Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum miesiąca czerwiec 2014

zielone szparagi

zielone szparagi

O szparagach pisałam w maju tego roku, ale też i w maju 2013, podaję przepisy na te bardzo dobre i zdrowe warzywa, które znakomicie wpływają na nasze nerki, czyszczą je a poza tym odkwaszają organizm.  W Polsce dziko rośnie tylko jeden gatunek z tego rodzaju – szparag lekarski.  Jest uprawiany, jako warzywo. O szparagach napisałam kilka postów, dlatego dzisiaj nie będę  zanudzała ani o budowie ani o tym, dlaczego powinniśmy jeść szparagi. Sezon szparagowy się kończy i na następne świeże piękne szparagi przyjdzie nam czekać do następnego maja. Podam kilka przepisów, jakie znalazłam w swoich notatkach oraz wyszukałam dla was w przepisach Jacques’a Pepin, którego gotowanie bardzo lubię, gdyż jest proste, a jednocześnie wykwintne.

Łosoś na szparagach  

Składniki:

Świeży łosoś ( bierzemy tyle, ile potrzeba nam na cztery osoby), szparagi średnio licząc pęczek na osobę lub mniej, sok z cytryny, oliwa z pierwszego tłoczenia, łyżka masła, sól i pieprz, może być przyprawa prowansalska, oregano, lub do wyboru, co kto lubi i uważa za odpowiednie dla siebie. Przypominam, że  w gotowaniu nie obowiązują narzucone reguły, gdyż każdy z nas ma swoje ulubione smaki. Przepisy mają ułatwić gotowanie, nakreślić ramy a my same decydujemy jak skomponować danie wg naszego smaku. Zresztą wiemy, że w rodzinie każdy lubi, co innego. Jeden lubi potrawy słone a inny nie.

szparagi

szparagi

Wykonanie:

Umyte szparagi zielone ułamujemy w miejscu, w którym najłatwiej się łamią. Końcówki odkładamy na bok do miski. Wykorzystamy je do przygotowania zupy kremu ze szparagów. Brytfannę wykładamy papierem do pieczenia, układamy szparagi główkami do siebie, na szparagi wykładamy kawałki świeżego łososia, posypujemy przyprawą prowansalską, ziołami solą i pieprzem, wyciskamy sok z cytryny, polewamy oliwą układamy wiórki masła. Wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na 15 minut.  Podajemy posypane serem parmezan dla lepszego smaku. Smacznego!

Omlet ze szparagami, szynką prosciutto (szynka parmeńska), lub szynką szarcwaldzką

Składniki:

Główki szparagów (tyle główek na ile mamy ochotę), 3 plasterki szynki prosciutto lub szwarcwaldzkiej, dwa jajka, sól, pieprz, pomidor, trochę masła i łyżeczka oliwy z pierwszego tłoczenia

przygotowanie omletu szparagowego

przygotowanie omletu szparagowego

Wykonanie:

Rozgrzewamy masło z oliwą na patelni, wrzucamy główki szparagów zielonych, podsmażamy, dodajemy trzy plasterki szynki, podsmażamy, dwa jajka wbijamy do miseczki, i rozkłóconymi zalewamy szparagi i szynkę, dodajemy sól i pieprz. Omlet smażymy tak, aby jajka się ścięły, w zależności, od tego jak kto lubi. Przekładamy na talerz. Pomidory kroimy na talarki, obsmażamy na gorącej patelni po omlecie, przystrajamy omlet i potrawa gotowa. Szybko, efektowanie, kolorowo, pysznie. Smacznego!

Szparagi w cieście francuskim

Składniki:

Ciasto francuskie, szparagi,ziarnka sezamu

sos: musztarda, oliwa, sok z limonki lub cytryny, otarta skórka cytryny i czosnek przeciśnięty przez praskę. Można wykonać dwie godziny wcześniej, aby składniki się wymieszały i sos „dojrzał”

omlet szparagowy z plasterkami podsmażonego pomidora

omlet szparagowy z plasterkami podsmażonego pomidora

Wykonanie:

Ciasto francuskie tniemy na kwadraty, smarujemy sosem, kładziemy szparag, zawijamy w ciasto, smarujemy rozkłóconym jajkiem, posypujemy ziarnkami sezamu, układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia.  Wstawiamy do nagrzanego piekarnika na 10-12 minut w temperaturze 180 stopni. Pyszne eleganckie i szybko wykonane danie.  Smacznego!

O zupie krem pisałam kilka razy, przypomnę linki:

http://www.okiemjadwigi.pl/szparagi-i-koktajle-owocowe/

http://www.okiemjadwigi.pl/sezon-szparagowy-otwarty/

http://www.okiemjadwigi.pl/szparagi-pod-sosem-beszamelowym/

http://www.okiemjadwigi.pl/kochajmy-szparagi/

 

 

 

 

Mój Tato, nasz dziadek i pradziadek

Mój Tato, nasz dziadek i pradziadek

Jak wiecie blog mój nie jest blogiem społeczno- politycznym, nie zajmuję się polityką, nie komentuję takich czy innych postępków panów polityków, choć uważam, że w życiu trzeba być przyzwoitym człowiekiem, szczególnie, gdy wchodzi się na świecznik. Na tym świeczniku wszystko jest lepiej widoczne, łatwiej zajrzeć pod podszewkę każdego człowieka, informacja jest ogólnie dostępna, więc o ukryciu tego czy owego mowy nie ma.

Ponieważ telewizja podaje nam obfite szczegóły z życia wzięte, nie ma co z nią konkurować, a poza tym mamy tysiące blogów, gdzie możemy poczytać opinie bloggerów na tematy dnia codziennego.

Dzisiaj chcę opisać zdarzenia ostatnich dni, jakie miały miejsce w pewnym szpitalu w Warszawie, na oddziale kardiologicznym, na który trafił mój ojciec..

Poprzedni post zamieściłam 13 stycznia 2012 r i można go przeczytać tutaj; http://www.okiemjadwigi.pl/powrot-taty/

Tydzień temu, no może trochę więcej niż tydzień, 16 czerwca napisałam o konieczności przewiezienia ojca do szpitala. Ufna, pełna optymistycznych myśli, pewna, że jest to jedyna droga do usprawnienia i leczenia starszego człowieka jechałam za karetką do szpitala. Po prawie sześciogodzinnych badaniach diagnostycznych ( w tym czasie ojciec leżał w maleńkiej  salce  izby przyjęć  wraz z innymi ciężko chorymi potencjalnymi pacjentami, lekarz dyżurny podjął decyzję –OIOM! Oddział kardiologiczno – wewnętrzny.  Okej. Zawieziony na wózku inwalidzkim, położony i szybko podłączony pod monitoring pracy serca.  Rozpoznanie brzmiało: niewydolność serca, niewydolność nerek.

Na szpital zdecydowałam się tylko dlatego, że nogi były jak balony, a co za tym idzie skóra była za mała, aby wytrzymać, popękała i  porobiły się rany na obu kończynach, twarz również była opuchnięta. W tej sytuacji była to jedyna słuszna decyzja.

Nieco uspokojona, bo to jednak szpital, o którym do tej pory miałam  dobrą opinię. Pomoc została zapewniona.

Stałam nad łóżkiem, i myślałam, że nie zabrałam pampersów, muszę jechać do domu, środki czystości, ręcznik, pojemnik na szczękę, i inne takie duperele, trzeba przywieźć natychmiast. Dobrze, że szpital nie tak daleko od domu, a ja zmotoryzowana. Po piętnastu minutach wszystko było dostarczone.

W głowie kłębiły się myśli, skoro rany na nogach, niewydolność serca, nogi opuchnięte, pewnie podłączą go pod pompę, aby pozbyć się nadmiaru płynu, jak to było w kwietniu 2012, szybko, bezpiecznie bez konieczności długiego leżenia w szpitalu. Przeglądałam epikryzy wypisowe z tamtego okresu i jasno czarno na białym widziałam, jakie procedury zastosowano. Ale ja nie jestem lekarzem, nie mam wpływu na podejmowane decyzje, na OIOMIe są dwie panie doktor, znają się na swoim fachu i to nic, że są bardzo młode! Jedna już prowadziła ojca z dobrym skutkiem. Jednak nieśmiało w rozmowie pytam, czy coś na rozpuszczanie krwi ojciec dostanie, tak, tak kleksan.  OKej. Sama mam problemy z sercem, więc wiem, co to kleksan, jak działa, potencjalne skrzepy w nogach  będą rozpuszczane, będzie zabezpieczony. Około północy uspokojona opuszczam szpital.

Następnego dnia, furosemid podawany dożylnie spełnia swoje zadanie,  kroplówki, ojciec ma cewnik, torba za torbą jest opróżniana, nogi powolutku zaczynają przypominać pierwotny kształt. Robione są badania pomocnicze, jakie? Niestety nie wiem. No cóż nie chcę być upierdliwym opiekunem, więc tylko od czasu do czasu mam kontakt z lekarzem prowadzącym. Miła młoda osoba. Zapewnia, że wszystko jest pod kontrolą,  no i konieczna jest konsultacja dermatologiczna. Dobrze. Ojciec od lat ma ranę na twarzy jest to odmiana raka skóry w tym stadium i w tym wieku niegroźna. Natomiast popękane z wysiękami rany na nogach muszą być obejrzane przez dermatologa.

W niedzielę 22 czerwca dostaję wiadomość, że pacjent wychodzi następnego dnia. Nie ja dostaję wiadomość, ponieważ ojcem opiekuje się pani, to ona zostaje powiadomiona o decyzji. Następnego dnia rozmawiam z prowadzącą  lekarką.

Wydajemy pani pacjenta, będzie leżący, proszę powiedzieć, czy pani sama odbierze czy zamawiamy transport. Leżący pacjent i ja sama? Potrzebny transport.

Pytam, jaki jest stan pacjenta, przecież ma jeszcze cewnik. Nie stawał na nogi, leżał cały czas, czy nie uważa pani, że powinniśmy pozbyć się cewnika, postawić faceta na nogi, zobaczyć jak zareaguje, i dopiero wtedy podjąć decyzję?  Pani doktor nie oponuje i stwierdza, że skoro takie jest moje zdanie to wypis będzie we wtorek, a dzisiaj wyjmiemy cewnik.

Następnego dnia przyjeżdżam do szpitala na umówioną godzinę, aby odebrać wypis, czekam godzinę a może dłużej na sali dziennej, w końcu pytam pielęgniarek czy jest lekarz prowadzący. Nie, wyszła do domu dwie godziny temu (pomimo wyznaczenia mi godziny spotkania). Hmmm myślę sobie, coś tu nie gra….

Pielęgniarki widzą moje zmieszanie  i mówią z troską w głosie, niech się pani nie martwi,  jest stażysta, który współpracuje z panią doktor,więc on wyda pani wypis i recepty.  I rzeczywiście. Miły młody człowiek, który chyba tylko widział ojca, gdy mijał salę chorych, stara się jak może wyjaśnić mi, co i jak.

Ponieważ czekamy na transport umówiony na godzinę dwunastą, przeglądam epikryzę wypisową i z nudów porównuję wykonane badania z rokiem 2012. I cóż widzę?  Na tym wypisie czarno na białym widnieje opis, z jakim schorzeniem chory został przyjęty, dlaczego na OIOM, dlaczego przeniesiony i jakie badania wykonano.

I tutaj pełne zaskoczenie, porównując wykonane badania i ich wyniki okazuje się, że facet z niewydolnością nerek nie ma wykonanego podstawowego badania ogólnego moczu! No tak można powiedzieć widocznie nie było takiej potrzeby, hmmm…. Ale był cewnikowany, mocz był ze świeżą krwią przez trzy dni, gołym okiem widać było kłaczki  krwi, dwa kolejne dni zmiana koloru i w końcu czysty, mocz w worku, ale  najlepsze oko to nie badania laboratoryjne.

W takiej sytuacji przy wskaźniku kreatyniny 167 (norma jest 104) nie ma zlecenia na badanie ogólne moczu, aby stwierdzić, czy jest białko w moczu, krwinki, oraz leukocyty? Nie, to niemożliwe. Ufna jak dziecko, zwracam się do lekarza dyżurnego z prośbą o wydrukowanie badania moczu, ponieważ przy wypisie przez przeoczenie nie wydrukowano wyników. Lekarz dyżurna, sprawdza w systemie i stwierdza, że to badanie ( koszt 10 zł) nie było zlecone, dlatego go nie ma, dlatego go nie dostałam… Czytam wypis dalej, i znowu nie widzę wpisanego kleksanu, o którym rozmawiałam z lekarkami na OIOMIE. Gdyby był podany, zaznaczono by w wypisie.

O 14.30 mamy transport i wydany ojciec wraca do domu.  W epikryzie napisano woda w lewym płucu, chory w dobrym stanie ogólnym.

A ja zastanawiam się, czy człowiek, który ma dziewięćdziesiąt lat nie zasługuje w Polsce na godne leczenie, czy może tylko dla dobra tego państwa pracować czterdzieści pięć lat, jako kierowca autobusowy, czy płacąc miesiąc w miesiąc składki ZUS, nie zasługuje na badania zgodne z procedurą?

Czy ogłupieliśmy? Czy młodzi  pracownicy Narodowego Funduszu Zdrowia ustalając procedury, nie zastanawiają  się, że też będą starzy, i że te procedury obowiązujące dzisiaj w szpitalach wymyślone przez nich , będą ich dotyczyły także? Bo młodość jest krótka a starość długa?!

Z moich prywatnych rozmów jasno wynika, że po siedmiu dniach szpital ma obowiązek wypisać chorego. Przetrzymywanie chorego dłużej grozi nie zapłaceniem szpitalowi za leczenie pacjenta. Gdy stan chorego pogorszy się,  będzie można znowu wezwać karetkę, odczekać na ostrej izbie przyjęć kolejne sześć godzin i znowu być przyjętym do szpitala, za który NFZ znowu zwróci pieniądze. Tylko zadaję sobie pytanie, czy nas wszystkich ludzi stać jest na bezsensowne wydawanie pieniędzy. Znaczy szpital ma zarabiać, znaczy o co chodzi?

Informuję, że ojciec jest teraz pod opieką lekarza pierwszego kontaktu, ( i to znakomitego) który był u niego, czyli kolejna osoba zaangażowana w cykl leczenia.

wisteria alba, już tylko można zapłakać

wisteria alba, już tylko można zapłakać

 

 

A ja sobie myślę, Tatku, nie wiem czy chciałeś, aby tak wyglądała służba zdrowia, opieka nad starymi ludźmi wtedy gdy byłeś młody pełen zapału i  gdy tę naszą Polskę i Twoją ukochaną Warszawę odbudowywałeś po wojnie.

 

Dzisiaj  właśnie  otrzymałeś najlepsze podziękowanie.

Ostatnio otrzymałam pocztę a w niej list od Zbyszka Adrjańskiego, z którym na łamach tego bloga rozmawiałam kilkakrotnie, oto on:

” Droga Jadziu

Wracam do tematu: „piosenka i sztuka” – o czym rozmawialiśmy kilka miesięcy temu w Twoim portalu „Okiem Jadwigi”.

Tadeusz Chyła "Z parasolem"

Tadeusz Chyła „Z parasolem”

Właśnie zmarł, niestety, Tadeusz Chyła: artysta polskiej estrady, pieśniarz, piosenkarz, „bard z gitarą”. Jedna z najbardziej charakterystycznych postaci naszego środowiska. Człowiek powszechnie znany i lubiany, w naszym mocno skąd inąd zawistnym „światku” estradowym, cichy i skromny, choć „Tadeuszek” (tak go nazywaliśmy) sukcesy miał wielkie – jako śpiewający balladzista. Jego ballady: „Cysorz”.http://www.youtube.com/watch?v=x2w_G2TpkWU

„Pochód świętych”,http://www.youtube.com/watch?v=VNgNxz2rcos

„Sen psa”, http://www.youtube.com/watch?v=aHUuUjuo2XI;     „Asceta” http://www.youtube.com/watch?v=tCVwyt9wFJU,

„Silna grupa pod wezwaniem – Pastuszek i gąski” http://www.youtube.com/watch?v=FGOKWJLyOO0; „Makary”, „Złota kareta” – dowcipne, mocno aluzyjne, bardzo malarskie zresztą – znała cała Polska. Chyła komponował je do znakomitych zresztą tekstów Andrzeja Waligórskiego, Romana Sadowskiego, Jerzego Fedorowicza – ale „cała reszta” była „magiczną interpretacją” Tadeusza.

Napisałem o nim dwie książeczki zatytułowane i wydane w PWM „Tadeusz Chyła i jego ballady” (1974) oraz „Cysorz polskiej ballady” (1976). Nie będę zatem tu się powtarzał. Byłem też chyba pierwszym dziennikarzem, który zrobił wywiad z Chyłą dla Programu III PR. Byłem zawsze zafascynowany jego osobą i jego twórczością. Tadeusz Chyła wygrywał „giełdy piosenki”, w Warszawie, jak chciał – skoro tylko się na nich pojawiał. Zdobywał też różnego rodzaju nagrody i wyróżnienia na festiwalu w Opolu.

Rzadko jednak, kto wie, że był utalentowanym malarzem, kolorystą, absolwentem Liceum Plastycznego w Gdyni – Orłowie. A następnie Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku

Okładka Folderu Wystawa obrazów Tadeusza Chyły

Okładka Folderu Wystawa obrazów Tadeusza Chyły

(obecnie ASP). Tadeusz Chyła, w pracowni prof. Juliusza Studnickiego – tworzył znakomite martwe natury, akty i pejzaże. Wyróżniał się wśród uczniów profesora, dziś znakomitych malarzy, którzy z nim studiowali . Tadeusz zarabiał również na życie jako malarz – tworząc piękne freski na ścianach gdańskich kamieniczek.
Nikt nie przypuszczał, że porzuci malarstwo dla piosenki ? Porwała go jednak twórczość kabaretowa i pieśniarska. Najpierw w legendarnym już „Bim-Bomie”. Potem w kabarecie „To-tu”, który sam stworzył. Kabarety tego okresu, w Gdańsku, pełne były śpiewających i występujących malarzy. Ale Tadeusz Chyła zrobił wśród nich karierę największą: właśnie jako śpiewający malarz i balladzista. Nie da się ukryć, że zaniedbał tym samym mocno malowanie obrazów, chociaż namalował ich sporo!

Kilka dni temu zakończyła się właśnie, w Domu Kultury Stokłosy, na Ursynowie (w tzw. „Galerii U”) wystawa

Tadeusz Chyła "Pod lasem"

Tadeusz Chyła „Pod lasem”

Tadeusz Chyła "Rogozno"

Tadeusz Chyła „Rogozno”

obrazów Tadeusza Chyły – zatytułowana: „Liryczny kolorysta”. Kurator tej wystawy Blanka Wyszyńska-Walczak, zgromadziła przy pomocy przyjaciół p. Anny Chyły (wdowy po Tadeuszu) około 40 obrazów artysty. Podobno jest ich znacznie więcej! Zebrani na wystawie przyjaciele, znawcy malarstwa, krytycy i recenzenci zgodnie orzekli, że Tadeusz Chyła był bardzo interesującym malarzem. Bardzo piękne malował obrazy i szkoda, że o jego malarstwie tak mało wiedzieliśmy gdy żył. Otwarcia swojej wystawy, zresztą nie doczekał (zm. 23 lutego br.)
Mam nadzieję, że wystawa ta zostanie również pokazana w Muzeum Piosenki Polskiej w Opolu – które rodzi się w bólach i nie bardzo wie, kogo ma wystawiać? I co? Na pewno Biuro Wystaw Artystycznych w Sopocie, pokaże być może wystawę Tadeusza Chyły – w okresie festiwalu? Gdyż Tadeusz mocno związany był z tym miastem i festiwalem…
A nam, z Tobą Jadziu pozostaje życzyć mu, tam gdzie jest? A jest na pewno w niebie (po tylu ciężkich chorobach, na tej ziemi, które znosił mężnie) aby nawiązał dobre

Tadeusz Chyła "Zielony"

Tadeusz Chyła „Zielony”

kontakty z jakim wpływowym świętym. Najlepiej też artystą. Mam na myśli Jana Pawła II. I ten dopomógł mu aby jego obrazy nie trafiły do muzealnych magazynów. Tylko niosły uśmiech i radość. Tak jak jego piosenki.

No, a muzealników polskich i „galerników” (czytaj właścicieli galerii) nadal prosimy, aby przypomnieli sobie, że na ujawnienie swoich talentów malarskich czekają po latach inni jeszcze artyści estrady, tacy jak : Hanka Ordonówna, Czesław Niemen, Zbigniew Lengren, Jerzy Affanasiew, Kazimierz Szemioth… Wymieniam tylko nieboszczyków, bo wśród żyjących artystów „malarzy zawodowych” czy niedzielnych jest jeszcze więcej!

A tymczasem słychać powszechnie narzekanie na brak wydarzeń w naszych galeriach malarskich. W galeriach jak i w muzeach nie tylko z piosenką związanych – trzeba umieć tworzyć ciekawe wydarzenia: jak to zrobiła p. Blanka Wyszyńska-Walczak. Wystawa obrazów Tadeusza Chyły jest właśnie takim wydarzeniem.

Kłaniam się Tobie Jadziu – z wielkim uszanowaniem

Zbigniew Adrjański

Cysorz 

Tadeusz Chyła "Żółty"

Tadeusz Chyła „Żółty”

Cysorz to ma klawe życie

Oraz wyżywienie klawe!

Przede wszystkim już o świcie

Dają mu do łóżka kawę.

A do kawy jajecznicę.

A jak już podeżre zdrowo, To

To przynoszą mu w lektyce

Bardzo   fajną  cysarzowo.

Słychać werble i fanfary,

Prezentują broń ułani…

– Posuń no się stary!

Mówi najjaśniejsza  pani…

Potem  ruch się robi w  izbach,

Cysorz z łóżka. wstaje letko,

Siada sobie w złoty zycbad,`

Złotą  goli się  żyletką.

Wesolutki, ogolony,

Rześko czując się i zdrowo.

Wkłada ciepłe kalesony

I koszulkę flanelową.

A  tu przyjemności  same !

A tu niespodzianek wiele!

Przynoszą mu  „Panoramę” ,

„WTK” i ,,Karuzelę”,
„Filipinkę” i „Spotrowca”

I skrapiają perfumami,

I może grać w salonowca

z marszałkiem i z ministrami!

Salonowiec  to sport miły

Lecz  cysarska pupa  – tabu!

On ich może z całej siły,

A oni go  muszą słabo!

…po zabawie,  złota  cytra

Gra prześliczną  melodyjkę

Cysorz bierze z szafy litra

I odbija berłem szyjkę.

Sam popije, starej niańce

Da pociągnąć dla ochoty,

A kiedy już jest na bańce,

To wymyśla różne psoty!

Ot – teściową otruć każę,

Ąlbo zaszlachtować  stryjca …

…dobrze, dobrze być  cysorzem,

choć tu świnia i krwiopijca!

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.