Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Stanisław Stefan Paszczyk’

Międzynarodowe Mistrzostwa Polski zbliżały się w zastraszającym tempie. Mieliśmy już kilka spraw załatwionych, ale kilkanaście było jeszcze do załatwienia. Cały czas trwały konsultacje z Departamentem Zagranicznym w Głównym Komitecie Kultury Fizycznej i Sportu, z Wydziałem Paszportowym MSW, Urzędem Miasta Stołecznego Warszawy, Komendą Dzielnicową  Milicji Obywatelskiej  Warszawa Ochota, Ministerstwem Finansów, w ramach którego działały Służby Celne.

Ale zanim przejdę do końcowej fazy organizacji mistrzostw międzynarodowych chciałabym przedstawić czytelnikom zmiany jakim podlegał sport, kultura fizyczna i turystyka na przestrzeni lat w jakich przyszło nam żyć. Zmiany te były bardzo często,  i znacząco oddziaływały na polskie związki sportowe, wojewódzkie i okręgowe związki sportowe, kluby sportowe i różne inne organizacje działające w ramach kultury fizycznej.

W latach 1948 – 1950 instytucja zajmująca się sportem oraz turystyką nosiła nazwę Główny Urząd Kultury Fizycznej, od 1950 do 1960 była organem centralnym administracji państwowej w zakresie kultury fizycznej sportu i turystyki, w 1960 roku przekształcono ją w Główny Komitet Kultury Fizycznej i Turystyki. Pod rosnącą presją wpływowego gremium rzeczników sportu, w 1973 r. na podstawie prawa o stowarzyszeniach została utworzona organizacja – Polska Federacja Sportu (PFS). Posiadała ona osobowość prawną zaś jej cel działania określono w statucie jako rozwój sportu kwalifikowanego (paragraf 8 statutu z 1973r.).

Federacja podlegała nadzorowi Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki, posiadała jednak zawarte w statucie rozległe kompetencje z których w szerokim zakresie korzystała. Z czasem zaczęło to kolidować z różnymi grupami interesów w obszarze sportu kwalifikowanego, co doprowadziło w 1978 r. do rozwiązania PFS.  Po rozwiązaniu Polskiej Federacji Sportu, główne decyzje w sprawach sportu wyczynowego były podejmowane tylko przez dwa ośrodki: organ administracji rządowej zajmujący się tymi sprawami  i  Polski Komitet Olimpijski. W roku 1978 GKKFiT rozdzielono na dwie samodzielne instytucje na Główny Komitet Kultury Fizycznej i Sportu oraz na Główny Komitet Turystyki aby w 1985 roku ponownie połączyć te dwa urzędy i powołać Główny Komitet Kultury Fizycznej i Turystyki, w 1987 r urząd został zreorganizowany na Komitet ds. Młodzieży i Kultury Fizycznej, od 1991 funkcjonował jako Urząd Kultury Fizycznej i Turystyki, w 2000 roku przekształcony został w Urząd Kultury Fizycznej i Sportu  a w dniu 7.06.2002 Ustawą Sejmu RP powołano Polską Konfederację Sportu zajmująca się sportem wyczynowym która podlegała Ministrowi właściwemu ds. Kultury Fizycznej i Sportu. W dniu 1.09.2005 powstało Ministerstwo Sportu i Turystyki w miejsce zlikwidowanej  Polskiej Konfederacji Sportu oraz turystyki, która w tamtych latach organizacyjnie podlegała Ministerstwu Gospodarki. Obok tych instytucji funkcjonował Polski Komitet Olimpijski. Współpraca między nimi przez kilkanaście lat (1978-1990) była stosunkowo dobra, m. in. dzięki funkcjonującej już od wielu lat unii personalnej: kierownik organu administracji rządowej był zarazem przewodniczącym Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Ponadto niektóre osoby pełniące funkcje kierownicze w organie administracji rządowej miały również mandat członka zarządu PKOl-u, a nawet członka jego prezydium. Tego rodzaju konwencja była stosowana od 1953 r. (pełnienie podwójnej funkcji zapoczątkował Włodzimierz Reczek), zaś przestała ona funkcjonować w 1991 r. (ostatnim szefem urzędu administracji rządowej i przewodniczącym PKOl był Aleksander Kwaśniewski). W roku 1991 Polski Komitet Olimpijski stał się samodzielnym stowarzyszeniem, którego władze nie były w żadnych uniach personalnych z aktualnymi urzędami centralnymi. Nowo wybranym prezesem
Polskiego Komitetu Olimpijskiego był Andrzej Szalewicz( 1991 – 1997).

W pracy prof. Zygmunta Jaworskiego  czytamy „…Sytuacja zaczęła się komplikować w kolejnych latach, co szczególnie wyraźnie ujawniło się po Igrzyskach Olimpijskich w Atenach w 2004 r. Sportowcy polscy uzyskali tam wyniki najsłabsze od 1956 r. (tylko 9 medali). Trudno było ustalić kto za co i w jakim stopniu jest odpowiedzialny spośród działających wówczas trzech ośrodków decyzyjnych w sprawach sporu wyczynowego. Były to: Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu, Polska Konfederacja Sportu oraz Polski Komitet Olimpijski. I jak to bywa, z ludowymi przysłowiami „gdzie kucharek sześć… „ znalazło w tym przypadku pełne potwierdzenie swej mądrości. Była to sytuacja nieco dziwna gdyż  wymienionymi ośrodkami decyzyjnymi w 2004 r. kierowały te same osoby, przy wydatnym udziale których kilka lat wcześniej taka konstelacja zarządzania sportem została stworzona. Oto fakty obrazujące sytuację. W październiku 2001 r. sprawy sportu zostały połączone z edukacją – powstało Ministerstwo Edukacji i Sportu (MENiS), pod kierownictwem zwolenniczki tego mariażu Krystyny Łybackiej (10.2001-05.2004). Podsekretarzem stanu do spraw sportu w tym Ministerstwie został Adam Giersz (11.2001-12.2004), który równocześnie kierował Urzędem Kultury Fizycznej i Sportu (11.2001-06.2002), a następnie był pierwszym prezesem Polskiej Konfederacji Sportu (07-12.2002),której był jednym z głównych kreatorów. Przewodniczącym Polskiego Komitetu Olimpijskiego był Stefan Paszczyk (1997-2005) – uważany za głównego architekta wspomnianej konstelacji podmiotów zarządzających sportem. W następstwie kolejnej terapii zarządzania sportem w Polsce, rozwiązano Polską Konfederację Sportu – tak niedawno bardzo zachwalaną (ustawa z dnia 29.07.2005), uwolniono resort edukacji od odpowiedzialności za sprawy sportu (powrót do nazwy: Ministerstwo Edukacji Narodowej), zaś rzecznikom sportu kwalifikowanego premier Marek Belka zafundował wymarzone przez nich Ministerstwo Sportu (od 01.09.2005). Dla złagodzenia krytyki utworzenia takiego kadłubowego i kosztownego organu administracji rządowej tylko dla spraw sportu, kolejny premier Jarosław Kaczyński włączył do niego turystykę i od 23 lipca 2007 r. funkcjonuje Ministerstwo Sportu i Turystyki (MSiT).  Od czasu stworzenia Ministerstwa Sportu 2005r. istnieją dwa ważne podmioty – niezależne od siebie i bez unii personalnej – odpowiedzialne za sport wyczynowy w Polsce: Ministerstwo Sportu i Turystyki oraz Polski Komitet Olimpijski. Nie ma więc nadal postulowanego od wielu lat jednego ośrodka decyzyjnego w sprawach sportu wyczynowego. Natomiast wyniki sportowe polskiej reprezentacji w czasie ostatnich letnich igrzysk olimpijskich w Pekinie w 2008 r. (10 medali) nie okazały się znacząco lepsze od osiągniętych w Atenach, mimo istnienia Ministerstwa Sportu i Turystyki…” Wśród specjalistów sportu wyczynowego, zwłaszcza trenerów, wyrażany jest pogląd, że na przygotowanie reprezentacji do startu w igrzyskach olimpijskich potrzeba co najmniej 6-8 lat przy założeniu, że nie będzie zakłóceń w ich realizacji i będą one prowadzone pod jednolitym kierownictwem. Taki okres ciągłości władzy w sprawach sportu pod tym samym kierownictwem, zdarzył się tylko raz w powojennej historii – to wspomniany wcześniej GKKFiT kierowany przez Włodzimierza Reczka. Wprawdzie przez 9 lat funkcjonował Urząd Kultury Fizycznej i Turystyki (01-1991-12.1999), lecz zmieniali się jego prezesi – było ich aż sześciu w tym czasie (Zygmunt Lenkiewicz, Michał Bidas, Zbigniew Zalewski, Marek Paszucha, Stefan Paszczyk, Jacek Dębski).

Natomiast w latach 1985-1990 oraz 2000-2009, żywotność organu rządowego zajmującego się sprawami sportu wyczynowego w większości przypadków trwała 2-3 lata. Zdarzało się przy tym nadal, że w czasie działalności określonej instytucji zmieniali się jej szefowie.

Dlaczego o tym piszę? Zgodnie z teorią sportu wiemy, że osiągniecie w sporcie wyników na światowym poziomie, wymaga wieloletniej, ciężkiej „kartorżniczej” wręcz pracy zawodników, a także pracy ekip specjalistów wspomagających swą wiedzą wysiłki sportowców. Wszelkie zakłócenia złożonych wielorakich procesów sukcesywnego dochodzenia do coraz lepszych wyników sportowych, hamują postęp w działaniach zmierzających do osiągnięcia finalnego celu, a niekiedy wręcz zaprzepaszczają możliwość jego osiągnięcia. Szkoda, że ta prawda ma tak trudny
dostęp do świadomości decydentów pochopnych zmian w zarządzaniu sportem…” ( z opracowania prof. Zygmunta Jaworskiego byłego prodziekana w latach 1977 -1980 Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, obecnie prof. dr hab. ALMAMER Wyższej Szkoły
Ekonomicznej w Warszawie). Zgadzam się z panem profesorem, i nie tylko dlatego, że w sposób naukowy przedstawia swoje rozważania na temat organizacji kultury fizycznej i sportu. Zgadzam się z Jego podejściem do tematu jako praktyk, który czterdzieści trzy lata pracował w sporcie wysokokwalifikowanym i zachodzące zmiany odczuwał w pracy związku sportowego.

W wielkim skrócie starałam się pokazać państwu jakie instytucje w poszczególnych latach nadzorowały sport. Nie wyciągam żadnych wniosków czy to dobrze, czy to źle. Starałam się tylko pokazać, że zmieniająca się rzeczywistość na szczeblu decyzyjnym wpływała zawsze  na polskie związku sportowe, które realizowały to do czego zostały powołane czyli szkolenie i doszkalanie kadr trenerskich, sędziowskich, szkolenie zawodników poprzez organizowanie zgrupowań, udział w zawodach krajowych i zagranicznych a także w tych najważniejszych mistrzostwach Europy, świata czy Igrzyskach Olimpijskich.  Warto spojrzeć na sport nie tylko poprzez osiągane przez zawodników wyniki na zawodach ale też na zmieniające się instytucje i reorganizacje jakie w tych kilkudziesięciu latach miały miejsce wpływając na naszą pracę na rzecz sportu polskiego.

 

 

 

Nareszcie wystękał: – Wszystkie gazety piszą, że sprzedałaś imprezę Anglikom, na sali reklamy na niebieskim tle, Carlton w nazwie zawodów, Carlton w programie, Carlton w reklamie, Carlton w gazetach, Carlton zawojował, Carlton kupił polskie zawody! Ktoś musiał na tym zarobić, w domysłach- ty, zamkną cię, a zawody za dwa dni! Cholera!

Ewa Rusznica -Bozena Wojtkowska debel zenskiUffff… Odetchnęłam z ulgą. O to chodzi, zaczęłam się histerycznie śmiać, po prostu wspaniale, fantastycznie, super, huurrrrrra! Oto reklama, to jest marketing!  Szalewicz pomyślał, że zwariowałam, ponieważ śmiałam się kilka minut, łzy płynęły mi po twarzy, a z nimi mój piękny make up. Na taką chwilę czekałam całe 8 lat. Przeglądam gazety i widzę wszędzie prawie te same tytuły! A we mnie radość! Reklama imprezy, o jakiej można tylko marzyć – we wszystkich gazetach ZA DARMO! Ile osób przyjdzie zobaczyć mistrzostwa? Ile osób będzie chciało spotkać tych, co sprzedali imprezę Anglikom!  Przyszło ponad trzy tysiące ludzi. Stali wszędzie, na dwóch balkonach, siedzieli na miejscach, siedzieli na krzesłach, które Julian zorganizował, przywożąc na halę z technikum kolejowego, ale miejsc i tak nie starczyło! Dziennikarzy wyłapywaliśmy tuż przy wejściu, Ryszard Lachman (rzecznik prasowy PZBad) i Grzegorz Gajewski mój asystent, miał oko na wszystkich. Prowadził ich do Andrzeja. A ten, korzystając z pomocy Zbyszka Mazanek (niestety w 1992 r. odszedł od nas na zawsze), mojego brata judoki, a wtedy porządkowego, sadzał ich na wydzielonych miejscach VIP, gdzie siedzieli już Minister Sportu  Marian Renke, jego zastępca dr Stanisław Stefan Paszczyk (zmarł w roku 2009), Stan Mitchell Prezydent Europejskiej Unii Badmintona, Emile ter Metz-  honorowy Sekretarz Generalny EBU,  Audrey Kinkead, Prezydent Irlandzkiego Związku Badmintona, członek Komisji Rozwoju EBU, Torsten Berg z Danii, przewodniczący tej komisji.  Po wielu latach dowiedziałam się od Wojtka Cicharskiego, w owych latach wicedyrektora Departamentu Sportu, późniejszego sekretarza generalnego PZBad, że Stanisław Stefan Paszczyk, zastępca ministra ds. sportowych nakazał obligatoryjnie pracownikom departamentu sportu wizytację naszych zawodów, aby popatrzyli jak należy organizować imprezy sportowe o zasięgu międzynarodowym. Pewnie wtedy Stefan nie wiedział, że krótko przed ich rozpoczęciem widmo krat więzienia miałam przed oczami.

Kolejnym naszym zacnym sponsorem był Hortex Góra Kalwaria – nawet nie wiem czy dziś firma istnieje – pewnie nie. Nazwisko dyrektora pamiętam do dziś: Zbigniew Galas. Jego zastępcą była Hania B. (spotkałam ją po wielu latach, jest uśmiechnięta jak zwykle, piękna w swoim wieku, choć życie i polska rzeczywistość nie obeszły się z nią łaskawie). Hortex nie tylko ufundował specjalne nagrody w postaci wielkich tortów dla trzech pierwszych drużyn, ale także ogromny tort o wadze ponad dwudziestu kilogramów na bankiet (wyposażył nas też w maszyny z napojami dla zawodników, które rozstawione były na hali). Bankiet odbywał się w Restauracji „Bazyliszek” na Rynku Starego Miasta.

Szefowa hotelu „Vera”, moja imienniczka Jadzia, dziś na emeryturze, życzliwa, drobna kobieta z wielkim charakterem, stanowcza. Krysia, szefowa restauracji, pokonywały góry, aby zabezpieczyć posiłki tak, by nikomu do głowy nie przyszło, że w Warszawie w sklepach oprócz octu i musztardy niczego nie można kupić. Pomagał nam też przewodniczący komitetu honorowego zawodów Zbyszek Lippe, wtedy wiceprezydent m.st. Warszawy, przyznając hotelowi dodatkowy przydział mięsa. W hotelu funkcjonował maleńki sklep Pewex, który przeżywał oblężenie, bo co to były za ceny na alkohole od 0,80 $ do 2,50 $ za butelkę. Nie wiem jak, ale tego towaru w tym sklepie było zawsze w sam raz. Hotele zawsze stanowiły enklawę na tle codzienności tym bardziej, że cztery z nich pracowały jakby razem w sieci – Vera, Nowotel, Solec i Grand Hotel, poczciwy stary Grand, szczyt elegancji lat osiemdziesiątych. Na pierwszym piętrze przyjmował nas Tadeusz Sąsara, dyrektor tych czterech hoteli, przyjaciel sportowych dusz, wieloletni prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Być może jego „oko” wielokrotnie pomagało nam w rozwiązywaniu trudnych spraw zakwaterowania, wystarczającej ilości kawy podczas śniadania (!), czy też napojów w barkach? Bardzo chcieliśmy dopilnować każdego drobiazgu, bo przecież nie mogliśmy pokazać, że czegoś u nas brakuje. My w Polsce mamy wszystko – nie widać tego w sklepach? To nic, to chwilowe, to przejdzie, przecież będzie inaczej, jak nie za kilka dni, to może za kilka lat, przecież my w to wierzyliśmy, że będzie lepiej, że nie będę musiała pisać setek pism do GKKFiT do Komisji Zagranicznej o zgodę na zorganizowanie imprezy – bez takiej zgody ekipy zagraniczne nie mogły otrzymać wiz wjazdowych do Polski, do komendy MO na Ochocie o zgodę na organizacje zawodów na ich terenie, do komendanta na lotnisku z prośbą o szybką odprawę naszych zawodników, do urzędu miasta o specjalne przydziały żywności dla hoteli, z których korzystaliśmy, o dodatkowe przydziały kawy, papieru toaletowego itp. itd. Zbyszek L. był zaprzyjaźniony od lat z Januszem, prezesem Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów, a my przyjaźniliśmy się z Januszem. I tak to szło. My pomagaliśmy jemu, on nam, ale najważniejsza sprawa to dobra organizacja zawodów, obojętne czy dotyczyło to podnoszenia ciężarów, badmintona, judo, szermierki, czy innej dyscypliny sportu. Sport był naszym życiem, naszą pasją, a my chcieliśmy pokazać światu, że to Polska organizuje, że my dajemy radę, mimo wielkiego trudu, mimo tylu braków, mimo szaro – burej rzeczywistości, ale o tym już nasi goście nie wiedzieli, o tym trudzie znaczy. Przecież żadne z nas z wyjątkiem Andrzeja (miał malucha, który był szczytem luksusu) nie jeździło samochodem. Wszystko załatwiało się jeżdżąc komunikacją miejską, nawet pieniądze z banku Renia woziła tramwajem. Jedną z ciekawostek, o której powinnam była napisać jest fakt, że aby tę imprezę zorganizować musiałam się wielu rzeczy nauczyć. Badmintona europejskiego ani światowego nie znałam, jak również języka angielskiego w nim obowiązującego, kiedy zdecydowałam się przejść do pracy z Polskiego Związku Szermierczego (tu obowiązkowym był j. francuski) do badmintona – wtedy do nieistniejącego związku, a moją powinnością było go założyć w roku 1977, wspólnie z  kolegami B. Zdebem, J. Szulinskim, A. Szalewiczem, J. Wrzodakiem, J. Krzewińskim, E. Jarominem, T. Sudczakiem, W. Derychem, J. Musiołem, i jeszcze kilkoma innymi. Tak więc skorzystałam z możliwości, że w Groningen – Holandia w roku 1980, zostały zorganizowane mistrzostwa Europy seniorów w badmintonie. Pojechałam, okazja była wyjątkowa – już wtedy po dwóch latach swobodnie mówiłam po angielsku i załatwiałam wszystkie sprawy w tym przyjazd zawodników na nasze międzynarodowe mistrzostwa Polski. Związek otrzymał zgodę na wyjazd 6 zawodników i 1 trenera na koszt państwa, Andrzej jako prezes na kongres, natomiast ja pojechałam za własne pieniądze. Przez cały czas trwania zawodów siedziałam na widowni i notowałam wszystko, co się tyczyło organizacji mistrzostw: otwarcie zawodów,  prowadzący otwarcie, scenariusz, nagłośnienie, piosenka o Perry Sport – sponsorze, puszczana w przerwach zawodów, rysowałam, ułożenie kortów, kwiaty, to była przecież Holandia, woda dla zawodników, wystrój hali, hostessy – jak ubrane?, sędziowskie ubiory, miejsca sędziowskie, ilość sędziów, sędziowie liniowi ubrania dla nich, firmy sponsorskie, stoiska, zaplecze, szatnie, kawiarenka, transport, hotele, ceny, odbiór ekip z lotniska, dworca kolejowego, bankiet. Powstał z tego cały zeszyt uwag, szkiców, notatek, taki jakby mój własny manual: jak dobrze zrobić imprezę międzynarodową w badmintonie, aby się nie wstydzić, gdy przyjedzie cały świat. Ten właśnie zeszyt był w roku 1985 moim przewodnikiem. Niestety nie mam  swoich własnych zdjęć, dlatego poprosiłam Jana Jerzy Dolhan - Grzegorz Olchowik gra deblowaRozmarynowskiego, naszego przyjaciela fotografa, o udostępnienie kilku z tych najładniejszych zawodów w badmintonie, jakie oglądałam w latach osiemdziesiątych, po prostu nie miałam wtedy jeszcze aparatu fotograficznego i dlatego nie mogłam ich zrobić! Nota bene dopiero w 1987 r. nabyłam ten sprzęt wykorzystując wyjazd zaprzyjaźnionego trenera do Singapuru. Aparat był rzeczywiście tani i służył mi przez prawie 14 lat.

Uroczyste otwarcie zawodów na Hali Mery; stawiły się wszystkie ekipy, sędziowie polscy i zagraniczni, trenerzy, VIP-y, zaproszeni goście, sponsorzy, hostessy ubrane w swoje służbowe sweterki czerwone-białe. Powitanie prezesa PZBad – Andrzeja Szalewicza i oficjalne otwarcie Prezydenta EBU. Stan Mitchell skierował do nas wiele ciepłych słów dotyczących perfekcyjnej organizacji zawodów. Na zakończenie otwarcia wszystkie ekipy otrzymały upominki – każdy zawodnik, trener, kierownik ekipy, sędzia, VIP czy osoba pracująca przy organizacji zawodów otrzymali biało-czerwone czapeczki i szaliki z napisem Helvetia Cup. Następnego dnia, w południe, wszyscy oficjele zostali zaproszeni do Sali Koncertowej w Towarzystwie im. Fryderyka Chopina w Warszawie przy ul. Okólnik na uroczysty koncert chopinowski – gwiazdą koncertu był Janusz Olejniczak. Nasi goście otrzymali na pamiątkę kasety z nagraniami pianisty wraz z jego autografem. Polski Związek Badmintona w podziękowaniu za 1, 5 godzinny koncert obdarzył artystę pięknym bukietem kwiatów. I to był jedyny koszt, jaki ponieśliśmy. Z Towarzystwem im. Fryderyka Chopina byłam związana osobiście. Mój wychowawca szkolny z Liceum im R. Traugutta pan Bogumił Pałasz był tam Dyrektorem, stąd możliwość załatwienia przepięknego spektaklu – koncertu w Towarzystwie im. Fr. Chopina za darmo. Ponadto, dyrektor B. Pałasz otworzył dla nas Pałac w Żelazowej Woli, który o tej porze roku był zamknięty dla zwiedzających, a my nie dość, że pokazaliśmy naszym gościom miejsce urodzenia Chopina, ale też zaprosiliśmy ich do jedynej w Żelazowej Woli Restauracyjki „Pod Wierzbą” na pyszne polskie pierogi oraz czerwony szampan nieznany w Europie z komentarzem, że skoro przyjechali do komunistycznego państwa, to kolor czerwony jest obowiązkowy. A uczciwie mówiąc restauracja ta niczym innym nie dysponowała. Zawsze twierdziłam, że w pracy potrzeba jest trochę szczęścia. Nam w badmintonie lat osiemdziesiątych to szczęście sprzyjało.

Dzisiaj w roku 2010, roku Fryderyka Chopina, taki koncert podkreśliłby znaczenie tej rocznicy i nasze przywiązanie do fenomenalnego kompozytora i wirtuoza.

Zbyszek L. był przez wiele lat naczelnikiem dzielnicy na Ochocie, i była ona jego oczkiem w głowie. Potrafił nocami jeździć samochodem po tej swojej Ochocie patrząc okiem gospodarza, co by tu jeszcze poprawić, aby choć trochę lepiej żyło się tutaj ludziom. A hala Mera znajdowała się właśnie na terenie Ochoty. Zbyszek przeszedł do Ratusza na plac Bankowy (wtedy pl. Dzierżyńskiego) chyba na początku lat osiemdziesiątych. No i dobrze! Cieszyliśmy się wszyscy – my ludzie sportu. Zyskaliśmy Patrona imprez, który pomagał nam załatwiać rzeczy nie do załatwienia, a tak naprawdę rzeczy małe, oczywiste, które wtedy urastały do rangi wielkich problemów. W archiwum związku znajdują się tomy dokumentów, które produkowaliśmy, bo były konieczne, pozwolenia, zgody, odmowy, odwołania, zgody cenzury, o przepraszam, Głównego Urzędu Kontroli, Prasy Publikacji i Widowisk, mieszczącego się na ul. Mysiej. Zgody na treść zawartą w programach, plakatach, zaproszeniach, na druk tych programów, plakatów, zaproszeń, na ich rozpowszechnianie, czyli rozsyłanie różnym osobom i firmom, również na rozklejanie plakatów w Warszawie. Pamiętacie takie specjalne do tego celu wybudowane owalne słupy? Firma, która zajmowała się rozlepianiem plakatów miała swoja siedzibę na ul. Hożej, a więc jeszcze jedna wizyta, pismo z prośbą o wykonanie usługi, oczywiście z pieczątką z ul. Mysiej. Na rozsyłanie zaproszeń do różnych firm, instytucji, VIP-ów, jak to się robi z zaproszeniami. Inny świat… zupełnie inny, dzisiaj nieznany.

Stałym sponsorem zawodów międzynarodowych, w tym i Helvetii, była firma Xerox z siedzibą przy ul. Szpitalnej, której szefował Zygmunt Lucek. My kupowaliśmy papier do kserografu, oni dostarczali nam jedną lub dwie kopiarki. I biuro zawodów oraz biuro prasowe pod wodzą Ryszarda Lachmana, Wojtka Perka, jego żony Halinki i Basi szły pełną parą. Komunikaty w ilościach dowolnych były wydawane na czas w kolorowych okładkach przygotowywanych przez firmę introligatorską Hanki i jej matki. Córka Hanki, trzyletnia dama, była w pewnym momencie naszą modelką – ubrana w koszulkę z napisem sponsora, a w małej rączce trzymająca wielką rakietkę. Organizacja tak dużych zawodów była możliwa tylko, i tylko, dlatego, że wszyscy pracowali rodzinnie, przyjacielsko; moja bratowa Jola pracowała, jako kasjerka, nasi rodzice na przykład zajmowali się wpuszczaniem na halę widzów, a później dopilnowaniem, aby z szatni wychodziły osoby we właściwych ubraniach, a niepożyczonych (zdarzyło się i tak), również dystrybuowali (wydzielali) papier toaletowy, który był „załatwiany”, bo powieszony w toalecie zbyt szybko znikał całymi rolkami a Warszawa przecież, jako stolica nie mogła sobie pozwolić na toalety bez papieru!  (matka była dodatkowo osobą, która parzyła kawę dla VIP-ów i sędziów).

Przed Drużynowymi Mistrzostwami Europy, gr. B w Warszawie rozgrywane były w styczniu międzynarodowe mistrzostwa Austrii, na które pojechałam z zawodnikami, aby zobaczyć jak takie zawody wyglądają i co nam jeszcze Horst Kullnigg - in 1985 Prezes Austriackiego Związku Badmintonapotrzeba a potrzeba było wielu rzeczy. Nie pamiętam jak mi to wpadło do głowy, aby iść do Horsta (ówczesnego prezesa Austriackiego Związku Badmintona) z pytaniem, co zrobią z pudełkami, w których trzymają komunikaty i informacje dla ekip. Zapytałam. Odpowiedź była prosta – wyrzucimy. A ja na to: – Takie dobre pudełka, przecież przydadzą się nam w Warszawie! Zabrałam 23 pudełka, pięknie rozłożyłam, spakowałam do mojej wielkiej torby sportowej i przywiozłam do Warszawy razem z karteczkami samoprzylepnymi w różnych kolorach, setką długopisów, podkładkami dla sędziów, i przez następne kilka lat używaliśmy ich ot tak, jakby od zawsze były dostępne u nas w dowolnych ilościach, pamiętam nawet kolor brązowej tektury z napisami państw po angielsku. Horst znawca tematu organizacji wielkich imprez, do tych pudełek brązowych dodał też kilka kilogramów kawy wiedeńskiej, którą wykorzystaliśmy serwując VIP-om , gościom oraz sędziom na hali Mera.

Wasza Jadwiga

cdn 14.02.2010

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.