowo najlepsze nasze były raczej dla celów przetrwania klubów zawodników i polskiej kadry takie były tamte czasy, ale bez tych lotek nie przetrwalkibyśmy i nie nastapiłby taki progres w latach dziewięćdziesiatych
    j

  3. Teresa

    Nie miałam pojęcia, że moje gąski, które pasałam w dzieciństwie miały tak cenne pióra.Pozdrawiam

  4. jadwiga

    Teresa
    miały i mają, ich pióra z Polski były eksportowane kiedyś do Japonii, układane w pęczki po 28 sztuk
    j

  5. Beata

    Jadziu, z tym filmowaniem to akcja niemal jak w filmach przygodowych! Ach, w tych czasach wszystko stało na głowie ale jak się chce, to jak widać, wszystko można!

  6. jadwiga

    Beato
    miałam pietra oczywiście, ale czegóż to nie robi się w potrzebie, a my potrzebowalismy tych lotek więc brat zmienił pracę i ruszyliśmy z produkcją i jakoś przetrwaliśmy ale było ciężko, co tu duzo gadać, bardzo ciężko dla mnie szczególnie gdy nagle zmarł mój brat
    j

  7. Beata

    Jadziu, wiem i pamiętam ten ciężki i jakże smutny dla Ciebie okres.

  8. azalia

    Jadziu, i ja się zdziwiłam, ze nasze gąski mają tak cenny surowiec. Znowu wiem coś nowego, dzięki Twoim wpisom. To prawie kronikarskie zapiski. Pozdrawiam

  9. czesia

    Nie potraktowano Cie jak szpiona gospodarczego? Czy filmowanie
    maszyn, etapów produkcji było legalne. Przecież w tym czasie u
    nas nie można było sfotografować wiejskiego przystanku PKS
    Barwne szczegóły historii, świetne:))

  10. jadwiga

    CZesiu,
    dopiero po powrocie zdałam sobie sprawę, że można tak nazwać moje tem filmowanie, ale … zawsze jest jakieś ale, maszyny zrobiliśmy sami w Polsce one wcale nie przypominały tego co tam widziielismy wiec chociaż mielismy duzo materiału, mój breat wykonał gigantyczną robotę ponieważ maszyna do zszywania piór była zrobiona z igieł wyjętych z dwupłytowej maszyny do robienia swetrów czyli dziewiarskiej, a sztanca do wycinania piór była wymyslona prze mojego brata Zbyszka
    Wydaje mi sie, że majac tyle przeżyć i tyle wspomnień nie mogę ich zachować wyłacznie dla nas Andrzeja i dla mnie (Brat mój nie żyje zmarł w 43 roku życia) a przecież i On i Andrzej i Józef Prokop i Piotr Agaciński i Jurek Suski wszyscy dołozyliśmy swoja cegiełkę w przetrwanie najwiekszego kryzysu finansowego w polskim badmintonie i o tym młodzi zawodnicy powinni wiedzieć
    j

  11. jadwiga

    Azalio
    dobrze to okresliłaś, to swego rodzaju zapiski kronikarskie, z pierwszej ręki, nikt z naszych kolegów członków kolejnych zarzadów tak na prawdę nie wiedział dokładnie jak to było możliwe, trzeba było zachować trochę dyskrecji ponieważ nie chcieliśmy obiecywać zbyt wiele, ale też aby nie potraktowały naszej wizyty władze tam i tutaj w sposób niezgodny z procedurami, pamiętaj, ze polski badminton miał świetne stosunki z chińskimi badmintonistami i władzami. Zresztą po tych trzech latach( kiedy juz mogliśmy mieć dewizy, importowaliśmy lotki z Chin
    j

  12. jadwiga

    Beato
    dla mnie to był szok taki młody człowiek w 1992 r miał tylko 43 lata, a moja mama? przecież wiesz, nigdy się nie pogodziła z ta stratą
    j

  13. zośka

    ja to sie zawsze zastanawiam czy Ty masz taką fenomenalna pamięć czy korzystasz z jakiejś ściagi:)

  14. jadwiga

    Zośko
    mam pamięć fotograficzną, to prawda, ale mam też mnóstwo notatek, bo co to za sekretarz generalny lub prezes bez notatek? przecież musiałam w domu przetrawić materiał, a poza tym to jest moja pasja, tworzenie nowego, zdjęcia, tysiace zdjęć odkąd mam aparat fotograficzny czyli od 1987 roku wcześniej nie miałam, a na zdjęciach sa ludzie znajomi i gdy je przegladam ( są w kopertach opisanych rok i miejsce nic więcej) to wszystko mi się przypomina, mam tez filmy które kręciłam, ogladam je (przegrałam na dvd ) i stąd moje wspomnienia są wierną kroniką, poza tym wszyscy o których pisze i wspominam pracowali ze mna przez te 35 lat, jak moge o nich nie pamiętać? to jest moje życie, to było i pewnie jeszcze jest ich zycie, dlatego cieszy mnie kazdy znak i wiadomość że oni pamiętaja czytają i cieszą sie z tych wspomnień, szkoda, ze nie komentują, ale dzwonia i mówią, że czytają!
    j

  15. basia

    Przeczytałam uważnie Jadwigo i jestem dla Was wszystkich pełna uznania za włożony trud, zaangażowanie i serce włożone podczas realizacji tego przedsięwzięcia.
    pozdrawiam serdecznie

  16. jadwiga

    Basiu
    dziękuje bardzo, wspomnienia dla potomności, aby pamiętać, pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny
    j

  17. Randdal

    Klejenie linii to jeszcze nic, najgorsze jest ich odklejanie:)

  18. Jerzy

    Ostatnio jeden z moich najmłodszych zawodników przyniósł mi TWA. Czort wie gdzie ją znalazł. 🙂

  19. jadwiga

    Jerzy
    zachowaj, a jak już nie bedziesz potrzebował to ja się nią zaopiekuję, pozdrawiam
    j

  20. jadwiga

    Tom
    myśmy zmywali na mokro!!! działało
    j

  21. gordyjka

    Jadwinia Szpieg gospodarczy…no no…:o)

  22. jadwiga

    Gordyjko
    no cóż nie moge powiedzieć tak, ale tez nie moge powiedzieć nie… Chyba to za duzo byłoby powiedziane, ponieważ nie zrobiliśmy ani jednej maszyny jakie widzieliśmy w fabrykach, wszystkie nasze maszyny były zrobione przez nas, wykrojniki, maszyny do drylowania korka ( w korek wkładało sie piórka i dopiero zszywało naokrągło) a maszynę do szycia Zbyszek też sam zrobił, wszystkie lotki wyprodukowane musiały być testowane, więc testowali je ludzie a nie maszyny, nikt z nas nie mógł pozwolić sobie na zakup maszyn w cenie 60.000-80.000 $ bo niby skad mielismy je wziąć?
    j

  23. Ismena

    Witaj
    Cieszę się, że dzisiaj udało mi się coś tutaj napisać.
    Może dlatego, że piszę z innego komputera?
    Odezwę sie niedługo

  24. Helen

    Jak tak czytam o twoich zmaganiach żeby w ogóle móc grać, przypominają mi się opowieści wspinaczy z lat 60-70-tych, którzy szli w góry przepasani jakimś konopnym sznurem, który prawie przecinał człowieka na pół w razie odpadnięcia. A mimo to szli zdobywali… Można zapytać: Po ch… tam leźli?
    Skąd brali siły i motywację? Zupełnie jak Wy, wtedy… Pozdrawiam

  25. An-Ula

    Jak zwykle sporo interesujących informacji. Nigdy bym nie pomyślała, z jakim mozołem powstawały lotki. Widać, całą rodziną byliście zaangażowani w polski sport. Pasjonaci. Po prostu.

  26. jadwiga

    An-Ula
    Mój Brat Zbyszek skończył również Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie tak jak i ja, był trenerem judo 3 Dan (ja też) tylko on pozostał w judo jako trener a ja poszłam w swoją stronę do organizacji sportu. On był też świetnym fachowcem tzw złota rączką, więc wszyscy pracowaliśmy dla sportu
    pozdrawiam
    j

  27. jadwiga

    Helen
    pasja, pasja, pasja,
    oni wysoko w góry szli nie myśląc o tym, że coś im się stanie,
    dzisiaj jest też tak samo,
    bo zawsze wszyscy mają nadzieję, że złe rzeczy dzieje sie innym, bo innym mogą.

    My tez tak myśleliśmy, my musimy to czy tamto zrobić, bo kto to za nas zrobi jeżeli my nie zrobimy.
    Różnice były i są zasadnicze wtedy był totalny brak sprzętu itego dobrego wysposażenia na Himalaje
    i tego do uprawiania sport halowego, tylko himalaiści narażali i narażają się częściej.
    A pasja łączy nas wszystkich, pozdrawiam
    j

  28. Jadwiga

    Ismeno,
    jak widzisz mozna komentować, może coś się zablokowało w kompie u Ciebie, cieszę sie, że jesteś
    j

  29. czesia

    Jadwigo, dziękuję:)

  30. Morela

    Jadziu, na pocztę wchodzę od dzwonu, a tam Twój liścik z oferą imbirową (może dostarczysz osobiście?). Dzięki Ci za serduszko. Dzisiaj śniłaś mi się Jadziu kochana, przyjechałaś mianowicie autobusem (!) do nas, szkoda że bez rycerza ;). Słoneczko przygrzewało, ale potem sen był już mało konstruktywny 😉
    ps Ten przystojny brodacz to Twój brat? Gustuję w brodaczach wiesz, mój musiał iść do ślubu z brodą, przez co popadł w konflikt z łojcem własnym haha… Mój tysz tokarz.

  31. jadwiga

    Morelko
    ten brofdacz to mój brat (nie żyje od 1992 r), do ślubu szedł też z brodą.
    Z imbirem problemu nie bedzie oczywiście dam znać jak to się wszystko poukłada
    j

  32. jadwiga

    Czesia
    😀
    j

  33. Morela

    Ojej, czemuż tak się dzieje? Taki piękny i młody, można się zapłakać. 🙁
    Przytulam Cię Jadziu…

  34. jadwiga

    Morelo
    tak…. to był trudny czas, dla Jego rodziny dwie dziewczynki młodwsza 7 letnia właśnie do szkoły miała iść, młoda żona, a moja matka? lepiej nie mówić, to był tętniak na mózgu, a wiesz dzisiaj tętniaki na mózgu likwidują metodą Gamma Knife Protection, taki zabieg naświetlaniem tymi promieniami mozna wykonać w Warszawie ul. Kondratowicza 8 Alenort, na NFZ.(wtedy byliśmy bez szans)
    pozdrawiam
    j

  35. Kazik

    Pamiętam mile ten czas,ponieważ przyjeżdżałem z Głubczyc do Warszawy aby testować te lotki a było ich trochę.

  36. Jadwiga

    Kaziku,
    bardzo dziekuję za ten komentarz, w ten sposób moje wspomnienia nabierają wiarygodności
    pozdrawiam serdecznie
    j

  37. Czesław

    Piękna, wręcz romantyczna historia…:) Bardzo cenne są takie autentyczne ślady historii…:)

Zostaw odpowiedź

XHTML: Możesz używać następujące tagi: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.