Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum miesiąca wrzesień 2010

Barbara Szpinda otwiera wystawe obrazów malarza księdza Jerzego WolffaGaleria „Na Trawiastej” w Aninie zaprosiła nas dzisiaj na wystawę malarstwa księdza Jerzego WOLFFA. Pozwólcie, że przybliżę wszystkim postać księdza Wolffa, osoby legitymującej się niezwykłym wprost życiorysem, powiedziałabym wręcz dramatycznym. Anin miał to szczęście, że ksiądz Jerzy Wolff dwa lata był tutaj wikariuszem i katechetą.W roku 1952  aresztowany został  wikary ks. Franciszek Różalski. Ówczesny Proboszcz naszej Parafii ks. Piotr Pieniążek wystąpił do władz kościelnych o przydzielenie nowego wikarego, którym był Jerzy Wolff. 

Uczył religii w szkole w Aninie, czytał na lekcjach „Przygody księdza Browna”, jednak  ktoś doniósł do stosownych władz, że czyta literaturę  zabronioną. Wtedy zaczął czytać uczniom książkę W. Żukrowskiego „Porwanie w Tiutiurlistanie” (na podstawie wspomnień Lidia Nowakowska z d.RzepkoJego uczniów, Lidki Nowakowskiej z d.Rzepko i Andrzeja Szalewicza). Po dwóch latach, ze względów zdrowotnych, przeniesiony został do Otwocka, następnie zaś do Warszawy i do Lasek, gdzie spędził ostatnie 27 lat.

Oto, co znalazłam w internecie na temat Jerzego Wolffa, artysty malarza, piszącego również piękną polszczyzną:

 cyt: „…W  latach 1920 – 1926 Jerzy Wolff studiował malarstwo i grafikę w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych w pracowniach Ignacego Pieńkowskiego, Felicjana Szczęsnego Kowarskiego i Jana Wojnarskiego. W latach młodzieńczych zajmował się grafiką, później głównie malował i rysował. W latach 1929 -1933 przebywał w Paryżu ucząc się malarstwa przede wszystkim w Luwrze. W Galerie Art et Artistes Polonais w Paryżu miała miejsce jego pierwsza wystawa indywidualna (1932). Był zaprzyjaźniony z Kazimierzem Miterą i grupą kapistów, szczególnie z Zygmuntem Waliszewskim, Hanną i Janem Cybisami i Józefem Czapskim. Należał do licznego grona malarzy kolorystów. Po powrocie do Polski brał udział w wielu wystawach, m. in. Salonach Instytutu Propagandy Sztuki w Warszawie. Miał dwie wystawy indywidualne: w lokalu ZPAP w Warszawie (1936; następnie w Lublinie i Poznaniu) i w Instytucie Propagandy Sztuki w Warszawie (1938). Zajmował się krytyką artystyczną, współpracował z „Głosem Plastyków”, prowadził w 1938 roku dział recenzji plastycznych w „Prosto z mostu”. Lata wojny i okupacji spędził w majątku rodzinnym w Wilczycach. Powstało tam wiele obrazów. Mieszkanka Anina, poetka Maria Chodorek opowiada o Jerzym WolffiePod koniec wojny znaczna część jego prac (głównie rysunki i akwarele) spłonęła. W 1944 roku, po krótkim pobycie w Lublinie, przez kilka miesięcy inwentaryzował zbiory malarstwa w Pałacu Kozłowieckim. W 1945 roku zamieszkał na Saskiej Kępie w Warszawie. W pierwszych latach po wojnie aktywnie uczestniczył w organizowaniu życia artystycznego. Wraz z Janem Cybisem redagował „Głos Plastyków”. Był wiceprezesem Zarządu Głównego ZPAP w latach 1947 – 1948. Latem 1948 roku wyjechał na trzymiesięczne stypendium do Francji. Po powrocie do kraju wstąpił do Seminarium Duchownego w Warszawie. Porzucił malarstwo. W 1952 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Był duszpasterzem w Aninie, Otwocku, Warszawie, a od 1958 roku w zakładzie dla Niewidomych w Laskach pod Warszawą. Wiosną 1959 roku, po jedenastoletniej przerwie, wrócił do malarstwa. Od tego czasu brał udział w wystawach w kraju i za granicą. Miał siedem wystaw indywidualnych: w Zachęcie w Warszawie (1959, 1966, 1973, 1981) ; W KMPiK-u w Białymstoku (1971), w Domu Artysty Plastyka w Warszawie (1978); w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej (1979). W 1974 otrzymał Nagrodę Krytyki im. C.K. Norwida. W 1979 został laureatem Nagrody Fundacji im. Alfreda Jurzykowskiego w Nowym Jorku. Bibliografia Barbara Szpinda, Michał Nowacki, Karina Stolarska, Aldona Kraus, publikacji Jerzego Wolffa liczy ponad 100 pozycji. Przed wojną pisał m. in. w „Głosie Plastyków”, „Arkadach”, „Prosto z Mostu”, „Ateneum”. W latach czterdziestych publikował m. in. w „Odrodzeniu”, „Zdroju”, „Przeglądzie Artystycznym”, „Problemach”, „Twórczości”, „Nowinach Literackich”. Po 1959 roku zamieszczał teksty o sztuce m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Więzi”, „Znaku”, „Twórczości”, „Tekstach”. Wydał książkę o Aleksandrze Gierymskim (1948), studium o malarstwie Zygmunta Waliszewskiego (1969) i zbiory esejów: „Kształt Piękna” (1973) i „Wybrańcy sztuki” (1982). Kilkanaście jego książek w rękopisach i maszynopisach znajduje się w zbiorach Sekcji Rękopisów Biblioteki Uniwersyteckiej KUL w Lublinie…” Przytoczyłam tu informację dotycząca Jerzego Wolffa, napisaną przez pana Krzysztofa Hrabaszewskiego. Wydaje mi się, że aby poznać lepiej malarza powinno się oddać mu głos, aby sam siebie zaprezentował. Poniżej tekst, w formie listu, do  pani Heleny Kuszell, (list znajduje się w Jej posiadaniu) rzeźbiarki, uczennicy Wolffa:

Kochana Helu!

Obraz "Zwiastowanie" pędzla malarza ks.Jerzego WolffaPytasz o radę odnośnie Twojego „fachu”. Widzisz – fachowcem w sztuce to się zostaje przez wysiłek w codziennej pracy, dającej owoce. Nie ten jest fachowcem, kto skończył akademię, czy jaką inną szkolę artystyczną (w sztuce dyplom jest niczym), ale ten, kto ma coś do powiedzenia, i kto wypowiada się dobrym językiem plastycznym (jeśli jest plastykiem). Wielkie ambicje są bardzo pożyteczne, wielkie ukochania czynią życie bogatym, ale dobrą sztukę robi ten, kto posiadł dobre „rzemiosło”, które zdobywał codzienną, świadomą pracą, nie ma innego środka, niż praca. Ale widzisz, ta praca, ten codzienny wysiłek musi pochodzić z potrzeby wewnętrznej jakiejś całkiem absolutnej – muszę rzeźbić, muszę malować, bo mi to jest potrzebne do życia, jak oddychanie. Jeśli to nie jest konieczne, to widać powołanie jest jakieś inne. Kiedy Bóg polecił mi wstąpić do Seminarium, to tak od razu uczynił, że malowanie przestało być dla mnie koniecznością, a ludzie tak sobie jakoś naiwnie wyobrażają, że ja teraz wrócę do malarstwa (raz, czy parę razy na tydzień). Po co miałbym wracać, skoro malarstwo przestało być dla mnie koniecznością? Ten jest artystą, kto sobie może powiedzieć za św. Pawłem: „biada mi, gdybym nie malował, nie rzeźbił”. Tylko ten. Ten jest artystą, kto swoje dzieło nosi w sobie jak kura jajko, i kto myśli wciąż o tym, by znaleźć odpowiednie miejsce i odpowiedni czas, by to jajko znieść. Można tak to jajko nawet całe lata w sobie nosić, i można czuć, jak ono tam w nas pęcznieje do tego stopnia, że w końcu znosimy je już byle gdzie, byle się tego słodkiego ciężaru pozbyć. (….) X.J.Wolff Anin, 23 XI 1952

I jeszcze jeden urywek to …Fragment szkicu pt. „Nieudana ekskursja” (z części „O sztuce”) z ok. 1980 roku, rękopisu znajdującego się w zbiorach Sekcji Rękopisów Biblioteki Uniwersyteckiej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego: „…Ach, pamiętam ten moment, gdym się wreszcie po przerwie jedenastu lat długich zabrał znowu do sztuki! A zaczęło się wszystko od chmurnego pewnego Obrazy Jerzego Wolffawiosennego dnia roku 59, gdy mi w oko wpadł pejzaż z dachem równie kaplicy czerwonawym, jak bliżej, tuż, bliziutko, czerwona cegła w kupę złożona. I z drzewami licznymi, jakich tutaj nie brak, skoro w lesie wszyscy w Laskach siedzimy. A pamiętam tym lepiej, że wciąż mieszkam tu dalej i oglądam codziennie równie dachy kaplicy, jak i drzewa te same. Cegły tylko już dawno wywieziono i ludzi brak też dawnych i miłych. Jak to zwykle, oczywiście, w tym życiu. Tam ich wszystkich jednak pewnie zobaczysz. Co to będzie za radość! Znów się spotkać, rozmawiać! Zaś odnośnie malarstwa, to mnie zafrapowało najbardziej, żem się poczuł tak swobodny, jak dawniej – tak zupełnie, jak gdyby jedenaście lat owe nie liczyły się ani trochę, wcale. Tak, jak gdybym nie przestawał malować.Po tej pierwszej temperce przyszły inne natychmiast – z tego okna, tamtego – bo z każdego z tych okien coś widziałeś ładnego, co kusiło po dawnemu do pracy. Naprzód z okien malowałem, a potem, gdy zrobiło się cieplej, tom wychodził na pejzaż jak za dawnych lat całkiem: czasem z farbą, a czasami z ołówkiem. I znów stałem się malarzem, tak raptem, jak nim kiedyś być przestałem, też raptem. Lecz poczułem się malarzem dopiero w czas „wakacji” w Sobieszewie, nad morzem. Bom się wybrał tam, jak dawniej z farbami, z tekturkami, sztalugą, po to, aby malować z dawnym moim sprzed lat wielu zapałem. No i przywieźć do „domu” plon obfity następnie, bom tam nieraz malował po trzy razy na dobę. Z okien również czasami, ale często w plenerze: niebo, drzewa i domy, i niekiedy też wodę, skoro staw byt niedaleko od domu. A był pejzaż ładny wszędzie, naprawdę. Stąd pławiłem się równie w obserwacjach, jak w pracy, odnajdując siebie znowu dawnego. Już tym razem, mam nadzieję, na „zawsze”! Choć to „zawsze” nie zawsze całkiem było, prawdę mówiąc, jednakie, obraz ks. Jerzego Wolffaskoro tamtej jesieni, po powrocie z Sobieszewa nie mogłem się czas pewien znów zabrać tak jak zwykle, jak trzeba, do sztuki. Był listopad, dość chmurny, jak to zwykle listopad, i to mnie tak do pracy zrażało, żem – pamiętam – się nie mógł wcale zebrać. Dopiero koło grudnia się jakoś odetkało i jużem wtedy zabrał się z pasją do malarstwa z powrotem, mając stale w pamięci mą wiosenną tegoroczną wystawę, która również wpłynęła jednak bardzo na mą pasję, bo skoro kiedyś byłem malarzem, mogę teraz z powrotem nim znów zostać, gdy zechcę. A że chciałem, więc nuże… Trzeba zacząć malować! Malowałem więc pejzaż, stale pejzaż z początku. Z tego okna, tamtego. Od sąsiadów na piętrze. Pejzaż tu jest dość ładny, by mnie sobą zachęcać. Miałem przy tym tradycję w moim życiu w tym sensie. Ilem ja ich napłodził! Przyszedł jednak czas taki, gdy odniosłem wrażenie, że natura to wiele, ale jednak absolutnie nie wszystko. Jeżeli coś ci do głowy malarskiego przychodzi, no to maluj, człowieku, z głowy, a nie z natury tylko, stale, koniecznie. Nosić w sobie pomysły, nie korzystać z nich nigdy, to tak, jakbyś płód nosił miast go zrodzić po ludzku, wydać na świat, by żyło, co się w tobie w jakiś sposób poczęło. Że mi stale do głowy coś przychodzić zaczęło, to był widać znak jakiś: maluj, człeku, coś sobie wyśnił jakby na jawie! Maluj człeku… powiedzieć wiele łatwiej niż czynić. Bo choć we mnie się rodzić tamte rzeczy zaczęły późno bardzo, bo koło sześćdziesiątki, Obraz ks.Jerzego Wolffagdy byłem już „dojrzałym” całkowicie malarzem – tak by mogło w każdym razie się zdawać – to mi wcale nie poszło łatwo owo rodzenie. Doskonale pamiętam jak to było z tą pierwszą moją wizją abstrakcyjną poniekąd – ile było nieprzewidzianych trudności. (…) Jeśli bowiem punktem wyjścia jest wizja – ta wewnętrzna – to do niej tak nie możesz powracać, jak wracasz do pejzażu przed sobą, czy butelki na stole, gdy malujesz przed naturą do „końca”. Kiedy punktem dla cię wyjścia jest wizja, to się ona w czas pracy powolutku, jak gdyby, rozpływa. No i wizję pierwotną zastępuje powoli wizja płótna, obrazu, który trzeba ci tworzyć korzystając z twej wiedzy, na czym obraz w gruncie rzeczy polega. Stąd nie jesteś „kopistą” nigdy wizji pierwotnej, ale twórcą nieustannie obrazu i stąd trzeba ci wciąż korzystać z twej wiedzy artystycznej – inaczej nie podołasz nigdy w życiu zadaniu. Ona będzie ci bowiem przewodnikiem, ta wiedza. Wiedza o tym, czym obraz jest naprawdę, w swej treści literalnie najgłębszej, a więc treści artystycznej, formalnej. Że jest jakąś plastyczną w gruncie rzeczy konstrukcją, „po prostu”. Stąd też owo malowanie „z fantazji” jest wspaniałym doskonałym ćwiczeniem, egzaminem jakowymś ustawicznym z tej wiedzy, jaką w życiu artystycznym nabyłeś. I dlatego tak ogromnie czymś cennym w twoim życiu artystycznym, malarskim. A zarazem jest prawdziwie czymś ważnym niezrywanie całkowite z naturą, która dla nas jest zawsze, bo być musi, koniecznym punktem wyjścia, w jakiś sposób, w malarstwie. Nawet kiedy uprawiasz abstrakcję, to z natury w gruncie rzeczy wychodzisz, skoroś z niej to zaczerpnął pojęcia: równie barwy, jak waloru i linii. A poza tym – co jest ważne niezmiernie, bo stanowi w danym razie fundament twego życia calutkiego artysty – też gry barwnej koloru. Jedno z drugim, wobec tego uprawiaj. Maluj sobie przed naturą, lecz również maluj „z głowy”, jeżeli ci do głowy coś przyjdzie. A przychodzić wciąż będzie, jeśli twoje widzenia punktem wyjścia się staną w powstawaniu kompozycji twoich jakichś malarskich. Wtedy one pomyślą sobie bodaj, że warto tego kogoś zapładniać, skoro dzieci z niego stale się rodzą, kompozycje powstają stale, jedna za drugą. Bo inaczej by one – te widzenia, te wizje – zniechęciły całkowicie się chyba? (…)

Nikt lepiej, niż sam artysta nie potrafi przedstawić siebie i swojej twórczości. Proszę mi zatem wybaczyć, że przedstawiłam twórczość Jerzego Wolffa  za pomocą Jego własnych wypowiedzi.

Jestem wdzięczna Pani Dyrektor Barbarze Szpinda za przygotowanie, wspólnie z paniami – poetkami: Jadwigą Teresą Szymczak i Marią Chodorek oraz innymi osobami, wystawy artysty, księdza, człowieka ze wszech miar zasłużonego dla Anina, w roku 100 –lecia ANINA.

Serdecznie dziękujemy!

Teksty wybrała

Wasza Jadwiga

Jak to było w piosence Kabaretu Starszych Panów?

 podgrzybki„Już jesień, już wrzesień kolory śle…” lalaalalala lalalala, tak sobie podśpiewywałam chodząc po moim ulubionym targu w Warszawie przy ul. Zamienieckiej, popularnie zwanym „Bazarem Szembeka”. Od czasu do czasu melodia zamieniała się w piosenkę Czesława Niemena „… mimozami jesień się zaczyna…” to prawda, mimozami, ale też i grzybami. A na straganie u pana Daniela i Eli grzybów zatrzęsienie. Ponieważ sama boję się grzyby zbierać, a zresztą nie mam takich możliwości w lasach podwarszawskich więcej zbierających aniżeli grzybów, postanowiłam kupić kilka kilogramów obranych maślaków, tak, tak obranych, no i kilka kilogramów podgrzybków. Mam okazję pokazać co robię z grzybkami i jak je  przygotowuję, aby na Boże Narodzenie, gdy będziemy znowu Rodzinnie robić pierogi i gotować zupę grzybową sięgnąć po nie na półkę i przygotować ulubione rodzinne danie.

maślakiOto pierwszy przepis na maślaki:

2 kg obranych maślaków płuczemy szybko w wodzie, grzyby są już obrane ze skórki, więc nie potrzebują długiego przygotowania. Do dużego garnka z gotującą, osoloną wodą wsypuję grzyby, zagotowuję i 2 minuty je obgotowuję. Odcedzam na sitku, studzę i wkładam do kubełków plastikowych z przykrywką, odstawiam do wystygnięcia, nalepiam karteczkę, i wstawiam do zamrażarki. Gdy nie mamy dużej zamrażarki, można zrobić to samo i zamiast do kubełka wsypać grzybki do torebki plastikowej, zamknąć lub zawiązać i wrzucić do zamrażarki. Jeżeli i tu miejsca brak proponuję kubełek plastikowy – wsypujemy obgotowane grzybki, przygotowujemy słoną zalewę: 1 litr gotującej wody i 5 łyżek soli, zagotowujemy i gorącą zalewamy nasze grzybki, zamykamy przykrywką, odstawiamy na półkę i czekamy na odpowiedni moment, kiedy będziemy je przyrządzały. Grzyby takie należy dokładnie wypłukać przed przygotowaniem, no i nie solić.

maślaki przygotowane do przechowaniaMaślaki w śmietanie

2 kg obranych maślaków płuczemy szybko, wsypujemy do garnka, przykrywamy pokrywą i dusimy na maleńkim ogniu. Grzyby puszczają sok i nie musimy podlewać wody. Dusimy je do miękkości, na patelni smażymy na maśle (4 łyżki) cebulkę pokrojoną w piórka tylko tyle, aby się zeszkliła, dokładamy do naszych grzybków, solimy, pieprzymy do smaku i na koniec dodajemy śmietanę z odrobiną mąki, mieszamy, aby potrawa się nie przypaliła. Grzyby w tym momencie mają łatwość do przywarcia do dna garnka. Podajemy z ziemniaczkami ugotowanymi na sypko. U mnie wszyscy lubią ziemniaki puree, a więc do wyboru. Tę sama potrawę możemy podać z makaronem wstążkami lub bardzo szerokimi wstęgami typu  papardalle. Jeśli chcemy, aby nasze danie smakowało jak włoskie, podajemy posypane tartym parmezanem. 

suszenie podgrzybkówPodgrzybki  suszone

Oczyszczone grzyby układamy w brytfannie  na papierze do pieczenia, wkładamy do piekarnika, włączamy piekarnik na 100 stopni i przy otwartych drzwiczkach suszymy grzyby do czasu, gdy będą suche. Ja suszę na trzech poziomach, w trzech brytfannach na raz. Z 2 kg podgrzybków otrzymuję około 0,25 kg suszonych grzybków.

 

Grzyby w occie

Podgrzybki, maślaki, borowiki lub rydze, co kto lubi i co kto woli lub też czym kto dysponuje, czyścimy, płuczemy i obgotowujemy 2 minuty w posolonej wodzie. Odcedzamy na sitku, układamy w słoikach. Zalewa: ocet spirytusowy 10%, 1,5 litra wody, kilka ziaren podgrzybki w occiepieprzu, ziela angielskiego, 4-5 listków laurowych, 5 goździków, , cebula pokrojona w piórka, ale może być też bez cebuli, sól do smaku. Ja dodaję  2 łyżeczki cukru. Zalewę gotujemy i gorącą zalewamy gorące grzyby w słoikach, zakręcamy mocno, stawiamy na ściereczce do góry dnem i zostawiamy do następnego dnia. Naklejamy karteczki z napisem i datą wykonania i to wszystko.

Smażone rydze

Na straganie widziałam rydze. Do smażenia wybieramy te o  największych kapeluszach, myjemy pod bieżącą wodą (można delikatną szczoteczką), suszymy na  papierowym ręczniku, rozgrzewamy masło na patelni, rydze panierujemy jak kotlety schabowe i smażymy. Podajemy jako oddzielne pyszne danie lub z ziemniakami

Tym, którzy nie bedą robili przetworów polecam zaś moja ulubioną piosenkę Czesława Niemena „Wspomnienie”

http://www.tekstowo.pl/index.php/tekst/Czes%B3aw_Niemen/Wspomnienie

Przepisy przygotowała

Wasza Jadwiga

Zanim przedstawię kolejne wpisy dotyczące Paryża części 3 i 4 chciałabym podzielić się przepisami na śliwki węgierki.

śliwki węgierkiTrwa sezon owocowy, a teraz już zaczęły dojrzewać śliwki, moje ukochane śliwki węgierki.

Dzisiaj wydrylowałam 10 kg śliwek węgierek, takich prawdziwych najprawdziwszych,  jakie moja ukochana Babcia Katarzyna miała w ogrodzie. Śliwki najsłodsze niezbyt duże, ale na przetwory znakomite. 3 kg śliwek przeznaczyłam na nalewkę natomiast z pozostałych zrobiłam powidła śliwkowe.

Nalewka śliwkowa

Składniki: 3 kg śliwek węgierek wydrylowanych, 10 sztuk suszonych śliwek bez pestek,  2,10 kg cukru, 3 litry spirytusu, 2,5 litra czystej wódki

Wykonanie : Owoce myjemy, drylujemy i wsypujemy do dużego słoja, najlepiej zakręcanego, dodajemy 0,6 kg cukru oraz śliwki suszone,  zalewamy wódką i spirytusem, zakręcamy szczelnie słój i odstawiamy na 5 tygodni. Po 5 tygodniach pozostały cukier rozpuszczamy w 1,5l gorącej wody wlewamy do słoja i odstawiamy na 2 miesiące. Po tym okresie czasu, zlewamy nalew przez sitko z gazą i odstawiamy jeszcze na kolejne 3 miesiące. Nalewka jest tym lepsza, im dłużej stoi.

Powidła śliwkowe

śliwki przygotowane do smażeniaskładniki: 10 kg śliwek węgierek, 0,7 kg cukru, (ilość cukru zależy od tego jak słodkie śliwki mamy do przerobienia)

Wykonanie:  Śliwki drylujemy, zasypujemy cukrem, odstawiamy na kilka godzin aby puściły sok. Stawiamy na płytce na gazie na bardzo maleńkim ogniu i dusimy, nie mieszając i w ogóle nie dotykając ich, na bardzo maleńkim ogniu. Ja je duszę codziennie przez trzy dni, podgrzewam, one pyrkoczą wolniutko, a ja robię inne rzeczy, na przykład odpowiadam na komentarze, komentuję blogi, lub po prostu gotuję obiad. Śliwki duszą się do momentu odparowania wody tak, by powidła stały się gęste. Dopiero wtedy zaczynam  mieszać. Od tej chwili stoimy i mieszamy, aby śliwki  się nie przypaliły i tak przez  około 15-20 minut… Gdy są już ciemnobrązowe i nie spływają z talerzyka wkładamy gorące do wyparzonych słoików, zakręcamy, stawiamy na ściereczce do góry dnem do wystygnięcia.  I to wszystko, ale pamiętajmy o całkowitym zakazie smażenie powidełmieszania śliwek podczas ich smażenia!

Śliwki w occie

2 kg śliwek węgierek drylujemy, zasypujemy 0,7 kg cukru, odstawiamy do następnego dnia, aby puściły sok. Zlewamy sok dodajemy ocet spirytusowy 10 %, kilka goździków i pół laski cynamonu, dolewamy ciepłej wody, zagotowujemy, gorącą zalewą nalewamy śliwki. Zakręcamy i odstawiamy do następnego dnia. Zlewamy zalewę , zagotowujemy i zalewamy śliwki. Następnego dnia czynność powtarzamy. Tym razem zakręcamy mocno zakrętkę na słoju i odstawiamy na zimę.

Ciasto ze śliwkami, bardzo proste

składniki: 1 kostka masła lub masła roślinnego,1 szklanka cukru,  5 całych jaj, 2,5 szklanki mąki, 1 cukier waniliowy,1,5 łyżeczki proszku do pieczenia śliwki w occiewykonanie: wszystko miksujemy razem, tylko jajka dodajemy po jednym ciągle miksują (cukier i masło cukier waniliowy i proszek do pieczenia),smarujemy brytfannę oliwą, posypujemy mąką, wylewamy całe ciasto i układamy dowolną ilość śliwek,wstawiamy do zimnego piekarnika, pieczemy 45 min w temperaturze 180 stopni.

Życzę wszystkim Paniom udanych przetworów domowych! Wiem, że w sklepach można dostać wszystko, ale nie ma to jak własne przetwory wykonane przez nas dla naszej Rodziny. Wtedy mamy pewność, że serwujemy produkty bez konserwantów, wiemy z czego je zrobiłyśmy a nasze dzieci chętniej sięgną po przetwory mam wiedząc, że robiły je z sercem.

Wszystkim życzę smacznego!

Wasza Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.