Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum miesiąca kwiecień 2010

Moje pochody pierwszomajowe cz. I

flaga narodowa W latach mojej wczesnej młodości wydarzeniem na skalę roku był udział w pochodzie pierwszomajowym. Od połowy kwietnia w domu trwały przygotowania, a to sprawdzanie czy mamy odpowiednie buty, a to sprawdzano, czy odświętna sukieneczka jeszcze pasuje, a sandałki czy dobre, najczęściej okazywało się, że sukieneczka jest niestety przykrótka a z sandałek wystają nam paluchy, jako żywo, no i tak się absolutnie nie da iść. I ten sam problem pojawiał się w przypadku butów mojego młodszego brata, który w żaden sposób nie mógł wcisnąć dobrej jeszcze trzy miesiące temu pary. Teraz następowało to, co najgorsze. Przewodnia Siła w naszej rodzinie – mama – zabierała nas na upiorną wędrówkę po sklepach. Mierzyliśmy ileś par butów, buciorów, bucisków, zanim usłyszeliśmy stanowczy głos: tak, te właśnie weźmiemy. „ Te” nie zawsze najładniejsze, ale na pewno mocne ( tak „na oko” wyglądały) były pięknie pakowane w gazety. Tylko po przyjściu do domu czasami okazywało się, że już są za małe, a przecież w sklepie były dobre! Powrót do sklepu, krzyki, że nie te buty nam zapakowano, bo tamte były absolutnie dobre, i nareszcie spoceni, zmęczeni krzykami i mierzeniem okropnych buciorów wracaliśmy do domu. Ufffffffff!  

Wyszykowani w nowe buty i skarpetki, ja, prawie siedmioletnia dama, dodatkowo w nową krótką sukienkę, a moi „panowie” lat 4: brat Zbyszek i jego najserdeczniejszy przyjaciel Stefanek, w krótkie spodenki i nowe sweterki wydziergane nocami przez mamę, z włosami wymytymi na tę okazję i spłukanymi octem (dla nadania im miękkości), z własnoręcznie zrobionymi w przedszkolu chorągiewkami, o 8 rano wychodziliśmy przy dźwiękach orkiestry dętej MZK z Woli na sławetny pochód. Oczywiście, nasze pochody można nazwać oglądaniem pochodu i zwracaniem uwagi na te piękne biało-czerwone flagi, które gdzieniegdzie sprzedawano na skrzyżowaniach ulic. Wszystkie inne szturmówki i flagi, które dźwigali pracownicy różnych fabryk, zakładów pracy czy ministerstw, były im dostarczane przez te zakłady, ale o tym dowiedziałam się już znacznie później.Nasz pochód zaczynał się na pl. Dzierżyńskiego, dzisiaj to pl. Bankowy, i kończył się po przejściu przed główna trybuną znajdująca się pod darem narodu ZSRR dla narodu polskiego – Pałacem Kultury im. Józefa Stalina. Ja wystrojona w nowa sukienkę, warkocze do pasa miałam przewiązane czerwonymi kokardami lub białą i czerwoną, a na czubku głowy była przypięta ogromna kokarda „motyl” widoczna chyba z kilku kilometrów. Sprawa najważniejsza polegała na tym, że ta kokarda stercząca na czubku głowy za żadne pieniądze nie mogła się przekrzywić, a tym bardziej przewrócić. Cały czas była kontrolowana przez ojca i wyśmiewających się ze mnie Zbyszka i Stefana. Moi mali przyjaciele, siedząc na barkach swych ojców przed główną trybuną krzyczeli to, co wszyscy, jednak im wychodziło to znacznie lepiej, ponieważ wszyscy krzyczeli: „Hurra Bierut”, tylko oni wtedy jeszcze nie mówili rrrrrrrr, i wychodziło to mniej więcej tak „Huuuuuuuja  Biejuuuuut, Huuuuuuuujjjjjjja Biejuuuuut…”. Nie wiedziałam, dlaczego ojciec Stefanka i nasz ojciec tak szybko zmykali sprzed trybuny głównej, na której stali jacyś „mili” panowie i kiwali do nas rękami… A my, zafascynowani swoimi chorągiewkami i ewentualnością otrzymania waty cukrowej po tak pięknym przemarszu z solennymi okrzykami, od których bolało nas gardło, darliśmy się jak najęci, huuuuuurrrrrrrrra Bierrrrrrrrut! Tylko Franek i mój ojciec byli bardzo speszeni. Dlaczego? Wtedy tego naprawdę nie wiedziałam. Takie pochody pamiętam, bo były one dla nas wielką radością i zabawą, dopiero wiele lat później mój kochany tato wytłumaczył mi dokładnie, jak to naprawdę wtedy było, no i nie powiem, trochę to wyglądało inaczej niż nasze dziecięce wspomnienia. Po pochodzie wszyscy zaczynali nerwowo szukać miejsc, w których sprzedawano różne dobre produkty, takie jak pyszna kiełbasa, pachnąca już z wielkiej odległości oraz szynka! Jakieś pierniki, watę cukrową, piwo, a może nawet i alkohol? Tego nie wiem. Pamiętam bigos i grochówkę na MDM- ie., które chyba sprzedawali jacyś żołnierze z takich ogromnych (wtedy tak to widziałam) kotłów. I do tego dodawano czarny chleb, dla mnie ten właśnie chleb był najpyszniejszy. Po tak trudnym dniu wracaliśmy spacerkiem do domu, gdzie nasza Siła Przewodnia czekała z obiadem, ale kto by tam jadł jakiś rosół, skoro my jedliśmy takie pyszności, grochówkę, bigos i do tego taki najlepszy na świecie chleb, którego mama nigdy nam nie kupowała, zupełnie nie wiem, dlaczego.Takie wspomnienia z najdawniejszych pochodów pierwszomajowych pozostały mi w pamięci. Ale były to lata 50.-60. W liceum pochód był obowiązkowy i nie było żadnego wytłumaczenia, ani nie obowiązywało żadne zwolnienie. Obowiązek uczniowski i koniec kropka. Ostatni raz na pochodzie byłam w 1964 roku, w okresie zdawania matury. Nawet dostałam jakąś flagę i musiałam z nią maszerować. Po zdaniu matury nigdy więcej nie byłam na pochodzie pierwszomajowym. Studiowałam na AWF i w każda sobotę i niedzielę odbywały się gdzieś w Polsce jakieś zawody, a że byłam związana z judo jako sędzina, to właśnie judo było moim excuse.  

Chciałabym też przedstawić wspomnienie dotyczące pochodów pierwszomajowych mego znacznie starszego kolegi Zbyszka Adrjańskiego., który tak oto wspomina tamte czasy w książce pt „Pochody do nikąd”:

 Maszerujemy w pochodzie cz.II

(wspomnienie)  

flaga Rzeczpospolitej PolskiejPieśni pierwszomajowe nadawano długo przed pochodem, czasem w wigilię 1 Maja, w czasie której organizowano uroczystą akademię, i później, już przed samym pochodem, z rozwieszonych w mieście głośników, potężnych gigantofonów czy domowych skrzynek radiowych, podłączonych do radiowęzła. Te domowe skrzynki, nazywane „kołchoźnikami”, robiły tzw. pierwszomajową atmosferę. Wzywały „stań razem z nami, dotrzymaj kroku”. Zapewniały, że „ani góry wysokie, ani morza szerokie nie wstrzymają pochodu przyjaźni”. Krzyczały: „Tara-bam, tara-bam- wróg nie wydrze pieśni nam”. Przyjemnie było nawet posłuchać, jak taki mały domowy kołchoźnik pracuje! W zwykłe dni kołchoźniki nie szczędziły nam agitacji i propagandy (złośliwcy twierdzili, że jest w nich podsłuch!). Ale w majowe święto ta mała szara skrzynka była tak rewolucyjnie zapieniona, ze aż dygotała od okrzyków, pieśni i haseł – niczym gotujący się imbryk… W akademiku przy placu Narutowicza, gdzie „waletowałem” przez kilka tygodni, nadaremnie poszukujący mieszkania studenci zakładali się ze sobą: spadnie kołchoźnik ze ściany czy nie spadnie? Właśnie na placu Czerwonym w Moskwie ruszyła defilada, poprzedzająca pierwszomajowy pochód. Rozbrzmiewało głośne „urrrra”- i kołchoźnik spadł ze ściany rozbijając się w drzazgi! Jeszcze gorzej było na ulicach Warszawy. Straszliwie ryczały ogromnej mocy gigantofony. Pochód niby to maszerował z pieśnią na ustach, ale było to udawanie, bo śpiewać nie można było! Śpiewanie w ogóle nie miało sensu, ponieważ wszystko i wszystkich zagłuszały gigantofony! Co sprytniejsi lub gorliwsi poruszali zatem ustami jak wyłowione z wody karpie, udając, że śpiewają, dziś to nazywamy podkładaniem głosu, czyli tzw. playbackiem, wówczas nie znaliśmy tego określenia. Były to zaledwie początki telewizji. Przebieg pochodu transmitowany był głównie w Radiu Polskim i przez radiowęzły. Nawet, jeśli ktoś chciał przekrzyczeć wszystkich dookoła i śpiewać rewolucyjne pieśni – nie mógł, bo im bliżej trybuny honorowej podchodził pochód – tym głośniej wrzeszczał spiker. Albo nawet cały sztab pierwszomajowych spikerów, znanych aktorów, z którymi konkurować nie było sposobu. Siedzieli oni gdzieś wysoko, na specjalnie zbudowanym rusztowaniu (nosiło ono nazwę studia pierwszomajowego) i wznosili różne okrzyki, informując przy tym, kto idzie w pochodzie. Ile procent normy wykonał…, czym się zasłużył dla socjalistycznej ojczyzny. Czytano także rozmaite zobowiązania, meldunki i telegramy, recytowano wiersze rewolucyjnych poetów. Nad przebiegiem pochodu czuwały oczywiście różne sztaby, komitety, służby i organy bezpieczeństwa. Były specjalne kordony, strefy ochronne, straże i zabezpieczenia. Wszystko starannie planowano! Okrzyki, kwiaty i wiwaty. Hasła, transparenty i portrety przywódców. Kolory i odcienie majowego święta, czy bardzo czerwone, rewolucyjne czy biało-czerwone? A może lekko „zaczerwienione”? Ustalano nawet, komu dać na trybunie honorowej wielki bukiet, a komu skromne goździki. Komu podać dziecko do uścisków, całowania. Mój znajomy, który pracował w Biurze Ochrony Rządu, twierdził, że dzieci podawane do uścisków i ucałowania przez przywódców partii były wcześniej starannie myte i dezynfekowane. Wszelka improwizacja mogła się źle skończyć. Kiedyś mój kolega z roku, gorliwy zetempowiec, wyczekał na jakąś sekundę ciszy i na widok kukły amerykańskiego prezydenta, którą niesiono w pochodzie, wrzasnął: „Precz z Trumanem!”. Szef klakierów miał w tym samym czasie i w tej samej sekundzie zapisany okrzyk „Niech żyje” – na cześć jakiegoś przywódcy. Wrzasnął, więc swoja kwestię i wyszło „Niech żyje Truman!”. Ale na tym nie koniec, bo ktoś poinformował stojącego obok Bieruta ministra Bermana, że krzyknięto „Precz z Bermanem”. Rzeczywiście mój kolega trochę seplenił i można było pomyśleć, ze chodzi o Bermana, a nie o Trumana. Za rogiem trybuny honorowej czekał na nas kordon smutnych panów w jednakowych płaszczach z gabardyny, które fasowali tajniacy. Inni studenci tańczyli na Mariensztacie ze swoimi dziewczynami murarskie poleczki i walczyki, kupowali w ciężarówkach „Społem” specjalnie przygotowane na ten dzień parówki i cytryny, a my musieliśmy się tłumaczyć na Cyryla i Metodego, czy nasz kolega krzyknął „Precz z Bermanem”, czy „Precz z Trumanem”? I dlaczego w ogóle krzyczał nieproszony?. Nawet, jeżeli to robił z rewolucyjnych pobudek… 

Takie to były te nasze „Pochody donikąd”, pochody pierwszomajowe moje i brata oraz jego przyjaciela, a także pana Zbyszka Adrjańskiego i jego kolegów studentów. 

Pozdrawiam serdecznie z okazji 1 Maja  

Wasza Jadwiga

Islandia

Islandię, a dokładnie Reykjavik odwiedziłam dwukrotnie. W październiku 2006 roku brałam tam udział w kongresie, a w roku 2007 w marcu byłam gościem Islandzkiego Związku Badmintona, który organizował Międzynarodowe Mistrzostwa Islandii w badmintonie.

IslandiaIslandia to państwo położone w Europie Północnej, na wyspie Islandia i kilku mniejszych wyspach, m.in. na archipelagu Vestmannaeyjr w północnej części Oceanu Atlantyckiego. Nie należy do Unii Europejskiej. Islandia jest jednym z krajów nordyckich. Podzielona jest na 23 regiony administracyjne oraz 14 niezależnych miast, posiada 104 gminy, które zajmują się oświatą, transportem i zagospodarowaniem przestrzeni.

Pod względem geologicznym Islandia jest najmłodszym obszarem kontynentu europejskiego, jest też jednym z najbardziej aktywnych wulkanicznie krajów na świecie. Na jej terenie jest ponad 200 wulkanów, m.in. Hekla, Katla, Askja, Grimsvötn, Hvannadalshnúkur, z których przynajmniej 30 wybuchało od czasów zasiedlenia wyspy. Wybuch wulkanu na Islandii zdarza się średnio co 5 lat. Jest kilka typów aktywności wulkanicznej i prawie każdy z nich występował lub występuje na Islandii. Najbardziej popularne są erupcje szczelinowe. Przykładem takiego typu wulkanu jest Lakagígar, który wybuchł w 1783 r. pokrywając lawą największy obszar, jaki kiedykolwiek wulkan pokrył na ziemi. Na długości 30 km rozsiane są jeden przy drugim kratery. Jest ich ok. 100. Najbardziej znanym islandzkim wulkanem jest Hekla. Jego pierwszą zanotowaną erupcją był wybuch w 1104 r. Od tego czasu „budziła się” 20 razy. Od 1970 r. wybucha regularnie, co 10 lat. Ostatnia erupcja miała miejsce w roku 2000. IslandiaZdarza się, że wybucha wulkan pod lodowcem, tak jak zdarzyło się to w kwietniu 2010 z wulkanem Eyjafjallajokull, który to wybuch, a jednocześnie erupcja pyłów, zatrzymał w Europie i nie tylko prawie 68 tysięcy lotów. Nastąpił największy paraliż wszystkich linii lotniczych. Podczas wybuchu wulkanu pod lodowcem powstają ogromne powodzie. Taki wybuch miał też miejsce w 1996 r. pod lodowcem Vatnajökull. Za najbardziej dramatyczną erupcję uznaje się wybuch wulkanu Eldfell na wyspie Heimey w 1973 r. Cudem nikt nie zginął, ale trzeba było ewakuować z wyspy wszystkich ludzi (5300 osób). Zniszczenia były ogromne. Wszyscy na Heymey powrócili, chociaż większość rodzin musiała na nowo zbudować swoje domy.
Nie należą do rzadkości także podwodne wybuchy wulkanów u wybrzeży Islandii. Ostatnia taka erupcja w 1963 r. w okolicy Archipelagu Westmana doprowadziła do powstania nowej wyspy – Surtsey. O aktywności wulkanicznej świadczą także liczne gorące źródła oraz gejzery. Do ogrzewania mieszkań używana jest tania energia geotermalna. Jadąc wieczorem przez Reykjavik zachwycałam się ilością świateł w oknach, które zazwyczaj nie posiadają firanek, za to wszędzie stały piękne, różnej wielkości i nieprzeciętnej urody lampy. Ponieważ słońce zachodzi tu szybko, a dzień jest w zimie bardzo krótki, Islandczycy choć w ten sposób starają się doświetlać swoje mieszkania. Wygląda to czarodziejsko.

Pierwsi osadnicy na wyspie pojawili się w roku 874. Byli to norwescy wikingowie oraz celtyccy: szkoccy i aryjscy osadnicy. W roku 930 zebrali się oni po raz pierwszy na zgromadzeniu ogólnym, zwanym Althingiem, jednak spotykamy się tutaj z opinią, iż ówczesny Althing nie był parlamentem – instytucja przedstawicielską, Althing w średniowieczu był dorocznym zgromadzeniem wszystkich wolnych mieszkańców Islandii, zbliżonym swym charakterem do wieców, powszechnych zarówno wśród plemion germańskich, jak i słowiańskich. Islandia pozostała niezależna przez 300 lat, by w XIII wieku popaść w zależność norweską, a potem duńską. Pewną autonomię uzyskała w roku 1874. W 1918 odzyskała niepodległość, z królem duńskim, jako tytularną głową państwa. Islandia ogłosiła się republiką w 1944 r.

Głównymi zasobami Islandii są energia wodna, energia geotermiczna, i aluminium. W szklarniach ogrzewanych energią geotermiczną uprawiane są warzywa i kwiaty, a nawet banany. Polacy są największą na wyspie mniejszością narodową. Szacowana liczba Polaków waha się od 7 do 12 tys. osób. Pracują głównie w rybołówstwie i przetwórstwie rybnym. Sztandarowym produktem polskim oferowanym na Islandii są wafle Prince Polo, znane tam pod nazwą Prins Póló, które są najpopularniejszym rodzajem słodyczy na całej wyspie! Islandia obfituje w rzeki i wodospady. Początek rzekom mogą dawać topniejące lodowce lub źródła. Islandzkie rzeki są z reguły dość duże i wartkie, z powodu częstych deszczy i ogromnej ilości wody spływającej z lodowców. Najdłuższa rzeka Islandii, Thjórsa, liczy sobie 230 km długości, a przepływa w niej 385 m³ wody na sekundę. Charakterystyczne dla krajobrazu Islandii są wodospady. Z każdego wzniesienia sączą się strugi mniejsze lub większe. Są też bardzo spektakularne wodospady, np. Dettifoss, największy w Europie pod względem ilości przepływającej wody (109 ton/s), Gullfoss, który większość uznaje za najpiękniejszy. Podpisuję się pod tym również i ja, ponieważ rzeczywiście jest piękny. Oglądałam go w trakcie wycieczki trwającej cały dzień, tzw. Golden Ring. Był marzec, i poza Reykjavikiem było bardzo zimno, padał śnieg i w jednej chwili zrobiła się zawieja śnieżna. Ja bez czapki i rękawiczek raczej nie nadawałam się na taką wycieczkę, ale po drodze dla takich turystów jak ja otwarty był wielki magazyn z wyrobami wełnianymi, swetrami, czapkami, rękawiczkami, kocami i innymi najpotrzebniejszymi ciepłymi okryciami. Zaopatrzona w brakujące mi rzeczy mogłam spokojnie Grey_Icelandic_horsekontynuować moją wyprawę. Po drodze mijaliśmy wiele farm, na których hoduje się bardzo dużo koni. Są one wykorzystywane w celach rekreacyjnych, przy spędzaniu owiec w okresie jesiennym, a część koni, niestety, przeznaczona jest też na ubój. Konie islandzkie są silne i mają łagodne usposobienie. Słyną z umiejętności poruszania się dodatkowym rodzajem końskiego chodu, a Katursnowmianowicie chodem ślizgowym, co wydaje się nadzwyczaj potrzebne w ciężkim terenie, kamienistym i na polach zastygłej lawy.

Następnego dnia wieczorem organizatorzy zaproponowali nam wypad na 4 godziny do kurortu Blue Lagoon, położonego 45 min drogi od Reykjaviku, gdzie można zażywać kąpieli przez okrągły rok. Blue Lagoon jest niezbyt głębokim basenem z wodą termalną, miejscami bardzo ciepłą, wysycaną specjalną glinką w kolorze białym. Ponieważ basen i jego otoczenie są rzęsiście oświetlone, widziana z daleka woda sprawia wrażenie niebieskiej, stąd nazwa Blue Lagoon. I tutaj miało miejsce miłe zdarzenie. Będąc w Blue Lagoon w październiku 2006 roku Blue Lagoonprzez zamyślenie lub zafascynowanie miejscem zostawiłam w szatni mój kostium kąpielowy. Jadąc tam ponownie zabrałam nowy, ale będąc na basenie, ot tak dla hecy, zapytałam, czy może znaleziono taki czarny kostium z wstawką siatkową oblamowany złotą nitką. Jakie było moje zdziwienie, gdy pani z recepcji po chwili przyniosła jak najbardziej mój kostium, który spokojnie wisiał przez sześć miesięcy czekając na właścicielkę!

Przez kolejne dni byłam gościem badmintona, spotkałam znajome mi osoby: Asa Palsdottir – sekretarza generalnego, Sigridur Guabjorg Bjarnadottir – panią prezes, oraz Ragna Ingolfsdottir, które w ciągu ostatnich 20 lat reprezentowały Islandię podczas dorocznych kongresów europejskiego badmintona, jak również wieloletnią znajomą z badmintona, Panią Jonsdottir, która ostatnio aktywnie pracuje na rzecz federacji sportowych w Islandii. Razem udałyśmy się wieczorem do jednej z wielu restauracji, wspominając nasze spotkania w Europie oraz rozmawiając na temat organizacji badmintona, międzynarodowych mistrzostw, czy tez mistrzostw Europy. Ja informowałam ją o europejskich programach rozwoju, a także o możliwości otrzymania sprzętu dla zawodników, udziału w summer school oraz szkoleniu trenerów, które kończą się każdorazowo otrzymaniem certyfikatu. Oprócz rozmów badmintonowych razem próbowałyśmy pysznych dań kuchni islandzkiej, w tym rekomendowanej zupy krewetkowej i dania z dzikiego łososia. Bardzo chciałam jak najwięcej dowiedzieć się o życiu tej wyspy, bo i daleko od Europy, i warunki klimatyczne trudne. Spędziłyśmy kilka godzin na miłej pogawędce i to, co mnie najbardziej zaskoczyło, to informacja dotycząca zarobków rdzennych Islandczyków, których wysokość jest taka sama, jak zarobków emigrantów, czy możecie to sobie wyobrazić? Jeżeli jesteś inżynierem np. z Polski i zatrudniają cię jako inżyniera w Islandii, masz prawo do takiej samej pensji jak tubylcy. Bardzo mi się to podobało. I jeszcze jedna ciekawostka. W Islandii od końca września prawie do kwietnia dzień jest bardzo krótki, stad często problemy zdrowotne dzieci, zresztą i osób starszych, z tak zwanym brakiem światła. Jeżeli występuje taka sytuacja, matka i dzieci mają zalecony wyjazd na południe Europy (jest to wręcz nakazane!) na dwa lub trzy tygodnie na urlop, aby podreperować zdrowie i państwo pomaga w takim wyjeździe, odpowiednio go dofinansowując. Będąc na Islandii miałam marzenie, aby zobaczyć zorzę polarną, no, bo jak to, jak opisują przewodniki, zorza polarna trwa przecież 24 godziny na dobę 365 dni w roku. Otóż tak do końca nie jest. Zorzę polarną Aurora Borealis można obserwować na Islandii od września do marca. Warunki są dwa: bezchmurna noc i duża aktywność słoneczna. Zorza powodowana jest przez wiatr słoneczny, który „wykorzystuje” zaginające się pole magnetyczne w okolicach biegunów, by dostać się w pobliże atmosfery ziemskiej. Naładowane (zjonizowane) cząstki wiatru słonecznego zderzają się z cząstkami powietrza. W wyniku tej reakcji powstaje światło. Możemy wtedy obserwować ogromne wstęgi na niebie, które cały czas zmieniają kształty i kolory. 
Zorza jest zjawiskiem, które trwa ciągle, 365 dni w roku, 24 godziny na dobę… Zgodnie z tym, o czym była mowa wyżej, aby zobaczyć zorzę, potrzebujemy bezchmurnego nieba, a z tym są często problemy na Islandii. Ale dlaczego noc, skoro zorza trwa całą dobę? Problem w tym, że podobnie jak gwiazdy, zorza należy do zjawisk astronomicznych o niewielkiej jasności – światło słoneczne (nie mylić z wiatrem słonecznym) niestety oślepia nas i zagłusza światło pochodzące od gwiazd i zorzy. Dlatego też nie zobaczycie prawdopodobnie zorzy w lecie, gdy w krajach podbiegunowych trwają białe noce – światło słońca jest zbyt mocne i nie pozwala uwidocznić się słabej poświacie zorzy. http://lublin.com.pl/artykuly/pokaz/6477/islandia,potega,i,piekno,natury,(film)/

Ale zorza zależy również od aktywności słonecznej, więc może się zdarzyć, że nawet w bezchmurną, zimową noc, zobaczycie jedynie gwiazdy… Podobno czasem, gdy słońce jest w stanie wysokiej aktywności, zorzę można dostrzec również w Polsce. Hahaha, bardzo śmieszne! W Polsce to ja jej nie widziałam, zresztą będąc w Islandii też nie! A przecież byłam dwukrotnie i to w październiku i w marcu, ale niestety, niebo było zachmurzone, noc bezchmurna była raz, ale wtedy też zorzy nie było, no i jakoś musiałam się z tym pogodzić, wróciłam do Polski i do dzisiaj zorzy nie widziałam, a mówią, że wystarczy marzyć, a marzenia się spełniają, w tym wypadku, wcale. Ale i tak się cieszę, że byłam w Reykjaviku, że widziałam Golden Ring, Blue Lagoon, najpiękniejszy i największy wodospad w Europie Gullfoss, widziałam miejsce pierwszego spotkania wszystkich mieszkańców Islandii zwanego Althingiem i wiele innych ciekawych rzeczy. A na zakończenie powiem jedno, tego jak wspaniale bawią się Islandczycy kontemplując zarówno jedzenie (nie zwracając uwagi na kaloryczność potraw, a więc i na figurę), wino, piwo, opowiadając kawały, śpiewając tylko sobie znane świńskie piosenki, tańcząc do białego rana, nie widziałam nigdzie indziej. Byłam wśród nich, cieszyłam się razem z nimi, bo życie przecież tak krótko trwa. Wtedy jeszcze wulkan na lodowcu Eyafjallajokull smacznie sobie spał.

pierwsze promyki słońca i wschodzące tulipany trzy tygodnie temuPo trudnej i ciężkiej zimie oczekiwana Wiosna jednak przyszła. Trochę marudzi, cofa się obsypując nas płatkami śniegu – tak było trzy dni temu na Kaszubach. Gradem sypnęła i jak prawdziwa dama nie wie, czy już przyjść i zadomowić się na dłużej, czy też może jeszcze gdzieś się zawieruszyć. Na dworze 13 lub 14 stopni nie należy uznawać za ciężki upał, więc chodzimy po swoim ogrodzie radując się z tego co nam już zdążyło Tulipany  25.04.10 zakwitnąć, a u nas w tym roku panują tulipany.

Tulipan (Tulipa L. 1753, Amana Honda) – rodzaj roślin cebulowych należący do rodziny liliowatych. Zalicza się do niego ok. 120 gatunków i ok. 15 tysięcy odmian. Gatunkiem typowym jest Tulipa sylvestris L. Naturalny obszar występowania tulipana to Europa południowa, północna Afryka, Azja od Turcji, przez Iran, góry Pamir i Hindukusz, stepy Kazachstanu, po północno-wschodnie Chiny i Japonię.

Żółto-pomarańczowe, różowe, czerwone oraz czarne – tak miało być, jednak gdy zaczęły kwitnąć wydają się w słońcu raczej ciemnofioletowe. Byłam kilka razy w Holandii, pojechaliśmy do Keukenhof – to taki piękny ogród, w którym prezentowane są tulipany różnych odmian, kolorów oraz takie bardzo czarne, wysokie do 120 cm. Moja córka, Tulipany fioletowe a miały być czarnewtedy czteroletni brzdąc, biegała pośród rozkwitłych najwyższych tulipanów i krzyczała „… mamuniczku, te tulipany są wyżsie ode mnie, taki carny las…”. I rzeczywiście, to był taki czarny las, chociaż hodowcy twierdzą, że czarnych tulipanów nie wyhodowano, a te wystawowe były bardzo ciemno granatowo-fioletowe, a nam się wydawało, że jednak były czarne. Po wizycie w parku Keukenhof, który otwiera podwoje w kwietniu i przez prawie dwa miesiące prezentuje najpiękniejsze Zakatek holenderskiwiosenne kwiaty, wydawało mi się, że takich kwiatów to ja nie będę miała. Pewnie takich jak widziałam tam nie mam, ale moje też są piękne, przede wszystkim dlatego, że sadziłam  je z panem Zbyszkiem (po operacji kolan nie bardzo mogę kucać, co jest konieczne przy sadzeniu kwiatów), a teraz  sama o nie dbam.

Zapraszam do naszego ogrodu, zdjęcia zrobiłam dzisiaj bardzo wcześnie rano, gdyż według mnie ogród wtedy wygląda najładniej.

Pozdrawiam wszystkich ogrodników  oraz osoby kochające kwiaty

Wasza Jadwiga

Anonimowy pisze…

W imieniu Fundacji Mam Marzenie,którą prowadzę chciałam poinformować, że od dziś na allegro można zlicytować strój naszej lekkoatletki Moniki Pyrek, 2 koszulki Asseco Resovi z autografami oraz album z autografem Mateusza Kusznierewicza.
Pieniądze zostaną przekazane na spełnienie największych marzeń nieuleczalnie chorych dzieci z oddziału rzeszowskiego.
Licytacje pod adresem:
http://allegro.pl/my_page.php?uid=4219785

Ciepło pozdrawiam i zachęcam do rozporopagowania akcji.

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.