Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘koty’

Antonio Vivaldi skomponował tak piękną muzykę jak: Cztery Pory Roku, którą uwielbiam a szczególnie Wiosnę – i ja tę Wiosnę dzisiaj wszystkim dedykuję, La Primavera w wykonaniu orkiestry z Zagrzebia (Allegro, Largo, Allegro Pastorale) posłuchajmy i delektujmy się wiosną w muzyce i wiosną za oknami.

http://www.youtube.com/watch?v=pmOwlf99V64&feature=related

Lub Czterema Porami Roku w wykonaniu An American Composer

http://www.youtube.com/watch?v=GRxofEmo3HA&feature=related

Słuchając tej pięknej muzyki mogę pracować, pisać i dzielić się z wami moja radością. Piękne słońce powitało nas dzisiaj, a ja  uradowana, ponieważ ostatnio dużo czasu spędziłam w ogrodzie. Tylko w sobotę i niedzielę było ciepło natomiast od poniedziałku jak wiecie wiał silny wiatr, ale co tam, prace porządkowe muszą być wykonane bez względu na chłodną aurę. Tego, co mamy do zrobienia w ogrodzie na Wiosnę nie można niestety odłożyć na później. No to sprzątałyśmy, grabienie liści, upychanie w workach, niestety te liście nie nadają się na kompost, gdyż są to głównie liście dębu. Po niezbędnym uprzątnięciu, ale nie wylizywaniu ogrodu, tak by pajączki robaczki i inne potrzebne roślinom żyjątka mogły sobie mieszkać w trawce pośród liści, posadziłam bratki, stokrotki, aby tulipanom było raźniej i aby ogród był kolorowy. Bratki zakupiłam w zaprzyjaźnionym Gospodarstwie Ogrodniczym w Góraszce, a ponieważ cena hurtowa była przystępna zakupiłam 600 sztuk bratków i 72 sztuki stokrotek. I proszę nie krzyczeć, że jest ich bardzo dużo, wcale! Jak widać na zdjęciach owszem jest pięknie i kolorowo nie tylko w donicach, ale i na klombach, tym niemniej do stwierdzenia dużo, brakuje jeszcze około 200 sztuk, wtedy we wszystkich donicach bratki gościłyby czekając na pelargonie, które jak zwykle posadzę w maju na imieniny Andrzeja Boboli, czyli mojego ślubnego pana A. Oprócz grabienia, oraz dostaw ponadnormatywnych ilości ziemi w workach (ja używam od lat ziemię Krajewskiego w 50 litrowych opakowaniach) rozpoczęłam sezon podlewania, ponieważ mieszkając na piaszczystej górce rośliny potrzebują jej dużo, gdyż woda szybciutko wsiąka w ziemię i ślad po niej ginie. Do ogrodu wyszła cała rodzina, dlatego prace skończyliśmy w trzy dni. W sobotę przyjedzie Gala i wtedy posadzimy zakupione hiacynty, tak by Wielkanoc była kolorowa i pachnąca.

Najwięcej pracy miałam sprzątając taras. Jak pamiętacie dwa lata temu wymienialiśmy tarasowe kafle, i ślubny zdecydował zakupić takie, które będą miały właściwości antypoślizgowe. Na oko wyglądały cudnie, kolor piaskowy, przypominał posadzki w Prowansji lub Toskanii. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że w nasze kafle brud wchodzi jak w masło, i konia z rzędem temu, kto jest w stanie wymyć posadzkę tarasową. Próbowałam już wszystkich wynalazków, jakie polecali mi sprzedawcy w hurtowaniach z materiałami budowlanymi i środkami chemicznymi… niestety, żaden cudowny wynalazek chemiczny jak na razie nie zadziałał. Może wy drodzy czytacze będziecie mieli jakiś pomysł podpowiedź w sprawie domycia tarasu. Aktualnie sytuacja wygląda tak, że owszem wymyłam go wodą, ale plamy pozostały jak również pozimowy brud, który wżarł się w nasze piękne tarasowe kafle. Jedno jest pewne, nie ślizgamy się nawet wtedy, gdy leję duże ilości wody, ale może byłoby lepiej, aby te kafle były czystsze?!  Wiem, że ślubny chciał dobrze! Ale jak to zwykle bywa życie powiedziało nam, hej dobrze już było teraz ma być jakoś!  Dzisiaj rano wystawiłam na taras hiacynty, które stały w mieszkaniu. W jednej chwili przyleciało tyle pszczół, że wokół był jeden wielki bzyczący dźwięk. Jeszcze nie ma zbyt wielu kwitnących kwiatów, więc maleństwa skrzętnie korzystały z okazji. Moje kocice były bardzo zainteresowane, co tak pięknie gra pośród kwiatów i bardzo starały się przeszkodzić pszczółkom w ich pracy, ale na nic zdały się ich wyczyny. W końcu schowałam obie panny w domu, aby pszczoły mogły nazbierać potrzebnego nektaru, zaś koty zza szyby oglądały cały spektakl domagając się natychmiastowego wypuszczenia ich na dwór. Lament i pomruki trwały i trwały, ale moje serce było niewzruszone. Bałam się, że zostaną ukąszone i wtedy ja będę miała dodatkowe zajęcia w lecznicy weterynaryjnej, tego wolałam uniknąć. Pszczółki dzielnie pracowały do godzin południowych, teraz, kiedy piszę dla was ten post przylatują tylko pojedyncze egzemplarze. Drzwi na taras są otwarte, słoneczko przyświeca, jest piękne popołudnie. Mam nadzieję, że weekend też troszkę nas rozpieści fundując nieskończoną ilość promieni słonecznych, a nie serię limitowaną.

Na zakończenie podaję obiecany przepis na marynowanego łososia – Gravlax, którego przygotowuję w Wielką Środę

Składniki: 1 kg filetu z łososia wraz ze skórą, po 2 łyżki soli, cukru trzcinowego, łyżki musztardy, (jeżeli mamy może być angielska musztarda w proszku), kieliszek wódki, pęczek koperku (duży pęczek) oraz cynamon

Łososia myjemy i suszymy, układamy w płytkim naczyniu skórą do dołu. W miseczce mieszamy wódkę, sól, cukier i musztardę. Tak sporządzona zalewą nacieramy dokładnie różowe mięso. Posiekanym koperkiem posypujemy łososia tak, aby był cały pokryty koprem. Filet odwracamy skórą do góry, owijamy naczynie folią spożywczą dociskając ją do łososia a na wierzchu dodatkowo kładziemy coś ciężkiego. Wstawiamy na trzy dni do lodówki. Po wyjęciu z lodówki, zdejmuję cały koper, ostrym nożem kroję łososia na plastry, układam na talerzu, posypuję świeżym posiekanym koprem, podaję z sosem przygotowanym ze śmietany (kubełek o pojemności 0,5 l) 2 łyżek chrzanu, połowy cytryny i siekanego kopru oraz trzech łyżeczek cukru.  Polecam ten sposób podawania łososia przygotowanego w domu, smak niebiański. Nauczyłam się przygotowywać to danie będąc w Szwecji i Norwegii.

Jest znakomite, dlaczego nie spróbować?

Polecam!

Smacznego!

Wasza Jadwiga

 

 

 

Kotek, Koteczek, Kot, Kocur, Kocurek, Kicia, jaki jest każdy wie, ale nie do końca, bo nie wszyscy wiedzą, że kot, kotek, koteczek jest zwierzęciem pełnym zagadek i tajemnic, a dla niektórych jest zwierzęciem magicznym. Pewnie dlatego czarownice kojarzono zawsze z kotami, najpewniej czarnymi na ramieniu. Oto, co wyczytałam w artykule Agnieszki Mazur „Puchały o kotach, kotkach, koteczkach”. Uważam, że warto przytoczyć obszerne fragmenty: ”… Większość badań wskazuje na to, że udomowienie kotów nastąpiło w Egipcie blisko sześć tysięcy lat temu. Od momentu, kiedy pierwszy raz weszły „na salony”, stały się symbolem piękna, gracji i tajemniczości. Egipcjanie uważali koty za zwierzęta, którym trzeba oddawać należytą cześć. Do tego stopnia, że jego zabicie oznaczało dla mordercy karę śmierci. Gdy kot umarł, jego właściciel golił brwi na znak żałoby, a ciało zwierzęcia poddawał mumifikacji. W średniowieczu, gdy Święta Inkwizycja walczyła z wszelkimi przejawami szatańskich działań, kot stał się odzwierciedleniem diabła, będąc jednocześnie nieodłącznym atrybutem czarownicy. W związku z tym na mocy prawa zwierzęta te sądzono i torturowano, po czym kończyły tak, jak i rzekome wiedźmy. Wraz z rozwojem cywilizacji koty zaczynały gościć w domach zwykłych śmiertelników, chociaż utarło się przekonanie, że te o czarnym umaszczeniu pomieszkują w chatach prawdziwych czarownic. Dziś czarne koty nikogo już nie dziwią, ale i tak czujemy się nieswojo, jeśli przebiegną nam drogę. Co jest tak niezwykłego w kotach, że traktujemy je nie jak zwykłe zwierzęta, ale raczej, jako „wyższe byty”?

Osoby mieszkające z kotem doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich pupile posiadają bardzo przydatną umiejętność – gdy któremuś z domowników dolega jakaś przypadłość, kot wchodzi w rolę „nadwornego” lekarza. Przy bólach menstruacyjnych zwykły mruczek kładzie się w dolnej części brzucha kobiety, działając tym samym jak rozkurczający termofor i uśmierzając ból. Przy bólu nerek kocur również wie, gdzie się ułożyć, by rozgrzać chore miejsce. No i jest jeszcze oczywiście charakterystyczne „ugniatanie” podłoża przednimi łapkami. Koty wykonują je niemal zawsze, gdy moszczą sobie miejsce do spania, ale zdarza się, że obejmują swoim masażem akurat to miejsce na naszym ciele, w które wszedł nerwoból. Naukowcy twierdzą, że kocie „znachorstwo” to po prostu rezultat wyczuwania przez zwierzę innej temperatury w miejscach dotkniętych chorobą. Sceptycy mówią z kolei, że to zwykły przypadek. A osoby znające ludowe mądrości wierzą, że kot po prostu wie, gdzie boli i pomaga domownikowi zwalczyć dolegliwość.

Nie od dziś wiadomo, że koty potrafią wyczuć nadchodzący kataklizm i uciec z miejsca znajdującego się w strefie zagrożenia. Nie znajdujemy ich wśród ofiar tsunami, trzęsień ziemi czy innych katastrof naturalnych. Zanim jeszcze sejsmolodzy lub inni specjaliści odkryją, że nadciąga nieszczęście, koty zdążą już ewakuować się z niebezpiecznej okolicy. Naukowcy tłumaczą te kocie umiejętności wyjątkowo wrażliwymi zmysłami, które zawczasu wyczuwają mikro drgania i jonizację powietrza. Takie wytłumaczenie w żaden sposób nie sprawdza się jednak w sytuacji, kiedy kot przeczuwa pożar, który ma się zdarzyć dopiero w przyszłości. Znane są przypadki, gdy kocice wynosiły swoje młode z budynku, który trawił ogień dopiero kilka dni później.

Zarówno specjaliści od feng szui, jak i radiesteci twierdzą, że kot działa lepiej niż różdżka przy poszukiwaniu szkodliwych dla człowieka żył wodnych. Wystarczy obserwować, gdzie zwierzę najczęściej przebywa, by wiedzieć, że w tym miejscu prawdopodobnie zbiegają się negatywne kanały. Kot wyjątkowo je lubi, z kolei pies będzie je omijał z daleka.

Większość właścicieli kotów wie, że nie musi się obawiać, iż padną ofiarą fałszywych przyjaciół. Gdy do naszego domu zawita osoba obłudna lub po prostu zła, zwierzę wyraźnie da nam do zrozumienia, że ten „typ” mu się nie podoba. Lepiej posłuchać jego opinii i oszczędzić sobie nieprzyjemności, które mogą wyniknąć z kontynuowania takiej znajomości. Kotom zdarza się czasem, że intensywnie wpatrują się w jeden punkt w mieszkaniu, choć tak naprawdę niczego tam nie ma. Ani gry świateł i cieni, ani muchy czy też falującej pajęczyny. Zdarza się, że obserwują ten sam punkt przez długi czas, nawet przez całe życie mogą zawsze w tym jednym miejscu zatrzymywać się na chwilę „refleksji”. Choć ludziom też zdarza się przecież zapatrzeć w siną dal i nie ma w tym głębszej filozofii, osoby wierzące w zjawiska paranormalne są przekonane, że kot konsekwentnie wpatrujący się w jeden punkt po prostu widzi ducha…”

Z kotami zaprzyjaźniła mnie moja córka. Wracając zza granicy przywiozła sobie kota, który w końcu wylądował u mnie w domu (zresztą jej pies też, a mały nie był znaczy pies nie kot, bo owczarek alzacki „kobietka”, jak dla mnie dama w każdym calu). Dzisiaj, gdy kotka Nara przeszła za tęczowy most dwa lata temu razem z Kuką sunią, w naszym domu przechadzają się dwie kocice, bardzo do siebie podobne Zara (starsza) i Nulka znacznie młodsza w towarzystwie Oskara – owczarka alzackiego. Koty toczą między sobą chwilowe walki wynikające raczej z zazdrości aniżeli zawiści, po czym układają się każda na swoim miejscu, lub czasowo okupują miejsce koleżanki. Obydwie chodzą swoimi drogami, są niezależne i żadne nakazy ich nie dotyczą. Chodzą gdzie chcą (po stole też) wylegują się tam gdzie chcą (na stole też), a jak chcą to leżą obie na mnie w dowolnym miejscu ugniatając najpierw miejsce, na którym chcą się wylegiwać. I nic a nic nie obchodzi je, że jest mi niewygodnie, przecież to nie jest ich problem. Tak ma być i już. Gdybym jednak chciała zmienić pozycję, o! Co to to nie, natychmiast obydwie łapą dają znać, że takiej umowy nie było, pazurki lądują na mojej ręce, nodze tam gdzie jest odkryta część mojego ciała. No cóż, w tej sprawie nie ma zgodności i obie „panie” lądują na podłodze.

Za to w sprawie kota doktora zgadzam się z panią Agnieszką Mazur-Puchała. Moje koty są najczulszymi lekarzami, grzeją moje obolałe kolana, łażąc po bolącym ramieniu (w lutym tego roku wykonałam przecież w lesie na śniegu i zamarzniętej kałuży salto dwa i pół obrotu Awerbacha w przód w pozycji łamanej, wynikiem, którego nie były wyrzucone przez sędziów szóstki, tylko naderwane przeze mnie rotatory mięśnia naramiennego), a skutki tego upadku odczuwam do dziś. Obie panienki zaledwie tolerują swoją obecność i traktują siebie nawzajem z pobłażliwym dystansem. Czasem tylko wstępują w nie chęci współzawodnictwa, wtedy biegają na wyścigi jedna górą po stole, oparciach kanap, foteli i co jest po drodze, natomiast druga biega po ziemi wykorzystując wszelkie zakamarki i drżyjcie pisaki, pióra, kartki, komputer, laptop i wszystko to, co na ich drodze się znajduje.  W lecie „dziewczynki” leżakują na werandzie mając do dyspozycji wszystkie poduszki, a także cały ogród, jednak ten muszą dzielić z dwoma psami, jako że wnuki mają też Jack Russell Terriera i ten goni koty z całą bezwzględnością. Teraz, gdy noce są chłodne taras nie jest już takim wymarzonym miejscem i „panny” wracają na noc do domu, moszcząc się w naszym łóżku najczęściej na moim miejscu, dla mnie pozostawiając nieco miejsca, abym mogła się wyspać w pozycji łamanej. Nie od dzisiaj wiadomo, że koty po to mają pana, a  ten ma duże wygodne (!) łóżko, aby koty miały gdzie spać. Przecież w nocy zmieniają około dwunastu razy swoje miejsce. Ot kocia filozofia.

Zara i Nulka, jako dwie indywidualistki nie jedzą tego samego żarełka, jedna lubi wyłącznie suchą karmę i wodę, druga zaś tylko puszeczki najchętniej Gourmeta, no cóż, państwo wiedząc o tym stosuje się do wymagań kocic. I jak widać, to kotki wymogły swoje prawa i przywileje na nas, a nie na odwrót i tak to już chyba będzie zawsze, ci, co mają koty wiedzą, o czym piszę.

A Wasze koty, czy też są” tylko” zwierzętami?

Życzę miłych wolnych świątecznych dni

Wasza Jadwiga

Jestem zapracowana w ogrodzie i widać to na moim blogu, ponieważ nie mam zbyt dużo czasu na przygotowanie kolejnych wpisów. Tym razem chcę pokazać mój ogród, który wygląda przepięknie. Zrobiłam trochę zdjęć, abyście mogli zobaczyć, co się działo w przyrodzie. Czereśnia majowa, zasadzona przeze mnie wiele lat temu, kwitła pięknie ,a teraz ma owoce. W związku z tym rano około piątej budzi mnie świergot ptaków: sójek, srok, szpaków, gołębi turkawek, wróbelków elemelków, drozdów, rudzików, a od czasu do czasu przychodzą wiewiórki. Tak, nawet sobie nie wyobrażacie jak pięknie wygląda wiewiórka jedząca czeresienki!

Kwitną bajecznie rododendrony fioletowe, karminowe, różowe i łososiowe. No i moja ukochana peonia drzewiasta. Kwitnienie zakończyły tulipany, których w tym roku było już nie setki a tysiące. Gospodarstwo Ogrodnicze pana Jacka Wiśniewskiego w Góraszce, u którego kupuję moje cebule i kwiaty było dumne. Cebulki posadzone na jesieni były piękne i jednorodne, a jak kwitły pokazywałam 4 maja w moim wpisie, kiedy również pokazałam Wam śnieg w ogrodzie. Cebule sprowadzane są z Holandii, a te, które zakupuję, są hodowane u nas, aby wiedzieć jak się sprawują w naszym klimacie. Chyba przez ten śnieg i temperaturę – 5 stopni moje wisterie sinensis, czyli glicynie nie kwitną. Cięłam je na początku marca, ponieważ cały luty temperatury były niesprzyjające cięciu i ciągle zapowiadano mróz. W końcu uzgodniłyśmy z Zosią W., że można ciąć. I wyobraźcie sobie, za kilka dni po tej morderczej pracy (było zimno, a wisteria rośnie dość wysoko nad ziemią, stąd wymagane były prace na wysokościach no i wspinanie na drabinę) był mróz -5 stopni, no raz ok, ale gdy za następne kilka dni pogoda powtórnie sprawiła psikusa wiedziałam, że w tym roku nici z kwiatów i trzeba będzie czekać do przyszłego roku. Zobaczymy!

Na miejsce przekwitłych tulipanów wysadziłam w tym roku ponad pięćset sztuk begonii semperflorens, czyli begonii stale kwitnącej, w kolorach białym i czerwonym. Kupiłam też fuksje,(ułanka, Fuchsia) które wiszą w amplach, ale nie tylko. W tym roku posadziłam również fuksje w skrzynkach i donicach na tarasie. Są piękne, delikatne w kolorze różowym. Jak zwykle w donicach na tarasie rosną zioła rozmaryn i oregano, natomiast lawenda, lubczyk i mięta w ogrodzie. Nie mam typowego warzywniaku, gdyż nasza działka jest leśną i ziemia jest raczej kiepska, pomimo tego, aby ją wzbogacić w zeszłym roku zamówiłam trzy samochody ciężarowe ziemi po 16 ton każdy i nawiozłam większą część. Tym niemniej nie wiem jak to się dzieje, tej nawiezionej czarnej ziemi jakby nie było, jakby wyparowała, a przecież osobiście plantowaliśmy, a była to robota mordercza. Stąd mój ogródek warzywny jest tylko w mojej wyobraźni, ale nie bardzo się tym przejmuję. Nie można mieć wszystkiego! Zioła w donicach wystarczą do bieżącego gotowania.

W tym roku pięknie kwitną bodziszki, czyli geranium w kolorach różowym i niebieskim, chabry i irysy. Ja czekam na hortensje, które odbiły i ciągną się w górę. Czy zakwitną nigdy nie wiem. Są bardzo kapryśne i nawet lekki mróz na wiosnę może im zaszkodzić. Aby nie było tak lekko i łatwo oraz jak w bajce, powiem Wam jedno: moje psy owczarek niemiecki i jack Russell terier postanowiły intensywnie pomagać przy ogrodowych pracach. Każdy pomaga jak umie, a oni kopią nam doły w różnych miejscach i są bardzo z tego rodzaju prac zadowoleni. Ja trochę mniej! Codziennie (prawie) zakopujemy dwa,  trzy doły, siejemy trawę, kładziemy plastikowe siatki i stawiamy donice z czymkolwiek pod warunkiem, że są ciężkie, aby ich nie mogli ruszyć, co oni tam szukają pod ziemią tego nie wiem, może skarby, o których nie mamy pojęcia? A te miny obrażone, gdy do nich przemawiam czułymi słówkami. Przecież oni chcą dobrze, tylko nam się nie podoba ich pomoc!!! Wcale!

W naszym ogrodzie każdy ma swój zakres prac: ja, jako projektant i nadzór budowlany, mój ślubny wykonawca wszystkich pomysłowych prac, wnuczek nadworny ogrodnik odpowiadający za koszenie trawy a Nuśka starająca się ogarnąć psie towarzystwo i dziury po nich zostawione. Cóż z tego, skoro towarzystwo jest rozpuszczone, ale nie można przecież krzyczeć, gdy patrzą na Ciebie takie psie oczy z zapytaniem: no, co ja Ci zrobiłem, no, co? Te parę dziurek, te dwa drapnięcia łapami, o to tyle hałasu?  No, więc nie krzyczymy, za to dwa łobuziaki robią hałas przy furtce, gdy ktokolwiek zadzwoni, wiemy od razu, że ktoś przyszedł, przyjechał, lub jest poczta. Poza tym „chłopaki” bardzo lubią szczekać na nasze koty i tak już jest, że koty wychodząc z domu zawsze sprawdzają czy w okolicy nie ma sprawców zamieszania, aby spokojnie wyjść poza parkan i spotkać się z innymi kotami. Całe szczęście, że nasz sąsiad ma Majkuna, lubi koty, więc nie przegania naszej księżniczki – dachowca burego, a ona bezczelnie wygrzewa się u Niego  na skalniaku, na największym kamieniu. Nie powiem wiele razy jest częstowana puszeczką gourmetu i z tego poczęstunku skwapliwie korzysta, paskuda. W domu ma to samo, ale z autopsji wiem, że u kogoś wszystko znacznie lepiej smakuje, nieprawdaż? Czasami odwiedza nas przyjaciel naszych kocic czarny przystojniak, który jest przyjmowany jak każdy gość, z należytym szacunkiem jak również poczęstunkiem. Drugi Sąsiad ma piękny ogród z wielkim oczkiem wodnym i tam spędza czas nasza młodsza kocica Nulka. Na nic prośby i groźby, kocie panny chodzą swoimi drogami, są indywidualistkami i nikt i nic nie jest w stanie im czegokolwiek zakazać. Na całe szczęście nasi sąsiedzi kochają zwierzęta, sami mają i psy i koty więc doskonale rozumieją wyprawy naszych wędrowniczek. Kiedyś kotki (obie wysterylizowane) miały na szyjach pozakładane obróżki czerwoną i niebieską, ale odkąd starsza zaczepiła się o rozwaloną siatkę w płocie a ja znalazłam jej obróżkę tam właśnie, obróżki zostały zdjęte. Nie powiem były zrobione z gumy, miały doczepione dzwoneczki, aby nie polowały z sukcesami na ptaszki, ale jednak uważam, że jest to niebezpieczne, trudno!  Wracając do naszego ogrodu. Dzisiaj zakupiłam naturalny nawóz granulowany i jutro będzie rozsypany na klombach i wokół tarasu oraz zasilę hortensje, które są tak samo żarłoczne jak datury. Ponieważ lubią wilgoć i kwaśną ziemię muszą dostawać, co najmniej raz w tygodniu nawóz do hortensji, który rozsypuje w ilości 2-4 łyżeczek wokół każdego krzewu.

W tym roku posadziłam dalie, których w moim ogrodzie ostatnio nie było, ale kupiłam je w Góraszce za namową pana Adama, zobaczymy, pokażę je, gdy zaczną kwitnąć w lecie. Osobną jest praca w ogrodzie mojego Taty, gdzie też trzeba było wykonać ogrom prac, ale z nimi też sobie poradziliśmy, tulipany wykopane, wszystko wypielone nowe kwiatki posadzone, pozostaje tylko podlewanie. W przyszłym tygodniu czeka mnie ponowna jazda do Góraszki w celu zakupienia kwiatów do donic, w których wczesną wiosną posadziłam bratki. Dzisiaj bratki, choć jeszcze ładne, to jednak powinny być przesadzone w inne miejscach tak, aby w donicach znowu były kolorowe może pelargonie?  Jeszcze nie wiem, jakie kwiatki wybiorę, bo dopiero patrząc na łany kolorowych kwiatów w ofercie zdecyduję, co jeszcze będzie rosło u nas w ogrodzie. Najgorszym momentem dla mnie w Góraszce jest podjęcie decyzji, ponieważ w tych ilościach właściwie mogłabym mieć wszystkie kwiaty, ale jak już napisałam, nie można mieć wszystkiego, kwiatów też…

Serdecznie wszystkich czytaczy pozdrawiam, życzę wspaniałego nadchodzącego weekendu  i do usłyszenia!

Wasza Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.