Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Głubczyce’

Trener Ryszard Borek, Bożena Wojtkowska -Haracz, Bożena Siemieniec-Bąk fot.Jan RozmarynowskiPierwsze zawody, które obserwowałam były organizowane poza Warszawą. Już nie pamiętam czy w Bukownie a może w Głubczycach? Nie, to były z całą pewnością Głubczyce… Zawody rozgrywane były w dniach 8-9.04.1978 r. Tylko trzydzieści siedem lat temu, z historycznego punktu widzenia tak niedawno, ale patrząc na dzisiejsze czasy prawie prehistoria. Może właśnie, dlatego warto powspominać? Przypomnieć sobie tamte czasy głębokiego peerelu, braku wszystkiego, szaro-burej rzeczywistości i wspaniałych ludzi, dzięki którym organizowaliśmy najbardziej karkołomne pomysły, jakie nam przychodziły do głowy?

Głubczyce w 1978 r nie były takie same jak teraz. Jedyny bar mleczny w mieście zamykano o godzinie 16.00, biada temu, kto przyjechał do Głubczyc później. Na zjedzenie czegokolwiek nie mógł liczyć, restauracja Centralna? No może, jeżeli ktoś miał szczęście, raczej była mordownią, gdzie pijało się wódkę, piwo, ale jedzenia przyzwoitego bez wcześniejszych zamówień nie było. Można było coś zjeść w restauracji dworcowej. Ale najczęściej był tam zdechły śledź w oliwie lub rolmops. Chyba, że Unia Głubczyce organizowała zawody, mistrzostwa lub turnieje, o, wtedy można było zjeść coś w grupie, klubową drużyną o określonej porze, uzgodnionej z organizatorem. Rysiek Borek, Bolesław Zdeb, Marian Masiuk, Bogdan Chomętowski, Edek Kurek, Zbyszek Polek, tak oni pamiętają lepiej jak było.

Andrzej Szalewicz Prezes Polskiego Związku Badmintona 1977-1991; PKOL 1991-1997

Andrzej Szalewicz Prezes Polskiego Związku Badmintona 1977-1991; PKOL 1991-1997

Dlatego najpewniejszym sposobem było zaopatrzenie we własnym zakresie. Przyjeżdżaliśmy z kanapkami, własnymi grzałkami, i w pokojach zjadaliśmy kolację, lub późny obiad z ugotowana herbatą. Pamiętam ten czas, bo były to moje pierwsze Indywidualne Mistrzostwa Polski w badmintonie. Jechaliśmy z Andrzejem jego samochodem marki Fiat 125. Andrzej prowadził, Julian Krzewiński obok, ja z tyłu, a wokół porozrzucane tuby z lotkami to były chyba Gold Cup’y? Tych tub wieźliśmy 100, dwa pudła po 50 tuzinów. Nie widziałam momentu pakowania samochodu, widziałam za to moment jego rozpakowywania. Bożssszzzz….. Jak to wszystko zostało upchnięte w tym malutkim samochodzie? Faktem jest, że nogi trzymałam na siedzeniu, nie mogłam postawić na ziemi, bo nie było miejsca. Na kolanach miałam torbę z rzeczami, obok na siedzeniu torba Andrzej i Juliana. I tak przez 385 km, z mała przerwą na rozprostowanie kości, chyba tak można nazwać krótki wypad do lasku. Panowie na lewo, panie na prawo, nie szkodzi, że jedna. W bagażniku Andrzeja jechał dodatkowo kanister, bo wszyscy odczuwali brak benzyny. Kanister zawsze jeździł z przodu owinięty w jakieś szmaty.

Korty ( kortów nie było, były deski a na nich malowane boiska) ułożone na hali, pamiętacie przecież halę w Głubczycach? Po dwa korty ułożone(!!!) Namalowane farbą olejną obok siebie wzdłuż ściany z oknami. Hala nie była zbyt długa, ale w ten sposób graliśmy na czterech kortach. Odległość między kortami około 80 cm, sędziowie stali na krzesłach, wynik pokazywano na tablicach pożyczonych z tenisa stołowego. Przekładane cyferki. Dodatkowym szkopułem było oświetlenie hali a także okratowanie sufitu. Do tej pory nie patrzyłam na halę przez pryzmat sufitu, był, bo być musiał. Tak było w judo i szermierce. Tutaj stanowił problem, gdyż hala nie miała regulaminowej wysokości (min.10,5 metra) była niższa, ( to była przedwojenna ujeżdżalnia dla koni) a zawodnicy, aby Drużynowy Mistrz Polski LKS Technik Głubczyce nie tracić punktów musieli tak grać, aby przebijając lotkę, nie trafiać w jakąkolwiek przeszkodę pod sufitem. Nie było to specjalnym ułatwieniem, ale pokazuje cymes sytuacji. Nikt nie narzekał, wszyscy cieszyli się, że mogą grać w badmintona, że zostali zakwaterowani w hotelu Polonia naprzeciwko głubczyckiego dworca, lub w Internacie Technikum. Nie potrzeba było transportu, Głubczyce nie są wielką aglomeracją miejską, dlatego wszędzie było blisko. A spacer przez park stanowił miłą przechadzkę. Wczesnym rankiem wszyscy spotykali się na śniadaniu w barze mlecznym, mieszczącym się przy skrzyżowaniu ulic Kościuszki i Kochanowskiego, wejście po schodkach. Zamawialiśmy bułki montówki, jajecznicę, masło, kakao, herbatę, ja gotowaną wrzącą wodę, kawę zawsze woziłam ze sobą. Na hali sędziowie w białych spodniach i pulowerkach, zawodnicy, trenerzy, gwar i śmiech.

Odprawa kierowników ekip z sędzią głównym trwała kilka godzin w przeddzień zawodów, wtedy też odbywało się losowanie. Komputerów nie było.

Rok 1978 Jadwiga Ślawska Sekretarz generalny Polskiego Związku BadmintonaZawsze miałam przy sobie zeszyt z długopisem. Wszystko skrzętnie notowałam. Chciałam posiąść wiedzę, której mi brakowało. Badminton to nie judo czy szermierka. Tam wszystko od lat miało ustalone procedury, tutaj trzeba było wypracować schemat postępowania. Polski Związek Judo powstał 19 lica 1957 r, Polski Związek Szermierczy powstał we Lwowie w 1922 roku, od 1945 ma siedzibę w Warszawie. Na tym tle Polski Związek Badmintona, który powołano 7 listopada 1977 r. był niemowlakiem, któremu trzeba było wszystko zorganizować. Co prawda w 1978 r. odbywały się XIV Indywidualne Mistrzostwa Polski, tym niemniej powstanie Związku narzucało na nas pewne wymogi, od których nie było odwrotu! Regulamin sportowy, regulaminy zarządu, regulaminy poszczególnych komisji, regulamin powoływania kadry narodowej, musieliśmy opracowywać i wiele osób brało udział w tych pracach. Pomimo biedy, mimo wielu braków w sprzęcie, braku rakiet, wyposażenia osobistego, butów sportowych, odzieży sportowej byliśmy pełni dobrych myśli i nadziei. Wiedzieliśmy, że teraz po powołaniu Związku może być tylko lepiej. Pamiętam zawodników, którzy wtedy zdobyli tytuły mistrzowskie:

Elżbieta Utecht Unia Głubczyce ( później Kuczkowska) w grze pojedynczej kobiet, Zygmunt Skrzypczyński AZS AWF Wrocław w grze pojedynczej mężczyzn, Elżbieta Utecht/Bożena Wojtkowska (później Haracz) w grze podwójnej kobiet, Zygmunt Skrzypczyński/Sławomir Włoszczyński w grze podwójnej mężczyzn i Janusz Labisko/Anna Zyśk Bolesław Bukowno/Start Gdynia w grze mieszanej.

Indywidualne Mistrzostwa Polski były eliminacją przed Mistrzostwami Europy. Po tych zawodach wyłaniano reprezentację Polski, która miała brać udział w imprezie głównej. W 1978 r. Mistrzostwa Europy odbywały się w Preston Anglia. Pomimo naszych starań niestety nie dostaliśmy zgody na wyjazd. Pierwszy rok istnienia, brak waluty, oraz kontaktów z innymi federacjami nie ułatwił nam zadania. Na pierwsze Mistrzostwa Europy pojechaliśmy w 1980 r do Groningen. Odbywały się w dniach 17- 20.04. To były piękne i bardzo pracowite mistrzostwa. Dwa zeszyty notatek

Igrzyska Olimpijskie Atlanta 1996, badmintoniści podpisują flagę olimpijską

Igrzyska Olimpijskie Atlanta 1996, badmintoniści podpisują flagę olimpijską

przywiozłam z Holandii. A wszystko pod jednym tytułem: ”jak się organizuje zawody w badmintonie, hala, transport, hotele, ilość miejsc, ilość ekip, ilość sędziów, SPONSORZY i firmy wspierające. Przez tydzień miałam, co robić, oglądałam zawody, mecze naszej reprezentacji i robiłam notatki. Na zawody pojechałam za własne pieniądze. Wydałam na to trzy pensje, inaczej nie nauczyłabym się nic. Taka inwestycja w przyszłość, spłacana przez kilka następnych miesięcy, bo pieniądze pożyczyli mi rodzice. Powiem szczerze- opłacało się. Wszyscy zawodowcy Europy uznali, że były to najlepiej zorganizowane mistrzostwa Europy od lat. Ja miałam świetny materiał, Firma Perry prezentowała na hali swoja porywająca piosenkę sponsorską. Od tego roku wiedziałam już jak ugryźć badminton, jaki jest jego poziom w Europie, jak wyglądają prawdziwe zawody i co należy zrobić, aby osiągnąć standardy prezentowane w Holandii. Ogrom roboty był przed nami wszystkimi. Reprezentacja Polski w składzie 6 ( trzy kobiety i trzech mężczyzn) zawodników Irena Karolczak jako trener wyjechali na koszt organizatora,i Andrzej Sobolewski nasz opiekun z GKKFiS na koszt urzędu, natomiast prezes Andrzej Szalewicz otrzymał fundusze na trzy dniowy pobyt na kongresie EBU.

Ale to było dopiero w 1980 r. na razie byłam na hali w Głubczycach, i świat wyglądał inaczej. Cieszyliśmy się z Indywidualnych Mistrzostw Polski, cieszyliśmy się z tego, że gramy zawody o mistrzostwo Polski, że pomimo wielu trudów życia codziennego idziemy do przodu i nikt i nic nie jest nas w stanie zatrzymać. To nic, że hala była nieprzepisowa, to nic, że odległości między boiskami nieprzepisowe, to nic, że odbiegaliśmy wyposażeniem ubrań od standardów jakichkolwiek firm sportowych, (Yonex, Victor, Nike, Reebok to były firmy o których tylko słyszeliśmy znaliśmy je z widzenia!) byliśmy na mistrzostwach Polski i to się liczyło. To było dla nas najważniejsze! Chcieliśmy mieć naszych zawodników, naszych mistrzów, aby pochwalić się nimi przed lokalnymi władzami, powiatową, wojewódzką zarządami klubów i naszym ówczesnym ministerstwem, czyli Głównym Komitetem Kultury Fizycznej i Sportu. Nasza prężność, nasza determinacja zjednywały nam przychylność ludzi w Departamencie Sportu Wyczynowego GKKFiS. Uwierzcie mi nie dostaliśmy nic za darmo ani na wyrost. O wszystko walczyliśmy, tłumaczyliśmy byliśmy zdesperowani na sukces i sukcesy osiągaliśmy. Nikt nigdy nie pomyślał, że czegoś możemy nie zrobić, że będziemy musieli odwołać zawody! My? Nigdy! I tak właśnie było.  Walka o życie i walka o przeżycie udawała nam się i coraz więcej osób uważało, że przykłada swoja cegiełkę do naszych sukcesów!

Za tę wiarę w nas, w nasze umiejętności, za pomoc w realizacji naszych marzeń byliśmy im wdzięczni!

Do Głubczyc pojechaliśmy ze ślubnym na zaproszenie naszego serdecznego Przyjaciela Andrzeja Walczaka. W domu trzeba było wszystko tak zorganizować, aby tata miał zabezpieczoną opieką a psy i koty otrzymywały jak zwykle swoją porcję jedzenia. Pomogła nam pani Jadzia i starsza wnuczka.

Głubczyce to miasteczko blisko trzynasto- tysięczne, jest jednym z najstarszych miast śląskich. Położone na południu województwa opolskiego, tuż przy granicy z Republiką Czeską. Gmina rolnicza, dobrze prosperujące rolnictwo nie od dzisiaj. Czy pamiętacie prof. Zbigniewa Michałka (byłego sekretarza KC PZPR), bo ja znakomicie Go pamiętam? Świetny fachowiec, rolnik, specjalista w zarządzaniu Państwowym Gospodarstwem Rolnym Kombinatem ( PGR w innej organizacyjnej formie istnieje do dzisiaj gospodarując na 13.800 Hektarach ziemi, posiadając kilka tysięcy sztuk bydła mlecznego, dostarczając mleko do zakładów w Głubczycach skąd pochodzą sery, twarożki, i inne znane w Polsce produkty.. Osobiście mam do pana profesora słabość i nie, dlatego, że był wysoko postawionym członkiem partii, ale dlatego, że pod jego okiem mógł rozwijać nie tylko kombinat PGR, ale też klub badmintona LKS Technik Głubczyce. Tak, już chyba zdążyliście zauważyć, że jeżdżąc po Polsce, oceniając ludzi, z którymi współpracowałam patrzę zawsze przez pryzmat tego, co oni robili lub mogli zrobić dla badmintona. Czy to źle? Czy źle, że w czasach, gdy jedyną słuszną siłą była partia staraliśmy się nawiązywać współpracę, kontakty i razem zrobić coś dobrego dla sportu? Myślę, że nie. Na swojej drodze spotykałam różnych ludzi, tych „dobrych” i tych złych. Najczęściej dobrymi byli ci, którzy nie zwracali uwagi na innych ludzi, z którymi przyszło im pracować, ale po trupach szli do celu. Natomiast wśród rzeszy ludzi podobno złych spotkałam wiele osób, z którymi łączy nas szczera przyjaźń, którzy w ważnych momentach życia Związku podawali nam rękę, mogliśmy na nich polegać a i dzisiaj łączą nas więzi, o których nie można zapomnieć.

Tak, więc pojechaliśmy do Głubczyc. Tym razem droga poprowadziła nas przez Częstochowę, gdyż jak zwykle chciałam być na Jasnej Górze. Jest to miejsce dla mnie magiczne. Zawsze, gdy tamtędy przejeżdżałam zatrzymywałam się, choć na chwilę. A do Głubczyc jeździłam przez 33 lata mojej pracy w badmintonie chyba ze sto pięćdziesiąt razy. Zawsze przez Częstochowę, zawsze przez Jasną Górę. Lubię ten klimat pospolitego ruszenia, tłumu ludzi, młodzieży. Tym razem były tłumy pierwszokomunijne. Był ogólnopolski zjazd młodzieży klas licealnych, było tłumnie i uroczyście.  Nad wszystkimi czuwał jasnogórski obraz. Przeszliśmy ze ślubnym tradycyjnym naszym szlakiem, popatrzyliśmy z zadumą w głąb siebie i pojechaliśmy dalej.

Za Częstochową wjechaliśmy do Blachowni i zobaczyliśmy miejscowość:, jaka nazwa taka miejscowość. Nic się nie zmieniło w stosunku do dawnych lat. Blachownia pozostała w stanie nienaruszonym. Ot, byle jak rozwiązana droga z tysiącem dziur, i składowiskami żelaza i stali, taka duża rupieciarnia. Oczywiście, to, co nadrobiliśmy na autostradzie szybko zgubiliśmy w tych okolicach. W Opolu zaś wpadliśmy w wielgachny korek. Tym niemniej przypomnieliśmy sobie stare czasy i to, jak jeździliśmy do Głubczyc maluchem, czyli ulubionym Fiatem 126 p. Luksusowe to auto potrafiło zabrać w swoje zakamarki 100 tuzinów lotek ( x 12 sztuk każde pudełko) mnie skręconą w supeł na tylnym siedzeniu i Juliana Krzewińskiego lub Ryśka Lachmana siedzącego na przednim „luksusowym” fotelu. Nasze podróże były konieczne gdyż klub badmintona (jednosekcyjny) LKS Technik Głubczyce był wielokrotnym drużynowym mistrzem Polski, finał ligi odbywał się w kwietniu lub maju, w lutym rozgrywano indywidualne mistrzostwa Polski, w styczniu międzynarodowe mistrzostwa Polski juniorów, stąd nasze wizyty były częste, gdyż łatwiej było dowieźć do klubu puchary, medale, nagrody i inne niezbędne rzeczy, które potrzebne były do zorganizowania prestiżowych zawodów. Poza tym przecież impreza bez prezesa związku nie mogła się odbyć. Właśnie wtedy można było spotkać wielu włodarzy miasta, gminy czy powiatu i wtedy też załatwialiśmy wszystkie niezbędne sprawy, których wymagał utworzony tam Ośrodek Przygotowań Olimpijskich Polskiego Związku Badmintona czy też w późniejszym okresie czasu Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Jak zawsze kolędowałam o pieniądze, jak zawsze sprawy finansowe były najważniejsze, ale wiadomo, że w rozmowach nieformalnych na hali sportowej takie sprawy załatwia się lżej, sympatyczniej, choć one należały do trudnych spraw bytowych ( być albo nie być dla badmintona nie tylko głubczyckiego), ale też i polskiego? Drogę znam na pamięć. Jednak zawsze patrzę na opolską ziemię z czułością. Łany zbóż, żółto kwitnące pola rzepaku, kukurydza, buraki cukrowe, to obrazy, jakie mijaliśmy po drodze. Wszędzie ład i porządek. A Głogówek ( Oberglogau) to jest czysta małomiasteczkowa poezja. Piękne miasteczko ze ślicznym rynkiem, czyste i zadbane. 

Jadąc po drodze wspominaliśmy ze ślubnym dawne trudne czasy, gdy przyjeżdżając do Głubczyc mieliśmy do dyspozycji tylko jeden hotel naprzeciwko dworca i tylko jeden bar mleczny zamykany o godzinie 17.00. Biada temu, kto przyjechał później i nie miał ze sobą wałówki. W restauracji dworcowej mógł liczyć tylko na setę i śledzia, jeżeli miał szczęście, bo nic innego nie było. Dzisiaj nie ma dworcowej, nie ma hotelu Polonia naprzeciwko dworca, nie ma sławnego baru mlecznego są restauracje i bary typu fast food, jest hotel Domino przy hali sportowej, jest Lidl, Biedronka, targ miejscowy i wiele prywatnych sklepów różnych branż. Nad wszystkim góruje piękny Ratusz ostatnio odnowiony, przebudowany na modłę renesansową, odbudowany został po wojnie w roku 2006 dzięki dotacjom unijnym. Już nie straszy kikutem wieży ( gdyż w roku 1945 Głubczyce były zbombardowane, w tym ratusz), już dumnie puszy się swoją urodą w centrum miasta. A pod pięknymi gotyckimi sukiennicami wewnątrz jest bruk z rynsztokiem, zresztą jedyny bruk w pomieszczeniu zamkniętym, oraz pięknie zachowane gotyckie portale wykonane z tufu wulkanicznego.  O Głubczycach mogłabym pisać długo, ponieważ posiadają piękny gotycki kościół parafialny pw. Narodzenia NMP, Kaplicę św. św. Fabiana i Sebastiana, Klasztor i kościół Franciszkanów, mur obronny z basztami. Kamienną barokową figurę św. Jana Nepomucena, figurę św. Floriana wystawioną w roku 1914. Napisałam o kilku zabytkach ukazując urodę i wiekowe historyczne pochodzenie Głubczyc. 

Tutaj dojechaliśmy wczesnym popołudniem 19 maja, zaproszeni przez władze Klubu oraz telewizję regionalną i głubczycką.  Z okazji zbliżającej się fety czterdziestolecia klubu mieliśmy nagrać program, w którym wspominaliśmy historię tę dawną i obecną, zajęło nam to wiele godzin, jednak o tym i innych wydarzeniach, jakie będą miały miejsce w Głubczycach z okazji uroczystości napiszę więcej w ciągu najbliższych dni, gdyż o historii sekcji w Głubczycach nie da się napisać w krótkim wpisie jednorazowym. We wrześniu odbędzie się wielka feta w mieście, piknik, spotkania z zawodnikami, trenerami, działaczami oraz tymi, którzy tworzyli badminton w Głubczycach a ja opiszę to dla was w moim sprawozdaniu. Dzisiaj tym wpisem  chciałam tylko zaanonsować  przygotowania do Fety Głubczyckiej, napisać o spotkaniu wspaniałych ludzi Andrzeja Walczaka, dobrego ducha badmintona, Mariana Masiuka budowniczego hali sportowej w Głubczycach w latach 1984-1996, o Janku Wacu przewodniczącym Rady Gminy i Andrzeju Majewskim prezesie klubu LKS Technik Głubczyce. Długie Polaków nocne rozmowy zakończyliśmy ustalając program Fety i kolejnego naszego przyjazdu do Głubczyc, do których ja zawszę będę przyjeżdżała z radością i nostalgią. Osobnym rozdział poświecę mojemu ślubnemu Andrzejowi Szalewiczowi, który jest Honorowym Obywatelem Głubczyc i posiada piękny Klucz do Bram Miasta.

Dziękuję i do zobaczenia we wrześniu 2013 r.

Wasza Jadwiga

Wszyscy czytający tego bloga wiedzą, że Andrzej (mój ślubny) i ja od wielu lat jesteśmy związani z badmintonem. Andrzej od roku 1954, a ja znacznie później, bo od 1977. Wspólnie tworzyliśmy ten związek, a od jego powołania minęło w 2012 roku równe 35 lat. Jako że jesteśmy coraz starsi, pomimo wydanej książki „Historia Badmintona w Polsce” postaram się w krótkich postach, co jakiś czas wracać do historii i opowiadać wam jak to z tym badmintonem w Polsce było. Taka retrospekcja zdarzeń na przestrzeni lat. Materiałów zebrało się dużo, dużo pamiętamy a niektóre historie w naszej pamięci zapisały się na zawsze, jak choćby budowa hali badmintonowej w Głubczycach (60 km na południe od Opola). Zresztą o Głubczycach napiszę osobny post, gdyż znaczna część historii badmintona jest związana z tym miastem.

Dzisiaj zaś wrócę do roku 1733, do Drezna i Rydzyny, z którymi związana jest historia pewnego obrazu przedstawiającego młodego czteroletniego księcia Augusta Kazimierza Sułkowskiego, syna ks. Aleksandra Józefa Sułkowskiego i jego pierwszej żony Marii Franciszki Stein zu Jettingen.

Warto poświęcić  kilka słów ojcu księcia Aleksandrowi  Józefowi  Sułkowskiemu  – herbu rodowego Sulima ur. 15.03.1695, zm. 21.05.1762) – wielkiemu polskimu arystokracie  i saskiemu politykowi. W latach 1733–1738 pierwszemu ministrowi Elektoratu Saskiego, hrabiemu  Świętego cesarstwa Rzymskiego, szambelanowi Augusta III, generałowi lejtnantowi  wojsk koronnych od 1734, saskiemu generał majorowi piechoty, pułkownikowi królewskiego lejbregimentu, łowczemu  nadwornemu litewskiemu od 1729 roku dyrektor generalny królewskich zbiorów sztuki 1734–1738, w 1734 odznaczonemu  Orderem Orła Białego, kawalerowi  rosyjskich orderów św. Andrzeja Powołańca i św. Aleksandra Newskiego oraz saskiego Orderu Świętego Henryka. Aleksander Józef Sułkowski najprawdopodobniej był naturalnym synem księcia-elektora Saksonii  Fryderyka Augusta i Elżbiety Szalewskiej. Polski szlachcic w służbie saskiej burgrabia Stanisław Sułkowski ożenił się z Szalewską i dał jej synowi swoje nazwisko. Mieli czworo dzieci. Natomiast Fryderyk August został królem polskim w 1697 jako August II Mocny.

Wychowywał się przy dworze królewskim (był paziem), gdzie zaprzyjaźnił się z jedynym legalnym synem Augusta II Mocnego. Sułkowski był najbliższym doradcą następcy tronu, a od 1733 króla i elektora Augusta III. W 1737 r otrzymał tytuł hrabiego rzeszy (Reichsgrafa), w tym samym roku uzyskał indygent  ziem dziedzicznych Habsburgów, czyli uznanie tytułu we wszystkich krajach państwa Habsburgów. Ale nic nie trwa wiecznie a  łaska pańska jak zwykle na pstrym koniu jeździ, bo w 1738 r konkurent do łask Augusta III,  Henryk von Bruhl,  doprowadził intrygami do dymisji Sułkowskiego i usunięcia się go z dworu drezdeńskiego. (Skąd my to znamy?)

Ten zaś, w  styczniu tego samego roku, kupił od króla Stanisława Leszczyńskiego (który był zmuszony zrzec się z korony polskiej i wyjechał z kraju do Francji w  1709 r), wszystkie jego dobra w Rydzynie i Lesznie . Wkrótce potem został uwolniony z pozycji ministra u króla saskiego i zaczął pracę nad odbudową i rozszerzeniem zamku rydzyńskiego, żeby przeprowadzić się tam na stałe. W listopadzie 1741 jego pierwsza żona, Maria von Stein zu Jettingen, zmarła w  Dreźnie. Książe Aleksander Józef – 27 sierpnia 1743 poślubił Annę Przebendowską, córkę wojewody malborskiego. Po sprzedaniu pałacu w Dreźnie przeniósł wszystkie swoje meble, kolekcje obrazów i porcelany do Rydzyny i stworzył najwspanialszą rezydencję magnacką w ówczesnej Wielkopolsce, w której przyjmował królów i arystokrację. Dla tego właśnie Pałacu Adam Manyoki, węgierski malarz, namalował obraz, bowiem w owym czasie był on nadwornym  malarzem Króla Augusta II.  Adam  Mányoki zajmował się niemal wyłącznie tworzeniem portretów, wypracował własny, indywidualny styl oparty na wzorcach francuskich i niemieckich. Obecnie uważany jest za jednego z najwybitniejszych malarzy działających w środkowej Europie w I połowie XVIII wieku.

W czasach młodzieńczych ojciec księcia Kazimierza Augusta Sułkowskiego – Aleksander wraz z późniejszym królem Polski Augustem III przebywali przez siedem lat we Francji na dworze Ludwika XIV i najprawdopodobniej tam poznali zasady dworskiej zabawy zwanej wolant. Obraz ten przez wiele lat wraz z innymi obrazami, portretami rodziny Sułkowskich zdobił wielką salę „kryształową” na drugim piętrze w skrzydle zachodnim pałacu w Rydzynie.

Nie znamy bliżej i szczegółowiej późniejszych losów tego cennego dla nas malowidła, wiemy tylko, że w roku 1917 w Krakowie w pałacu Lubomirskich nazywanym też Francuskim odbyła się wystawa „Dziecko w sztuce”. W katalogu tej wystawy jest obraz, o którym napisałam. Niestety, nie udało mi się dotrzeć do wspomnianego katalogu.  Wiele lat zajmujemy się wraz z Andrzejem ustaleniem jak wyglądał w rzeczywistości, jaki był naprawdę, jaką miał kolorystykę i wielkość. Szperając w archiwach i dostępnych źródłach z uzyskanych informacji wiem, że obraz był bardzo duży i miał około 185-186 cm wysokości, ponieważ wisiał wysoko w jednej z nisz w sali kryształowej Pałacu w Rydzynie. Wiadomość tę znalazłam w  książce, którą wczoraj czytałam:  “Zamek i klucz Rydzyński” napisanej przez Leona Preibisza  w roku 1938 a wydanej nakładem Fundacji Sułkowskich.  Znalazłam też wycinek prasowy, który mąż otrzymał w roku 1974 z pewnymi informacjami, a informację zamieszczam poniżej:

„ Obraz prezentowany tutaj jest fotografią portretu „Młodego Księcia Augusta Kazimierza Sułkowskiego grającego w badmintona” (fot.), namalowanego przez Adama Manyokiego, który najwyraźniej kwestionuje teorię, że nasza gra (badminton) była pierwszy raz zaprezentowana zachodniemu światu w Anglii przez brytyjskich oficerów wracających z Indii.

Adam Manyoki, mieszkając w Europie Środkowej w końcu XVII i na początku XVIII wieku, namalował ten portret 100 lat przed pokazem gry w Badminton Hall w pałacu księcia Beaufort w Gloucestershire w roku 1873.

Nazwa gry pochodzi od nazwy Badminton Hall, a ta, w którą grano w Polsce, gdzie portret został namalowany, była znana pewnie pod inną nazwą (wolant). Ale ten drogocenny obraz pokazuje, że jakakolwiek byłaby nazwa: badminton czy poona (pod taką gra była znana w Indiach) czy też lotka – badminton jest jedną z najstarszych znanych nam gier. Obecni właściciele tego obrazu mieszkają poza granicami Polski, mając obraz w swoich zbiorach. Ten wielce interesujący i drogocenny obraz stanowi niewątpliwie uzupełnienie Historii Badmintona, a informację o nim przesłał do Bird Charter Juliusz Daniec 72-75 Yellowstone Boulevard Forest Hills Long Island, New York.”

Od pana Juliusza Dańca dowiedzieliśmy się także, że poszukiwany przez nas obraz był wystawiony na aukcji w roku 1940 w Brazylii, choć pierwotnie mówiło się, że w NYC.  Jak widać, historie zmyślone z rzeczywistością niewiele mają wspólnego. W roku 1970 Andrzej Szalewicz będąc w Budapeszcie na jednej ze swoich konferencji zawodowych dotyczących atomistyki, osobiście odwiedził Muzeum Narodowe, wtedy też otrzymał czarno białe zdjęcie obrazu ks. Augusta Sułkowskiego, którego zdjęcie  było również zamieszczone w katalogu Lazara. Drążąc ten temat, musiałam wiele godzin spędzić, aby rozwikłać nieco historię prawdziwą od zmyśleń, domniemań a także od legend, jakie w międzyczasie narosły  wokół tego drogocennego obrazu. To, co obecnie napisałam, jest  prawdą opartą na udokumentowanych faktach, ale musiałam spędzić wiele dni, aby to wszystko rozsupłać. Niestety w naszych papierach i domowym archiwum nie możemy odnaleźć otrzymanego w Budapeszcie czarno białego zdjęcia.  Jednak ciągle przekopujemy sterty papierów i mam nadzieję, że odnajdziemy fotografię  i będziemy mogli porównać ją z obrazem. Pisząc książkę „Nauka badmintona w weekend” Andrzej wykorzystał bardzo dobrą fotografię wykonaną przez Adama Haydera, na zlecenie wydawcy Wiedza i Życie 2001. Jest to kopia obrazu, którą na naszą prośbę i zlecenie wykonał student Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie Sebastian Słaby.  Zresztą zanim powstała ta kopia, musieliśmy trochę czasu spędzić w księgarniach, aby znaleźć wydawnictwo dotyczące Adama Manyoki. Dlaczego? Po prostu nie znaliśmy tego malarza, nie widzieliśmy żadnego obrazu przez niego namalowanego, ale jak to w życiu bywa, przypadek czasami odgrywa  wielkie znaczenie. Wiele lat temu organizując zawody w Płocku, jak zwykle postanowiliśmy iść na wystawę w Płockim Muzeum. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy w holu głównym zobaczyliśmy obraz przedstawiający damę nie pamiętam już, kto to był. Ważny był malarz spod pędzla, którego wyszedł ten obraz. Był to nasz Adam Manyoki. Właśnie wtedy nabyliśmy katalog Manyokiego i mogliśmy przystąpić do znalezienia osoby, która by podjęła się namalowania kopii w manierze i stylu Manyokiego. I wtedy trafiliśmy do  Sebastiana Słabego w Krakowie, który namalował nam nie tylko ten ale też kilkanaście kopii tego obrazu, gdyż stał się on wspaniałym prezentem, który z racji różnych naszych zobowiązań był wręczany w kraju i za granicą.

Z obrazem łączył nas wielki sentyment i może właśnie dlatego uznając to za dobry omen zwróciliśmy się do jednego z najlepszych polskich medalierów Edwarda Gorola, poznanego przeze mnie w ośrodku sportowym AZS w Wilkasach, aby wykonał medal (fot.), a wybiła go bardzo starannie Mennica Polska. Medal ten przez długie lata był wręczany przez Polski Związek Badmintona podczas najważniejszych imprez krajowych i zagranicznych w kraju.

Historię naszego ulubionego obrazu opowiadała

Wasza Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.