Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Władysław Czaczka’

40 lecie LKS Technik

Oczywiście każdy z nas i dzisiaj nosi w sobie swoje nie do końca rozwiązane dylematy. Ryszard też je ma. Ale nie zawsze w życiu jest tak jakbyśmy sobie wyobrażali i chcieli. Czasami musimy podejmować najtrudniejsze decyzje w swoim życiu, pracy- i często są one podejmowane wbrew sobie. Tak było w końcu i ze mną i z Ryśkiem. Mogę powiedzieć jedno, pracowaliśmy wspólnie ponad 20 lat i były to lata, bardzo trudne, ale też owocne. Lata pracy, podejmowania trudnych decyzji, wzajemnych ciężkich dyskusji, ale wszystko to było robione dla dobra polskiego badmintona. Ile razy Rysiek podejmując decyzję o tym, kto pojedzie na te czy inne mistrzostwa krzywdził swoich zawodników, wiem tylko ja i Andrzej. Dlaczego? Czasami ze względów „ politycznych” taka decyzja była konieczna. Jednak trener Ryszard Borek zachowywał w takich sytuacjach zimną krew i tylko uważny obserwator mógł ocenić ile go to kosztowało, ale ja zawsze wiedziałam. Zawsze! Rysiek bardzo przeżywał każdą decyzję, z którą się nie zgadzał. Takimi były decyzje zatrudnienia w Związku trenerów chińskich Zhou Jun Linga( jako trenera głównego) i później Ling Bo już jako asystenta trenera głównego. Miał swoje zdanie, którego bronił. Dlatego też postanowił udowodnić, że można wychować i przygotować zawodnika do startu w igrzyskach olimpijskich bez ośrodka bez centralnego szkolenia, z pomocą macierzystego klubu. W ten sposób Katarzyna Krasowska zakwalifikowała się do IO 1992 w Barcelonie oprócz Bożeny Wojtkowskiej, Bożeny Siemieniec, Wioletty Wilk, Beaty Syty, Jacka Hankiewicza, którzy trenowali w ośrodku w Olsztynie pod okiem trenera Zhou Jun Linga. Postronni mogą zapytać, czy wobec powyższego warto było inwestować w trenera zagranicznego, skoro Polak zrobił to samo. Warto! W tym czasie jeżdżąc po różnych turniejach mniejszych i większych sami zawodnicy stwierdzali, że polski badminton jest inny, za wolny, mało precyzyjny, zbyt statyczny, bez szybkich akcji. Nacisk na Związek był tak wielki, że trzeba było rozwiązać jakoś sprawę. Jeden z wyjazdów do Chin pozwolił nam na podjęcie dyskusji z władzami Federacji oraz Chińskiego Ministerstwa Sportu. Za niewielkie pieniądze (dzisiaj nikt z trenerów nie pracowałby za 576 $) zatrudniliśmy młodego chińskiego trenera, który pół roku wcześniej zakończył swoją karierę zawodniczą. Tak w roku 1988 do Polski przeprowadził się Zhou Jun Ling. Z perspektywy czasu mogę ocenić ( jest to tylko i wyłącznie mój punkt widzenia), że treningi nabrały innego wymiaru i innej barwy. Szybkość, trening z wielką liczbą lotek (multi shuttles) siła, ale specjalistyczna, ćwiczenia ze sztangą bez wielkich obciążeń, liczba powtórzeń, urozmaiciły i spowodowały podniesienie na wyższy poziom techniki gry. Na efekty zmiany jakościowej treningów nie trzeba było długo czekać. W roku 1989 polska drużyna wygrała Drużynowe Mistrzostwa Europy grupy B Helvetia Cup, które rozegrano w Warnie. Oczywiście sceptycy mogą powiedzieć, nie, nie to nie jest możliwe, aby w niecały rok od przyjazdu trenera chińskiego osiągnąć to, co nie było możliwe dotychczas. Jednak twierdzę, że zmiana trenera, zmobilizowała zawodników, wykrzesała z nich motywację i sukces osiągnęli. Trener Zhou Jun Ling pracował z polskimi zawodnikami do IO 1992, później jeszcze dwa lata w klubie FSO Polonez aby w końcu wyjechać do Włoch a następnie do Walii, Irlandii, Szkocji by na stałe w końcu pracować dla W. Brytanii a obecnie Francji. Niestety cel uświęca środki. My takich pieniędzy nie mogliśmy mu zaoferować.  Tym niemniej uważam, że warto było zatrudnić trenera z Chin, ponieważ wtedy zmieniło się zasadniczo oblicze polskich treningów- kolejne lata to współpraca z Ryszardem Borkiem, który miał do pomocy trenera Ling Bo z Chin. Nie wszystko szło jak z płatka i pewnego dnia Ling Bo niespodziewanie wyjechał, po nieudanym starcie debla Damian Pławecki/Robert Mateusiak w 1995 r. w Lozannie na mistrzostwach świata i nie zakwalifikowaniu się na IO 1996 w Atlancie. Wtedy tylko Katarzyna Krasowska uzyskała kwalifikację olimpijską – trenerem jej był Ryszard Borek. Od tamtej pory do końca roku 2004 Rysiek był trenerem kadry narodowej i olimpijskiej. To z jego inicjatywy powstał reprezentacyjny debel Michał Łogosz/Robert Mateusiak. W roku 2000 po raz pierwszy para ta zdobyła w Glasgow  brązowy medal Mistrzostw Europy seniorów, by kolejno zdobywać medale brązowe w roku 2002 w Malmo w 2004 r w Genewie oraz po raz pierwszy brązowy medal w deblu na China Masters 2005, ale wtedy Ryśka i mnie już nie było w związku. I choć Rysiek nie prowadził już w roku 2005 kadry narodowej i reprezentacji, ten sukces należy zaliczyć na jego konto.  Ponadto jego zawodnik Przemysław Wacha na Mistrzostwach Europy w Genewie w roku 2004 zajął 5 miejsce.

– Dzisiaj pisząc o LKS Technik Głubczyce nie sposób było nie napisać o Ryśku, najlepszym polskim trenerze w polskim badmintonie. W roku 2005 w styczniu po moim odejściu z Polskiego Związku Badmintona odszedł też Ryszard. Zresztą przewidując taką sytuację od września 2004 roku rozpoczął nową przygodę z badmintonem na Cyprze.

Czasy się zmieniły. Potrzeby i wymagania najlepszych polskich zawodników również. W późniejszych latach Polski Związek Badmintona zatrudniał trenerów koreańskich i chińskich, którzy wraz z zawodnikami ciężko pracowali, aby ci zdobyli medal na igrzyskach olimpijskich lub mistrzostwach świata. Dotychczas to się nie udało, najlepsze piąte miejsce  zdobył debel mężczyzn Michał Łogosz i Robert Mateusiak oraz mikst Robert Mateusiak i Nadia Kostiuczyk- Zięba na Iow Pekinie 2008 i IO  Londyn 2012 a także na  mistrzostwach świata w  Kantonie 2013. Na medal trzeba będzie poczekać kolejne kilka lat.

Natomiast ja zawsze będę miała wielki szacunek dla Ryszarda, jako trenera, który wyciągał polski badminton z TKKF -u na arenę międzynarodową.

I niech inni mówią, co chcą- Ryszard bardzo Ci dziękuję za to, co zrobiłeś! Chapeqau bas!

Wszystkim, którzy pracowali na sukcesy tego wspaniałego Klubu serdecznie gratuluję a w szczególności rodzinie nieżyjącego Bolesława Zdeba, Marianowi Masiukowi, Edwardowi Kurkowi, Bohdanowi Chomętowskiemu, Zbigniewowi Polkowi,  Stanisławowi Rosko, Antoniemu Wiśniowskiemu,  Andrzejowi Walczakowi, Zdzisławie Szałagan,- a przede wszystkim trenerowi Ryszardowi Borkowi, gdyż dzięki jego sile, wytrwałości, jasno wytyczonym celom, głębokiej wierze w to co robi i bezgranicznemu zaangażowaniu, LKS „Technik” Głubczyce mógł osiągnąć tak wiele. Nie było i nie ma w polskim badmintonie trenera, który tak ciężko zapracował na sukcesy klubu i reprezentacji Polski. Determinacja, udział w szkoleniach, ukończone kursy trenerskie, chęć podglądania trenerów azjatyckich, zaowocowały wynikami. Tylko ja i Andrzej wiemy ile kilometrów przemierzyliśmy z Ryśkiem dyskutując na tematy badmintonowe. I powiem szczerze nie były to łatwe rozmowy. Odbywały się zawsze na sławetnych spacerach, gdyż wtedy lepiej się myślało i osiągało konsensus. A drogę z Głubczyc do” Marysieńki” najlepiej poznali Rysiek i Andrzej. Wiele razy również spacerowaliśmy w COS OPO Spała podczas zgrupowań kadry narodowej. Po treningach zawodnicy odbywali obowiązkowe zajęcia rehabilitacyjne i fizykoterapię a my godzinami chodziliśmy po spalskich lasach. Nasze spacery przynosiły efekty w postaci nowych planów, korekty obecnych a także były impulsem do tworzenia nowych. Rysiek był wymagającym partnerem, każdy nowy projekt musiał być szeroko uzasadniony, ale efekty polskiego badmintona w latach 1980 – 2005 były widoczne a i dzisiaj niektórzy zawodnicy gdyby chcieli, mogliby wiele powiedzieć na ten temat.

Nie napisałam tutaj o wielu ludziach sportu, którzy wspierali klub przez lata a byli to:

Zbigniew Przybylski, Bożena Domagała, Śp. Władysław Czaczka wspaniały człowiek prezes LZS Zarządu Wojewódzkiego, Kazimierz Biernacki, Zofia Jungowa z Urzędu miasta i Gminy w Głubczycach, Jan Wac przewodniczący Rady Gminy i wielu, wielu innych, z którymi mieliśmy przyjemność spotykać się w różnych znaczących dla klubu okolicznościach. Przyznam szczerze tylko jednej jedynej osoby z Głubczyc  nie wspominam mile. Pewnego pana, którego działalność przełożyła się na osłabienie na długie lata pozycji klubu.

Dzisiaj trenerami w klubie LKS Technik Głubczyce są: Bożena Wojtkowska-Haracz najlepsza zawodniczka Polski, która ukończyła AWF Wrocław i jest dyplomowanym trenerem. Bożena przejęła schedę po Ryśku- swoim trenerze, pracując także w Zespole Szkół Licealnych- Szkole Mistrzostwa Sportowego Badmintona w Głubczycach wraz ze Zbigniewem Serwetnickim.

 

Był rok 1982, gdy po raz pierwszy na zebraniu Zarządu Polskiego Związku Badmintona w Warszawie ówczesny dyrektor Wydziału KF Urzędu Wojewódzkiego w Opolu Zbigniew Przybylski nieśmiało postawił wniosek: Głubczyce muszą mieć nowa halę dla potrzeb badmintona. Na Sali zapanowała cisza. Hala w Głubczycach? Musiało jeszcze minąć kilka lat, aby projekt budowy nabrał tempa. W 1986 czy 87 r delegacja z Głubczyc stawiła się w związku z rysunkami i planami Warszawie. Marian Masiuk dyr. OSiR, Edward Kurek, Bohdan Chomętowski- prezes OZBad w Głubczycach, Jerzy Kozłowski prezes LKS Technik Głubczyce i  Ryszard Borek, a także przedstawiciel Urzędu miasta Głubczyce oraz przewodniczący Rady Miejskiej. Taki był chyba skład owej delegacji, o ile mnie pamięć nie myli.

Moi Koledzy byli znakomicie przygotowani do obrony swoich wizji-, jaka powinna być hala badmintonowa w Głubczycach. Powinna być wysoka i pełnowymiarowa. Dlaczego taka wysoka zapytacie? Tego wymaga regulamin sportowy, hala do badmintona powinna mieć wysokość minimum 11 metrów, powinna być też na tyle duża, aby rozłożyć na niej minimum 6 kortów do gry w badmintona, a do tego rozkładane trybuny dla widowni. Bez trybun powinno się zmieścić kilka kortów więcej. Plan hali 34 x 50 m był przemyślany, szatnie dla zawodników, pokój dla trenerów, pokój kierownictwa zawodów, zadbano także o speakerów. Co jeszcze mogę dodać, chyba tylko to, że front od ul. Sportowej to projekt hotelu z 56 łóżkami, hotel niezbędny w organizacji nie tylko zawodów, ale różnych imprez okolicznościowych. Z takim planem uzgodnionym z władzami głubczyckimi pomaszerowaliśmy do Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki z nadzieją, ze wesprą nasze starania. Chyba byliśmy nieźle przygotowani, gdyż władze GKKFiTu zaakceptowały program oraz założenia budowlano- organizacyjno- finansowe. W sumie pełni zapału i nadziei powróciliśmy do pracy w związku, a w Głubczycach w roku 1988 ruszyły prace budowlane.

W roku 1984 Głównym Komitetem Kultury Fizycznej i Turystyki dowodził jeszcze przewodniczący Marian Renke, który wraz z dyrektorem Departamentu Inwestycji zaakceptowali nasze starania i wstawili budowę hali w Głubczycach do planu centralnego, co gwarantowało wsparcie finansowe budowy. Oczywiście działacze głubczyccy ściśle współpracując z władzami samorządowymi gminy również toczyli walkę o pieniądze na potrzeby budowy hali. Wszystko układało się po naszej myśli, ale nie do końca. Pod koniec 1985 r. na stanowisko ministra sportu nieoczekiwanie powrócił Bolesław Kapitan. Bolesław Kapitan kierował sportem i ruchem olimpijskim w PRL przez kolejne dwa lata. Znowu zaczęły się wędrówki do GKKFiT aby hala nie wypadła z planu centralnego.  Na przełomie lat 1987-1988  Bolesław Kapitan został zastąpiony przez Aleksandra Kwaśniewskiego, od dwóch lat pełniącego funkcję ministra ds. młodzieży. I znów trwały wizyty u poszczególnych osób GKKFiT, znów trwały rozmowy, przekonywanie władz, że hala w Głubczycach jest niezbędna, że trwa budowa i środki finansowe są konieczne. Ile tych wizyt odbył prezes Polskiego Związku Badmintona Andrzej Szalewicz i ja już nie pamiętam, dużo. Wiem, że co dwa trzy miesiące Marian Masiuk, szef budowy pisał do urzędu stosowne pismo, my pisaliśmy pismo i prezes zanosił tę korespondencję do Departamentu Inwestycyjnego GKKFiT. W ten sposób dotrwaliśmy do roku 1989, do zmian systemu ekonomiczno- politycznego oraz do istotnych zmian władz na szczeblu centralnym.

Ponieważ po zmianie ustroju Aleksander Kwaśniewski poświęcił się kierowaniu SdRP, w 1991 r. wybrano nowego prezesa PKOl. Został nim Andrzej Szalewicz, pierwszy od niemal 40 lat szef tej instytucji, który nie był z zawodu funkcjonariuszem politycznym. Inżynier i gorący propagator badmintona. Usunięty ze stanowiska dyrektora ZAE „POLON” za obronę działaczy Solidarności, pracował w latach osiemdziesiątych na stanowiskach dyrektorów w różnych przedsiębiorstwach polonijno-zagranicznych, będąc jednocześnie prezesem Polskiego Związku Badmintona i Unii Polskich Związków Sportowych.

W tym czasie właśnie nastąpiła zapaść na budowie hali sportowej w Głubczycach. Zmiana systemu ekonomiczno-politycznego w Polsce spowodowała chaos na różnych szczeblach administracji oraz wstrzymanie finansowania poprzez urzędy centralne, ale też i gminy. Nadeszły trudne czasy, dotychczas budowa szła, powolutku, bo finanse spływały cienkim strumykiem, ale szła. Teraz zapowiadał się trudny czas. Dobrze, że Marian dysponował ekipami budowlanymi, które wykonywały prace budowlane a priori. Bez pieniędzy jedynie z nadzieją, że te w końcu dotrą i rachunki zostaną zapłacone. W ten sposób wybudowano mury, i czekało nas zadaszenie hali. Ale… nie było na to ani złotówki. W takim momencie w roku 1991 Andrzej Szalewicz został wybrany na prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Dla nas jego wybór stal się promykiem nadziei.

Wierzyliśmy, że znając sytuację na budowie w Głubczycach wcześniej czy później sprawa będzie kontynuowana. A sytuacja była trudna, gdyż w tym czasie następowały częste zmiany organizacyjne na szczeblu centralnych władz. W latach 1987 – 1990 istniał Komitet ds. Młodzieży i Kultury Fizycznej, którego przewodniczącym był Aleksander Kwaśniewski, od 1991- 2000 zmieniono go w Urząd Kultury Fizycznej i Turystyki, zmieniali się jego prezesi – było ich w tym czasie aż sześciu(Zygmunt Lenkiewicz, Michał Bidas, Zygmunt Zalewski, Marek Paszucha, Stefan Paszczyk, Jacek Dębski). Wszystkie te reorganizacje nie wpływały pozytywnie na kolejne decyzje o utrzymaniu w planie budowy hali w Głubczycach. Jednak pomimo tego pozyskiwaliśmy środki finansowe, tak by budowa nie została wygaszona. Pomimo starań w pewnym momencie z powodu braku środku na dalszą budowę nastąpiło jej wstrzymanie. Trudno sobie wyobrazić, stojące mury, widok nieba zamiast dachu, i podciągnięty pod dach hotel. Ten widok przerażał. Smutne… Taki nakład pracy tyle pieniędzy miałoby być zmarnowanych? To niemożliwe, musimy znaleźć jakieś wyjście z tej patowej sytuacji. Do tej pory rozum nam pomagał, najtrudniejsze kwestie rozwiązywaliśmy. Jak teraz poradzić sobie z takim kolosem, z halą, brakiem dachu, brakiem pieniędzy na krokwie, na zakup materiałów, na wszystkie niezbędne elementy tej układanki, przecież bark dachu może spowodować zniszczenie murów, a do tego nie można było dopuścić. Ciągle powtarzam, w życiu wszystko dzieje się po coś. Tym razem też tak było.

Wizyta Andrzeja Szalewicz prezesa PKOL oraz Eugeniusza Pietrasika ( zastępcy przewodniczącego UKFiT i wiceprezesa PKOL) w Raciborzu dały szanse namówienia mojego szefa Eugeniusza Pietrasika na przyjazd do Głubczyc, gdzie czekali wszyscy działacze badmintonowi, przedstawiciele firm wykonawczych władze Miasta i Gminy. Z nadzieja czekaliśmy na tę wizytę. W tym miejscu muszę się przyznać, ze Eugeniusz Pietrasik był moim szefem- prezesem Polskiej Fundacji Olimpijskiej, w której pracowałam, jako wice prezes do spraw marketingu. Namówiony przeze mnie i Andrzeja Eugeniusz przyjechał tylko na dwie godziny na spotkanie. Wizyta była dobrze przygotowana. Najpierw obejrzeliśmy stan prac wykonanych na budowie, następnie krótkie robocze spotkanie. Rozgorzała dyskusja, wypowiadali się wszyscy, od których zależała dalsza budowa. Mówili o kosztach o tym, co trzeba zrobić natychmiast a co w drugiej kolejności, aby dotychczasowe nakłady nie zostały zmarnowane i hala mogła być dokończona. Dwugodzinny pobyt przeciągnął się do kilku godzin. Moi koledzy i „nasi budowlańcy” byli znakomicie przygotowani do rozmów. Posiadali wiele argumentów na tak. Po kilkunastu dniach od spotkania otrzymaliśmy decyzję. Finansowanie budowy będzie kontynuowane! Dla nas było jasne, że hala w tym stanie nie może pozostać, bo ulegnie całkowitej dewastacji. Zrobiono już dużo, a do wykończenia nie są potrzebne wielkie niemożliwe nakłady. To był strategiczny moment i przełom w sprawie. W ciągu następnych trzech lat budowa została ukończona. Jeszcze przed jej ukończeniem dotarła do nas zupełnie niezrozumiała informacja, że zgodnie z przepisami decyzją burmistrza Głubczyc został sprzedany hotel. Integralna część hali, budowana razem z nią, ze środków miasta gminy oraz funduszy centralnych. Wszystko zgodnie z przepisami!

Pomimo takich nieprzyjemnych spraw hala w Głubczycach została zbudowana. Całkowity koszt budowy wynosił 25 miliardów starych złotych. W dniu 5 lipca 1996 r została oficjalnie przekazana do użytku miasta Głubczyce. W tym dniu właśnie odbyło się uroczyste otwarcie i jednocześnie otwarcie Ośrodka Przygotowań Olimpijskich w badmintonie, co było sprawą bez precedensu w dotychczasowej działalności zarówno Polskiego Związku Badmintona jak i Klubu LKS Technik Głubczyce. W czasie uroczystości pożegnano olimpijczyków LKS Technika Głubczyce: Katarzynę Krasowską i trenera Ryszarda Borka, którzy za kilka dni odlatywali na IO Atlanta 1996. Podczas uroczystego otwarcia hali prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego Andrzej Szalewicz otrzymał od włodarzy miasta Głubczyc Jana Waca i Józefa Florka tytuł „Honorowego Obywatela Miasta Głubczyc”, za dotychczasowe zasługi, za opiekę nad rozwojem sportu w stolicy polskiego badmintona. Andrzej Szalewicz odebrał z ich rąk symboliczny klucz do grodu Głubczyce.  

Marian Masiuk główny budowniczy głubczyckiej hali, dyrektor OSiR, otrzymał z rąk wojewody Ryszarda Rembaczyńskiego złotą odznakę Zasłużonego Działacza Kultury Fizycznej.

Przewodniczący Rady Wojewódzkiej LZS Władysław Czaczka wręczył złotą odznakę Zasłużonego dla LZS prezesowi Kombinatu Rolnego SA Zbigniewowi Michałkowi, zaś prezes Polskiego Związku Badmintona Jadwiga Ślawska Szalewicz wręczyła odznaczenia przyznane przez Zarząd Związku.

Na zakończenie mojego szczególnego wspomnienia dotyczącego pamiętnego wydarzenia związanego z czterdziestoleciem LKS Technik Głubczyce chciałabym również podkreślić, że hala w Głubczycach, pierwsza specjalistyczna hala badmintonowa, powstała przy udziale następujących osób i firm:

Generalnego Wykonawcy Spółdzielnia Rzemieślnicza „Budomex”, Zofii Jarugowej, Bronisława Chmielewskiego, Eugeniusza Bugnara, Adama Wołoszyna, Romana Świderskiego, Dariusza Kozłowskiego, oraz branżowych przedstawicieli: Apoloniusza Iwanów, Krzysztofa Kunickiego, Jerzego Liberadzkiego, Krystyny Bartnik ( Urząd Wojewódzki Wydział Kultury Fizycznej), Bożeny Hasij Domagała, Władysława Czaczki,  Andrzeja Walczaka, Kazimierza Bernackiego, Urzędu Miasta i Gminy Głubczyce, Rady Gminy z jej przewodniczącym Janem Wac  i wielu, wielu innych, których nazwisk nie udało mi się przypomnieć.

Dla mnie i dla Andrzeja Szalewicza było to niezapomniane wydarzenie

Do Głubczyc pojechaliśmy ze ślubnym na zaproszenie naszego serdecznego Przyjaciela Andrzeja Walczaka. W domu trzeba było wszystko tak zorganizować, aby tata miał zabezpieczoną opieką a psy i koty otrzymywały jak zwykle swoją porcję jedzenia. Pomogła nam pani Jadzia i starsza wnuczka.

Głubczyce to miasteczko blisko trzynasto- tysięczne, jest jednym z najstarszych miast śląskich. Położone na południu województwa opolskiego, tuż przy granicy z Republiką Czeską. Gmina rolnicza, dobrze prosperujące rolnictwo nie od dzisiaj. Czy pamiętacie prof. Zbigniewa Michałka (byłego sekretarza KC PZPR), bo ja znakomicie Go pamiętam? Świetny fachowiec, rolnik, specjalista w zarządzaniu Państwowym Gospodarstwem Rolnym Kombinatem ( PGR w innej organizacyjnej formie istnieje do dzisiaj gospodarując na 13.800 Hektarach ziemi, posiadając kilka tysięcy sztuk bydła mlecznego, dostarczając mleko do zakładów w Głubczycach skąd pochodzą sery, twarożki, i inne znane w Polsce produkty.. Osobiście mam do pana profesora słabość i nie, dlatego, że był wysoko postawionym członkiem partii, ale dlatego, że pod jego okiem mógł rozwijać nie tylko kombinat PGR, ale też klub badmintona LKS Technik Głubczyce. Tak, już chyba zdążyliście zauważyć, że jeżdżąc po Polsce, oceniając ludzi, z którymi współpracowałam patrzę zawsze przez pryzmat tego, co oni robili lub mogli zrobić dla badmintona. Czy to źle? Czy źle, że w czasach, gdy jedyną słuszną siłą była partia staraliśmy się nawiązywać współpracę, kontakty i razem zrobić coś dobrego dla sportu? Myślę, że nie. Na swojej drodze spotykałam różnych ludzi, tych „dobrych” i tych złych. Najczęściej dobrymi byli ci, którzy nie zwracali uwagi na innych ludzi, z którymi przyszło im pracować, ale po trupach szli do celu. Natomiast wśród rzeszy ludzi podobno złych spotkałam wiele osób, z którymi łączy nas szczera przyjaźń, którzy w ważnych momentach życia Związku podawali nam rękę, mogliśmy na nich polegać a i dzisiaj łączą nas więzi, o których nie można zapomnieć.

Tak, więc pojechaliśmy do Głubczyc. Tym razem droga poprowadziła nas przez Częstochowę, gdyż jak zwykle chciałam być na Jasnej Górze. Jest to miejsce dla mnie magiczne. Zawsze, gdy tamtędy przejeżdżałam zatrzymywałam się, choć na chwilę. A do Głubczyc jeździłam przez 33 lata mojej pracy w badmintonie chyba ze sto pięćdziesiąt razy. Zawsze przez Częstochowę, zawsze przez Jasną Górę. Lubię ten klimat pospolitego ruszenia, tłumu ludzi, młodzieży. Tym razem były tłumy pierwszokomunijne. Był ogólnopolski zjazd młodzieży klas licealnych, było tłumnie i uroczyście.  Nad wszystkimi czuwał jasnogórski obraz. Przeszliśmy ze ślubnym tradycyjnym naszym szlakiem, popatrzyliśmy z zadumą w głąb siebie i pojechaliśmy dalej.

Za Częstochową wjechaliśmy do Blachowni i zobaczyliśmy miejscowość:, jaka nazwa taka miejscowość. Nic się nie zmieniło w stosunku do dawnych lat. Blachownia pozostała w stanie nienaruszonym. Ot, byle jak rozwiązana droga z tysiącem dziur, i składowiskami żelaza i stali, taka duża rupieciarnia. Oczywiście, to, co nadrobiliśmy na autostradzie szybko zgubiliśmy w tych okolicach. W Opolu zaś wpadliśmy w wielgachny korek. Tym niemniej przypomnieliśmy sobie stare czasy i to, jak jeździliśmy do Głubczyc maluchem, czyli ulubionym Fiatem 126 p. Luksusowe to auto potrafiło zabrać w swoje zakamarki 100 tuzinów lotek ( x 12 sztuk każde pudełko) mnie skręconą w supeł na tylnym siedzeniu i Juliana Krzewińskiego lub Ryśka Lachmana siedzącego na przednim „luksusowym” fotelu. Nasze podróże były konieczne gdyż klub badmintona (jednosekcyjny) LKS Technik Głubczyce był wielokrotnym drużynowym mistrzem Polski, finał ligi odbywał się w kwietniu lub maju, w lutym rozgrywano indywidualne mistrzostwa Polski, w styczniu międzynarodowe mistrzostwa Polski juniorów, stąd nasze wizyty były częste, gdyż łatwiej było dowieźć do klubu puchary, medale, nagrody i inne niezbędne rzeczy, które potrzebne były do zorganizowania prestiżowych zawodów. Poza tym przecież impreza bez prezesa związku nie mogła się odbyć. Właśnie wtedy można było spotkać wielu włodarzy miasta, gminy czy powiatu i wtedy też załatwialiśmy wszystkie niezbędne sprawy, których wymagał utworzony tam Ośrodek Przygotowań Olimpijskich Polskiego Związku Badmintona czy też w późniejszym okresie czasu Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Jak zawsze kolędowałam o pieniądze, jak zawsze sprawy finansowe były najważniejsze, ale wiadomo, że w rozmowach nieformalnych na hali sportowej takie sprawy załatwia się lżej, sympatyczniej, choć one należały do trudnych spraw bytowych ( być albo nie być dla badmintona nie tylko głubczyckiego), ale też i polskiego? Drogę znam na pamięć. Jednak zawsze patrzę na opolską ziemię z czułością. Łany zbóż, żółto kwitnące pola rzepaku, kukurydza, buraki cukrowe, to obrazy, jakie mijaliśmy po drodze. Wszędzie ład i porządek. A Głogówek ( Oberglogau) to jest czysta małomiasteczkowa poezja. Piękne miasteczko ze ślicznym rynkiem, czyste i zadbane. 

Jadąc po drodze wspominaliśmy ze ślubnym dawne trudne czasy, gdy przyjeżdżając do Głubczyc mieliśmy do dyspozycji tylko jeden hotel naprzeciwko dworca i tylko jeden bar mleczny zamykany o godzinie 17.00. Biada temu, kto przyjechał później i nie miał ze sobą wałówki. W restauracji dworcowej mógł liczyć tylko na setę i śledzia, jeżeli miał szczęście, bo nic innego nie było. Dzisiaj nie ma dworcowej, nie ma hotelu Polonia naprzeciwko dworca, nie ma sławnego baru mlecznego są restauracje i bary typu fast food, jest hotel Domino przy hali sportowej, jest Lidl, Biedronka, targ miejscowy i wiele prywatnych sklepów różnych branż. Nad wszystkim góruje piękny Ratusz ostatnio odnowiony, przebudowany na modłę renesansową, odbudowany został po wojnie w roku 2006 dzięki dotacjom unijnym. Już nie straszy kikutem wieży ( gdyż w roku 1945 Głubczyce były zbombardowane, w tym ratusz), już dumnie puszy się swoją urodą w centrum miasta. A pod pięknymi gotyckimi sukiennicami wewnątrz jest bruk z rynsztokiem, zresztą jedyny bruk w pomieszczeniu zamkniętym, oraz pięknie zachowane gotyckie portale wykonane z tufu wulkanicznego.  O Głubczycach mogłabym pisać długo, ponieważ posiadają piękny gotycki kościół parafialny pw. Narodzenia NMP, Kaplicę św. św. Fabiana i Sebastiana, Klasztor i kościół Franciszkanów, mur obronny z basztami. Kamienną barokową figurę św. Jana Nepomucena, figurę św. Floriana wystawioną w roku 1914. Napisałam o kilku zabytkach ukazując urodę i wiekowe historyczne pochodzenie Głubczyc. 

Tutaj dojechaliśmy wczesnym popołudniem 19 maja, zaproszeni przez władze Klubu oraz telewizję regionalną i głubczycką.  Z okazji zbliżającej się fety czterdziestolecia klubu mieliśmy nagrać program, w którym wspominaliśmy historię tę dawną i obecną, zajęło nam to wiele godzin, jednak o tym i innych wydarzeniach, jakie będą miały miejsce w Głubczycach z okazji uroczystości napiszę więcej w ciągu najbliższych dni, gdyż o historii sekcji w Głubczycach nie da się napisać w krótkim wpisie jednorazowym. We wrześniu odbędzie się wielka feta w mieście, piknik, spotkania z zawodnikami, trenerami, działaczami oraz tymi, którzy tworzyli badminton w Głubczycach a ja opiszę to dla was w moim sprawozdaniu. Dzisiaj tym wpisem  chciałam tylko zaanonsować  przygotowania do Fety Głubczyckiej, napisać o spotkaniu wspaniałych ludzi Andrzeja Walczaka, dobrego ducha badmintona, Mariana Masiuka budowniczego hali sportowej w Głubczycach w latach 1984-1996, o Janku Wacu przewodniczącym Rady Gminy i Andrzeju Majewskim prezesie klubu LKS Technik Głubczyce. Długie Polaków nocne rozmowy zakończyliśmy ustalając program Fety i kolejnego naszego przyjazdu do Głubczyc, do których ja zawszę będę przyjeżdżała z radością i nostalgią. Osobnym rozdział poświecę mojemu ślubnemu Andrzejowi Szalewiczowi, który jest Honorowym Obywatelem Głubczyc i posiada piękny Klucz do Bram Miasta.

Dziękuję i do zobaczenia we wrześniu 2013 r.

Wasza Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.