Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Ryszard Lachman’

Beata

W latach 1983-1992  Beata pracowała, jako hostessa opiekująca się anglojęzycznymi gośćmi, (znajomość angielskiego w latach osiemdziesiątych była raczej limitowana i niewiele osób władało tym językiem), stąd konieczność współpracy przede wszystkim z osobami, które umiejętność tę posiadały. I tak Beata pracowała z nami przy organizacji Międzynarodowych Mistrzostw Polski w Badmintonie, które w owych latach były organizowane w Warszawie w Hali „Mery” przy ul. Bohaterów Września. Korzystaliśmy też z hotelu przy ul. Wery Kostrzewy (obecnie ul. Bitwy Warszawskiej).

Beata mająca organizację we krwi pomagała przy przyjazdach i odjazdach zawodników, spędzając długie godziny na lotnisku Okęcie w Warszawie. A samoloty, jak to samoloty, w listopadzie mgły nad Warszawą duże, więc przylatywały różnie. Polski Związek Badmintona nie dysponował wielkimi środkami na organizację, więc pomagali nam wszyscy nasi przyjaciele, a także nasze rodziny! I tak Beata zaangażowała swojego brata Grzegorza, ja moją matkę, ojca, brata Zbyszka, bratową Jolkę, przyjaciół, Krzyśka i jego żonę Hankę, Jurka z LOK-u (jego udział BYŁ bardzo ważny, gdyż LOK dysponował  wtedy samochodem marki „Nysa” z nagłośnieniem, a właśnie nagłośnienia na hali „ Mera” brakowało). Andrzej zatrudniał swoich kolegów alpinistów, gdyż trzeba było wymienić żarówki (zepsute na nowe LH 256, cokolwiek to znaczy), a sufit hali był jedenaście metrów nad podłogą, więc robotę tę mogli wykonać tylko ludzie z uprawnieniami do pracy na wysokości.

Pamiętam doskonale Zdzisława Zakrzewskiego, który wspólnie z kolegami z TVP Redakcji Sportowej robił transmisje na żywo, które trwały po 5 lub 6 godzin- transmitowali całe finały zawodów, pobierając wielkie ilości energii elektrycznej. Hala Mera dla potrzeb telewizji wymagała oświetlenia około 2500 luksów. Transmisja trwała długo, przyłącze elektryczne (trafo) znajdowało się przed halą i nie zawsze wytrzymywało tak duży pobór energii elektrycznej. Z tego powodu pewien finał gry pojedynczej mężczyzn odbył się w Danii w Kopenhadze (1983), ponieważ obydwaj zawodnicy byli Duńczykami, a my nie mieliśmy szans na zreperowanie zepsutego trafo, a po ciemku raczej trudno grać, nie mówiąc o transmisji telewizyjnej.

I tak to trwało, a na swoim stanowisku była zawsze Beata, piękny rudzielec o zielonych oczach, z równie ujmującym uśmiechem i dołkiem w lewym policzku, wszyscy zawodnicy kochali ją za to, że przepięknie się rumieniła, gdy ktoś przychodził i prawił jej komplementy i dziękował za okazaną pomoc. Beata nosiła zawsze czerwony płaszcz, w którym wyglądała jak kolorowy ptak. Była widoczna, a to ważne dla zawodników i trenerów przy tak dużej imprezie. W owych latach przyjeżdżały do nas, bowiem ekipy z ponad 20-30 państw, w tym Azjaci reprezentujący Chiny, Koreę Południową, Indonezję, Malezję, i państwa europejskie w tym Anglię, Niemcy, Szwajcarię, Francja, Szwecję, Norwegię, Finlandię, ZSRR, Bułgarię, Ukrainę, Białoruś, Węgry, Czechosłowację, Szkocję, Irlandię, Danie, Holandie, Izrael, Austrie. Wszystko zależało od daty rozgrywania zawodów. Najwięcej państw startowało w latach, gdy nasz turniej rozgrywano, jako turniej kwalifikacji olimpijskich, które kończą się w dniu 30 kwietnia w latach igrzysk olimpijskich. Z żelazną konsekwencją ustalałam termin tak, aby nasze zawody były ostatnimi a w najgorszym razie przedostatnimi, czasami zawodnicy biorący udział w naszych zawodach jechali bezpośrednio do Austrii na ich międzynarodowe zawody. Wiedziałam, że taki termin zapewni nam start najlepszych zawodników na świecie i nasi zawodnicy, trenerzy z całej Polski będą mogli zobaczyć elitę światową na kortach w Warszawie lub Płocku. Bardzo często w ramach takich zawodów organizowaliśmy kursy trenerskie korzystając z faktu przyjazdu na zawody dużej ilości polskich trenerów klubowych. Kursy prowadzili trenerzy zagraniczni (lars Sologub, Gunther Huber, Anders Lindberg) a Beata była najlepszym naszym tłumaczem.

W tym miejscu muszę opowiedzieć historię pewnej imprezy, jaką organizowaliśmy w Płocku – pierwsze Międzynarodowe Mistrzostwa Polski Juniorów, rok chyba 1988. Jedną z ekip zagranicznych była reprezentacja Anglii, w składzie kilkunastu chłopców i dziewcząt w wieku do 19 lat. Przyjechali z opiekunem – trenerem o imieniu Jake Downey. Wszystko szło dobrze do momentu, gdy okazało się, że Jack nie ma ręcznik. Podszedł do Beaty na hali i mówi przy wszystkich polskich VIP-ach, że muszą pójść na miasto, kupić ręcznik i to jak najszybciej, bo za godzinę ma trening z zawodnikami na korcie głównym. Beata robi oczy jak spodki, przychodzi do mnie, relacjonuje sprawę i pyta: Jadwiga, co ja mam zrobić? Wszyscy Polacy, którzy usłyszeli prośbę Jacka, ryczą ze śmiechu!  Łzy płyną po policzkach, on chce iść do sklepu. A niby, do którego? Kupić ręcznik! Sami byśmy poszli i nabyli ten luksusowy towar, gdyby był dostępny. My ryczymy, a on stoi i nie rozumie, co takiego ŚMIESZNEGO  powiedział. Jest rok 1988, wszyscy wiedzą, co jest w sklepach. O ręcznikach nikt nawet nie marzy, bo jak są, to kolejka po nie jest trzy razy większa od ilości ręczników w sprzedaży. W hotelu w Soczewce ręczników nie ma. Angielscy zawodnicy, wiedząc jak może być w państwie za żelazną kurtyną, na wszelki wypadek ręczniki zabrali z domów.

Beata czeka a ja zwracam się do Beaty: uśmiechnij się i powiedz, że po zakończonym treningu Jack dostanie ręcznik, niech się nie martwi, dla nas to pestka.   Ha, ha, ha, ha…! Ale przecież Polak potrafi! Obok mnie stał Ryszard (Lachman) i pyta, o co chodzi? Referuję sprawę, a Rysiek spokojnie mówi: mam dwa ręczniki, to dam mu jeden, ten nowy!  Niech wie, że u nas organizacja wszystkiego to pestka, a ponadto mamy gest i serce, pieniędzy oczywiście nie bierzemy.

Następnego dnia mówię do Ryśka: – Ale miałeś nosa, żeby wziąć dwa ręczniki.
On na to: – Nie, miałem tylko jeden.
To pytam: To, czym się rano wytarłeś?
On: PRZEŚCIERADŁEM!!!!

Jakie było zdziwienie Jacka, gdy następnego dnia całą ekipą wybrali się na spacer po Płocku.  W żadnym sklepie nie było niczego, oprócz przysłowiowej musztardy i octu, nie mówiąc już o sklepach z napisem bielizna pościelowa, ręczniki. Jack do dzisiaj opowiada, jak to w mieście gdzie nie było nic w sklepach kupił – bez pieniędzy i przy pomocy Beaty – nowy, piękny ręcznik, który używa do dziś.

Ot, co! To była sprawność organizacyjna. Pochwały za nią zbierał ówczesny Prezes Związku – Andrzej Szalewicz.  Takie i inne historie przeżywaliśmy organizując zawody w latach osiemdziesiątych, było i śmiesznie  i strasznie, ale ratowało nas poczucie humoru, błyskawicznie przychodzące do głowy pomysły, które pomagały rozwiązywać sprawy zdawałoby się nierozwiązywalne.

Beata przez te lata współpracowała z nami była na każdych naszych zawodach a przecież w roku 1982 urodziła synka Konrada i nie łatwo jej było łączyć obowiązki mamy i dyrektora tłumaczy i hostess. Zresztą Jej brat Grzegorz Gajewski również pracował z nami, jako moja prawa ręka, człowiek do wszystkiego, do rozwiazywania najtrudniejszych spraw, które po drodze napotykaliśmy. Był moim „telefonem mobilnym”. Proszę pamiętać, że nasze zawody lat osiemdziesiątych organizowaliśmy bez telefonów komórkowych, bez stałych połączeń z najważniejszymi osobami zawodów. Grzegorz spełniał tę rolę i kontakty z kluczowymi osobami komitetu organizacyjnego załatwialiśmy” jego nogami”, bowiem biegał on od jednej do drugiej osoby przekazując informacje niezbędne przy organizacji tak wielkiej imprezy. Nie dziwota, że po takich zawodach Grzegorz padał i musiał odpoczywać kilka dni.

Dzisiaj Beata mieszka w Anglii, ale o Jej nadzwyczaj ciekawych losach, o tym jak z pięknej hostessy stała się „truskawkową blond lady” bardzo znanym fotografem o tym jak piękno Anglii maluje swoimi fotografiami o tym jak znakomicie opisuje Anglię,  w wielu książkach wydawanych w Londynie napiszę już w następnym odcinku.

Nasza Przyjaźń trwa do dziś, a od czasu do czasu, siedząc w pubie przy piwie, wspominamy czasy „wczesnego” badmintona w Polsce, zdarzenia, które miały miejsce, kłopoty i nerwy, jakie miałyśmy podczas rozwiązywania „międzynarodowych problemów”, które dzisiaj z perspektywy lat wyglądają jak małe orzeszki podane przez barmana do naszego ulubionego piwa.

Wasza Jadwiga

CDN.

English version :

In the years  1983-1992  Beata worked at the international tournaments as a hostess translating for English speaking guests (as you know, not many people spoke English in the 80s, hence the necessity to work with people like her). International Polish Badminton Championship were organised in “Mera” sport hall at Bohaterów Września street. We also used nearby Vera hotel at Wery Kostrzewy street(now Bitwy Warszawskiej street).

Beata was very well organised and looked after arrivals and departures of the teams, so a large part of her day was spent at the airport Okęcie. Polish Badminton Association did not have a lot of spare cash, so many family members and friends helped as best as they could with many organisational issues.   Beata worked with her brother Grzegorz, I have worked with my brother Zbyszek, my mother, sister in law Jola, friends Krzysiek and his wife Hanka, Jurek from LOK organisation (he was very important to us as he had a car with speakers that could be used for Mera sound system),  Andrzej organised some of his mountaineers friends who could change bulbs (the ceiling was some 11 metres high so only trained people were authorised to do it).

I remember well Zdzisław Zakrzewski, a sport TV presenter who worked during live transmissions from Mera Spart Hall; they needed some 2500 lux units for proper hall lighting for the  duration of 5-6 hours of games, so as you can imagine a lot of bulbs were needed and a lot of energy as well! During the men’s finals, the power supply for the sport hall collapsed and as playing in the darkness was not an option,  the game had to be finalised in Copenhagen in Denmark – luckily, both players were Danish!

Beata, red head with green eyes and lovely smile was always there, happy to help and blushing when someone praised or complimented her. She wore a red coat in which she looked like a colourful bird; it was useful, as whoever needed her, could find her easily; there were countless teams from 20-30 countries, from China, Korea, Indonesia, Malaysia, Norway, England, Germany, Switzerland, Ukraine, Russia, Ireland, Hungary, France, Denmark and many more.  The most countries took part when our tournament was included in qualifying tournaments for Olympics (which always were finishing on the 30th of April) so I tried to organise Polish Tournament as the last or the last but one tournament as it would mean that most of the best players would be here. Often at the same time we were organising coach training run by experienced foreign trainers ( Lars Sologub, Anders Lindberg, Gunther Huber ) and Beata was the best interpreter.

I must tell you a very funny story from one of the tournaments organised in Płock, the very first Junior International Polish Tournament in 1988.  As Soczewka Hotel was more like a hostel then hotel, all players were told to bring their own towels. The coach of the English team, Jake Downey didn’t bring the towel with him and informed Beata that he wants to go to the town to buy one. Calmly, Beata translated his wish to me and all Poles hearing it start to laugh uncontrollable!   You know how it is when you can’t stop  laughing – we are just giggling and crying as it was so hilarious to us! To go to the shop and buy a towel!!! We would like to do it as well!!! You have to remember that it is 1988 and there was nothing in the shops. Literary nothing.  Luckily for all of us, Ryszard Lachman was there and kindly offered a towel to Jack. Talking to Ryszard I said, how fantastic that you had two towels, to which he replied, no I didn’t, I only had one.  How come I asked, so how did you dry yourself? With the bed sheet!

A walk in the town the next day showed Jack that buying a towel was not such an easy task, however if he wished, he could have bought the famous vinegar and mustard! Still, with a bit of imagination on Ryszard’s side and good will, Jack was dry and happy.

The president of the Polish Badminton Association, Andrzej Szalewicz was always praised for good organisational skills – these were difficult times; 80s were full of problems that were solved with quick thinking and good sense of humour but also full of good moments!

Beata cooperated with us for many years and combined very her work of managing many hostesses, interpreting and also looking after her small son, Konrad. Her brother Grzegorz was my assistant who could solve the most complex problems. He was everywhere, organising things, connecting people and sharing the most important information with VIP and teams; don’t forget, these were the times that mobile phones did not exists, so after the tournaments we were all exhausted! 

Today Beata lives in England, but about her life there, about how she became a „strawberry blonde lady” and a well known photographer and writer, about her passion to record the beauty of this beautiful country, I will write in my next blog.

Our friendship lasts to this day and sometimes when we meet in the pub we talk about old times, about the problems and joys we experienced and how insignificant some of the problems are now, from the perspective of time!

Jadwiga

translation Beata Gajewska Moore

 

 

Horst Kullnigg,prezydent Austriackiego Związku Badmintona, późniejszy dyrektor finansowy Europejskiej Unii Badmintona, nasz wielki przyjaciel, który wiele razy ratował mnie z opresji, gdy brakowało nam drobiazgów a on przesyłał je poprzez swoich zawodników, do którego mogłam wysłać telex – telex to było urządzenie techniczne, przez które kontaktowaliśmy się ze światem. Łącze sztywne, wydzwanialiśmy do centrali połączeń międzynarodowych, łączono nas z wybranym numerem w świecie i nadawaliśmy to, co zostało za perforowane (zakodowane na taśmie). Specjalistką pracującą na tej maszynie była Regina Jarnutowska, obsługiwała wszystkie związki sportowe mające swoją siedzibą na stadionie X-lecia. O ile dobrze pamiętam były to: Polski Związek Akrobatyki Sportowej, Polski Związek Rugby, Polski Związek Podnoszenia Ciężarów, Polski Związek Hokeja na Lodzie, Polski Związek Łyżwiarstwa Figurowego, Polski Związek Łyżwiarstwa Szybkiego, Polski Związek Tenisa Stołowego, Związek Piłki Ręcznej w Polsce, Sportfilm i my.

W ten sposób załatwialiśmy różne sprawy w kraju i za granicą oraz udział naszych zawodników kadry narodowej i reprezentacji Polski w zawodach międzynarodowych i mistrzowskich.

Uroczyste otwarcie zawodów zorganizowaliśmy w „Teatrze na Woli”. Udało mi się przekonać Dyrekcję Teatru i za niewielkie pieniądze zapłacone za wynajem Teatr przez dwie godziny gościł ponad sześćset osób zawodników trenerów, sędziów i działaczy europejskiego badmintona.  W tych niezwykle trudnych latach osiemdziesiątych jak już wspominałam szaro burych, siermiężnych chciałam pokazać elicie badmintonowej jak pięknym Krajem jesteśmy, jaką mamy wspaniałą kulturę, historię, jaka piękna jest nasza polska tradycja. Nie stać nas było na wielkie wydatki, dlatego zwróciłam się do Akademii Wychowania Fizycznego do kierownika Zespołu Pieśni i Tańca tej Uczelni, aby odpłatnie wystąpili na otwarciu Mistrzostw Europy Helvetia Cup ’85.  Prowadzący Zespół był również wykładowcą na uczelni, znaliśmy się, dlatego łatwo uzgodniliśmy szczegóły, podpisaliśmy umowę i zespół folklorystyczny na kilka godzin zawładnął teatrem, i naszymi sercami. Dziewczyny i chłopcy z AWF, piękne stroje łowickie, góralskie, żywieckie, śląskie oraz uroda i młodość bijąca od tancerzy i chóru podbiły serca widzów. Nawet wtedy, gdy jednej z tancerek zerwały się korale uzupełniające strój krakowski znakomitym refleksem wykazał się jej partner.Rrzucił się na scenie i w takt muzyki wykonując pompki pozbierał czerwone korale. Otrzymał za ten występ burzę oklasków, widownia szalała, nuciła piosenki, aplauz na stojąco, a na zakończenie występu wszyscy członkowie EBU Council otrzymali: panie- piękne chusty krakowskie, które wręczyli tancerze a panowie czapki krakowskie przystrojone prawdziwymi pawimi piórami.  Udane otwarcie, moje łzy i wyrazy uznania od najstarszego uczestnika pana Andersa Segercrantz z Finlandii, przedstawiciela jednego z najstarszych szlacheckich rodów fińskich, który ze łzami w oczach powiedział mi, że nigdy nie widział tak pięknego ekspresyjnego i kolorowego otwarcia zawodów sportowych. Pękałam z dumy…. Gdyby wiedział jak nam się w tej naszej ukochanej Polsce ciężko żyło i ile wysiłku kosztowało nas przygotowanie imprezy, ale o tym wiedzieliśmy tylko my.

Na czas mistrzostw biuro związku przenoszono do hotelu Vera (dzisiaj tego hotelu nie ma za to jest hotel Etap) i tam przez kilka dni przeżywaliśmy chwile grozy i szczęścia. Pomagała nam grupa ludzi, i młodych i starszych. Młode dziewczyny z Uniwersytetu Warszawskiego ubrane w czerwone sweterki z napisem „badminton” oraz obowiązkowo w jeansy, pełniły funkcję hostess pod wodzą Beaty Gajewskiej ( obecnie Moore, to jest ta sama Beata, która mieszkając w Anglii dzielnie komentuje moje wspomnienia) oraz Zygmunta Smardzewskiego, tłumacza w Centralnym Ośrodku Sportu w Warszawie (niestety już nie żyje). Zygmunt był moją podporą, prawą ręką, człowiekiem duszą, często pracującym dla Polskiego Związku Piłki Nożnej – spokojnym, zrównoważonym, starszym panem. To dzięki niemu nauczyłam się patrzeć na wiele spraw z dystansem i uśmiechem na ustach. W trudnych sytuacjach, gdy widać było, że wulkan ma za chwilę eksplodować, czułam uścisk jego ręki na moim łokciu i łagodne spojrzenie mówiące: „daj spokój, za to nie warto umierać, odpuść”, i w ten sposób moja eksplozja mijała. Również On nauczył mnie powiedzenia no problem. Kiedyś, gdy znalazłam się w sytuacji bardzo trudnej powiedział nie ma, co rwać włosów z głowy, musisz uśmiechnąć się tak jak pięknie potrafisz, powiedz „no problem” a na zimno szybko rozważymy rozwiązanie problemu. Pamiętaj Twój nastrój i sposób podejścia do sprawy jest odbiciem zachowania innych, trudne sprawy zdarzają się często i tylko od twojej zimnej krwi i podejścia na luzie do sprawy zależeć będzie nastrój gości. Jesteśmy przecież państwem zza „Żelaznej kurtyny”, ludzie, którzy tu przyjechali zaufali nam, dlatego nie mogą zobaczyć twojego strachu, bezradności. Możesz zrobić wszystko, tylko proszę zachowaj zimną krew.  Takie nauki pobierałam również od niezapomnianego Zygmunta. Nie powiem bardzo lubiłam z nim pracować gdyż Jego takt i kultura oraz trzeźwość umysłu wiele razy ratowały mnie z dużych i małych opresji.

Niedziela – ostatni dzień zawodów – nagrody, w 1985 r. piękne ręcznie malowane puchary z Włocławka (kolejny sponsor) i kwiaty, a wieczorem bankiet, to duże słowo, uroczysta kolacja lepiej pasuje, dla wszystkich uczestników, zawodników, trenerów, sędziów (ubranych jednakowo w szare spodnie i granatowe marynarki z haftem na piersiach i napisem, w białych koszulach i krawatach Polskiego Związku Badmintona – garnitury uszyte na miarę dzięki naszemu działaczowi Z. Zawadzkiemu, którego żona pracowała w Spółdzielni „Wspólna Sprawa” i dlatego udała nam się ta wspólna sprawa dla polskich sędziów), organizatorów, sponsorów i VIP-ów. Tylko w ten sposób mogliśmy wszystkim podziękować za wspólnie spędzone dni, za bezsenne noce, za wszystko, co wspólnie osiągnęliśmy. Pewnie, dlatego do dziś wiele osób z rozrzewnieniem wspomina tamte czasy, trudnej konsolidacji i nadzwyczajnej atmosfery grupy 30-40 osobowej, jaką tworzyliśmy wspólnie przez tamte pięć lat (od roku 1980 do 1985), ekipy organizatorów dla tych i innych mistrzowskich zawodów organizowanych przez Związek w Warszawie, a później w COS OPO Spała, (ale to było znacznie później i o tym też napiszę). To były wspaniałe lata polskiego badmintona, tworzenia najlepszej imprezy badmintona w Polsce, międzynarodowych mistrzostw Polski, Mistrzostw Europy w latach 1999 i 2001 oraz szkolenia zawodników już utytułowanych: Jerzy Dołhan, Bożena Wojtkowska –Haracz, Bożena Siemieniec-Bąk, Zosia Żółtańska, Jacek Hankiewicz, Grzegorz Olchowik, Stanisław Rosko, Janusz Czerwieniec, Beata Syta, Elżbieta Grzybek, Kazimierz Ciurys. Atmosfera, jaką tworzyliśmy w latach osiemdziesiątych w sporcie, troska o wszystko, o najdrobniejsze detale, brak kłótni, współpraca, wysiłek organizacyjny wielu ludzi, są dziś nie do odtworzenia. We wspomnieniach tych nie może zabraknąć też przywołania dwóch panów: Janusza Łojka i Andrzeja, którzy zajmowali się filatelistyką, kartkami pocztowymi- pierwsza wydana była z okazji Helvetia Cup’85.Inicjatorem był Janusz Łojek, który na szczęście zajmuje się tymi sprawami do dziś. W tej tradycji lepsi od nas są jedynie Japończycy, Indonezyjczycy a w Europie Austriacy. Janusz projektował, wykonywał, drukował i wydawał wraz z Pocztą Polską setki kartek, stempli okolicznościowych, kopert FDC, ale o tym napiszę już w innym wspomnieniu. Na zakończenie tych historycznych wspomnień chciałabym przytoczyć wypowiedź z roku 1985  Sekretarza Generalnego Emila ter Metz ( z Holandii), który na bankiecie kończącym imprezę powiedział:

„… Nienawidzę działaczy, którzy mówią: poświęcam się dla sportu – tacy niech odejdą. Naszej grze potrzeba ludzi, którzy użyczają jej swojego serca. Będą nagrodzeni, widząc młodzież, która jest przyszłością narodów albo nawet przyszłością Zjednoczonej Europy, fizycznie i umysłowo dojrzałą do swoich zadań życiowych. Będziecie nagrodzeni widząc przyjaźń i lepsze zrozumienie między ludźmi z różnych części świata. Może kiedyś będzie taki świat, w którym jedyną walką będzie ta rozgrywana na korcie badmintonowym. W imieniu EBU ogromnie dziękuję za wasze przyczynianie się do tego…”

Jak proroczo brzmiały te słowa w roku 1985, nikt z nas nie myślał wówczas o Zjednoczonej Europie, nikt nawet nie śmiał marzyć, że kiedyś będziemy jej równoprawnymi członkami, ze kiedyś nasz ukochana biedna Polska będzie piękniała z dnia na dzień, wtedy myśleliśmy tylko o małych przyziemnych sprawach o mydle, szamponie i papierze toaletowym ( a nie ściernym) w każdym sklepie.

Na zakończenie na bankiecie, który zorganizowaliśmy dla wszystkich uczestników w Restauracji „Bazyliszek” na Rynku Starego Miasta Polski Związek Badmintona został odznaczony medalem za wspaniałą organizację i ja ten medal osobiście odbierałam.

Wasza Jadwiga

 English version:

Badminton Championship 1985 part 3

Horst Kullnigg, president of Austrian Badminton Association, later on financial director of EBU, our great friend helped us countless times. By telex we could communicate with him and many times his players brought us some essential goods. Telex was a very useful device that was operated by Regina Jarnutowska; it was shared by many associations in our office, Polish Weighlifting Association,  Polish  Ice Hockey Association, Figure Skating Associations, Polish Rugby Association, Polish Voleyball Association, Polish Speed Skating, Polish Acrobatic Association and Polish Table Tenis Association  and many more and allowed us communicate with many countries.

The Championship  official opening ceremony took place in Wola Theatre. Six hundred players, coaches, referees and VIP watched the folk dance show by Dance Group from Akademii Wychowania Fizycznego, which we manage to arrange for relatively small amount of money.  The folk group dance was marvellous and the enthusiasm and talent of all the boys and girls was extraordinary.  An unexpected event, when one of the girl’s necklace fall apart was turn around and her partner masterfully picked up all the beads while doing press ups, which was followed by a big applause!  EBU Council members received scarves and hats that were presented by the dance group members.  One of my strong memories from this ceremony is Anders’ Segercrantz words; he said that he has never seen such glorious opening ceremony!  I was so proud! If only he knew how difficult life in Poland was and how much effort it all cost us!

Our office during the championship moved to Hotel Vera. Young students from University helped us with the teams. All wearing red pullovers, they worked under the command of Beata Gajewska (now Beata Moore, the same Beata that now lives in England and comments on my blogs) and Zygmunt Smardzewski (no longer with us). Zygmunt was a very good man, my right hand man, an older and a very quiet man from whom I have learnt how not to lose temper!  He taught me how to say „no problem” in the most difficult situation, to slow down, think about the situation and come back with the solution. He said to me, people who came here trust you and should not see fear in your eyes, so stay cool, and you will find a solution. I really liked working with his cold blood and quick reaction saved us in many difficult situations.

The last day of the Championship was on Sunday, we have presented some lovely vases as trophies and organised a banquet in the evening. It was a pleasure to watch all our players, coaches and referees (the last ones all dressed in grey trousers and navy blue jackets specially tailored for them thanks to Z. Zawadzki, whose wife worked for „Wspólna Sprawa” tailoring company).  Through this banquet we wanted to say thank you to all of them who worked so hard during our event. I think we all think about these times so warmly, as we had such an amazing team and atmosphere, all 30-40 people worked so closely between 1980 to 1985. These were amazing years for Polish badminton, we have created important championships,   and worked with such players as: Jerzy Dołhan, Bożena Wojtkowska –Haracz, Bożena Siemieniec-Bąk, Zosia Żółtańska, Jacek Hankiewicz, Grzegorz Olchowik, Stanisław Rosko, Janusz Czerwieniec, Beata Syta, Elżbieta Grzybek, Kazimierz Ciurys. We cared about everything and everybody, we didn’t quarrel, we helped each other; these times will never come back. I should mention two important men: Janusz Łojka and Andrzeja Szalewicz, both avid stamp and card collectors; the very first postcard was printed by  Janusz Łojek for Helvetia Cup. Leading in the cards collections were Japanese and Austrians; Janusz designed and printed together with the Polish Post hundreds of cards and stamps, as well as envelopes, perhaps I will write about it some other time. To finish my memories I would like to remind you the speech by Emil terMetz in 1985:

„… I hate sport activist who say I sacrifice for sport, people like that should go. We need people who love the sport and give their hearts. Their reward will be to see people who are the future of the country and future of Europe, physically and mentally mature and ready for their tasks.  You will be rewarded seeing friendship between people from many countries and a better understanding of the world. Perhaps one day the only battles will be the ones fought on the badminton court. In the name of the EBU, I thank you for being part of it…”

Nobody listening to these words in 1985 could foresee the United Europe, nobody thought that Poland will develop so beautifully and that we will forget about such problems as where to buy towel or soap or toilet paper.

At the end of the banquet, Polish Badminton Association was rewarded with a medal for the organisation of the Championship and I was a recipient of it.

Jadwiga

 

 

Nareszcie wystękał: – Wszystkie gazety piszą, że sprzedałaś imprezę Anglikom, na sali reklamy na niebieskim tle, Carlton w nazwie zawodów, Carlton w programie, Carlton w reklamie, Carlton w gazetach, Carlton zawojował, Carlton kupił polskie zawody!

Ktoś musiał na tym zarobić, w domysłach- ty, zamkną cię, a zawody za dwa dni! Cholera!

Uffff… Odetchnęłam z ulgą.

 O to chodzi, zaczęłam się histerycznie śmiać, po prostu wspaniale, fantastycznie, super, huurrrrrra! Oto reklama, to jest marketing!  Szalewicz pomyślał, że zwariowałam, ponieważ śmiałam się kilka minut, łzy płynęły mi po twarzy, a z nimi mój piękny make up. Na taką chwilę czekałam całe 8 lat. Przeglądam gazety i widzę wszędzie prawie te same tytuły!

 A we mnie radość! Reklama imprezy, o jakiej można tylko marzyć – we wszystkich gazetach ZA DARMO! Ile osób przyjdzie zobaczyć mistrzostwa? Ile osób będzie chciało spotkać tych, co sprzedali imprezę Anglikom! 

Przyszło ponad trzy tysiące ludzi. Stali wszędzie, na dwóch balkonach, siedzieli na miejscach, siedzieli na krzesłach, które Julian zorganizował, przywożąc na halę z Technikum Kolejowego, ale miejsc i tak nie starczyło! Dziennikarzy wyłapywaliśmy tuż przy wejściu, Ryszard Lachman (rzecznik prasowy PZBad)  Zbyszek Mazanek (mój brat) i Grzegorz Gajewski mój asystent, mieli oko na wszystkich. Prowadzili ich do Andrzeja. A ten, korzystając z pomocy Zbyszka Mazanek (niestety w 1992 r. odszedł od nas na zawsze), mojego brata judoki, a wtedy porządkowego, sadzał ich na wydzielonych miejscach VIP, gdzie siedzieli już Minister Sportu  Marian Renke, jego zastępca dr Stanisław Stefan Paszczyk (zmarł w roku 2009), Stan Mitchell Prezydent Europejskiej Unii Badmintona, Emile ter Metz- honorowy Sekretarz Generalny EBU,  Audrey Kinkead, Prezydent Irlandzkiego Związku Badmintona, członek Komisji Rozwoju EBU, Torsten Berg z Danii, przewodniczący tej komisji. 

Po wielu latach dowiedziałam się od Wojtka Cicharskiego, w owych latach wicedyrektora Departamentu Sportu, późniejszego sekretarzageneralnego PZBad, że Stanisław Stefan Paszczyk, zastępca ministra ds. sportowych nakazał obligatoryjnie pracownikom Departamentu Sportu GKKFiS wizytację naszych zawodów, aby popatrzyli jak należy organizować imprezy sportowe o zasięgu międzynarodowym. Pewnie wtedy Stefan nie wiedział, że krótko przed ich rozpoczęciem widmo krat więzienia miałam przed oczami.

Kolejnym naszym zacnym sponsorem był Hortex Góra Kalwaria – nawet nie wiem czy dziś firma istnieje – pewnie nie. Nazwisko dyrektora pamiętam do dziś: Zbigniew Galas. Jego zastępcą była Hania B. (spotkałam ją po wielu latach, jest uśmiechnięta jak zwykle, piękna w swoim wieku, choć życie i polska rzeczywistość nie obeszły się z nią łaskawie). Hortex nie tylko ufundował specjalne nagrody w postaci wielkich tortów dla trzech pierwszych drużyn, ale także ogromny tort o wadze ponad dwudziestu kilogramów na bankiet (wyposażył nas też w maszyny chłodzące  napoje  dla zawodników, które rozstawione były na hali). Bankiet odbywał się w Restauracji „Bazyliszek” na Rynku Starego Miasta.

Szefowa hotelu „Vera”, moja imienniczka Jadzia, dziś na emeryturze, życzliwa, drobna kobieta z wielkim charakterem, stanowcza. Krysia, szefowa restauracji, pokonywały góry, aby zabezpieczyć posiłki tak, by nikomu do głowy nie przyszło, że w Warszawie w sklepach oprócz octu i musztardy niczego nie można kupić. Pomagał nam też przewodniczący komitetu honorowego zawodów Zbyszek Lippe, wtedy wiceprezydent m.st. Warszawy, przyznając hotelowi dodatkowy przydział mięsa. W hotelu funkcjonował maleńki sklep Pewex, który przeżywał oblężenie, bo co to były za ceny na alkohole od 0,80 $ do 2,50 $ za butelkę. Nie wiem jak, ale tego towaru w tym sklepie było zawsze w sam raz. Hotele zawsze stanowiły enklawę na tle codzienności tym bardziej, że cztery z nich pracowały jakby razem w sieci – Vera, Nowotel, Solec i Grand Hotel, poczciwy stary Grand, szczyt elegancji lat osiemdziesiątych. Na pierwszym piętrze przyjmował nas Tadeusz Sąsara, dyrektor tych czterech hoteli, przyjaciel sportowych dusz, wieloletni prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Być może jego „oko” wielokrotnie pomagało nam w rozwiązywaniu trudnych spraw zakwaterowania, wystarczającej ilości kawy podczas śniadania (!), czy też napojów w barkach? Bardzo chcieliśmy dopilnować każdego drobiazgu, bo przecież nie mogliśmy pokazać, że czegoś u nas brakuje.

My w Polsce mamy wszystko – nie widać tego w sklepach? To nic, to chwilowe, to przejdzie, przecież będzie inaczej, jak nie za kilka dni, to może za kilka lat, przecież my w to wierzyliśmy, że będzie lepiej, że nie będę musiała pisać setek pism do GKKFiS do Komisji Zagranicznej o zgodę na zorganizowanie imprezy – bez takiej zgody ekipy zagraniczne nie mogły otrzymać wiz wjazdowych do Polski, do komendy MO na Ochocie o zgodę na organizacje zawodów na ich terenie, do komendanta na lotnisku z prośbą o szybką odprawę naszych zawodników, do urzędu miasta o specjalne przydziały żywności dla hoteli, z których korzystaliśmy, o dodatkowe przydziały kawy, papieru toaletowego itp. itd. Zbyszek L. był zaprzyjaźniony od lat z Januszem Przedpełskim, prezesem Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów, a my przyjaźniliśmy się z Januszem. I tak to szło. My pomagaliśmy jemu, on nam, ale najważniejsza sprawa to dobra organizacja zawodów, obojętne czy dotyczyło to podnoszenia ciężarów, badmintona, judo, szermierki, czy innej dyscypliny sportu. Sport był naszym życiem, naszą pasją, a my chcieliśmy pokazać światu, że to Polska organizuje, że my dajemy radę, mimo wielkiego trudu, mimo tylu braków, mimo szaro – burej rzeczywistości, ale o tym już nasi goście nie wiedzieli, o tym trudzie znaczy. Przecież żadne z nas z wyjątkiem Andrzeja (miał malucha, który był szczytem luksusu) nie jeździło samochodem. Wszystko załatwiało się jeżdżąc komunikacją miejską, nawet pieniądze z banku Renia Jarnutowska woziła tramwajem w maleńkiej torebce takiej „kopertówce”  pod pachą, aby nie zwracać  niepotrzebnie uwagi dźwigając dużą torbę.

Jedną z ciekawostek, o której powinnam była napisać jest fakt, że aby tę imprezę zorganizować musiałam się wielu rzeczy nauczyć. Badmintona europejskiego ani światowego nie znałam, jak również języka angielskiego w nim obowiązującego, kiedy zdecydowałam się przejść do pracy z Polskiego Związku Szermierczego (tu obowiązkowym był j. francuski) do badmintona – wtedy do nieistniejącego związku, a moją powinnością było go założyć w roku 1977, wspólnie z  kolegami B. Zdebem, J. Szulinskim, A. Szalewiczem, J. Wrzodakiem, J. Krzewińskim, E. Jarominem, T. Sudczakiem, W. Derychem, J. Musiołem, i jeszcze kilkoma innymi. Tak więc skorzystałam z możliwości, że w Groningen – Holandia w roku 1980, zostały zorganizowane mistrzostwa Europy Seniorów w badmintonie. Pojechałam, okazja była wyjątkowa – już wtedy po dwóch latach prywatnych lekcji, które pobierałam u Joanny Malesy (Kołackiej)  swobodnie „mówiłam” po angielsku i załatwiałam wszystkie sprawy w tym przyjazd zawodników na nasze międzynarodowe mistrzostwa Polski. Związek otrzymał zgodę na wyjazd 6 zawodników i 1 trenera na koszt państwa, Andrzej jako prezes na kongres, natomiast ja pojechałam za własne pieniądze. Przez cały czas trwania zawodów siedziałam na widowni i notowałam wszystko, co się tyczyło organizacji mistrzostw: otwarcie zawodów,  prowadzący otwarcie, scenariusz, nagłośnienie, piosenka o Perry Sport – sponsorze, puszczana w przerwach zawodów, rysowałam, ułożenie kortów, kwiaty, to była przecież Holandia, woda dla zawodników, wystrój hali, hostessy – jak ubrane?, sędziowskie ubiory, miejsca sędziowskie, ilość sędziów, sędziowie liniowi ubrania dla nich, firmy sponsorskie, stoiska, zaplecze, szatnie, kawiarenka, transport, hotele, ceny, odbiór ekip z lotniska, dworca kolejowego, bankiet. Powstał z tego cały zeszyt uwag, szkiców, notatek, taki jakby mój własny manual: jak dobrze zrobić imprezę międzynarodową w badmintonie, aby się nie wstydzić, gdy przyjedzie cały świat. Ten właśnie zeszyt był w roku 1985 moim przewodnikiem.

Niestety nie mam  swoich własnych zdjęć, dlatego poprosiłam Jana Rozmarynowskiego, naszego przyjaciela fotografa, o udostępnieniekilku z tych najładniejszych zawodów w badmintonie, jakie oglądałam w latach osiemdziesiątych, po prostu nie miałam wtedy jeszcze aparatu fotograficznego i dlatego nie mogłam ich zrobić! Nota bene dopiero w 1987 r. nabyłam ten sprzęt wykorzystując wyjazd zaprzyjaźnionego niemieckiego trenera Gunther Huber’a  do Singapuru. Aparat był rzeczywiście tani kosztował niecałe sto dolarów  i służył mi przez prawie 14 lat.

Uroczyste otwarcie zawodów na Hali Mery; stawiły się wszystkie ekipy, sędziowie polscy i zagraniczni, trenerzy, VIP-y, zaproszeni goście, sponsorzy, hostessy ubrane w swoje służbowe sweterki czerwone-białe. Powitanie prezesa PZBad – Andrzeja Szalewicza i oficjalne otwarcie Prezydenta EBU. Stan Mitchell skierował do nas wiele ciepłych słów dotyczących perfekcyjnej organizacji zawodów. Na zakończenie otwarcia wszystkie ekipy otrzymały upominki – każdy zawodnik, trener, kierownik ekipy, sędzia, VIP czy osoba pracująca przy organizacji zawodów otrzymali biało-czerwone czapeczki i szaliki z napisem Helvetia Cup. Następnego dnia, w południe, wszyscy oficjele zostali zaproszeni do Sali Koncertowej w Towarzystwie im. Fryderyka Chopina w Warszawie przy ul. Okólnik na uroczysty koncert chopinowski – gwiazdą koncertu był Janusz Olejniczak. Nasi goście otrzymali na pamiątkę kasety z nagraniami pianisty wraz z jego autografem. Polski Związek Badmintona w podziękowaniu za 1, 5 godzinny koncert obdarzył artystę pięknym bukietem kwiatów. I to był jedyny koszt, jaki ponieśliśmy. Z Towarzystwem im. Fryderyka Chopina byłam związana osobiście. Mój wychowawca szkolny z Liceum im R. Traugutta pan Bogumił Pałasz był tam Dyrektorem, stąd możliwość załatwienia przepięknego spektaklu – koncertu w Towarzystwie im. Fr. Chopina za darmo. Ponadto, dyrektor B. Pałasz otworzył dla nas Pałac w Żelazowej Woli, który o tej porze roku był zamknięty dla zwiedzających, a my nie dość, że pokazaliśmy naszym gościom miejsce urodzenia Chopina, ale też zaprosiliśmy ich do jedynej w Żelazowej Woli Restauracyjki „Pod Wierzbą” na pyszne polskie pierogi oraz czerwony szampan nieznany w Europie z komentarzem, że skoro przyjechali do komunistycznego państwa, to kolor czerwony jest obowiązkowy. A uczciwie mówiąc restauracja ta niczym innym nie dysponowała. Zawsze twierdziłam, że w pracy oprócz szczęścia potrzebna też jest |”ułańska fantazja”. Nam w badmintonie lat osiemdziesiątych to szczęście sprzyjało a i z  fantazją nie było najgorzej.

Dzisiaj w roku 2013, taki koncert podkreśliłby nasze przywiązanie do fenomenalnego polskiego kompozytora i wirtuoza.

Zbyszek Lippe  był przez wiele lat naczelnikiem dzielnicy na Ochocie, i była ona jego oczkiem w głowie. Potrafił nocami jeździć samochodem po tej swojej Ochocie patrząc okiem gospodarza, co by tu jeszcze poprawić, aby choć trochę lepiej żyło się  ludziom. A hala Mera znajdowała się właśnie na terenie Ochoty. Zbyszek przeszedł do Ratusza na plac Bankowy (wtedy pl. Dzierżyńskiego) chyba na początku lat osiemdziesiątych. No i dobrze! Cieszyliśmy się wszyscy – my ludzie sportu. Zyskaliśmy Patrona imprez, który pomagał nam załatwiać rzeczy nie do załatwienia, a tak naprawdę rzeczy małe, oczywiste, które wtedy urastały do rangi wielkich problemów. W archiwum związku znajdują się tomy dokumentów, które produkowaliśmy, bo były konieczne, pozwolenia, zgody, odmowy, odwołania, zgody cenzury, o przepraszam, Głównego Urzędu Kontroli, Prasy Publikacji i Widowisk, mieszczącego się na ul. Mysiej 2. Zgody na treść zawartą w programach, plakatach, zaproszeniach, na druk tych programów, plakatów, zaproszeń, na ich rozpowszechnianie, czyli rozsyłanie różnym osobom i firmom, również na rozklejanie plakatów w Warszawie. Pamiętacie takie specjalne do tego celu wybudowane owalne słupy? Firma, która zajmowała się rozlepianiem plakatów miała swoja siedzibę na ul. Hożej, a więc jeszcze jedna wizyta, pismo z prośbą o wykonanie usługi, oczywiście z pieczątką z ul. Mysiej. Na rozsyłanie zaproszeń do różnych firm, instytucji, VIP-ów, jak to się robi z zaproszeniami. Inny świat… zupełnie inny, dzisiaj nieznany.

Stałym sponsorem zawodów międzynarodowych, w tym i Helvetii, była Firma Xerox z siedzibą przy ul. Szpitalnej, której szefował Zygmunt Lucek. My kupowaliśmy papier do kserografu, oni dostarczali nam jedną lub dwie kopiarki. Biuro zawodów oraz biuro prasowe pod wodzą Ryszarda Lachmana, Wojtka Perka, jego żony Halinki i Basi pracowało  pełną parą. Komunikaty w ilościach dowolnych były wydawane na czas w kolorowych okładkach przygotowywanych przez firmę introligatorskąHanki i jej matki. Córka Hanki, trzyletnia dama, była w pewnym momencie naszą modelką – ubrana w koszulkę z napisem sponsora, a w małej rączce trzymająca wielką rakietkę. Organizacja tak dużych zawodów była możliwa tylko, i tylko, dlatego, że wszyscy pracowali rodzinnie, przyjacielsko; moja bratowa Jola pracowała, jako kasjerka, nasi rodzice na przykład zajmowali się wpuszczaniem na halę widzów, a później dopilnowaniem, aby z szatni wychodziły osoby we właściwych ubraniach, a niepożyczonych (zdarzyło się i tak), również dystrybuowali (wydzielali) papier toaletowy, który był „załatwiany”, bo powieszony w toalecie zbyt szybko znikał całymi rolkami a Warszawa przecież, jako stolica nie mogła sobie pozwolić na toalety bez papieru!  (matka była dodatkowo osobą, która parzyła kawę dla VIP-ów i sędziów).

Przed Drużynowymi Mistrzostwami Europy, gr. B w Warszawie rozgrywane były w styczniu międzynarodowe mistrzostwa Austrii, na które pojechałam z zawodnikami, aby zobaczyć jak takie zawody wyglądają i co nam jeszcze potrzeba a potrzeba było wielu rzeczy. Nie pamiętam jak mi to wpadło do głowy, aby  iść do Horsta (ówczesnego prezesa Austriackiego Związku Badmintona) z pytaniem, co zrobią z pudełkami, w których trzymają komunikaty i informacje dla ekip. Zapytałam. Odpowiedź była prosta – wyrzucimy. A ja na to: –  No co Ty Horst mówisz! Takie dobre pudełka, przecież przydadzą się nam w Warszawie! Zabrałam 23 pudełka, pięknie rozłożyłam, spakowałam do mojej wielkiej torby sportowej i przywiozłam do Warszawy razem z karteczkami samoprzylepnymi w różnych kolorach, setką długopisów, podkładkami dla sędziów, i przez następne kilka lat używaliśmy ich ot tak, jakby od zawsze były dostępne u nas w sklepach w dowolnych ilościach, pamiętam nawet kolor brązowej tektury z napisami państw po angielsku. Horst znawca tematu organizacji wielkich imprez, do tych pudełek brązowych dodał też kilka kilogramów kawy wiedeńskiej, którą wykorzystaliśmy serwując VIP-om , gościom oraz sędziom na hali Mera.

Wasza Jadwiga  (CDN.)

English version

Championship 1985 part 2

At last, Andrew said:

 In all newspapers it is written that you have sold the event to the English, the whole sport hall is in blue, Carlton in the name of the Championship, Carlton in the brochure, Carlton in the adverts, Carlton in the press, simply Carlton bought our event!

Some people must have taken a lot of backhanders, of course all think it is you, you will be arrested and Championship is in two days, damn!

Phew, if that is all, I am relived!

 I started to laugh, wonderful, that is great advertising for us! I flicked through all the papers, the titles are almost identical everywhere and I can’t contain my joy, all that press for free!  How many people are going to come after reading it? Not only to watch the games but also to see people, who sold the event to English????

Three thousand people came! They were everywhere, sitting and standing as there were not enough seats! All the journalist were immediately taken by Ryszard Lachman,  Zbyszek Mazanek –my brother (unfortunately no longer with us died 1992) and Grzegorz Gajewski to Andrzej Szalewicz who arranged seats for them in the VIP area, next to the Sport Minister,  Marian Renke, his deputy Stanisław Stefan Paszczyk (died in 2009), Stan Mitchell, President of EBU, Emile ter Metz- honorary General Secretary of EBU,  Audrey Kinkead, President of Irish Badminton Association and member of Development Commission of EBU and Torsten Berg, President of the Development Commission of EBU.  

After many years,  I have found out that Stanisław Stefan Paszczyk,  Deputy of the Sport Minister told GKKFiS officials to visit our events to learn how to organise international championships! I am sure he was not aware of the fears we had regarding a so called “sold event to the English”!  

Hortex Góra Kalwaria was our other sponsor, director Zbigniew Galas and his deputy Hania arranged for us beautiful cakes for the teams and one huge, twenty kilo one for our banquet. Hortex also sent us cooling machines for drinks for the players.  The banquet took place in one of the prestigious restaurant in the Old Town „Bazyliszek” .

Vera hotel manager Jadzia and restaurant manager Krysia did everything to supply good food for everybody, which was almost a miracle in the 80s. Zbyszek Lippe, vice president of Warsaw helped us by issuing extra meat coupons and hard currency shop, Pewex was very well stocked with alcohol; the price for which was some 0.80 $ do 2.50 $ per bottle! . The chain of the hotels Vera, Nowotel, Solec and Grand Hotel was run by Tadeusz Sąsara and he was extremely effective in achieving unachievable!  We always tried to show Poland from our best side. Not that much in the shops? These are only temporary problems, and look here we have all you need – that was the way we presented our country.

The amount of paper work  we  had to prepare was unbelievable, to police for getting the permission to organise the event, to airport management for speedy immigration checks, to hotel for food, coffee and toilet paper etc. Badminton was however our priority and we did everything, no matter how difficult it was. You must remember that hardly anyone had a car in these times and most of the time we used busses and trams (even large amounts of money was transported this way by Renia Jarnutowska, which was not that safe). Only Andrzej Szalewicz had Fiat 126p.

When I started to work for Polish Badminton Association  I had to learn all about it, I also had to learn English as in my previous work, Polish Fencing Association, French was obligatory. I have started Polish Badminton Association together with  B. Zdeb, J. Szulinski, A. Szalewicz, J. Wrzodak, J. Krzewiński, E. Jaromin, T. Sudczak, W. Derych, J. Musioł and a few more in 1977. I went to Groningen in 1980 after studying English for two years with Joanna Malesa (Kołacka) and I could by that time speak  fluently and arrange all things necessary for our first international championship. The trip for six players, one coach and Andrzej was paid by the Association but I paid for my trip myself. During the whole event I was taking notes about everything, organisation, opening ceremony, music, decoration, hostesses, courts, hotels, referees, cafes, prices, banquet, communication etc. This was extremely useful when organising our own championship.

I haven’t got my own pictures from that time (I did not have the camera)  that’s why I have asked Jan Rozmarynowski, our friend photographer to give us the best ones. Only in 1987 I bought the camera in Singapore and it lasted for 14 years!

During the opening ceremony all gathered at the sport hall, players, referees, coaches, VIP, hostesses (wearing white pullovers and red skirts), guests and sponsors.  Andrzej Szalewicz  gave an opening speach and Stan Mitchel praised us at the end for perfectly organised event.  All were given souvenirs – red-white hats and scarves. All VIPs were taken to Concert Hall at Okólnik Street where our famous pianist Janusz Olejniczak played some Chopin music The cost for PBA for that concert was a flower bouquet –  Bogumił Pałasz who was a director there was my teacher in the scondary school.  He has also arranged the visit of Żelazowa Wola Palace, where Chopin was born. At the end of the day we visited restaurant „Pod Wierzbą” where we had some delicious Polish pierogi (dumplings) and red champain!

Zbyszek Lippe, president of Ochota, quarter of Warsaw, was a great fun of sport and his good work was incredibly beneficial for our events, unfortunately the bureaucracy at that time was incredible and we had to prepare thousand of letter, applications, , requests, confirmations, etc.

Our usual sponsor was Xerox; Zygmund Lucek, managing director supplied us with two copiers while we arranged paper. Ryszard Lachman was responsible for press realises. The press office was run by Wojtek Perek and his wife Halinka. Hania and her mother prepared nice covers for all printed materials and her three year old daughter was our championship model – wearing Helvetia shirt and holding a racket in her small hand, she looked very sweet!

All it was possible because we worked like one big family, my sister in law Jola worked as a cashier, my parents worked at the entrance of the sport hall, preparing coffee and distributing toilet paper (you simply could not leave rolls of paper in the toilet as it would be taken; one must remember that toilet paper was a very difficult product to obtain).  

 Before our Championship, in January, Austrian Championship took place. It was a good opportunity to go there and to see what else is needed for our games.  I went to see there Horst, president of Austrian Badminton Association and asked what are they doing with the boxes where all the games paperwork was stored – “throwing away” was the answer. Such good boxes I said, can we have them?  And this way we had 23 boxes and countless pens that were used for many years in Poland! Horst, knowing what difficult situation we were in, added a few kilos of fantastic coffee that was used later on for all the VIPs and guests.

 Jadwiga  (to be continued)

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.