Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘opowiadanie Kresowe’

– Nigdy na to nie pozwolę – odpowiedziałem. – Batiuszka nasz prawosławny, Igor Iwanowicz Bułyciński, nie potrzebuje takiej reklamy. – Ty się lepiej zastanów – mówi Tielegin – zanim mi coś odpowiesz. Znasz powiedzonko: Kuj żelazo póki goreje. – Też mi myśliciel się znalazł – odpowiadam. – Pewnie, że znam. Ale co ty Tielegin, chcesz przez to powiedzieć? – to chcę powiedzieć, durna pało – wrzeszczy mój sąsiad – że jesteś ciemny, jak tabaka w rogu! Ty analfabeto od deszczu i gradobicia! Ty cumulusie parszywy! – i Tielegin siada na pieńku z wyczerpania. – Daj się lepiej coś napić – mówi po chwili – bo mnie szlag od twego nieuctwa trafi! Daję mu pociągnąć łyk spirytusu, który na wszelki wypadek przezornie pod belkę chowam. Trochę mi głupio. Radia rzeczywiście nie słucham od kiedy chóry skasowali. W pierwszych latach po wojnie słuchałem. Dużo wtedy pieśni nadawano wojskowych i różnych takich… Szczególnie rosyjskich. Sam kiedyś w basach przeszło czterdzieści lat śpiewałem. Od tego stania w cerkwi na klirosie, przed głównym ołtarzem, to mi żylaki do dziś zostały. Śpiew więc ocenić umiem. Ale kiedy zamiast chórów różne takie krzyki nadają, nasza „toczkę” na karmnik zamieniłem. I wróble w niej teraz domek mają. Przynajmniej pożytek z tego jest jakiś. Co się tyczy telewizji – to nie lubię jakoś i przyzwyczaić się nie mogę! Szewc Stiepaszkin telewizor ma, a żonę bije. – Przestałbyś, Stiepaszkin, żonę tłuc – powiadam mu kiedyś grzecznie. A on mi na to: – Co cię to obchodzi… Ty kineskopie! – Może i jestem kineskopem – powiadam – ale braku kultury nie znoszę. Jak ktoś jest chamem, to mu i telewizor nie pomoże. I od tej pory do niego nie zachodzę. Toteż Tielegin mocno mnie zawstydził i dawaj go po jednym kieliszku i drugim wypytywać, co i jak. Pił chętnie i opowiadał rzeczy takie, że wierzyć się nie chce. – Cała Europa – powiada – trąbi o naszym Igorze Iwanowiczu! Nadano nawet specjalną audycję, w której pokazano, jak Igor Iwanowicz lata ptakiem. No i twoja baba też była widoczna, jak pyzy turystom sprzedaje! – Tu cię mam! – pomyślałem zirytowany. – Do telewizji – głupia – ci się zachciało!… Dam ja ci pracę w branży turystycznej, artystko jedna! – i mimowolnie – rzemień u portek pomacałem. Ale zaraz mi się  Stiepaszkin przypomniał i wstyd mi było. – To jeszcze nie wszystko – mówi Tielegin. – Jutro do nas Amerykańcy przyjeżdżają. Na własne oczy chcą zobaczyć Igora Iwanowicza. Pewnie nas zakupią z całą parafią. – Jak to zakupią? – mówię przerażony. – Czy można kupić dusze chrześcijańskie i ich duszpasterza? Tielegin, odpowiadaj, bo mnie diabli wezmą. Cóż to, pańszczyzna? Mamy przecież XX wiek! Mów, Tielegin – do jasnej cholery! Skąd ci takie myśli do łba przychodzą? A co na to Rada i sekretarz? Nie dopuszczą chyba do takiej agresji? – Prawidłowo rozumujesz, bracie – odzywa się Tielegin. – Ale Amerykańcy mogą nam hotele, drogę i lotnisko dla samolotów wybudować. – Droga by się przydała – mówię po namyśle – ale po co zaraz hotel, to mi się mniej podoba. Byłem ja, bracie, w Petersburgu i widziałem jeden taki niby „hotelik”. Rozpusta i tyle! – Co było, a nie jest – przerywa mi znowu Tielegin – nie pisze się w rejestr. Hotele będą dla różnych takich panów i damulek dostępne. A my z tobą w charakterze dekoracji do fotografii pozować będziemy. Zamiast niedźwiedzi lub innej turystycznej atrakcji. – I na co nam przyszło? – myślę sobie po odejściu Tielegina. – Żyliśmy spokojnie, po ludzku i tak byłoby zawsze, gdyby nie ty, Igorze Iwanowiczu, i nie ta twoja pycha! Może rację ma ksiądz proboszcz, że cię o pychę oskarża? A teraz masz! Masz reklamę! Masz to, czego chciałeś! Tylko, czy chciałeś tego, Igorze Iwanowiczu? Czy do tego dążyłeś, żeby nas zamieniono – jak powiada Tielegin – w białe niedźwiedzie, które do fotografii pozują? Czy o to ci chodziło, protojereju nasz prawosławny i ojcze Igorze Iwanowiczu? Wierzyć się nie chce! Ja wiem, że ci się tu ckniło czasem za szerokim światem, za życiem innym  niż nasze, bo człowiek już taki jest, że jak ma to, co ma, chce czegoś więcej. Rozumiem! Wszystko rozumiem. W tajemnicy ci nawet powiem, Igorze Iwanowiczu – jak na spowiedzi świętej – że ja też, gdybym mógł latać, polatałbym. Taka już we mnie natura i nie ma w tym nic dziwnego. Poleciałbym daleko, znacznie dalej niż ty, Igorze Iwanowiczu, może dalej niż do Petersburga, gdzie w młodości bywałem – a może jeszcze dalej… Przyznać się wstydzę! Ale nie gubże ty nas, nieszczęsny, bo i siebie zgubisz! Wróć, ojcze duchowny, bo jakoż to nam żyć w tym świecie hoteli, autostrad i samolotów. Czy nie żyliśmy z tobą jak trzoda z pasterzem? Czy wymawialiśmy tobie twoje fanaberie i fiu-bździu, dopóki nie zaczęła się ta Sodoma i Gomora. Czy narzekaliśmy na chciwość albo łakomstwo żonki twojej, Jewdokii Iwanownej – na temat której niejedno można powiedzieć? I na to, że Małynicz nosa zadziera twoim teściem będąc. Ale teraz przebrała się miarka! I za dużo tego wszystkiego! Jeśli nie posłuchasz mnie, Igorze Iwanowiczu, zostaniesz sam. Bez swojej owczarni, sam jak palec. Odwrócą się od ciebie wszyscy. Wszyscy tobą gardzić będą.

Mówiłem tak jeszcze w zapamiętaniu dość długo i popłakałem się nawet, ale cóż z tego, kiedy batiuszka nasz prawosławny, Igor Iwanowicz Bułyciński, już czwarty dzień latał nad miasteczkiem.

Nazajutrz skoro świt raban się wielki uczynił, że Amerykaniec, który hotele i autostrady chce nam budować, nadjeżdża. Pędzą wszyscy na rynek, pędzę i ja, zmęczony po bezsennej nocy i obolały, bo złe przeczucia mnie trapią i spać nie dają. Na dzwonnicy, Małynicz na prośbę przewodniczącego czatę wystawił. Czata w osobie Jemiołuszki nieźle się spisuje, bo raz po raz Jemiołuszka alarm podnosi, drąc się, jakby go ze skóry obdzierano. – Jedzie, bracia! Jedzie! Ale nikt jakoś nie jedzie, poza bryczką, Tielegina, który uroczyście na rynek zajechał. Wreszcie, z daleka, kurzawa się wielka podniosła, z tej kurzawy czarny wóz wyskoczył. Limuzyna ogromna, jak smok, na rynek pędzi. Ledwo żeśmy uskoczyć pod ścianę zdążyli. Jemiołuszka mordę teraz na całego drze, ktoś po Małanicza pognał, ktoś gorączkowo przewodniczącego szuka, który tymczasem spocony i blady po drugiej stronie rynku kartkę z napisanym przemówieniem jeszcze raz czyta. Wreszcie drzwi limuzyny otwierają się z trudem, bo ludzie wokół się ścisnęli i wysiada z nich pryk rudy jak Judasz, w słomkowym kapeluszu z szarfą, w ogromnych binoklach na nosie. Wypisz, wymaluj, Amerykaniec! Nasz przewodniczący godnie chce się znaleźć i mowę palnąć, a ten bezceremonialnie owłosioną łapę wyciąga i szur…szur…coś zagaduje. Przewodniczący aż spąsowiał z przerażenia, tym bardziej, że po ichniemu ani w ząb nie rozumie. Wypychają, więc mnie, żebym tłumaczył wszystko dokładnie… Sam zresztą jestem sobie winien, bom niepotrzebnie w knajpie język strzępił na temat jednego Anglika, którego jeszcze będąc w wojsku poznałem. Anglik ten w cyrku Smoleńskiego występował. Dobry był z niego chłop, choć dziwny. Do wódki – na przykład – wody sodowej dolewał. Jadł mało i tylko rzeczy słodkie. Aż obrzydzenie brało patrzeć! A do wszystkich mówił: „Hał du ju du”. Od niego się właśnie nauczyłem tego: „hał du ju du”, – co po naszemu „jak się masz” oznacza. Ale co innego Anglik, a co innego – obecny tu – Amerykaniec! Anglik – na przykład – był chudy i mizerny, ale uśmiech za to miał przyjemny. A ten zębiska takie do mnie szczerzy, że mu chyba kobyła Tielegina pozazdrościć może. Anglik pracował przy koniach w charakterze masztalerza, stąd i zapach miał przyjemny. A ten jakimś obcym tytoniem śmierdzi… Przepychali mnie jednak do niego, więc co było robić: – Hał  du ju du – grzecznie powiadam. – Du ju spik inglisz – ucieszył się Amerykaniec i poklepał mnie po plecach. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej, ale również go klepię zapamiętale, bom w porę sobie przypomniał, że ich zwyczaj tak każe… Klepiemy się, więc tak z dobre pięć minut, aż wreszcie Amerykaniec pierwszy tych poufałości zaprzestał i powiada: – Ja też mówić trochę po ruski, trochę po polski. Moja babcia być z Białegostoku!  – Co on mówi? – niecierpliwi się przewodniczący. Kamień mi z serca spadł, że cośkolwiek jednak rozumiem, więc tłumaczę przewodniczącemu wyniośle: – On mówi, że trochę rozumie po naszemu.

cdn

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.