Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum miesiąca kwiecień 2011

Zbliżają się Święta Wielkiej Nocy. Zanim przejdę do podania przepisów tradycyjnie na tę okazję przygotowywanych przeze mnie, znalazłam w Internecie dla Was moi czytacze artykuł dotyczący Kuchni Polskiej w wieku XVII i XVIII. Zaintrygowana tym opisem postanowiłam się z Wami podzielić tymi wiadomościami, jako że temat jest bardzo na czasie, a i ciekawe jest,  co na temat naszych potraw, kulinariów oraz trunków pisali podróżnicy, odwiedzający nasz Kraj w owych czasach. Artykuł pochodzi z Silva Rerum:

„…Opowieści podróżników z XVII i XVIII w., spisywane niekiedy z niezwykłą precyzją przepełnione są opisami kulinarnych doświadczeń, które z kolei mogą wiele powiedzieć o przyzwyczajeniach żywieniowych naszych przodków. Powody opisywania pokarmów i trunków spożywanych w czasie długich zapewne podróży mogą być co najmniej dwa. Pierwszy związany jest z poczuciem obowiązku przekazania w diariuszu najważniejszych wiadomości, które mogą stać się nieocenione dla osób podążających śladami autora. Po drugie nie może dziwić fakt, iż autor relacji sporządzał opisy tego, co dla niego było odmienne, a czasami śmieszne bądź odrażające, bowiem wszystko to, co wywołuje w ludziach skrajne emocje jest godne zapamiętania.

Przyznać należy jednak, iż większość opinii cudzoziemców na temat polskiego jedzenia nie była pochlebna i zadowalająca. Przede wszystkim krytykowano Polaków za zbyt wielką wystawność w czasie bankietów, a także obżarstwo. Francuza, Huberta Vautrin przebywającego w Polsce od listopada 1777 r., raził fakt, iż przy stole Polak lubi popisywać się swoim bogactwem i korzystać z niego. Dba więcej o wystawność stołu niż o wytrawny smak potraw, jest raczej żarłokiem niż smakoszem.

Szlachcic i dyplomata Republiki Weneckiej oraz autor Relacji o Polsce, Hieronim Lippomano, zauważył natomiast, iż w Polsce nie tylko w piciu zbytek wziął górę nad umiarkowaniem i potrzebą przyrodzoną, w jedzeniu równie są niewstrzemięźliwi, skąd pochodzi, że przesiadują u stołu siedm lub ośm godzin.

Niemałe zainteresowanie budziły wśród podróżujących po naszym kraju również konkretne potrawy. Groch ze słoniną nie przypadł do gustu Francuzowi Gauillaume’owi Beauplanowi, który wręcz dziwił się, iż takim cieszy się powodzeniem, że goście raczą się nim do końca biesiady i czuliby się pokrzywdzeni, gdyby przypadkiem pominięto jego podanie do stołu.

Utyskiwano również na zbyt dużą ilość przypraw dodawanych do poszczególnych dań, skarżono się na zbyt twarde mięso oraz niezbyt smaczne alkohole, chociaż w tym względzie zdania były podzielone.

Różnie pisano również o chlebie oraz o polskich rybach. Fryzyjczyk Ulryk von Werdum twierdził, iż w całej Polsce nie znajdziesz prawie chleba dobrze wypieczonego, natomiast Johann Joseph Kausch zarzekał się, iż dwie rzeczy są w Polsce tak znakomite jak nigdzie indziej: chleb i kawa. Podobnie rzecz przedstawiała się w stosunku do potraw rybnych. Wspomniany już Beauplan nie mógł wyjść z podziwu nad sposobem przyrządzania ryb, w czym przewyższają Polacy – nie tylko moim zdaniem, lecz według opinii wszystkich moich krajanów tudzież i obcych, którzy mieli sposobność gościć w tym kraju – wszystkie inne narody. Inaczej widział tą kwestię nuncjusz apostolski Fulwiusz Rugierri, dobitnie stwierdzając, że stawy są błotniste, ryba z nich niesmaczna, równie jak z Morza Bałtyckiego, której można za talara dostać wóz cały.

Dodać można również kilka pozytywnych odczuć, jakie zarysowały się w obcych relacjach. Podróżnikom smakowało znakomicie według nich przyrządzane mięso z łosia, bobrowe ogony, ale również owoce, takie jak jabłka, gruszki, pigwy oraz wiśnie, a także smakowite desery, czyli wety.

Z powyższych relacji widać więc wyraźnie, iż polska kuchnia była przedmiotem najróżniejszych ocen – od tych pełnych zachwytu po bardzo negatywne, pełne odrazy bądź zdziwienia. Nierzadko zdarzały się również zabawne historie, skrzętnie zapisywane w osobistych kajecikach. I niech taka XVIII-wieczna opowieść, spisana przez angielską arystokratkę von Anspach, posłuży za zakończenie:

Jedyne w czym król zdawał się być zorientowany, to zmiany jakie moda wniosła do sztuki kulinarnej w domach arystokracji angielskiej. Jako objaw swoistej galanterii wobec mnie podano rybę i mięso zamiast sosem polane topionym masłem, rzecz spotykana jedynie w naszym kraju. Szambelan Jego Królewskiej Mości wyjaśnił mi, że zadysponowano całą kolację po angielsku. Nie zdradziłam się wobec króla, że nigdy nie próbowałam topionego masła i że dobry stół w Anglii zastawiony jest zawsze potrawami przygotowanymi przez francuskiego kucharza. Nie mogłam jednak powstrzymać uśmiechu na widok tych ilości topionego masła: przywodząc na myśl mgły naszego kraju, zasłaniało i zniekształcało wszystko, na czym oko mogłoby z przyjemnością spocząć….”

Jak widać opinie o naszej kuchni są różne, spotkałam się z kilkoma stwierdzeniami, że desery mieliśmy pyszne i pięknie były serwowane, natomiast co do ryb i mięs było tyle zdań ilu uczestników danej biesiady czy uczty. Ciekawe jak wygląda Wasze śniadanie wielkanocne? Czy siedzicie przy nim kilka ładnych godzin?  Moje tradycyjne śniadanie zostanie opisane już w poniedziałek do tego wpisu załączę też kilka przepisów z rodzinnych zeszytów pra babci.

Życzę Wszystkim ciepłego wiosennego weekendu

Wasza Jadwiga

Moja Beata, wiedząc, że ostatnio miałam bardzo dużo pracy z pochówkiem pana Profesora, napisała do mnie list z propozycją umieszczenia na blogu. Oczywiście chętnie skorzystałam ponieważ temat był zaskakująco znany. Uważam, że napisano na ten temat wiele artykułów, a temat fascynuje od lat kolejne pokolenia, a więc zamieszczam ku uciesze moich czytaczy:

Co ma ze sobą wspólnego  Titanic, Wimbledon i egipska księżniczka? Na pierwszy rzut oka nic, a jednak…. Od dawna zafascynowana byłam historią Titanica. Żyjemy w ciekawych czasach, technologia otwiera nam coraz to nowe drzwi, które pozwalają nam zerknąć w przeszłość i rozwiązać wiele zagadek. W roku 1985 Robert Ballard, oceanograf,  zlokalizował Titanica i dzięki jego odkryciu, mogłam się wybrać w zeszłym tygodniu na wystawę artefaktów z tego właśnie statku pochodzących.  Ten majestatyczny statek wyruszył w dziewiczą podróż z Southhampton do Nowego Jorku 10 kwietnia 1912 roku. W cztery dni później uderzył w lodowiec i zatonął z 1517 ludźmi.  Ta największa morska katastrofa wzbudza tak wiele zainteresowania, nie tylko ze względu na straty ludzkie, ale również ze względu na to, że statek uznany został za wręcz niezatapialny. Dodatkowego smaku dodawał fakt, że na pokładzie znajdowało się wiele osobistości, między innymi John Jacob Astor IV, Benjamin Guggenheim, Isidor i Ida Straus, milionerka Molly Brown i wiele innych. Na Titanicu płynął również dziennikarz, William Thomas Stead, o którym mowa będzie później. Dlaczego płynęło tylu znanych i bogatych ludzi? Bo mogli. Był to najdroższy i najbardziej luksusowy rejs jaki można było sobie wyobrazić. Najbogatsi płacili w przeliczeniu na dzisiejszą walutę, 73 tysiące euro za ten parodniowy rejs. Mogli pokazać swoje żony i kochanki w najlepszych ubraniach i biżuterii, a luksusowe wnętrza uprzyjemniały im podróż. Dodatkowym plusem był fakt, że  miała to być najszybsza podróż przez Atlantyk. Nie będę zanudzać faktami, bo któż nie zetknął się z opisami w prasie, telewizji  albo z upiększoną wersją filmową z uroczą Kate Winslet! 14-go kwietnia, o godzinie 23.40 Titanic uderzył w lodowiec, a o godzinie 2.20 zatonął.  Wiele wspaniałych historii można wyczytać o ludziach ratujących życie innym, o dodawaniu otuchy przez grającą do samego końca orkiestrę, jak również o tchórzostwie czy też głupocie, za którą płaciło się życiem. Wszyscy sobie zadają pytanie, kto jest winny tej tragedii, czy projektant statku Thomas Andrew, który uległ kierownictwu linii The White Star i obniżył wysokość niezatapialnych komór, żeby pasażerowie pierwszej klasy mieli więcej miejsca, czy też szef tych linii Bruce Ismay, który za wszelką cenę chciał wygrać wyścig z innymi liniami i nakazał szaleńcze tempo. A może jednak kapitan Smith, który uznał, że jego statek jest niezatapialny i zignorował wszelkie ostrzeżenia odnośnie lodowców? A może jednak stocznia, która użyła do kadłuba nitów o gorszej niż wymaganej jakości, które pękały jak zapałki przy uderzeniu o lodowiec? Nie, wszystkiemu winny jest ten wspomniany dziennikarz, William Thomas Stead! Zetknęłam się z tą postacią w trakcie pracy nad swoją ostatnią książką o moim mieście, Wimbledonie. Mieszkał i pracował on w tym podlondyńskim idyllicznym zakątku i aktywnie uczestniczył w kampaniach pokojowych. Fascynujący jest fakt, że płynął Titanic’iem pomimo, że wcześniej zatonięcie statku i swoją śmierć przewidział! Stead nie był jedynie aktywistą i dziennikarzem, był również jednostką niezwykle duchową. Słynął z kontaktów z osobami zmarłymi i automatycznego pisania. Zgubiło go zignorowanie przesądu. W podróż zabrał zakupioną niedawno starożytną mumię egipskiej księżniczki  Amen-Ra zmarłą w 1050 roku p.n.e. Problem z tą mumią był taki, że była ona przeklęta. Przynosiła kolejnym właścicielom śmierć, wypadki, pożary i inne kataklizmy. William Thomas Stead, znając tragiczne losy poprzednich właścicieli, nawet nie próbował się ratować, gdy statek zaczął tonąć. Spokojnie usiadł w salonie pierwszej klasy z cygarem w ustach i książką w ręku i oddał się z uśmiechem lekturze. Bajka to czy nie bajka, zweryfikować jej nie można, bo po prawie stu latach pod wodą nie został ślad ani po owym dziennikarzu ani po księżniczce. Jedynie  osobiste przedmioty pasażerów i obsługi, takie jak bielizna, listy, fotografie, biżuteria zachowały się niespodziewanie dobrze. Obejrzenie ich z bliska sprawia niesamowite wrażenie, ale również interesujące jest obejrzenie filmów nakręconych pod wodą,   bo one najlepiej oddają atmosferę  ekspedycji Bob’a Bollarda. Polecam tutaj stronę internetową: http://.expeditiontitanic.com

Ponownie przygarnięta gościnnie przez Jadzię,

Beata

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.