Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Torwar’

W marcu zajrzałam na ul. Zaciszną 13 do Yrsy, a tu niespodzianka, zaproszenie –wyzwanie książkowe. Bardzo lubię takie niespodzianki, a ta była memu sercu niezwykle miła. Ale jak to w życiu, 13 marca był kilka tygodni temu. Między tamtą datą a dniem dzisiejszym tak wiele się wydarzyło, a przecież, gdy obiecujemy coś Przyjaciołom to należy dotrzymywać danego słowa. Szczególnie, gdy dotyczy to ostatniej przysługi.  Wiele spraw zatem, otrzymało pierwszeństwo, wiele trzeba było załatwić, dopilnować, a także zorganizować. Wyzwanie książkowe poszło w kąt, zostało odłożone na później, lecz nikt łącznie ze mną nie wiedział na jak długo. I dzisiaj zresztą zupełnie przypadkiem rozmawiając z Aldoną, poetką, moją „siostrą”, uzmysłowiłam sobie, że gdzieś w kącie leży moja obietnica, jaką złożyłam u Yrsy na blogu – książka, którą ostatnio przeczytałam. Dylemat był prawie nie do rozwiązania, ponieważ nie umiem czytać jednej książki, czytam trzy lub cztery prawie na raz. I co tu wybrać, lekkie miłe dla serca i oka oraz ciekawie napisane „Jeżdżąc po cytrynach” Optymista w Andaluzji. Książka napisana przez Chrisa Stewarta, byłego perkusistę grupy rockowej „Genesis” Phila Collinsa (mojego ulubionego zespołu).Chris kupił posiadłość w Hiszpanii i opowiada o zapuszczaniu korzeni na wsi, o integrowaniu się z gospodarzami hiszpańskimi. Książka napisana dowcipnie, interesująco, zabawnie. Świetna lektura, relaksująca, podobno mnóstwo w niej prawdy o Hiszpanach. Zastanawiałam się też czy nie napisać o książce Mariana Zacharskiego pod tytułem „Nazywam się Zacharski”, do przeczytania której namówiła mnie Zośka. Ale postanowiłam o niej napisać oddzielnie, gdyż z jedną z osób  opisanych w tej książce wiążą się moje wspomnienia. W końcu wydawało mi się, że wybrałam książkę Julii Child „Moje życie we Francji”, na podstawie, której nakręcony został film „Julie i Julia”, gdzie rolę Julii Child brawurowo zagrała moja ulubiona aktorka Meryl Streep. Popatrzcie, jedno wyzwanie a tyle dylematów, w końcu podjęłam decyzję, właśnie dzisiaj po rozmowie z Aldoną. Jak wiecie Aldona Kraus jest poetką, lekarzem okulistą, ale od czasu do czasu popełnia prozę, a ja uwielbiam JEJ TWÓRCZOŚĆ. Mam wyjątkowe szczęście do obcowania z ludźmi ciekawymi, ponieważ w ostatnim okresie czasu na blogu wspominałam Rajmunda Paprzycę Niwińskiego, Kazimierza Górskiego, prof. dr hab.inż. Andrzeja Horodeckiego, Zbigniewa Adrjańskiego, a teraz ponownie Aldona Kraus. Jej książkę „O wszystkim i o niczym- Rozmowy z Księdzem Janem Twardowskim” polecam Moim Przyjaciołom. Dlaczego zapytacie? Ano, dlatego, że ksiądz Jan Twardowski jest  Wielkim Poetą. Wszyscy znają Jego twórczość, wiersze, a bilbord z roku 1999?. I właśnie o tym bilbordzie i o przejażdżce z księdzem Janem Twardowskim ulicami Warszawy napisała w swojej książce Aldona, a ja ile razy czytam tę książkę, tyle razy zatrzymuję się zadumana. Dlaczego? Może, dlatego, że miałam to szczęście poznać księdza Jana. Spotykaliśmy się w lipcowy czas u Aldony w domu, gdzie ksiądz Jan spędzał swoje wakacje w Aninie. Może, dlatego, że Jego już nie ma, że odpoczywa na wieki w Świątyni Opatrzności Bożej, tam gdzie teraz powstaje ze zdjęć największy obraz Jana Pawła II. A może dlatego, że był kapłanem wyjątkowym i spotykałam Go na wieczorach poetyckich Aldony?  Dlatego właśnie wybrałam tę książkę i prezentuję ją w Wielkim Tygodniu przed Wielkanocą. Posłuchajcie: Janowe billboardy

„..Grudniowe przedpołudnie 1999 roku było słoneczne i pobielone cienkim śniegiem. Obietnica niezwykłej niespodzianki, na półtorej godziny przed obiadem, udało mi się porwać księdza Jana na przejażdżkę. – Nie pojedziemy naszym ulubionym ślimakiem?- zdziwił się, kiedy wyjeżdżając spod klasztoru, skręciłam w Krakowskie Przedmieście w lewo, zamiast tak jak lubił w prawo i Karową w dół. – Tak naprawdę, to każda strona Królewskiego Traktu jest piękna – mówił, kiedy mijaliśmy księgarnię Bolesława Prusa, Uniwersytet Warszawski, gmach Akademii Sztuk Pięknych i górujący nad wszystkim Kościół Świętego Krzyża. Jedź jeszcze wolniej – poprosił. – Kiedyś ciągle spacerowałem. Dzisiaj i wczoraj – zawsze tu pięknie. Ile tu ludzi! Jechaliśmy tuż obok warszawskiego szpitala dziecięcego, mijając pomnik Kopernika, a w głębi po lewej przy ulicy Karasia Teatr Polski przekreślony tęczą afiszy, zbyt odległych, by je czytać. – Teatr przywołuje wspomnienia wielu wspaniałych sztuk tu granych i wielkich aktorów – dodał. Mijając powoli ulicę Bartoszewicza, wjechaliśmy na Tamkę. Poinformowałam poetę, że na jednym z domów biegnącej ulicy, czeka nas niespodzianka. – Złota kaczka, na pewno ona! – cieszył się jak dziecko. – Niech ksiądz patrzy w lewo i w górę – przerwałam. Tło zawieszonego wysoko na wąskiej bocznej ścianie kamienicy ogromnego bilbordu było czarne. Z czerni patrzyły smutne urokliwe oczy dziewczynki, przyciągające spojrzeniem i bielą twarzyczki.

Zatrzymajmy się – nalegał. Gdy jednak nie było, gdzie zaparkować, włączyłam światła awaryjne, a hamowany stale samochód prawie stał w miejscu. Na szczęście za nami na razie Tamka była pusta. Ksiądz Jan zadzierał głowę wpatrywał się w dziewczynkę i w czarny pas plakatu, na którym wołanie jego serca „spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” WARSZAWSKIE HOSPICJUM DLA DZIECI, zajmujące się opieką nad nieuleczalnie chorymi, kierowało do milionów ludzi. Zobaczyłam wielkie wzruszenie – jednocześnie bezradność, malujące się na twarzy poety, gdy znanym gestem, błogosławił dziewczynkę z plakatu. Za nami trąbiły samochody, wolno nas wymijały. Ruszyliśmy Tamką w dół ku Wiśle. Jechałam nadal wolno, a przed nami, tuż za skrzyżowaniem z ulica Kruczkowskiego czekała na niego taka sama porcja wzruszenia, a potem i na Ludnej i na Trasie Łazienkowskiej, na Czerniakowskiej, przy Torwarze. Wracaliśmy mostem Poniatowskiego, mijając dawny Stadion Dziesięciolecia. Aleje Jerozolimskie, Marszałkowska, Królewska. Afisze mniejsze i te ogromne były wszędzie. Chora dziewczynka z nadzieją w oczach i prośbą poety, przypomnieniem tego, co tak prawdziwe, że aż niedostrzegane , zagubione w codziennej pogoni. Prośba – rozkaz! Nie wiem, ile po drodze minęliśmy „jego billboardów” tak je natychmiast nazwałam, ale każdemu przesłał krzyżyk. Kiedy wróciliśmy na Krakowskie Przedmieście już w wikariatce mówił, że się  cieszy z tych podpowiedzianych  mu w zakrystii przez penitentkę słów, które umieścił i rozwinął w wierszu dla przyjaciółki – poetki Anny Kamieńskiej. Do modlitewnych intencji doszedł mi pacierz za Warszawskie Hospicjum Dla Dzieci i za księdza Piszącego Wiersze, który  dziś zdawał się być nieprzytomny z radości i wzruszenia. Potem przyszły następne grudnie, które przyniosły nowe billboardy z Janowym hasłem, także ulotki w aptekach, przychodniach, szpitalach, tramwajach, autobusach. Idą następne, a dziś gdy to piszę, Warszawa ubrała się nowymi i wierzę, że będzie tak już zawsze, bo śpieszymy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą obowiązuje do zakończenia świata i jeden dzień dłużej, tak po Twardowsku – zawsze na zawsze.

Tę książeczkę, polecam wszystkim do czytania w każdym czasie, gdy jest mi źle, gdy dobrze, gdy mam głowę zabitą nierozwiązanymi sprawami, gdy cieszę się życiem i nadchodzącą Wiosną gdy martwię się razem z moimi Przyjaciółmi, gdy życie nakłada na mnie najtrudniejsze wyzwania zawsze mam ku czemu się zwrócić, do książki Aldony o księdzu Janie, do rozmów „ O wszystkim i o niczym” do życia zawartego na kartach tej pięknej książeczki. Aldonie serdecznie dziękuje, że zechciała mi podarować ten jedyny w swoim rodzaju egzemplarz, a Wam wszystkim życzę Dobrego Wielkiego Tygodnia, Szczęść Boże! Tak po Twardowsku- zawsze na zawsze.

Wasza Jadwiga

 Ten blog bierze udział w konkursie Blog Roku 2010 w kategorii Ja i moje życie
Jeśli chcesz oddać na niego głos, wyślij SMS o treści A00277 na numer 7122. Koszt SMS, to 1,23 zł brutto Pieniądze zebrane w wyniku głosowania bedą przeznaczone na wypoczynek dzieci niepełnosprawnych!  Kochani zanotowałam spadek z miejsca 8 go na miejsce 9. Do zakończenia głosowania zostało dwa dni, oczywiście, że chciałabym zostać w pierwszej 10, ale to  zależy wyłacznie od Was i Waszego wsparcia sms na co liczę. A zatem proszę o pomoc Was, Waszych znajomych, Wasze Rodziny i wszystkich tych, którzy lubią zabawę. Za dotychczas przesłane smsy serdecznie dziekuję, ale bardzo proszę o jeszcze! Pozdrawiam serdecznie! Wasza Jadwiga

Będąc na Gali Sportowej w Centrum Olimpijskim spotkałam na Sali panią Agatę Wróbel. Usiadła w rzędzie przed nami kobieta z długimi płomienno rudymi włosami. Skorzystałam z tej rzadko nadającej się okazji, aby poprosić o zgodę na zdjęcie, obiecując jednocześnie, że napiszę o niej na moim blogu.

Agata imponowała mi od momentu rozpoczęcia kariery w roku 1996. Ta kariera zaczęła się całkiem przypadkowo. Agata mieszkała w Jeleśni, gdy zobaczyła ją, wtedy dziewczynę piętnastoletnią trener Edward Tomaszek.  Agata była wówczas wyższa i solidniej zbudowana niż jej koleżanki a w gronie chłopców imponowała siłą, o czym mógł się przekonać widząc jak przenosiła ciężkie kamienie podczas zabawy w „budowanie” zapory na rzeczce w Jeleśni. Jej koledzy mieli z niektórymi kamieniami kłopoty, zaś Agata nie miała najmniejszych trudności w przeniesieniu ich z miejsca na miejsce. Agata kilka razy odwiedziła salę treningową, ale zaczynały się wakacje a ona uczennica przecież nie mogła z nich nie skorzystać, ale we wrześniu przyszła na salę. Rozpoczęła trening do trójboju siłowego i w ciągu dwóch miesięcy pobiła rekordy juniorskie i młodzieżowe, zdobyła medale startując na mistrzostwach Polski i rozpłynęła się we mgle do stycznia następnego roku. Pan trener pracował z nią pokazując trening z ciężarami, w końcu Agata trafiła na zgrupowanie do Giżycka i do Siedlec do Ośrodka Szkolenia Olimpijskiego założonego przez Polski Związek Podnoszenia Ciężarów, pod opiekę trenerów małżeństwa Danuty i Ryszarda Soćków. Ośrodek stwarzał Agacie warunki do optymalnego treningu a także do nauki. Agata była początkowo nazywana przez koleżanki „Kruszynką”, ale tę ksywę nosiła inna znakomita zawodniczka w zupełnie innej dyscyplinie sportu – judo. Ową „Kruszyną” była wówczas Beata Maksymow, która startowała w wadze ciężkiej oraz w kategorii open. Dlatego też koleżanki nadały jej pseudonim „Pszczółka Maja”.  W Agacie podobała mi się jej postawa nie tylko sportowa, ale podejście do siebie do swojej sylwetki, kiedyś powiedziała: „Każdy wygląda jak wygląda, a ważne jest to, co sobą reprezentuje, co ma w głowie. I tyle”. Prosze zwróćcie uwagę, ze mówi to nastolatka, dziewczyna która z powodu swojej tuszy nie ma kompleksów, wcale. Popatrzcie wokół siebie, ile z nas osób starszych nie mówiąc o nastolatkach ma problemy ze swoja figurą, ile z nas zamartwiało by się stosujac różne diety? Ale nie Agata. Ciężary stały się jej szansą na życie, ale nim doszła do mistrzostwa, trenerzy i ona sama musieli włożyć wiele pracy, aby zmienić  nawyki, aby wyrwanie z rodzinnego domu dla młodziutkiej dziewczyny nie było zbyt trudne.  Już w roku 1997 Agata jest w kadrze narodowej, po półrocznym intensywnym treningu jak to w każdym ośrodku szkolenia olimpijskiego, Agata wyjeżdża na zawody na mistrzostwa Europy do lat 16 i zdobywa w Tatabanyi złoty medal. W kolejnym roku zadebiutowała na mistrzostwach Świata w Lahti, zaś w roku 1999 w Atenach sięgnęła po medal i odtąd stała się wizytówką i chlubą Żywca i okolic. A tak o Agacie mówią jej trenerzy: „… Skłamałbym mówiąc, że praca z Agatą przebiegała bez najmniejszych zakłóceń – powiedział Ryszard Soćko- jej zaletą, ale i …wadą był ten góralski upór.” Zahartowana i zdecydowana nie bardzo lubiła powtarzać do znudzenia te same ćwiczenia szkolące nawyk ruchowy, prawidłową technikę, czyli popularne w ciężarach „przerzucanie fajerek”. Ciężką pracę wykonała Agata sama nad sobą, ale z pomocą świetnych fachowców, i w Atenach w 1999  zdobyła srebrny medal mistrzostw Świata a na Igrzyskach Olimpijskich w Sydney 2000 zdobyła medal srebrny jakże wymarzony medal olimpijski przez wszystkich zawodników w każdej dyscyplinie sportu. Proszę sobie wyobrazić, jaki talent trzeba mieć, aby po trzech latach i kilku miesiącach sięgnąć po medal olimpijski! Jaką trzeba wykonać gigantyczną pracę fizyczną  oraz mentalną aby przełamać samą siebie!  Ale  nie wszystko w naszym życiu idzie jak z płatka, i w przypadku Agaty też nie szło. Po tym wspaniałych sukcesie, jakoś tak niedługo Agata zachorowała na wirusowe zapalenie wątroby typu C, a z tym żartów nie było. Wiele opinii pojawiło się wtedy, aaa… skończy się, aaa.. nie wyleczy. I tu ten jej charakter i upór góralski pomógł oraz wiara w możliwość wyleczenia, jaką prezentowali jej rodzice, trenerzy a także prowadzący lekarze Marek Dudziak i Jarosław Krzywański. Pomagał również Polski Związek Podnoszenia Ciężarów. Jej powrót na pomosty świata odbył się w stylu mistrzyni. W roku 2001 w Antalyi zdobyła na mistrzostwach Świata medal srebrny, a następnie w Warszawie na naszym Torwarze w obecności tysięcy kibiców zdobyła medal złoty w kategorii +75 kg- i została najsilniejszą kobietą świata. No proszę sobie teraz wyobrazić chóralne odśpiewanie hymnu „Jeszcze Polska nie zginęła…” przez Jej kibiców, dla niej i tylko dla niej, dla upartej góralicy z Jeleśni okolic Żywca.

Agata zdobyła imponującą ilość tytułów i medali, oprócz tych, które wymieniłam brązowy medal na kolejnych Igrzyskach Olimpijskich w Atenach 2004, pięciokrotnie zdobywała medale na mistrzostwach Europy, medale na mistrzostwach Świata i Europy Juniorów, zdobyła 13  rekordów świata, medale Mistrzostw Polski. Można powiedzieć, ze dopóki startowała dopóty medale zgarniała „jak swoje”.

Niestety w październiku 2010 roku postanowiła zakończyć karierę sportową. Po Atenach borykała się z kontuzją nadgarstka, a taka kontuzja dla ciężarowca jest bardzo poważna. Leczyła kontuzję, ale kolejne zawody- mistrzostwa Świata w Dominikanie zakończyła bez powodzenia, i stały się podstawą do podjęcia decyzji zakończenia przygody ze sztangą i były powodem wyjazdu do Anglii. Podejmując w Anglii ciężką pracę, nie przejmowała się tym, że jest medalistką olimpijską ex mistrzynią świata, dziewczyną z workiem medali i sukcesów sportowych. O tym, i o jej sukcesach niektórzy nawet nie wiedzieli. Dzisiaj mówi, że tej ciężkiej pracy fizycznej nie ma się, co wstydzić. Dwa lata pracowała w Anglii i wróciła do Polski i do ciężarów. W Anglii poznała Colina, swojego chłopaka, wróciła szczęśliwa a Colin nie odstępuje jej na krok.

Trenerzy namówili Agatę do treningów mimo w dalszym ciągu bolącego nadgarstka. Pomagali w leczeniu, w treningach i Agata pojechała do Mińska w kwietniu 2010 na Mistrzostwa Europy, gdzie zdobyła 8 miejsce a w Puławach na Mistrzostwach Polski w czerwcu 2010 zdobyła złoty medal. Do treningów powróciła mając w perspektywie Igrzyska Olimpijskie Londyn 2012, niestety nie udało się, ból nadgarstka trwał i doszło jeszcze bolące biodro. W rozmowie z Henrykiem Urbasiem Agata powiedziała: „… To wszystko nie ma już sensu. Jestem załamana ciągłymi perturbacjami zdrowotnymi. Jak nie ręka to biodro, jak nie urok to…Wyniki konkurentek idą stale w górę, a ja chyba nie mam szans by takie osiągnąć. Nie chce zaś trenować ot tak, na  „pół gwizdka” bo to do niczego nie prowadzi…” Ot cała Agata.  Jej plany prywatne związane są z powrotem do Anglii, jej chłopak jest dobry w „strongmanach”. A plany na przyszłość? Może w przyszłości jakaś restauracyjka? Mała knajpka z muzyką, może bluesem.

W dalszym ciągu rozmowy z H. Urbasiem mówi:”…Sportowi zawdzięczam ogromnie dużo. To nie tylko emocje, wzruszenia, medale, rekordy, dyplomy i puchary, które teraz ledwie mogę pomieścić. To także wspaniałe podróże do miejsc, których bez sportu nigdy w życiu bym nie odwiedziła, to wspaniali i jakże ciekawi ludzie, których przez te lata poznałam- i to nie tylko ze środowiska sportowego. A pewnie i nazwisko mojej rodziny oraz naszą Jeleśnię też jakoś … rozsławiłam- przecież to jest bardzo fajne…”

Już wiecie teraz, dlaczego ta właśnie dziewczyna imponowała mi przez ostatnie 14 lat. Jej upór, charakter, praca i postawa doprowadziły ją do mistrzostwa sportowego.

Pani Agato w dniu 4 grudnia pożegnał Panią Polski Związek Podnoszenia Ciężarów, w dniu 10 stycznia Polski Komitet Olimpijski, a ja Panią żegnam, jako jedna z wielu tysięcy Pani kibiców. Za wszystkie medale, i łzy wzruszenia, których nam Pani dostarczała podczas swoich występów na pomostach świata serdecznie Pani z całego serca dziękuję. Byłam jedną z niewielu osób, które pracując w sporcie widziały Panią na Igrzyskach Olimpijskich w Sydney 2000 i Atenach 2004 i nigdy tego nie zapomnę.

Życzę Pani wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń, i jestem pewna, że Pani właśnie je zrealizuje. Do zobaczenia w Polsce wśród działaczy sportowych.

Dziękujemy!

Jadwiga

wpis opracowany na podstawie Magazynu Olimpijskiego- artykułu Henryka Urbasia i materiałów Polskiego Zwiazku Podnoszenia Ciężarów, zdjęcia otrzymałam od Jana Rozmarynowskiego za co serdecznie dziekuję oraz wykorzystałam swoje z Gali Olimpijskiej

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.