Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Kazimierz Prędki’

Urodzony 3.04.1935 r w Chołowiczach, na wsi w powiecie  mińskim, położonej  nad rzeką Dźwinossą, dopływem Wilii, pomiędzy miejscowościami Borysowem i Mołodecznem.

W dniu 1 września 1939 r. Niemcy zaatakowały Polskę od zachodu, zaś   17.09.1939 r.od wschodu Sowieci. Na wschodnie tereny Rzeczypospolitej Polskiej wkroczyła Armia Czerwona realizując ustalenia zawarte w tajnym protokole paktu Ribbentrop-Mołotow, łamiąc polsko-sowiecki pakt o nieagresji.

Skutkiem działań sowieckich była masowa wywózka ludzi z tamtych terenów najczęściej na Syberię, Kazachstan.

Tadeusz Lachman ojciec Ryszarda został aresztowany (pracował w policji) i wywieziony do Murmańska,. Matka Michalina wraz z synem ciotką i swoją matką zostały wywiezione transportem do Kazachstanu. Tam były przez całą wojnę, do Polski powróciły jednym z pierwszych transportów repatriacyjnych.  Trudniej było z ojcem, -uciekł z Murmańska i zgłosił się do armii Gen. Andersa,  z którą przeszedł cały szlak bojowy.  Zdemobilizowany w Londynie, po wojnie natychmiast powrócił do Polski do rodziny mieszkającej w Miechowie.

Szkołę podstawową i liceum Ryszard ukończył w Miechowie. Uwielbiał matematykę i fizykę, rozwiązywanie wszelkich zadań było jego pasją. Z łatwością dostał się na Politechnikę Krakowską – Wydział Samochodów i Ciągników. Po studiach dostał nakaz pracy w Zakładach Mechanicznych „Ursus” koło Warszawy. Tam też zamieszkał. Był niespokojnym duchem, w ramach relaksu zgłosił się do pracy społecznej do sekcji badmintona  TKKF  w ZM Ursus w Ursusie, która bardzo prężnie działała. Największe sukcesy odnosili w niej małżonkowie Zdzisława i Kazimierz Prędcy oraz ich syn Jacek.

Ryszarda poznałam podczas pierwszego Krajowego Zjazdu Delegatów Polskiego Związku Badmintona, który odbył się w dniu 7.11.1977 r.  Rysiek został członkiem Komisji Propagandy, której przewodniczył Stefan Rzeszot.

W 1981 r. kolejny zarząd powołał Go na funkcje wiceprezesa do spraw sportowych, zaś 1985 wybrany do zarządu PZBad na funkcję wiceprezesa ds. propagandy, którą piastował przez wiele lat.

Z Zakładów Mechanicznych Ursus przeszedł do pracy w Mazowieckim Ośrodku Badawczym z siedzibą w Kłodzienku, a stamtąd do Wydawnictwa Naukowo Technicznego.

W Państwowych Wydawnictwach Naukowych pracował jako kierownik działu technicznego. Pracując w Wydawnictwie Sport i Turystyka na stanowisku kierownika działu wydał książkę Badminton, której autorami są Ryszard Lachman-Andrzej Szalewicz. Jako wice prezes do spraw propagandy wiedział, jak ważna jest praca wydawnicza, szkoleniowa i współpraca z dziennikarzami. Ryszard Lachman przekonał COS SPORTFILM do realizacji trzech filmów szkoleniowych Badminton – trening specjalistyczny (w dwóch częściach), i Badminton-sędziowanie. Był również współautorem książki Z rakietą w ręku – autorzy Andrzej Person, Ryszard Lachman, Jerzy Zieliński.

Cały czas spotykał się z dziennikarzami, Zdzisławem Zakrzewskim z Krzysztofem Wyrzykowskim, obaj TVP, z Januszem Kalinowskim (Kurier Polski), z którym zorganizowali kilkanaście edycji mistrzostw Polski dziennikarzy w badmintonie. Kolejna kadencja zarządu rozpoczęła się w 1988 r, a Ryszard w dalszym ciągu przewodniczył komisji propagandy.  

Ryszard pokochał badminton nie tylko jako działacz. Był zawodnikiem grającym w różnych turniejach: w 1973 r w Świeradowie zdobył złoty medal i I miejsce w kategorii 41-45 lat, wysokie miejsca zajmował grając w turniejach amatorów (1979-1989) pod patronatem gazet takich jak Kurier Polski czy Życie Warszawy.

W IMP Weteranów odbywających się w  1998 r. i 1999 r. w Słupsku Ryszard grał w kategorii od 60 lat zajmując pierwsze miejsca.

W 2001 r grał w  IMP Weteranów wygrywając swoja grupę wiekową.

Po raz ostatni widziałam Ryszard na kortach w hali sportowej w Zielonce w roku 2017. Dokładnie pamiętam Indywidualne Mistrzostwa Polski seniorów weteranów) i dwóch wielce szanownych starszych panów grających debla Jerzego Grzybowskiego i Ryszarda Lachmana. Już wtedy bardzo chorował. Pomimo tego  przyjechał taksówką na swój finałowy mecz dokładnie na wyznaczona godzinę. Byli w stałym kontakcie telefonicznym Ryszard i jego partner deblowy Jerzy. Zagrali świetny mecz, Ryszard ubrał się, zamówił taksówkę i pojechał z powrotem do domu. To był jego ostatni pojedynek badmintonowy.

Jego zdrowie ciągle się pogarszało, lecz mimo to często rozmawialiśmy telefonicznie. W listopadzie 2019r. zaprosiliśmy na otwarcie wystawy Z badmintonem przez wieki. Był bardzo szczęśliwy, że mógł być obecny w gronie działaczy rodziny badmintonowej . Jak zwykle z fasonem zajechał pod Centrum Olimpijskie w Warszawie zamówioną taksówką.

Prowadząc spotkanie zarówno Andrzej Szalewicz jak i ja wspominaliśmy lata pracy jakie wspólnie z koleżankami i kolegami spędziliśmy w badmintonie.

Pierwsza zaczęłam swoje wspomnienia od przedstawienia człowieka, który uczył mnie tajników badmintona, od Pana Ryszarda Lachmana. Tak od Pana Ryszarda zawsze uśmiechniętego, życzliwego, Człowieka pomocnego wszystkim, Gentlmena w każdym calu, inaczej nie mogłam.

Panie i Panowie przedstawiam Wam Mojego tutora Pana Ryszarda Lachmana i popłynęła jedna z pierwszych opowieści tego wieczoru.

Ryszard Lachman Centrum Olimpijskie 24 listopada 2019 r.

Gośćmi naszego spotkania był były Prezydent Europejskiej Unii Badmintona Badminton Europe pan Torsten Berg i jego żona Vera oraz aktualny wice prezydent Europejskiej Unii Badminton BEC i jednocześnie wice prezydent Światowej Federacji Badmintona Joao Matos.

Za swoja prace na rzecz badmintona był odznaczony Meritorious Service Award International Badminton Federation 1997 (BWF), medalem Polskiego Związku Badmintona 1991, złotą odznaką Polskiego Związku Badmintona 1995.

Ryszard zmarł w dniu 29.10.2020 r.

Rysiu, nie ma Ciebie wśród nas, odszedłeś, ale Twoja dobroć i życzliwość pozostała z nami.

Ceremonia pogrzebowa odbędzie się w Warszawie  w dniu 6.11.2020r. o godz.11.00 -Dom Pogrzebowy na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach 

Spoczywaj w pokoju R.I.P

Szkoliliśmy sędziów, odbywały się dla nich kursokonferencje prowadzone przez wykładowców zagranicznych, z jednoczesną częścią praktyczną, którą było prowadzenie meczy podczas międzynarodowych zawodów a obserwatorami ich pracy byli ci sami zagraniczni wykładowcy. Na zakończenie takiego szkolenia odbywało się krótkie omówienie pracy sędziowskiej oraz wskazanie najczęstszych błędów.  Kilka razy w Polsce gościł Frank Wilson z Anglii, Owe Wikstrom- vice Prezydent Europejskiej Unii Badmintona EBU w owych latach ze Szwecji, którzy szkolili naszych sędziów prowadzących oraz sędziów liniowych a także udzielali dokładnych informacji dotyczących pracy sędziów na stanowisku sędziego głównego, jego obowiązków i wymogów, jakie musi spełniać.

Aby zorganizować Drużynowe Mistrzostwa Europy gr B w roku 1985 należało wystąpić do Europejskiej Unii Badmintona kilka lat wcześniej z taką aplikacją (wnioskiem). We wniosku należało określić kilka zdawałoby się prostych informacji a mianowicie, termin, (ten był prosty do określenia trzeci tydzień stycznia w latach nieparzystych: i tak 1979 Klagenfurt Austria, 1981 Sandefjord Norwegia, 1983 Bazylea Szwajcaria i 1985 Warszawa) miejsce zawodów, he he, konia z rzędem temu, kto by wiedział czy obecne szefostwo (to był rok 1982) wynajmie nam halę MZKS Mera, przecież w naszej rzeczywistości jeden telefon osoby „postawionej wyżej” mógł zmieść wszystkich pracowników, a co dopiero osoby zarządzające halą Mery. Ale na to też znaleźliśmy sposób. Rzeczywistość, w której przyszło nam żyć powodowała, że z konieczności szukaliśmy rozwiązań irracjonalnych, które dla nas były proste, jasne a nawet stawały się oczywiste. Stare powiedzenie Polak potrafi w latach osiemdziesiątych (zresztą w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w Polsce nabrało innego znaczenia). Umieliśmy rozwiązać prawie każdą durną akcję, lub zapis w regulaminach, umieliśmy ominąć przepis i to, co dało się ominąć, umieliśmy wymyślić sposób na to, co było praktycznie nie do rozwiązania. Tak było również w przypadku hali Mery. O tym napiszę osobny post ponieważ jest to bardzo ciekawa historia.  Muszę wyjaśnić jedną sprawę, hala MZKS Mera mieściła się wówczas przy ul. Bohaterów Września 6a obecnie Bitwy Warszawskiej.  Była to hala klubowa, tenisowa, z trzema kortami tenisowymi wyłożona zielona wykładziną kortową? A może podobną do niej, w każdym bądź razie trenowali na niej zawodnicy klubowi oraz kadra narodowa tenisa. Rozgrywali tam swoje pojedynki prominentni dygnitarze owych czasów. To takie eleganckie grać z innymi biznesmenami w tenisa, więc na Merę przychodziły różne znane osoby. Nie mam do nich oczywiście o to pretensji, gdyż dzięki nim hala była w miarę czysta, oraz „zadbana” jak na tamte czasy, niestety z wyjątkiem sanitariatów(, ale czy wiecie, że  niedawno odwiedziłam ten obiekt, przygotowując ten wpis chciałam pokazać halę, robiłam zdjęcia obiektu, byłam też w WC, i tu muszę stwierdzić, że niestety nic się nie zmieniło, nasza piękna hala tenisowa w zakresie sanitariatów wygląda tak samo jak w latach osiemdziesiątych!). Wracamy do roku 1982. Podczas jednej kolejnej wizytacji zauważyliśmy, że na hali jest stosunkowo ciemno, pali się mało żarówek a wielkie trójkątne okna znajdujące się w krótszej części ścian a także wszystkie okna umieszczone w dłuższych ścianach nie są zasłonięte, co dyskredytuje halę w oczach każdej komisji technicznej zatwierdzającej obiekt do gry w badmintona. O ile z oknami trójkątnymi nie widziałam problemu o tyle szereg okien w dwóch dłuższych ścianach był problemem. Ale jako się powiedziało Polak potrafi. Zadzwoniłam do kolegów z łódzkich klubów, czy któryś nie zna jakiegoś dyrektora z łódzkiej fabryki materiałów. Wiesiek Świątczak znał. Pojechałam do Łodzi na umówione spotkanie, po wypiciu kawy (kawa była na przydział i była oczywiście rarytasem), ale ja miałam ze sobą aromatyczną paczkę, gdyż zawsze kupowaliśmy w PEWEX-ie kilka paczek, aby mieć „na wszelki wypadek”. Podczas załatwiania spraw posiadanie kawy i wręczenie jej sekretarce zawsze otwierało nam drzwi szerzej i serdeczniej. Po kawie można było przejść ad rem. W krótkich żołnierskich słowach wyjaśniłam, jakie mamy problemy z oknami na hali „Mery” i poprosiłam dyrekcje, aby nam pomogła rozwiązać problem z uzyskaniem materiału na ich zasłonięcie. Okazało się, że jest brązowa flanela gruba i nieprzezroczysta rodzaj materiału nazwanego „baja”, na którą dzisiaj bym nawet nie spojrzała, jednak w roku 1981 lub 1982 już dokładnie nie pamiętam była pięknym, miękkim grubym materiałem, z którego można było uszyć zasłony. Cóż z tego materiał mogłam nabyć w ilości reglamentowanej niestety, czyli dwie ściany okien trójkątnych mogły być zasłonięte, ale to było wszystko, co wielka wytwórnia materiałów w Łodzi posiadała. Nie było szans na więcej. Trudno, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, te słowa pochodziły z jakiejś przedwojennej piosenki, ale ponieważ były życiowe, często się do nich odwoływałam. Postanowiłam dokonać zakupu od ręki. Hi hi hi. Od ręki! Nie można od ręki, usłyszałam słowa dyrekcji. Znaczy jak nie można, noooooo, trzeba złożyć zamówienie, na takie dictum to ja byłam przygotowana, zamówienie miałam napisane na druku firmowym, w czterech egzemplarzach, opieczętowane pieczątkami firmowymi, sekretarza, czyli moją, głównego księgowego z podpisem in blanco oraz pieczątką okrągłą tak zwana bankową, bez której Bank nie respektował naszych przelewów lub czeków. Należało tylko wstawić ilość metrów. Dyrekcja miała oczy okrągłe ze zdziwienia, że jakaś sekretarz z jakiegoś marnego związku wozi ze sobą biuro. A jak inaczej? Magazynier zmierzył posiadana ilość towaru, wpisaliśmy do zamówienia i ustaliliśmy sposób dostarczenia materiału do Warszawy. Ja nawet byłam chętna zabrać ten towar ze sobą, ale dyrekcja poinformowała mnie, że te bele będę ważyły ponad tonę. Tonę? Hm, to może jednak waszym transportem towarzyszu Dyrektorze, bo ja nie mam samochodu a zresztą słaba kobietka ze mnie i nie dam rady tego zapakować. No tak. Ustaliliśmy resztę szczegółów w tym również i ten, że firma nie ma szwaczek i nie może obszyć nam zasłon, wiec musimy sami sobie tę sprawą załatwić. No, ale mając materiał łatwiej jest znaleźć krawcową. Żona jednego z naszych sędziów, Zdzisława Zawadzkiego pracowała w spółdzielni krawieckiej „Wspólna Sprawa”. Telefon do Zdzisława, jego żony, jej przełożonego wyjaśniający całą sprawę konieczności obszycia zasłon na halę Mery, przekonanie, że takie zlecenie to czysty biznes dla Spółdzielni, bo skoro nie ma materiałów na rynku polskim, ( ale za to istniało Ministerstwo Gospodarki Materiałowej przy ul. Wspólnej i ilekroć dzwoniłam do mojej przyjaciółki Baśki, magister inżynier architekt i pani telefonistka z centrali tegoż ministerstwa zgłaszała się pełną nazwą: Ministerstwo Gospodarki Materiałowej, zawsze cisnęło mi się na usta pytanie, po co istnieje takie ministerstwo skoro nie ma na rynku nijakich materiałów, nie tylko, że budowlanych, ale i materiałowych!!!) to dla Spółdzielni zlecenie prostego obszycia brytów jakimkolwiek materiałem i umieszczenie w nim stosownych kółek do zawieszenia tej materii na oknach jest interesem, bo my zapłacimy, Spółdzielnia wykona miesięczny plan i wszyscy będą zadowoleni. Kierownik lubił sport, i Rodzinę Zawadzkich, więc łatwo dał się namówić. Jakiś czas później dostałam telefon od pana kierownika badmintona z zapytaniem, co ma zrobić, bo pod ich Spółdzielnią stoi samochód ciężarowy z belami materiały a on nie wie, co i jak. A ja na to spokojnie, to jest materiał na te zasłony do okien na Hali Mery, o których rozmawialiśmy. Coooooooo? Wyrwało się kierownikowi, tyle? Tak, tyle, przecież ja panu podałam szerokość i wysokość zasłon oraz ilość brytów, z których ma się składać jedna zasłona. No tak…, ale… Panie kierowniku, ja ten materiał znalazłam w Łodzi, pan jesteś szefem Spółdzielni, ja musze mieć zasłony, pan wykonany plan, my będziemy mieli uszyte zasłony zresztą nie dla Polskiego Związku Badmintona tylko dla Hali Mera, więc się dogadajmy. Ale tego jest tyle. Panie kierowniku, to nie jest materiał na moja suknię ślubną, on jest tylko na zasłony, w kolorze brudno brązowym, połóżcie go do waszego największego magazynu i będziecie szyli po kolei, bryt po brycie. Cisza, muszę się zastanowić, dobrze bardzo proszę, to ja mam zadzwonić, czy pan zadzwoni? Zadzwonię, och jak miło, serdecznie panu dziękuję, pan to jest taki życzliwy człowiek dla tego badmintona.  Łup, usłyszałam odkładaną słuchawkę.  Zadzwonił za godzinę i poinformował mnie, że wszyscy pracownicy spółdzielni nosili te bele, i że oni to obszyją, ale ja muszę znaleźć materiał do obszycia tych zasłon. Następnego dnia pojechałam do pana kierownika, wzięłam kawę, plan okien Hali Mera wyliczony i wyrysowany przez Andrzeja Szalewicza i Julka Krzewińskiego i z uśmiechem na ustach wkroczyłam do sekretariatu. Pani otrzymał czekoladki i nieśmiertelną kawę, ja zostałam poproszona do gabinetu, gdzie czekał na mnie pan Kierownik. Spotkanie przebiegło w miłej atmosferze, dogadaliśmy się, że skoro ja nie mam materiału do obszycia zasłon a pan kierownik ma jakąś ceratę lub też materiał skóropodobny, to oni zużyją ten materiał, obszyją zasłony wykonają metalowe uchwyty tak żeby można było zasłony powiesić. Tutaj należy się jedno drobne wyjaśnienie. Okna na Hali Mera nie były znormalizowanymi oknami. Ich wysokość kształtowała się od dwóch do dziewięciu metrów wysokości o długości około dwudziestu pięciu metrów. Jedno okno miało szerokość około 90 – 100 cm. Szycie zasłon musiało być dostosowane do szerokości pojedynczego okna i jego wysokości. Nie powiem, aby praca ta była łatwa. Wymagała pomysłowości a także uruchomienia wyobraźni. Tej nam nie brakowało! Okna trójkątne miały już swoje zasłony, zaś pozostałe okna przez pierwsze lata były zasłaniane zwykłą folią ogrodniczą w kolorze czarnym, zdobywaną poprzez nasze znajomości w warszawskim Pegeerze Mysiadło.

Czy wiecie, że tak bardzo polubiliśmy się z panem Kierownikiem, że z Jego inicjatywy Wspólna Sprawa uszyła dla naszych sędziów pierwsze garnitury sędziowskie, granatową marynarkę i szare spodnie a dla pań granatową marynarkę i szarą spódnicę. Zresztą w tym właśnie stroju jestem sfotografowana na zdjęciu z małą Magda Ozga. Materiał jak zwykle był załatwiany po znajomości, ale tu tym razem należą się słowa podziękowania dla Pana Kierownika Wspólnej Sprawy, bo to przecież była wspólna sprawa, nas badmintonistów i „Wspólnej Sprawy”. Przez wiele lat koledzy z innych związków sportowych zwracali uwagę na elegancki ubiór naszych sędziów i organizatorów z podziwem pytając jak wy to załatwiliście, garnitury dla sędziów, w dzisiejszych czasach. Tak załatwiliśmy, tylko za te garnitury płacili zainteresowani, nikt nikomu nic nie dawał, a garnitury używane były przez nas chyba przez kolejne dwadzieścia lat.

Cdn.

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.