Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘okładka Jerzy Treutler’

Miasteczko nasze nieduże – prawdę mówiąc – dziura i świat zabity deskami. Żyć jednak w nim można. Zresztą, ja tam nikomu nie zazdroszczę! A bo to wiele człowiekowi do życia potrzeba? Moim zdaniem niewiele! Najważniejszy jest spokój i życzliwość sąsiedzka, żonka w miarę dobra, niegadatliwa, no i klimat, czyli atmosfera. A klimat mamy nie najgorszy! Gdzie indziej – słyszysz – burze, huragany, trzęsienia ziemi, wyże i niże baryczne, czort wie, co się z tą pogoda wyprawia… A u nas zawsze pogoda w granicach normy! Jak zima, to zima trzaskająca i śnieg aż po uszy, a jak lato – to z kolei łaźnia i pocisz się zdrowo. Znam się trochę na tym, bo w ogrodzie pod jabłonką, skrzynki z pogoda pilnuje, którą z takiego biura od pogody z Białegostoku przywieźli. „Pilnujcie tej skrzynki i zapisujcie wszystko o pogodzie” powiedział taki jeden uczony. Może on i uczony, chociaż po mojemu człowiek na pogodę wpływu nie ma i mieć nie może! Pilnować jednak pilnuję, bo mi nawet za to i trochę grosza kapnie. Co tydzień też regularne meldunki piszę w sprawie pogody. Zawsze według wzoru:„Pogodnie albo dość pogodnie. Wiatry umiarkowane, południowo-zachodnie ciśnienie takie a takie – cumulusów nie zauważyłem”. No i dopisek „Obywatelu magistrze” – bo ten uczony od pogody to magister – „przyjeżdżajcie do nas na jabłuszka, miodek i pogaduszkę! Śliwy w sadzie –to aż od samej słodyczy pękają! Takie mamy lato. A jak przyjedziecie, i coś mocniejszego na ząb się znajdzie”. Jakoś jednak nie przyjeżdża. Pisze, że czasu nie ma. I za czym oni w tym wielkim mieście tak gonią? Życia i tak nie przegonisz! Lubię też czasem napisać, co się u nas dzieje. – Fajnie piszecie – powiedział kiedyś. – U nas cały urząd wasze listy czyta i zarykuje się ze śmiechu. I jak to wszystko między wierszami zręcznie układacie, że cumulusy w normie, że macie teraz pielenie buraków, że ktoś tam komuś w mordę dał! – Trochę to mnie ubodło. Ostatecznie, co do buraków, zgoda! Może nie w porę się wybrałem? Ale mordobicie wszędzie może się zdarzyć. No, nie? Pisałem, bo akurat Nikołaj Aleksandrowicz Gradusow – regent naszego chóru cerkiewnego – sprawiedliwie zasłużył sobie na to, żeby w mordę otrzymać. I otrzymał! – Do cudzej baby nie leź, nawet jak głos masz niczym trąba jerychońska i w oktawie śpiewasz. A jak leziesz, to tak, żeby cię nikt nie widział… Ech! Może rzeczywiście niedobrze się stało, że o tym wszystkim napisałem? Co robić? Taki już mam charakter i wszystko dokumentnie opisać muszę. To po dziadku, który nawet cały atopis cerkiewki naszej i parafii ułożył. Mordobicie jednak – jak już powiedziałem – choć wszędzie może się zdarzyć, u nas rzadko bywa. Naród nasz na ogół spokojny, choć istna to wieża Babel! Prawosławni, katolicy, mahometanie i Litwin – ale ten ateista, do kościoła żadnego nie chodzi. Nikomu to – prawdę mówiąc –nie przeszkadza. Po swojemu każdy Boga chwali. Stąd i kościoły mamy trzy: prawosławny,katolicki i meczet – w różnych stronach rynku porozrzucane. Cmentarze też trzy! Słowem: wszystko na miejscu. W niedzielę aż przyjemnie posłuchać. W cerkwi dzwonią, w kościele organy grają, to znów nasz chór im odpowiada, a z minaretu pomocnik imama – Ali Turczyński – mordę drze. Na święta Bożego Narodzenia czy też Wielkiejnocy wszyscy sobie wizyty składamy. A bywa i tak, że najpierw katolicki „prazdnik” obchodzimy, później jeszcze nasz i tak dalej… Najgorzej mają muzułmanie, czyli Tatarzy, którzy od trzystu lat w naszym miasteczku wyrobem baranich kożuchów się trudnią. Ich święta jakieś dziwaczne, bo zawsze dopiero w parę miesięcy po naszych wypadają. Na ramadan jednak wszyscy przed meczetem głowy odkrywamy i życzenia im składamy, a Tatarzy baranina nas częstują. Kiedyś różnice były większe niż teraz, ale teraz się wszystko jakoś zatarło na większą chwałę bożą, bo batiuszka nasz prawosławny , Igor Iwanowicz Bułyciński – między nami mówiąc – to człowiek tolerancyjny i elegancki! A i  ksiądz proboszcz choć na jezuitę wygląda – w kawalerii kiedyś służył, później w partyzantce i prawdę mówiąc, bardziej z niego wojskowy niż ksiądz. Co się zaś  tyczy imama- ten to właściwie chłop i gospodarz jak my wszyscy. Tyle że kiedyś się w Wilnie na imama wyuczył  i teraz , niewiele rozumiejąc, pacierze po ichniemu, czyli muzułmańsku, klepie.

   Nieraz lubię sobie pomarzyć, choć czasu na to niewiele. Wychodzę więc, skoro tylko słoneczko zaświta, przed dom do sadu, na pieńku – gdzie swoje miejsce upatrzone mam od lat – siadam i pierwszego papieroska zapalając marzę, co tez mi ten nowy dzień przyniesie. W oborze krówki żonka doi, ciepłym mlekiem i nawozem też przyjemnie pachnie, a ja sobie marzę o powszechnym rozbrojeniu i o wiecznej życzliwości. Bo i na co komu wojny? Tę ostatnia tośmy okropnie przeżyli. Byłem i ja na światowej, ale czegoś podobnego, jak ta ostatnia wojna, powiadam wam, nie widziałem. Przewaliła się i u nas ciężko. Pół miasteczka stratowała, wiele ludności zginęło, którą później pod lasem pochowaliśmy i tam do dziś leży… Zastanawialiśmy się nawet ostatnio, czy ich na cmentarz nie przenieść, ale z powiatu pismo przyszło, że lepiej grobów nie ruszać, bo są to mogiły masowej zagłady. No to nie ruszaliśmy ich… Umarłemu i tak wszystko jedno, gdzie leży.

Wracam jednak do tematu. Otóż myśleliśmy  że po tej wojnie zasłużony odpoczynek nam się należy. I żyliśmy nawet spokojnie, aby cicho, i z dala od tych wszystkich spraw, które nie są konieczne, bo człowiekowi wiele się zdaje, że to jest ważne, a tamto jeszcze ważniejsze – a wszystko funta kłaków niewarte! Pilnowaliśmy tez, żeby na nas zbytniej uwagi nie zwracano, bo i po co? Lepiej nie podskakuj – mówi przysłowie. Wyżej nosa i tak nie podskoczysz! Taka była nasza filozofia. I wtedy, gdy się zdawało, że dożyjemy w spokoju dni naszych, zaczęło się to nieszczęście. Batiuszka prawosławny, nasz Igor Iwanowicz Bułyciński, wyleciał ptakiem. I po co ja to wszystko piszę? Chyba ze zdenerwowania albo z tego, że się człowiek wyżalić  nie ma przed kim. Nawet żony już nie mam. Miałem żonę i nie mam. Dobra z niej była kobieta, ale od paru dni, od chwili kiedy batiuszka nasz prawosławny Igor Iwanowicz Bułyciński lata ptakiem – coś ją opętało… Czort wie co. Siedzi teraz plackiem na rynku i handluje. Zresztą wszystkich opanowała żądza handlu i bogacenia się. Moja w branży turystycznej pracuje. „Turystów zaopatruję” – powiada –„którzy na batiuszkę naszego, Igora Iwanowicza Bułycińskiego przyjeżdżają popatrzeć”. Bliny im gotuje. Barszcz małorosyjski z fasolą i pyzy. Zachłanna taka?! Wszystkie baby powściekały się z chęci zysku. I nie tylko baby! Ot, wczoraj przychodzi mój sąsiad Grigorij Antonowicz Tielegin i powiada: – I cóż ty, Mikołaju, jak borsuk w chacie siedzisz i ciągle coś w tym swoim zeszycie szrajbujesz?    – A co ci do tego – odpowiadam grzecznie. – Co szrajbuję – to moja sprawa! Chciałbyś, ale się nie dowiesz! Choć jest tam i o tobie… – O mnie? – niby dziwi się Tielegin. – A cóż ty możesz o mnie pisać? Ty niedouczku niewyświęcony! Aluzja niby, że się kiedyś na popa uczyłem, ale brutalna jak i niesmaczna. Wkurzyło mnie to trochę i mówię: – A choćby to, żeś bałagułą został i od kolejki to całe turystyczne paskudztwo wozisz! – A wożę – odpowiada dumnie Tielegin – wożę! A i twoja baba zarabiać może? To ja też zarabiam! Ludzie przyjeżdżają sobie popatrzeć. Chcą patrzeć, niech płacą! Przynajmniej takich! Delikatne, perfumowane! Prima sort! – Nic mnie to nie obchodzi – powiadam. – Nie takie ja damulki widywałem, jeszcze w Petersburgu będąc. Bywało, zajedziemy ze znajomym żandarmem… – Daj spokój, Mikołaju – przerywa mi Telegin, człowiek bezceremonialny i dlatego widocznie go nie lubię – słyszałem to już wiele razy. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Ot, lepiej byś lornetkę swoja wyciągnął, co ci ten inżynier podarował. – A na co ci moja lornetka? – pytam zaciekawiony. – A na to, że punkt obserwacyjny dla turystów możemy raz dwa urządzić. Żeby sobie na Igora Iwanowicza wygodniej mogli popatrzeć. 

cdn

Nazajutrz zwołano nadzwyczajne posiedzenie Rady Miejskiej. Pierwszy zabrał głos sekretarz.   – Nie mamy nic przeciwko lotom obywatela Igora Iwanowicza Bułycińskiego – powiedział.- Obywatel Bułyciński pełni w naszym miasteczku odpowiedzialną funkcję metafizyczną, jako taki ma prawo do pewnych eksperymentów w tej dziedzinie. Oczywiście, ze wolelibyśmy, gdyby pierwszy latał ptakiem w naszym miasteczku ktoś z nas. Wcale nie ukrywamy tego, że w najbliższej przyszłości delegujemy kogoś do tej roli. Ale sprawa obywatela Bułycińskiego ma dla nas jeszcze inny, dodatkowy aspekt. Zastanówmy się, towarzysze, czy w fakcie latania ptakiem nie ma przypadkiem chęci oderwania się od naszego miasteczka, od ziemi rodzinnej, od przyjaciół i znajomych? Czy nie ma w tym pogardy dla nas wszystkich? Obywatele, otwieram dyskusję…   

 – Moim zdaniem – powiedział przewodniczący Rady Miejskiej, który reprezentował poglądy bardziej umiarkowane – w samym fakcie latania ptakiem Igora Iwanowicza Bułycińskiego nie widzę nic podejrzanego. Osobiście polemizowałbym ze stanowiskiem naszego drogiego sekretarza, który dopatruje się w tej demonstracji politycznych przekonań. Chyba mylicie się. Dla mnie jest problem tylko i wyłącznie ekonomiczny. Ostatecznie człowiek zawsze zazdrościł ptakom. Mówi się nawet: wolny jak ptak! Problem ekonomiczny polega jednak na tym, że miasto nasze od trzech dni oblężone jest przez turystów, gapiów i dziennikarzy! Prasa wszelkich odcieni szeroko rozpisuje się na temat tego wydarzenia! Musimy być przygotowani na prawdziwą inwazję gości z kraju i z zagranicy! Grozi nam brak chleba, wody i klęska nieurodzaju! Kto wie, czy wobec braku kanalizacji nie wybuchnie epidemia? Oto, nad czym powinniśmy się zastanowić!   – Protestuję przeciw trywialnemu ekonomizowaniu – powiedział sekretarz – i proszę to zaprotokółować. Ekonomia nie istnieje bez polityki? Co to znaczy: wolny jak ptak? „Wolność jest to uświadomienie konieczności!”   – Nie kłóćcie się, panowie – oświadczył doktor. Ja również zastanawiałem się nad tym fenomenem natury naszego drogiego przyjaciela Igora Iwanowicza Bułycińskiego, która każe mu latać ptakiem. Otóż – jeśli to panów interesuje – doszedłem do wniosku, że zachodzi tu dziwny przypadek lewitacji, znany z hipnozy, wobec którego medycyna jest jeszcze zupełnie bezradna. Niewykluczone także, że Igor Iwanowicz utożsamia się z jakimś ptakiem – oczywiście dużym – na przykład choćby z orłem albo z jastrzębiem? Mielibyśmy także wobec tego dodatkowy i rzadki przypadek tak zwanej paranoi – niesłychanie interesujący z punktu widzenia teorii psychiatrii. Alternatyw takich zresztą jest znacznie więcej! Freud w swoim czasie…  

– Teraz ja protestuję, i proszę to starannie zaprotokołować – krzyknął nauczyciel, człowiek młody i popędliwy. – Doktor zohydza nam najpiękniejsze i najszlachetniejsze porywy duszy ludzkiej! Freud?! Co do tego ma ten stary bałwan! Czy naprawdę mamy słuchać tej pseudonaukowej interpretacji? Nie obchodzi mnie ta cała czcza gadanina o fizjologii, psychiatrii i anatomii! Czucie i  wiara silniej mówią do mnie, niż mędrca szkiełko i oko.     – Mówcie konkretnie o co wam chodzi – zaniepokoił się sekretarz.- Nie wszystkie cytaty mogą się odnosić do naszej rzeczywistości.   – O co chodzi? – załamał ręce nauczyciel.- A Dedal?… A Ikar?… rację ma przewodniczący, gdy mówi o odwiecznej tęsknocie ludzkiej do skrzydeł. Hej nad martwym wzlecieć światem, w rajską dziedzinę ułudy…Zresztą drodzy przyjaciele, nie będę nikogo cytował. Przeczytam wam własny wiersz o Ikarze, jaki pozwoliłem sobie w swoim czasie napisać.

   – Mam nadzieję, proszę państwa, że nie jest to wieczór poetycki naszego szanownego profesora – odezwał się ksiądz proboszcz. – Wiersze o Ikarze! Grecka mitologia i filozofia pogaństwa! Oto, czegośmy się doczekali w naszym pięknym XX wieku! A tu trzeba po prostu ratować powagę osoby kapłana, chociaż jest to kapłan odmiennego wyznania niż moje. Przejęty jednak duchem ekumenizmu będę modlił się wraz ze swoimi wiernymi, aby Pan nasz w dobroci swojej zesłał opamiętanie i odpuścił grzech pychy, jakiemu uległ Igor Iwanowicz Bułyciński. Powiedziane jest bowiem w Ewangelii św. pod rozdziałem…    -Wiem, ze ksiądz proboszcz chętnie egzorcyzmy odprawia- wycedził przez zęby radny Kirylenko – ale tym razem niech obedzie się bez tego. W naszej parafii popi zawsze latali ptakiem i taka już jest tradycja. W roku 1814 w latopisie parafialnym jest wzmianka, która dotyczyła batiuszki Timofieja Timofiejewicza Carapkina. Otóż Carapkin skonstruował nawet specjalne skrzydła do latania i poniósł śmierć, skacząc na skrzydłach z dzwonnicy na okoliczne pola.   – Jakie to piękne- entuzjazmował się nauczyciel.- Panowie uczcijmy minutą ciszy…

   – Wiem o tym- zgodził się ksiądz – ale panie Kirylenko! To zupełnie inna sprawa! To można nawet nazwać próbą technicznego eksperymentu, próbą, która niestety w tym wypadku – zakończyła się nieszczęśliwie, ale…- Żadne „ale”, proszę konkretnie – nalegał Kirylenko. – Czy w samym fakcie budowy skrzydeł do latania widzi ksiądz coś grzesznego?    – Nie widzę – odpowiedział ksiądz.    – Czyli, jeśli ktoś lata przy pomocy skrzydeł, to tym samym nie grzeszy? Za kogo pan mnie ma, panie Kirylenko – odparł dumnie ksiądz – przecież eksperymenty ze skrzydłami doprowadziły do budowy awionetek i maszyn latających, nie mówiąc już o współczesnych samolotach. O tym wie każde dziecko.    – Dobrze – podchwycił Kirylenko.- Idąc za tokiem rozumowania księdza, jeśli człowiek konstruuje samoloty i rakiety, żeby w nich latać, to również nie ma w tym nic grzesznego?    – Nie ma – odpowiedział ksiądz.    – Chociaż w przyrządach tych, to znaczy rakietach i samolotach, lata człowiek?    – Do czego pan zmierza, panie Kirylenko? – zapytał ksiądz? Zaraz powiem do czego! – zaperzył się  Kirylenko. –Bo teraz wyszła na jaw obłuda księdza. Jeśli człowiek konstruuje samolot z kupy żelastwa i lata wraz z całym tym żelastwem, to zdaniem księdza wszystko jest w porządku. Ale jeśli człowiek pragnie latać bez tego żelastwa, to wtedy popełnia grzech pychy! Dla księdza ważniejsza jest kupa latającego żelastwa niż człowiek! Dla mnie jednak ważniejszy jest człowiek!

   – Skoro mnie tu obrażają, pójdę sobie – oświadczył ksiądz, trzaskając drzwiami.    Ot i będziemy jeszcze mieli wojnę religijną – pokiwał głową  sekretarz. – A wy, co sądzicie o tym wszystkim? – zwrócił się do imama.   – Bóg tak chce- powiedział sentencjonalnie, jak zwykle zresztą małomówny, imam Ali Mohammed Mucha.   – A niech was wszyscy diabli! – zawołał zupełnie już zdesperowany sekretarz. – Ładnegoś nam bigosu nawarzył, Igorze Iwanowiczu!

Ale Igor Iwanowicz – oczywiście – nie słyszał tego wszystkiego, bowiem już czwarty dzień latał ptakiem nad naszym miasteczkiem.

cdn

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.