Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum miesiąca maj 2011

Tegoroczny Dzień Matki był niewątpliwie miłym dniem. W południe niespodziewany dzwonek do furtki wywołał moją synową, która odebrała przesyłkę od kuriera – piękny bukiet kwiatów. Ja w tym czasie nieświadoma niczego byłam na basenie i spokojnie basenowałam zaliczając kolejne długości. W sumie 30 plus pół godziny w jaccuzi tak dla odprężenia, oraz dla podratowania moich steranych życiem kolan. W sumie na pływalni spędziłam półtorej godziny robiąc coś dla siebie i własnego zdrowia. Dzień Matki spędziłam  miło, nie siedząc i nie zamartwiając się kolejną życiowa sprawą, jaką załatwiłam lub nie, a powinnam była załatwić. Od pewnego czasu basen gości mnie codziennie, a ja staram się odzyskać nadwątloną formę po operacjach, szczególnie stawów kolanowych.

Powrót do domu, a tu miła niespodzianka, kwiaty bez bileciku, ale szybko wykonany telefon był strzałem w dziesiątkę. Sprawcami miłej przesyłki były Dzieci. Później smsy od syna i synowej oraz miła wizyta Nuśki z wnukami, róża i upominek zapowiadały kolejną niespodziankę. Po odpakowaniu okazało się, że dostałam książkę i to z tych ulubionych najbardziej. Książkę o gotowaniu, autorami są Zofia Nasierowska i Janusz Majewski. Zofia Nasierowska, czyli „Annie Leibovitz Peerelu” najbardziej wzięta portrecistka gwiazd lat 60. i 70. Każdy chciał mieć zdjęcie od Nasierowskiej i …zostać u niej na obiedzie. Rzuciła fotografię dla kuchni. Jej dobry smak wychwala każdy, kto u niej gościł. Janusz Majewski, scenarzysta, arystokrata kina, reżyser „CK Dezerterów”, „Zaklętych rewirów”, niedawnej „Małej matury 1947”, lubiący dobrze jeść mąż Zofii Nasierowskiej. Książka nosi tytuł ”Fotografia smaku”, czyli 24 obiady dla tych, którzy lubią i nie lubią przyjmować gości Wydawnictwa Marginesy, Warszawa 2011. Noc była za krótka, ale jednak nad ranem skończyłam ją czytać i dlatego postanowiłam  napisać. Co tu dużo gadać, zacytuję obszerny fragment wstępu pt.: „Jeszcze kuchnia nie zginęła?”:

„… Czy możecie sobie wyobrazić, że w jakimś ponadmilionowym mieście jest tylko kilka (!) restauracji, w których można coś od biedy zjeść, kilkadziesiąt natomiast, w których na pewno Was strują?… Tak wyglądała Warszawa jeszcze dwadzieścia lat temu. Ale przecież nie wyginęliśmy, przeżyliśmy, a to za sprawą kuchni domowej, której strzegły nasze babcie, mamusie i ciocie, przekazując sobie z pokolenia na pokolenie rodzinne sekrety dobrych przepisów kulinarnych. Mieliśmy wszak swoje zawody (fotografia i film), które trzymały nas w Warszawie, jadaliśmy wtedy w domu (gosposia!) lub u mamy/teściowej, bywaliśmy zapraszani do znajomych, gdzie delektowaliśmy się potrawami, które przygotowywały inne mamy-ciocie-gosposie. Należało także zapraszać przyjaciół do domu i wówczas szlachetna ambicja rywalizacji wyzwalała konieczność zgłębiania tajemnic kuchni osobiście. …

…Potem nastały lata chude, stan wojenny, epoka samotnego octu na półkach. Skończyły się towarzyskie kolacyjki, a na Święta Bożego Narodzenia czy Wielkanocy ciułało się kartki przez wiele tygodni. Niektórzy twierdzą, że to nie cenzura, ucisk władzy komunistycznej, indoktrynacja obywateli, ale puste lodówki stworzyły przeciąg, który wywiał totalitaryzm z naszego kraju. Faktem jest, że wszystko zostało przypieczętowane przy stole, a ten model od wieków, służy przede wszystkim jedzeniu, nawet, jeśli – a może przede wszystkim, jeśli – jest okrągły. W latach osiemdziesiątych na ekranach kin prezentowano amerykański film” Nad złotym stawem” z Jane Fondą i jej ojcem Henrym. Miał ciekawą fabułę, był świetnie grany, sceneria zachwycała – duży drewniany dom nad pięknym jeziorem wśród kanadyjskich gór. Ale myśmy wypatrzyli tam jeden poruszający szczegół: bohaterowie mieszkali na zupełnym odludziu i na zakupy pływali motorówką do malutkiej przystani ze stacją benzynową i sklepikiem, w którym było wszystko. Widok tych półek i scena zakupów wstrząsnął wtedy nami – nieraz myśleliśmy o przeniesieniu się na odludzie, ale martwiło nas, jak się tam zaopatrywać w podstawowe artykuły, jak dawać sobie radę bez warszawskich znajomości, gdzie każdy miał zaprzyjaźnioną ekspedientkę, która „dawała spod lady”. Oczywiście nie za darmo, ja dawałem zaproszenia na premiery, bezpłatne bilety do kina, żona robiła portrety… No i wreszcie stał się cud: zadziałała niewidzialna ręka rynku i zapełniła wszystkie półki nawet w Pipdówce – mogliśmy zrealizować stare marzenia i przenieść się na odludzie. Wyjechaliśmy na Mazury…

… stale odwiedzali nas przyjaciele i znajomi, rozbudowaliśmy dom, w końcu zrozumieliśmy, że musi on zacząć na siebie zarabiać, bo sami nie zdołamy go utrzymać i otworzyliśmy w nim niewielki pensjonat. Zaczęli do niego przyjeżdżać znajomi i znajomi znajomych, a że musieli coś jeść, trzeba było stworzyć dla nich kuchnie. Sławna pani fotografik musiała przedzierzgnąć się w kucharkę, a że wciąż miała ambicje artystyczne, podeszła do sprawy poważnie, zaczęła studiować książki kucharskie z całego świata, wertować babcine zapiski, przypominać sobie, czego ją mama uczyła i tak dalej, aż stworzyła własną kuchnię. Goście, którzy przedtem przyjeżdżali dla wspaniałej ciszy i cudownych zachodów słońca nad jeziorem, teraz ciągnęli do pensjonatu na tobołki ze szpinakiem albo karpia a la Marek Kondrat, a co gorsza zaczęli domagać się przepisów…

Minęły lata, los zechciał, żeśmy porzucili naszą wieś, która przez blisko dwadzieścia lat stała się nasza małą ojczyzną, wróciliśmy do miast, nasz Dwór Mazurski MORENA przestał istnieć, choć po nas przyszli inni. Samo miejsce prawie się nie zmieniło, położenie i przyroda nadal zachwycają, a „nowi” bardzo się starają, żeby nowy duch, który tam teraz zamieszka, był równie przyjazny jak ten stary. My natomiast wierzymy, że genius loci tego cudownego zakątka będzie istniał zawsze, a jeśli zostanie po nas jakaś legenda, to niech nowe wydanie „Fotografii smaku” ją przedłuży…”

Dom i pracownia pani Zofii mieściły się niedaleko Akademii Wychowania Fizycznego, stąd prawie wszystkie studentki właśnie tam robiły zdjęcia do swoich dyplomów, bo przecież  Pani Zofia robiła z nas wampy podczas sesji fotograficznych! Każda z nas nie wyobrażała sobie dyplomu ukończenia studiów bez zdjęcia Pani Nasierowskiej, w tym i niżej podpisana. Z tych sentymentalnych względów również polecam tę książkę wszystkim, którzy lubią i nie lubią przyjmować gości.

Wasza Jadwiga

Zaczął się sezon truskawkowy. Na straganach wdzięczą się do nas kolorowe, piękne i dorodne truskawy. W ubiegłym roku podałam przepis na truskawki w cukrze żelującym 29.05.2010. Polecam wszystkim, którzy kochają truskawki jak ja i moi bliscy. Dzisiaj podaję przepis  na ciasto kruche z kremem budyniowym i truskawkami zalanymi galaretką. Wbrew pozorom przepis jest bardzo prosty. Ciasto już znacie gdyż podałam przepis na ciasto kruche z masą miodowo-orzechowo-migdałową, tym niemniej podaję jeszcze raz:

Składniki na ciasto:

2 szklanki mąki pszennej, 0,5 szklanki cukru pudru, 150 g  masła, 2 żółtka, 1 jajo, 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 2 łyżeczki cukru waniliowego

Ciasto: mąkę przesiewamy na stolnicę, dodajemy masło, i siekamy nożem do połączenia, dodajemy jajko i żółtka utarte z cukrem oraz cukrem waniliowym, dodajemy do mąki i zagniatamy ciasto. Wstawiamy do lodówki na 30 minut. 

Krem

0,5 l śmietany kremówki, 0,25 l mleka, 2 żółtka, 6 łyżek cukru, cały budyń waniliowy, sok z połowy cytryny

Składniki (poza sokiem z cytryny) wlewamy i wsypujemy do garnka, stawiamy na kuchni i podgrzewamy, mieszamy aż zgęstnieją jak klasyczny budyń. Odstawiamy i gdy trochę przestygnie dodajemy sok z połowy cytryny.

Wyjmujemy ciasto z lodówki, rozwałkowujemy i wykładamy na brytfannę wyłożoną papierem do pieczenia. Pieczemy na złoty kolor około 10-12 minut w temperaturze 180 stopni z termoobiegiem. Studzimy, wykładamy na ciasto przygotowany w międzyczasie krem, układamy piękny wzór z truskawek, zalewamy stygnącą galaretką (smak wg upodobania, przepis na torebce z galaretką, ja biorę 2 torebki galaretki), wstawiamy do lodówki, aby galaretka zastygła.

Ciasto możemy podać z bitą śmietaną, lodami waniliowymi, lub truskawkowymi.

Zamiast ciasta kruchego możemy zrobić spód z ciasta biszkoptowego!

Smacznego!

Wasza Jadwiga

Przeglądając moje notatki na tematy różnych specjałów staropolskich znalazłam notatkę dotyczącą cukru. Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, że cukier był towarem egzotycznym. Można by rzec smakołykiem dla wybranych. Dlatego też w książce kucharskiej Stanisława Czernieckiego „Compendium ferculorum” oraz w książce kucharskiej Wojciecha Wielądka obaj autorzy, jak również inni mistrzowie kuchni owych czasów, rozpisują się na jego temat, jako smakołyku używanego w kuchniach magnatów i szlachty. Cukier wprawiał w zachwyt nie tylko mistrzów kuchni, lecz również ich mocodawców, dlatego też zdobiono nim stoły, o czym pisałam tutaj 17 i 19.03.2010 R.

Ze względu na wysoką cenę cukru, który długo był trudno dostępnym, egzotycznym specjałem, różnego rodzaju słodycze były w czasach staropolskich smakołykiem dla wybranych. Z tego właśnie względu z zapałem rozpisywali się o nich autorzy dawnych książek kucharskich, traktujących o wyrafinowanej kuchni magnackiej i szlacheckiej. Zachwyty nad egzotyczną nowością, jaką był cukier, sprawiały, że często spożywano go w nieprzetworzonej lub mało zmienionej formie. Lubowano się np. w zdobiących stoły cukrach, czyli figurach z farbowanego cukru. Mistrz Stanisław Czerniecki w swojej książce „Compendium ferculorum” wymienia cukier mielony, mączny, jako jedną z głównych przypraw. Znakiem charakterystycznym ówczesnej kuchni polskiej było łączenie smaków kwaśnych i słodkich, stąd cukier był ważną i często stosowaną przyprawą. U Czernieckiego cukier często dodaje się do mięs, ryb, „tortów”, (czyli zapiekanek z ciasta, mięsa i warzyw), ale już nie do ciast. W książce Czernieckiego znalazłam też dodatek do ciast tzw. pianę, czyli coś w rodzaju słodzonej cukrem bitej śmietany. Kuchmistrz dosypywał także cukru do tzw. arkasu, czyli galaretki mlecznej ścinanej sokiem z cytryny. Rodzajem barokowego konceptu są natomiast tzw. makarony migdałowe, czyli pieczona masa z tłuczonych migdałów, białek i cukru, podobnie z tłuczonych migdałów, cukru, wina i cynamonu przyrządzano też tzw. obermus. W „Kucharzu doskonałym” z roku 1786 Wojciecha Wielądko napisał, że cukier jest już składnikiem ciast i ciasteczek. Już nie jest egzotyczną nowością zza mórz tylko produktem używanym składnikiem w polskiej kuchni. Jarosław Dumanowski  pisał też w  artykule jaki znalazłam w internecie, że: „…O wiele większym niż Czerniecki miłośnikiem słodyczy był piszący w tym samym czasie anonimowy autor książki kucharskiej napisanej na dworze książąt Radziwiłłów. Dzieło to rozpoczyna się od części poświęconej właśnie słodyczom, a zatytułowanej Moda bardzo dobra smażenia różnych konfektów i innych słodkości. Autor zalecał obfite używanie cukru w przepisach na bułki cytrynowe lub porzeczkowe, w recepturach na Zioła różne i kwiecie w cukrze twardym, Różę w cukrze, Pączki cukrowe, Orzechy włoskie w cukrze i liczne kandyzowane owoce. Cukier był głównym składnikiem przepisów na Cukier lodowaty ciągniony słodki z którego różne figury i osoby robią, Cukier dęty biały z formy i Pianę [z] cukru na kształt lodu przezroczystego, pojawiał się w piernikach wiedeńskich i biszkoptach…”

Ze względu na zbliżający się weekend przygotowałam dla Was przepis na ciasto kruche z masą orzechowo migdałową w miodzie. Ponieważ przepis jest bardzo prosty, a jego przygotowanie zajmuje 15 minut proponuję ten specjał jako przerywnik codziennych zmagań z życiem:

Składniki na ciasto:

2 szklanki mąki pszenne, 0,5 szklanki cukru pudru, 150 g  masła, 2 żółtka, 1 jajo, 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 2 łyżeczki cukru waniliowego

Masa orzechowo- migdałowo- miodowa

2 opakowania orzechów włoskich, 2 opakowania migdałów, słoik miodu wielokwiatowego 0,25 kg

Sposób przygotowania:

Ciasto: mąkę przesiewamy na stolnicę, dodajemy masło, i siekamy nożem do połączenia, dodajemy jajko i żółtka utarte z cukrem oraz cukrem waniliowym, dodajemy do mąki i zagniatamy ciasto. Wkładamy do miski i wstawiamy do lodówki na 30 minut.

W tym czasie przygotowujemy masę: orzechy włoskie przebieramy, wkładamy do torebki plastikowej i tłuczemy wałkiem na drobno, to samo robimy z migdałami. Migdały próbujemy czy są, gorzkie czy słodkie. Jeżeli kupiłyśmy gorzkie migdały musimy je sparzyć i obrać, jeżeli są słodkie postępujemy tak samo jak z orzechami. Po rozdrobnieniu migdały i orzechy wrzucamy do garnka.

Ciasto wyjmujemy z lodówki, rozwałkowujemy na stolnicy i wykładamy na blachę wyłożona papierem do pieczenia, boki ciasta zawijamy na rant blachy. Wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do temperatury 180 stopni C i pieczemy 10 minut na jasno złoty kolor. Piekąc ciasto przygotowujemy masę orzechowo migdałową. Do garnka, w którym mamy migdały i orzechy wlewamy miód i podgrzewamy tak, aby składniki się połączyły. Na podpieczony blat ciasta wylewamy ciepłą masę orzechowo migdałową, wyrównujemy nożem, wstawiamy do piekarnika i zapiekamy 5- 7 minut.  Oto i koniec naszej pracy. Ciasto musi wystygnąć, wyjmujemy z blachy trzymając za papier do pieczenia, kroimy w kwadraty i podajemy z kawą lub herbatą,

Cake with nut and almond filling

Ingredients: 2 glasses of flour,0.5 glass of icing sugar, 150g butter,2 yolks, 1 egg, 2 teaspoons of baking powder, 2 teaspoons of vanilla sugar, 2 packs of nuts, 2 packs of almonds, 250g of honey 

Mix flour with butter, add one egg and yolks beaten with sugar. Add vanilla sugar and baking powder, mix.  Leave in the fridge for 30 minutes.  Roll the paste and bake in 180 degrees for 10 minutes. Prepare the filling; crush nuts and almonds with a roller, add honey and heat slightly in the pan. Cover the cake and bake for another 5-7 minutes.

Smacznego!

Wasza Jadwiga

ps: wklejam wycinek z blogu „niedyskrety” który jest na mojej liście blogów, z prośbą o wsparcie dla tej Kobiety!!!

Li napisała:

Proszę Was o małe wpłaty, dosłownie o 20 zł. Ale gdyby choc co drugi z moich czytelników tyle wpłacił, to kamień spadłby mi z serca.

Pomagam jej sama, ale nie jestem w stanie wziąc na utrzymanie całej rodziny.
Mieszkanie z rachunkami  to 1500 zlotych (z czego MOPS płaci 1000 zł), pampersy miesięcznie ok 150 zł, jedzenie licząc tylko 10 zł na jedną osobę dziennie- czyli 40 razy 30= 1200 złotych, no powiedzmy, że tu można obciąc do 1000 zł, jakieś proszki, jakieś mydło, jakaś składka w szkole dla dzieci, jakiś zeszyt… każdy, kto prowadzi dom wie jak jest.
Tak, wiem- sama doprowadziła się do takiej sytuacji- najpierw wyszła za mąż za prawdziwego, nieodpowiedzialnego idiotę, z którym ma dwójkę dzieci, potem związała się z wydawało się porządnym facetem, z którym będzie miec dwójkę dzieci, ale przeszłości już się nie zmieni.
Jest trójka dzieci, czwarte w drodze, jest samotna kobieta bez pieniędzy, jest jej facet w areszcie pod Częstochową, piszący do niej płaczliwe listy, jak to jest mu tam źle i że nie ma pojęcia jak ona sobie radzi. Iście  po męsku! (jakby to rzekła Panna Kornelia:).
Wiem, że kilka osób wpłaciło już pieniądze (Jola, Kinga, Monika, nawet dwie Moniki, Joanna, Emilia, Katarzyna, Elżbieta- to są wpłaty z maja, po mojej ostatniej notce, dziewczyny mocno Was całuję, niektóre nawet osobiście!), ale ja pragnę i liczę na taki zryw jak w styczniu!
Niech ta kobieta przestanie  tak strasznie się martwic i zazna choc trochę spokoju!
A gdzie mężczyźni? Ci wszyscy cudowni, wrażliwi mężczyźni czytający mojego bloga?
Pomożecie?
Li.
Sylwia Hala, Kraków, nr rach: 65 1050 1445 1000 0090 7055 3459
I nie piszcie, że jest sama sobie winna.
Może i trochę jest, bo najwidoczniej ma braki w wiedzy o antykoncepcji.
Ale te dzieci na świecie już są, a ona jest naprawdę bardzo dobrą, czułą, troskliwą matką.
Głęboko wierzę w to, że gdy pojawi się nareszcie jej partner to wyjdą na prostą, on jest bardzo pracowity,
dbał o rodzinę, a dla pierwszej dwójki- Agnieszki i Krystiana, porzuconych przez ojca (nie widziały go już na pewno od trzech lat, jak nie dłużej) był prawdziwym tatą.
Zaakceptował, pokochał i traktował jak swoje własne.
Trzeba pomóc i już!

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.