Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Marek Dabrowski’

Był piękny czerwiec 1973 r. Rano odprowadziłam Agusię do żłobka, a właściwie zawiozłam taksówką na ul. Koszykową tam mieścił się  żłobek do którego od niedawna chodziła. Zresztą miejsce w nim załatwiłam przez znajomości!  Moja ukochana córeńka jeździła tam każdego dnia. Dzisiejszy dzień, choć taki sam był wyjątkowy. 15 Czerwca 1973 po raz pierwszy jechałam do pracy w Polskim Związku Szermierczym. Obejmowałam stanowisko sekretarza generalnego. Cóż za wspaniałe wyróżnienie! Miałam tylko dwadzieścia osiem lat!  Ulica Mazowiecka 2/4 biuro PZ Szermierczego, czwarte piętro. Prezes był już na miejscu. Nie wiedziałam czy to dobrze, czy też źle, ale pełna wiary i optymizmu stanęłam w drzwiach mojego nowego biura. Mina szefa nie była zachęcająca, no cóż, postanowiłam uśmiechem pokryć moje spóźnienie.
Paweł przedstawiał mnie kolejnym osobom. Zbigniew Skrudlik trener kadry narodowej floretu mężczyzn, Andrzej Gottner trener kadry narodowej floretu kobiet, Marian Zakrzewski trener kadry w szabli. Głównej księgowej nie było jeszcze w pracy.   Stanęłam przed osobą, o której słyszałam tysiące

Profesor Zbigniew Czajkowski

opowieści. „Jadźka, to nowy sekretarz generalny, a to Zbyszek Czajkowski trener kadry narodowej w szpadzie, który również będzie sprawował funkcję Kierownika Wyszkolenia Polskiego Związku Szermierczego. On odpowiada za szkolenie w naszym związku a także za trenerów”.
Prezentacja dobiegła końca. Byłam onieśmielona. Nie mogłam wydobyć słowa, nawet Paweł nie rozumiał, o co chodzi. Zapytał:
– Masz jakieś pytania?
– Nie
-no to dobrze, bo muszę jechać na trening.
Chwilę później siedzieliśmy wszyscy w sali konferencyjnej przy świeżo zaparzonej herbacie, a właściwie największym pokoju, w którym mieli swoje biurka trenerzy i kierownik wyszkolenia. Raz na dwa miesiące ta sama sala zamieniała się w salę konferencyjną podczas zebrań zarządu.
Stery spotkania przejął prof. Zbigniew Czajkowski. Przedstawiłam się krótko,

Egon Franke (z lewej) mistrz olimpijski Tokio 1964 r. we florecie ze swoim trenerem jednym z tworcow polskiej szermierki Zbigniewem Czajkowskim.Oboz treningowy szermierzy Wisla 1966r. Fot. Jan Rozmarynowski/Forum

jaki mam staż prac, doświadczenie, co robiłam w sporcie i czego oczekuję.
Po moim pytaniu o stan realizacji kalendarza imprez w poszczególnych broniach ( szabli, florecie mężczyzn i kobiet, szpadzie zapanowała przyjazna atmosfera zrozumienia, zagłębiliśmy się w realizacje terminarza oraz dyskutowaliśmy na temat budżetu. Po kilku godzinach intensywnej pracy zrozumiałam, że jestem na swoim miejscu, a współpraca będzie się układała wyśmienicie. Nie jestem pewna, czy to samo myślał Zbyszek Czajkowski, przez wszystkich nazywany Profesorem. Ja wiedziałam jedno, dopóki Profesor będzie kierownikiem wyszkolenia sprawy będą toczyły się gładko. Nareszcie znalazłam mentora, guru, od którego będę  uczyć się każdego dnia. Profesor miał około pięćdziesięciu lat, był nie tylko fechmistrzem, znakomitym teoretykiem sportu szermierki i wychowania fizycznego. Ja rok wcześniej ukończyłam Akademię Wychowania Fizycznego im. J. Piłsudskiego w Warszawie. Moje doświadczenie z pracy w Polskim Związku Judo oraz Głównym Komitecie Kultury Fizycznej i Turystyki było cenne, ale wiele nauki było przede mną. Uważałam, że ścisła współpraca z Profesorem będzie stanowiła o mojej sile. I tak się stało.
Pracowaliśmy wspólnie kilka lat. To, czego się nauczyłam, zawdzięczam niewątpliwie Profesorowi, osobie niezwykle życzliwej, dobrodusznej, ale też wymagającej. Przy herbatce i obowiązkowej fajce, którą uwielbiał palić, obgadywaliśmy kolejne zadania.

Złota drużyna floret mężczyzn Monachium 1972, od lewej Lech Koziejowski, Witold Woyda, Zbigniew Skrudlik trener, Marek Dąbrowski, Jerzy Kaczmarek

Od tamtego czasu minęło wiele lat. W 1977 r. odeszłam z szermierki, postawiono przede mną nowe zadanie zorganizowania krajowego zjazdu badmintona w celu powołania Polskiego Związku Badmintona. Od października tamtego roku byłam p.o. sekretarza tymczasowego związku w organizacji.
Zostałam rzucona na głęboka wodę, trzeba było zacząć od przygotowania setek wymaganych papierów, statutu, regulaminów: zarządu, poszczególnych komisji, powoływania kadry narodowej, zdobywania klas sportowych, płac, regulaminu biura itp. Osobnym tematem była organizacja zjazdu.
Jakie to szczęście, że przez pięć lat pracowałam w szermierce! Temat znałam, i nie sprawiał mi trudności. Tego wszystkiego, czego nie wiedziałam, dowiadywałam się od Profesora oraz od Andrzeja Szalewicza.
7 listopada 1977 powołaliśmy Polski Związek Badmintona i na zawsze pożegnałam szermierkę. To znaczy tak mi się wydawało, ale nie do końca tak było. Korzystałam z zawiązanej przyjaźni z Profesorem, spotykaliśmy się w Warszawie, często w Gliwicach, gdy musiałam rozwiązać jakąś pilną sprawę szkoleniową. Wiedziałam, że Mój Mentor nie odmówi. Nigdy nie odmawiał, zawsze z należytą uwagą wysłuchiwał problemów z którymi się aktualnie borykałam, nie dawał gotowych rozwiązań.  Zawsze najpierw pytał jak chciałabym je rozwiązać, jaki mam pomysł, i jeżeli uważał, że jest  niegłupi uśmiechał się i mówił, no tak przemyślałaś temat. Do końca mojej pracy w sporcie mieliśmy kontakt, i chociaż czas nieubłaganie płynął, ja         odeszłam na emeryturę, nasze spotkania były zawsze ciekawe. Pytania, pomysły, podawanie ciekawych lektur, a ja zawsze odpowiadałam, mam

jednego nauczyciela, którego skrypty i książki są dla mnie najważniejsze!
Moi trenerzy w Polskim Związku Badmintona nie zawsze wiedzieli o tym, że badminton tak wiele zawdzięczał Profesorowi. To on mnie nauczył tworzyć prawidłowe plany szkoleniowe i układanie „łączki”. Miałam do Niego ogromne zaufanie i byłam pewna, że jeżeli On zaakceptuję projekt, mogę walczyć o zrealizowanie planów ze wszystkimi, nie tylko trenerami badmintona, ale także ze specjalistami w GKKF i S!.
5 lutego 2018 r. składałam Profesorowi życzenia urodzinowe. Tego dnia ukończył 98 lat. Dwa dni później przeczytałam informację Akademii Wychowania Fizycznego, którą przytoczę w całości:
„…Z głębokim żalem zawiadamiamy, że w wieku 98 lat zmarł profesor

Warszawa lotnisko Okęcie 1968r. Ekipa polskich szermierzy Zb. Czajkowski, Arkadiusz Godel, Witold Woyda, Marek Dąbrowski przed odlotem na Igrzyska Olimpijskie Meksyk 1968.  Fot. Jan Rozmarynowski/Forum

 

Zbigniew Czajkowski. Jeden z najsłynniejszych i najbardziej zasłużonych trenerów współczesnej szermierki na świecie – zawodnik, trener, wybitny teoretyk sportu, autor największej liczby książek o tematyce szermierczej w Polsce (ponad 30), także autor wielu fachowych artykułów.

W 1934 roku wstąpił do lwowskiego Korpusu Kadetów, a w okresie wojny przebywał
W sowieckich więzieniach i w łagrze w Workucie. W 1941 r. został zwolniony i po przedostaniu się do Uzbekistanu, zaciągnął się do marynarki wojennej. W Plymouth zaokrętował się na niszczycielu ORP „Ślązak”, a w latach 1942-44 brał udział w walkach na kanale La Manche i na Morzu Śródziemnym. W 1944 r., pływając na ORP „Błyskawica”, osłaniał oddziały, które lądowały w Normandii.
W latach 1945-1948 studiował na Uniwersytecie w Edynburgu na Wydziale Lekarskim, a po powrocie do Polski ukończył Akademię Medyczną w Krakowie. W 1953 roku zrezygnował z kariery lekarza, został trenerem w gliwickim klubie „Budowlani” i całkowicie poświęcił się szermierce. Wielokrotnie reprezentował Polskę we florecie i szabli (zdobywając brązowy medal w szabli z drużyną na Mistrzostwach Świata w 1953 roku). Przez wiele lat był kierownikiem wyszkolenia i naczelnym trenerem PZS.
Od 1980 roku pracował na AWF Katowice, był promotorem licznych prac magisterskich, prowadził prace naukowo-badawcze, wyszkolił ponad 100

Egon Franke ( z lewej) mistrz olimpijski Igrzyska Olimpijskie Tokio 1964 we florecie ze swoim trenerem jednym z twórców polskiej szermierki Zbigniewem Czajkowskim. Obóz treningowy szermierzy Ośrodek Wisła 1966r. Fot. Jan Rozmarynowski/Forum

trenerów szermierki, którzy pracują z sukcesami w Polsce i za granicą. W czerwcu 2004 otrzymał tytuł Doktor Honoris Causa tej uczelni. Imię Zbigniewa Czajkowskiego nosi sala szermiercza katowickiej AWF. Znajduje się tam również tablica pamiątkowa.
Odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Medalem FIE, medalem Kalos Kagathos, tytułem Honorowego Członka Polskiego Związku Szermierczego i wielu innych związków…”
Polski Związek Badmintona Przyznał Profesorowi złotą odznakę honorową.
Żegnaj Przyjacielu, żegnaj Profesorze, żegnaj Mój Najwspanialszy Mentorze!
R.I.P

Kiedyś napisałam post o kluskach,makaronach, pastach, jak chcecie nazywać dania z makaronem w roli głównej. Wtedy też wiele osób komentując mój wpis przyznało się, że uwielbia makaron w każdej postaci. Dlatego dzisiaj postanowiłam podzielić się przepisem bardzo prostym i bardzo łatwym na sos, który prawie „robi się sam”. Jednocześnie chciałam zachęcić wszystkich do eksperymentów w kuchni, aby dania nasze, proste i pyszne były jeszcze bardziej urozmaicone. Pesto w mojej kuchni istnieje od lat.

Od roku, 1975 kiedy to po raz pierwszy w życiu poleciałam poprzez Monachium do Rzymu i stąd do Bolonii na puchar we florecie mężczyzn „Copa Giovannini”. Zawody trwały cały tydzień a ja mogłam w przerwach zobaczyć i Padwę a w niej Bazylikę San Antonio,tego samego, do którego się modlimy, gdy coś zgubimy, oraz Wenecję, a także jeść makarony po raz pierwszy w życiu z pysznymi sosami za sprawą pani Basi Zubowej, żony wspaniałego trenera fechtowania pana Ryszarda Zuba mieszkających w Padwie.

Pani Barbara była nauczycielką gimnastyki, a podczas mojego pobytu w Bolonii moim ”cicerone” po pięknych okolicach zarówno w Padwie i Wenecji. Pewnie nie wszyscy wiedzą, kim jest pan Ryszard Zub. Pozwólcie, zatem, że o tym znakomitym przed laty zawodniku szabliście, późniejszym fechmistrzu, wychowawcy kilku pokoleń znakomitych zawodników Polski i Włoch opowiem. Ryszard ukończył w roku 1966 Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie z tytułem mgr wychowania fizycznego. Do roku 1960 Jego pierwszym trenerem był Antoni Sobik w klubie Baildon Katowice. W roku 1961 Ryszard przeniósł się do Warszawy i został zawodnikiem prężnie działającej sekcji szermierczej Legii Warszawa. Był jednym z „cudownych dzieci” węgierskiego fechmistrza Janosa Keveya, który w roku 1930 zdobył tytuł akademickiego mistrza świata w szabli. Był rewelacyjnym węgierskim fechmistrzem, a w latach 1947 – 1958 był trenerem polskiej kadry szablistów- słynnej szkoły keveyowskiej. Jego zawodnicy zdobyli łącznie osiem medali mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Mistrz Kevey zmarł w roku 1991, zaś w 2007 została odsłonięta Jego gwiazda we władysławowskiej Alei Gwiazd Sportu, ponieważ tam właśnie odbywały się prawie wszystkie zgrupowania szermierzy- we Władysławowie, a właściwie słynnym Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Cetniewie.

Ryszard Zub świetny zawodnik trafił do grona równie utytułowanych znakomitych kolegów po fachu szablistów: Jerzego Pawłowskiego i Wojciecha Zabłockiego. Szkoła Keveya święciła triumfy przez wiele lat. Ryszard Zub zdobywał tytuły wicemistrza Polski w roku 1957 i kilkukrotnie tytuł drużynowego mistrza Polski w szabli w latach 1962-1966. Na planszach świata razem zawodnicy ci zdobywali tytuły drużynowych mistrzów świata a sam Ryszard był trzykrotnym mistrzem świata w Budapeszcie(1959) Turynie (1961) i Gdańsku (1963).  Nic nie trwa wiecznie i jego kariera zawodnicza też dobiegła końca. Po jej zakończeniu Ryszard był działaczem w Polskim Związku Szermierczym, był zastępcą kierownika wyszkolenia, trenerem kadry szablistów, pracował w klubach Baildon Katowice, i AZS Warszawa  (1964-1968).

W tym czasie właśnie ukończyłam pierwszy rok studiów w AWF Warszawa i raczej nie myślałam, że kilka lat później życie moje zwiążę z Polskim Związkiem Szermierczym, gdzie będę pracowała, jako sekretarz generalny. W roku 1967 jeszcze o tym nie wiem, wiem natomiast, w którym pawilonie na AWF trenują szermierze, gdzie trenujemy my zawodnicy judo, klubu AZS AWF Warszawa- sekcja judo znana w środowisku, jako AZS „Siobukai” Warszawa, gdzie pełnię przez wiele lat funkcję kierownika sekcji.

Wracamy do Ryśka, który gdzieś około 1968 roku lub troszeczkę później Ryszard wyjechał do Włoch, aby pracować, jako fechmistrz w klubie Unione Sportivo w Padwie. Jego zawodnicy klubowi osiągali świetne wyniki i dlatego Rysiek zostaje trenerem kadry narodowej Włoch. Pod jego kierunkiem Włosi zdobyli tytuły drużynowych mistrzów olimpijskich w szabli w Monachium (1972), zaś Michaele Maffei i Mario Aldo Montano wielokrotnie zdobywali tytuły indywidualnych mistrzów świata.  Za swoje zasługi zawodnicze i trenerskie Ryszard został odznaczony wielokrotnie złotym medalem „Za Wybitne Osiągnięcia Sportowe”, oraz Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

W 1973 roku rozpoczęłam pracę w Polskim Związku Szermierczym i tak w dwa lata później spotkaliśmy się z Ryszardem we Włoszech na zawodach floretu mężczyzn „Copa Giovanini”. Turniej był bardzo silnie obsadzony a drużyna polska znakomita. Lech Koziejowski wywalczył pierwsze miejsce i piękny wielki puchar, który dźwigali wspólnie z  trenerem florecistów Zbyszkiem Skrudlikiem. Na zawody polecieli najlepsi z najlepszych: znakomici polscy zawodnicy nie byle  kto,  złoci medaliści Igrzysk Olimpijskich z Monachium z 1972 r: Marek Dąbrowski, Lech Koziejowski, Jurek Kaczmarek, i Arek Godel, a ja byłam kierownikiem ekipy tych utytułowanych zawodników. Drużynę na igrzyskach olimpijskich w Monachium  w roku 1972 prowadził do boju Witold Woyda, pierwszy zawodnik Polski, który na Igrzyskach Olimpijskich zdobyła dwa złote medale, największa gwiazda tego teamu, który również  zdobył złoto indywidualnie. W czasie swojej kariery sportowej Witek Woyda kolekcjonował medale mistrzostw świata, zdobywając ich łącznie dziesięć (5 srebrnych i 5 brązowych), a 25 razy zwyciężał w wielkich międzynarodowych turniejach floretowych.

W 1975 roku Witek mieszkał w Bolonii i znakomicie opiekował się swoimi kolegami złotej drużyny. Pracował przez jakiś czas, jako trener w klubie, później wyjechał do USA.

„Złota drużyna” spotkała się po zawodach w przyjacielskim domu Witka, ja zaś ruszyłam zobaczyć Padwę i Wenecję. Jak już napisałam Basia była moim „cicerone”.

I to właśnie dzięki Niej poznałam smak włoskiej kuchni, smak pasty, oraz smaki sosów, które przyrządzała własnoręcznie. Chłonęłam wszystkie nowości, zapisywałam, aby po latach wyciągnąć je z lamusa, a dzisiaj mogę się podzielić przepisem na ten pyszny sos, jakim jest pesto. Pesto zielone, przez niektórych nazywane „Pesto Genovese”.

Składniki: jedno opakowanie sałaty rukoli, (czyli rokiety siewnej, która jest z gatunku jednorocznej rośliny należącej do rodziny kapustowatych. Nazywana bywa też rukolą. Rośnie dziko w basenie Morza Śródziemnego, nad Morzem Czarnym, w Afryce, w Azji Zachodniej, na Kaukazie, Zakaukaziu, w Turkmenistanie, szkoda, że nie u nas, no cóż trudno!)  Jedna doniczka bazylii, (można zamiast rukoli użyć wyłącznie bazylii, wtedy należy podwoić jej ilość), ser parmezan, oliwa z oliwek, lub olej z pestek winogron, orzeszki piniowe.

Wykonanie: umytą rukolę pocięłam na kawałki i wrzuciłam do malaksera, dodałam do niej bazylię pociętą wraz z gałązkami, wlałam kilka łyżek oleju z pestek winogron, wrzuciłam trochę startego na tarce sera parmezanu, orzeszki piniowe (dodają niepowtarzalnego smaku) wszystko zmiksowałam na masę, i proszę nie martwcie się, jeżeli masa nie jest jednolita, o to właśnie chodzi w tym sosie, który nie musi być zmiksowany na gładką masę, możemy wyczuwać w nim drobne kawałeczki sera.

Do ugotowanego „al dente, „ czyli na lekko twardo, makaronu dodałam pokruszony ser Lazur, czyli pleśniowy ser typu Rokpol, dodałam sos pesto zielone -wymieszałam, posypałam startym na tarce parmezanem i danie zostało podane, w ciągu kilku minut nie została żadna kruszynka, i to był wymierny sukces przygotowanej potrawy. Dodatkowa rada:, jeżeli makaron jest za „suchy” i składniki go nie oblepiają można dolać troszkę wody z jego gotowania. Sposób jest sprawdzony.

Sami widzicie, że sos pesto jest bardzo prosty a wykonanie zajmuje całe 6 minut. W międzyczasie zawsze gotuję makaron typu pappardelle, co po włosku znaczy pożerać, który jest cięty na szerokie, długie wstążki. Podawany jest przede wszystkim zimową porą, do sosów, które wspaniale go oblepiają, lub tagliatelle. Tagliatelle jest klasycznym włoskim makaronem z rejonu Emilia Romagna, w kształcie długich płaskich wstążek o szerokości około jednego centymetra o grubości no może dwóch milimetrów, trochę przypomina fettuccine, co po włosku znaczy „małe wstążki” i w rzeczy samej, makaron przypomina stosik wstążek na talerzu. Zamiast fettuccine, niektórzy producenci małe wstążki nazywają fettuccini.

Z takimi właśnie makaronami podaję swój sos pesto zielony, pachnący i pyszny. Zachęcam do zrobienia go samemu, gdyż wtedy jest najpyszniejszy, zresztą powiem wam, że z podanej ilości składników część ląduje w słoiku ( zalana oliwą), aby przetrwała w lodówce kilkanaście dni do następnego gotowania makaronu z pesto. Pamiętajcie, sos musi być zalany oliwą, aby się nie zepsuł, zresztą ta oliwa jest później znakomitym dodatkiem do makaronu wraz z sosem pesto.

Dzisiaj chciałam wam podać nie tylko znakomity i prosty sposób na wykonanie sosu do makaronu, ale też chciałam pokazać trochę historii polskiego sportu, polskiej szermierki i polskich znakomitych przed laty szermierzy później fechmistrzów, o moich z nimi kontaktach i o tym jak nauczyłam się przyrządzać pyszne włoskie sosy w domu państwa Zubów.

 

Wasza Jadwiga

 

 

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.