Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Jerzy Dołhan’

Aby dobrze przygotować zawodników do sezonu, który w badmintonie rozpoczynał się we wrześniu i trwał do maja następnego roku potrzebne były zgrupowania krótsze i dłuższe, konieczne było zgrupowanie lecznicze (na te jednak początkowo pieniędzy nie mieliśmy), starty w zawodach oraz szkolenie i doszkalanie trenerów. W miarę posiadanych środków staraliśmy się tak zorganizować okres letni tak, aby kadra narodowa miała zgrupowanie w górach oraz trzytygodniowe zgrupowanie bezpośrednio przygotowujące do sezonu, a więc zajęcia specjalistyczne na hali, szkolenie techniki, gry. W latach osiemdziesiątych wybór nasz padł na Suwałki. Dlaczego właśnie Suwałki?

Odpowiedź była prosta, w Suwałkach  znajdowała się nowo wybudowana Hala OSiR, na której były wymalowane korty do badmintona, tak, że można było odbyć trening techniczny, mecze a także pobiegać w terenie na tyłach hali, gdzie jak okiem sięgnąć rozciągały się pola. Poza tym niedaleko hali znajdował się stadion lekko atletyczny i tam można było odbyć trening szybkościowo wytrzymałościowy. Przy hali stał hotel Hańcza, co bardzo ułatwiało sprawę i rezerwując halę i hotel mieliśmy pewność, że w lecie będziemy mieli gdzie trenować. Pamiętajmy, że wtedy badminton nie był dyscypliną przygotowującą się do Igrzysk Olimpijskich a więc nie mieliśmy szans na korzystanie z takich sportowych ośrodków jak COS OPO Spała, COS Giżycko, COS Cetniewo, COS Zakopane, COS Wałcz, czy COS Wisła. Do COS Spała trafiliśmy ładnych kilka lat później i tylko, dlatego, że dyrektor tego ośrodka był naszym znajomym, który ukochał sport a w nas zobaczył potencjalnych partnerów dobrej roboty.

Suwałki posiadały jeszcze jedna zaletę, a mianowicie dyrektor hali pan Lech Nowikowski był wielkim fanem badmintona i zaraził prawie wszystkich swoich pracowników tym hobby. Od roku 1975 na hali grano w badmintona, a w okresie późniejszym namalowano linie boisk badmintonowych.  Aby było jeszcze fajniej na miejscu okazało się, że ówczesny prezydent miasta oraz dyrektor wydziału sportu Urzędu Wojewódzkiego też lubią grać w badmintona, czyli znaleźliśmy całkiem przypadkowo bazę dla naszej dyscypliny dalekood Warszawy, a warunki, jakie tam znaleźliśmy jawiły nam się wspaniale. Hala i hotel, czego więcej potrzeba. Odbyłam jazdę PKS-em do Suwałk, (wtedy nie miałam jeszcze własnego samochodu) a spraw do uzgodnienia z władzami miasta i hali było sporo do załatwienia. Jadąc do Suwałk nie wiedziałam, że w roku 1976 w turnieju wojewódzkim TKKF startowali suwalscy zawodnicy w tym Alicja Regucka i Lech Nowikowski oraz W. Letkiewicz, J. Dudek, J. Łaniec, B. Lamirowski, i G. Maleszewski. Suwalczanom pomagał wtedy Lesław Markowicz zawodnik KKS Warmia Olsztyn, jeden z najlepszych w owym czasie w Polsce. OSiR Suwałki był zarejestrowaną sekcją badmintona w Okręgowym Związku Badmintona w Olsztynie ( 1980 r).

Jedno, co wiedziałam to to, że w terminie 10-29 sierpień musimy mieć zgrupowanie, aby występy na zawodach międzynarodowych w pierwszej połowie sezonu były udane, ale też, aby nie było kompromitacji na naszych listopadowych mistrzostwach międzynarodowych w Warszawie. Tym bardziej, że Ryszard Lachman nasz wice prezes ds. propagandy, (taką miał funkcję w Zarządzie Związku) po rozmowach z TVP powiedział, że transmisja z zawodów badmintonowych weszła do ramówki i jest prawie pewna. No cóż, nie mieliśmy prawa nie wierzyć Ryśkowi oraz Zdzisławowi Zakrzewskiemu naszemu zaprzyjaźnionemu telewizyjnemu sprawozdawcy Redakcji Sportowej.

Trzeba było sumiennie przygotować się do sezonu. Spotkanie z działaczami OSiRu było bardzo miłe i szybko doszliśmy do porozumienia. Termin został zaklepany, choć początkowo było trochę kłopotów z koszykarzami Legii Warszawa, którzy w tym samym czasie planowali swoje zgrupowanie na hali. Ten problem postanowiliśmy rozwiązać pokojowo będąc na miejscu i uzgadniając godziny treningów tak, aby obie dyscypliny, zawodnicy i trenerzy mogli zrealizować swoje plany szkoleniowe. Zresztą zaprzyjaźniliśmy się z zawodnikami koszykówki i często wyzywaliśmy ich na pojedynki badmintonowe, było dużo zabawy i śmiechu i to pozwalało nam zbudować fajne relacje z renomowanym zespołem.

Badminton w Suwałkach rozwijał się szybko i w roku 1984 został założony okręgowy związek badmintona z siedziba w Suwałkach, prezesem został Lech Nowikowski a członkami zarządu byli R. Truszkowski, J. Taudul, G. Chodkiewicz, G. Maleszewski, , A. Tobolski, M. Litwiniuk. Trzy kluby utworzyły ten właśnie okręg a były to LZS Suwałki (na bazie sekcji OSiRu), RKS Ruciane Nida i LZS Świętajno Olecko. Warto odnotować również działalność sekcji „Magistratus” przy Urzędzie Miejskim w Suwałkach, gdzie badmintona uczyli się i z powodzeniem grali członkowie władz miejskich. W tej sytuacji należało zorganizować kolejny kurs instruktorski, który prowadził Lesław Markowicz, a
uprawnienia zdobyło 18 instruktorów i 20 sędziów. Badminton w Suwałkach trafił na podatny grunt, ludzie pokochali tę dyscyplinę sportu a my działacze związkowi staraliśmy się robić różne akcje na rzecz miasta i jego mieszkańców. Zresztą o tym napiszę jeszcze. Czy możecie sobie wyobrazić jak wielkimi pasjonatami byliśmy skoro przekonaliśmy Rodzinę Jurka Szulińskiego do przeprowadzki z Bukowna do Suwałk, gdyż Jerzy był trenerem a Suwałkom bardzo potrzebny był dobry trener. Nie dość, że Jurek był trenerem badmintona, to jego żona Jadzia była też instruktorem badmintona a jedyny syn planował studia na AWF (dzisiaj jest dyrektorem szkoły SP 10 w Suwałkach). Rodzina Szulińskich przeniosła się w latach osiemdziesiątych do Suwałk i od tamtej pory kilkukrotnie już dobyła tytuł Drużynowego Mistrza Polski, a zawodnicy klubu należą do czołówki Polski i świata. Michał Łogosz, Joanna Szleszyńska, Jacek Niedźwiedzki to tylko kilka nazwisk z licznej plejady zawodników wychowanych w Suwałkach, nazwiska o których warto wspomnieć w kontekście startów w mistrzostwach świata i Europy.(ale osoby o których wspomniałam znacznie później zostały wysokokwalifikowanymi zawodnikami).

Tam właśnie w roku 1982 zrobiliśmy zgrupowanie, a ja w tych trudnych czasach podjęłam się funkcji kierownika zgrupowania, na które zaprosiliśmy następujących zawodników kadry narodowej z całej Polski:

Zawodnicy: Jarosław Bąk, Kazimierz Ciurys, Jerzy Dołhan, Grzegorz Olchowik, Stanisław Rosko, Ewa Rusznica, Bożena Wojtkowska, Barbara Zimna, Iwona Karwowska,  Marzena Rogula, Bożena Siemieniec  – LKS Technik Głubczyce, Sławomir Dadas- Wilga Garwolin, Elżbieta Grzybek i  Jacek Hankiewicz, Janusz Czerwieniec- Kolejarz Katowice, Małgorzata Kowina- GHKS Bolesław Bukowno, Jacek Prędki -RKS Ursus Warszawa, Brunon Rduch- KS Unia Bieruń Stary, Grzegorz Sawicki, Piotr Sobotka – KS Warmia Olsztyn, doktor Andrzej Morliński, trenerami byli Ryszard Borek – trener kadry narodowej i Jan Cofała KS Kolejarz Katowice. Wyobraźcie sobie, że w stanie wojennym zaprosiliśmy trzy osoby z Anglii Mike’a Harvey’a –trenera, Barrie Burns’a i Debbie Buddley zawodników, i o dziwo otrzymaliśmy zgodę oraz wizy na ich przyjazd. Był to dla nas bardzo ważny kontakt, gdyż Anglicy byli niedoścignionymi mistrzami gry w badmintona a nam potrzeba było kontaktów ze światowym badmintonem.  Mając potwierdzenie ich przyjazdu zaprosiliśmy jeszcze kilka osób w tym Jerzego Szulińskiego oraz B. Flakiewicz  trenerów do udziału w zgrupowaniu. Poza tym udało mi się załatwić magnetowid wraz z obsługą ze Sportfilmu, tak, że materiał szkoleniowy z tego zgrupowania mógł być nie tylko nagrany, ale też kopiowany i przekazywany do klubów. Za tę sprawę odpowiadał Janusz Jagiełlo, zaś Maciej Pietrzykowski pojechał z nami w charakterze masażysty.

Teraz gdy piszę te wspomnienia sprawy wyglądają na proste, łatwe  i  przyjemne a także bezproblemowe, ale wtedy tak to nie wyglądało. Dlaczego pozwalano nam na trochę więcej niż innym? Z perspektywy lat mogę ocenić, że nigdy w naszych ocenach nie kłamaliśmy. Na spotkania do GKKFiS chodziliśmy dobrze przygotowani, Andrzej prezes związku załatwiał sprawy prosząc o wszczęcie procedur, a po jego wyjściu z gabinetu urzędnika ja przychodziłam i kontynuowałam sprawę tak jak byśmy z Andrzejem się umawiali, jak byśmy używali telefonów komórkowych przekazując sobie wiadomości, choć jak wiemy telefonów takich nie było. Postrzegano nas, jako solidnych partnerów wykonujących dobrze swoją pracę. Zresztą w kwietniu 1982 r wystartowaliśmy w Mistrzostwach Europy seniorów, które odbyły się w Boblingen koło Stuttgartu. Nie obiecywaliśmy wielkich fajerwerków, tylko spokojnie ustaliliśmy plan docelowy imprezy, jakim było wygranie grupy i awans do grupy wyższej. Dokonaliśmy tego wygrywając 4 : 1 z Węgrami (mecze wygrali Bożenka Wojtkowska w singlu, Jerzy Dołhan i Staszek Rosko w deblu, Jurek Dołhan i Ewa Rusznica w mikście i Ewa Rusznica/Bożena Wojtkowska w deblu kobiet., z Belgami wygraliśmy 3:2 (mecze wygrali Bożenka Wojtkowska, Ewa Rusznica /Bożena Wojtkowska, i Jurek Dołhan/Ewa Rusznica, ostatni mecz z Finlandią wygraliśmy 3:2, a mecze dla nas wygrali Bożenka Wojtkowska, Ewa Rusznica/Bożena Wojtkowska, Jurek Dołhan/Ewa Rusznica, w ten sposób wygraliśmy swoją grupę i kolejny mecz barażowy z Norwegią o wejście do grupy wyższej wygraliśmy również a mecze dla nas wygrali Bożenka Wojtkowska, Ewa Rusznica/ Bożena Wojtkowska, i Jurek Dołhan/Ewa Rusznica. W ten sposób wykonaliśmy ustalone dla nas zadanie sportowe. Tak, tak ustalano nam zadania i biada temu, kto ich nie wykonał, na rok następny kasy mieli mniej.

Nam jakoś się szczęściło, ale chyba, dlatego, że realnie ocenialiśmy siłę naszej reprezentacji a także nie mówiliśmy o fantasmagoriach tylko rzetelnie pokazywaliśmy nasze szanse np. mówiąc, że tym razem w turnieju indywidualnym nie osiągniemy sukcesów, gdyż w pierwszych grach trafiamy na rozstawionych zawodników. To zjednywało nam przychylność ludzi pracujących w Urzędzie. Łatwiej wtedy było załatwiać takie sprawy jak zaproszenie na zgrupowanie odbywające się w stanie wojennym dla zagranicznych zawodników i trenera uzasadniając konieczność pracy z najlepszymi.

Wracając na chwilę do tego zgrupowania. Czy wiecie, że wtedy obowiązywały kartki na żywność? Tak, w sporcie ( poza ośrodkami COS) nie mieliśmy dodatkowych przydziałów i byliśmy tak samo traktowani jak inni obywatele. Poprosiłam uczestników naszego zgrupowania, aby zabrali połowę kartek do Suwałk abym mogła załatwić przydział mięsa dla hotelu. Nie powiem, zabrali te świstki, tylko tyle, że przydziału mięsa nie dostaliśmy. Za nic. Zatrzymano wszelkie przydziały i posiadanie kartek nic nam nie pomogło. Wtedy mocno zdesperowana, w pierwszym dniu zgrupowania odbyłam szybką naradę ze wszystkimi uczestnikami i przedstawiłam sytuację. Czy wiecie, że wszyscy zawodnicy i trenerzy jak jeden mąż zdecydowali, że pomimo tego zostajemy i będziemy pracowali w ramach założonych planów zgrupowania? W tej sytuacji, ja obiecałam, że zrobię wszystko, aby zawodnicy przynajmniej mieli świeże warzywa, owoce, mleko. A nasze menu? Było bardzo nieskomplikowane: na śniadanie kluski z jajkami, lub omlety, jeżeli dojechało mleko, na obiad zupa i naleśniki, a na kolację kopytka lub leniwe, sałata, jabłka, arbuzy, lub kluski ze słoninką, a następnego dnia było na odwrót. Ja i Andrzej, który do nas dołączył (przyjechał jakimś starym samochodem) dowoziliśmy wodę i oranżadę z wytwórni pana Kazika, oraz świeże warzywa z różnych prywatnych sklepików a także z targu. Tak…

Na zgrupowanie pojechałam z córką, ponieważ w stanie wojennym nie chciałam narażać jej na nieprzewidziane zdarzenia, oraz z moją przyjaciółką, na dwa dni przed planowanym terminem rozpoczęcia zgrupowania.  Otrzymałam klucze od przydzielonych pokoi i
przez te dwa dni  sprzątałyśmy pokój za pokojem, myjąc domestosem zakupionym za granicą wszystkie sanitariaty tak, aby
nasi zawodnicy mieli odpowiednio przygotowane noclegi. Sprawdziłam każdy pokój, pościel, uprzedziłam wszystkich o stanie sanitariatów, które z Teresą wyszorowałyśmy ( wtedy nie było rękawic gumowych, te nabyłam również za granicą), ale hotel i nasze pokoje błyszczały, jak wyglądały inne..? strach pomyśleć, nasze były czyste i posiadały nieśmiertelny papier toaletowy. To była praca, dzisiaj nazwalibyśmy ją wolontariatem. Wtedy było to zupełnie normalne, ale nienormalnym było, że w hotelu, za który płaciliśmy ciężkie pieniądze był brud, karaluchy, i totalna niemoc. Moje poczucie czystości i odpowiedzialności za grono chyba trzydziestu kilku osób było zdruzgotane.

Dzisiejszy Hotel Hańcza nie przypomina tego marazmu, który panował tutaj w roku 1982.

CDN

Zanim opowiem Wam o dalszej historii naszej pracy dla badmintona, o jej rozwoju i o tym jak się ścigaliśmy, kto lepiej, więcej podrzuci pomysłów muszę wrócić na chwile do wpisu poprzedniego. Moi wierni czytelnicy Lech i Olek czytając wspomnienia zwrócili uwagę na to, ze Międzynarodowe Mistrzostwa Polski były organizowane w roku 1982 w listopadzie, a przecież trwał stan wojenny, który był ogłoszony w dniu 13 Grudnia 1981. Tak to prawda. Nasze Mistrzostwa postanowiliśmy zorganizować w stanie wojennym. Byliśmy sportowymi desperatami. Andrzej Szalewicz, prezes Związku na jednym z zebrań Zarządu w swoim wystąpieniu stwierdził, że organizacja tych zawodów w okresie stanu wojennego będzie dla badmintona ogromna szansą. I to była prawda.

Powróćmy, zatem na chwilę do roku 1981. Oto, co na temat wprowadzenia stanu wojennego znalazłam w Wikipedii:

„…Wprowadzony 13 grudnia 1981 roku (niezgodnie z Konstytucją PRL) na terenie całej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej na mocy uchwały Rady Państwa z dnia 12 grudnia 1981 roku, podjętej nie jednogłośnie, na polecenie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (poza konstytucyjnego tymczasowego organu władzy, faktycznie nadrzędnego wobec konstytucyjnych władz państwowych), poparty przez Sejm PRL uchwałą z dnia 25 stycznia 1982 roku. Został zawieszony 31 grudnia 1982 roku, a zniesiono go 22 lipca 1983 roku.

Oficjalnym powodem stanu wojennego była pogarszająca się sytuacja gospodarcza kraju, której przejawami były m.in. brak zaopatrzenia w sklepach (także żywności) i reglamentacja (od kwietnia do października 1981 ponownie objęto systemem tzw. kartek żywnościowych wiele istotnych towarów np. mięso, masło, tłuszcze, mąka, ryż, mleko dla niemowląt itd.), oraz zagrożenie bezpieczeństwa energetycznego w kraju wobec zbliżającej się zimy. Rzeczywistymi powodami były obawy reżimu komunistycznego przed utratą władzy, związane z utratą kontroli nad niezależnym ruchem związkowym, w szczególności Niezależnym Samorządnym Związkiem Zawodowym „Solidarność” oraz walki różnych stronnictw w PZPR niemogących dojść do porozumienia w kwestii formy i zakresu reform ustroju polityczno-gospodarczego PRL. Istotnym był gwałtowny spadek poparcia społecznego dla polityki komunistów, według badań OBOP już w czerwcu 1981 zaufanie do rządu deklarowało 24% respondentów, działania KC PZPR aprobowało jedynie 6% respondentów, a działania NSZZ „Solidarność” pozytywnie oceniało aż 62% Polaków.

Za najważniejszy argument wprowadzenia stanu wojennego uznano groźbę interwencji zbrojnej przez pozostałe państwa Układu Warszawskiego. Jednak 13 grudnia 1981, w dniu wprowadzenia stanu wojennego, nie zanotowano żadnych ruchów wojsk radzieckich ani zwiększonej komunikacji radiowej w ramach Układu Warszawskiego – o godz. 4: 20 rano Departament Stanu USA wydał komunikat, w którym stwierdził, iż „nie zasygnalizowano żadnego ruchu wojsk radzieckich. Jeszcze 10 grudnia w Moskwie, podczas narady Biura Politycznego KC KPZR, władze ZSRR stwierdziły, iż interwencja w Polsce jest brana pod uwagę, jako ostateczność, tylko na wypadek, gdyby polskie siły bezpieczeństwa, wojsko i PZPR nie mogły sobie dać rady z sytuacją, przy czym obawiano się także antyradzieckiego przewrotu w polskiej armii. W czasie debaty zdecydowany sprzeciw odnośnie interwencji ZSRR w Polsce wyraził radziecki polityk Jurij Andropow, jeden z członków Biura Politycznego KC KPZR. Stan wojenny wprowadzono w 16 miesięcy po strajkach w 1980 r, które doprowadziły do powstania „Solidarności” i odwilży politycznej w Polsce….”

Wprowadzenie stanu wojennego było szokiem dla wszystkich. Pamiętam czołgi na ulicach Warszawy, pamiętam też koksowniki, jakie były rozstawione przy tych czołgach, pamiętam, że moja córka ubolewała, że, pomimo iż jest niedziela nie ma teleranka w TV. Specjalnie się tym nie zmartwiła, a widząc, że ja jeszcze śpię zabrała sanki i poszła pojeździć na górkę w Parku na Sadybie. Jakoś niedługo wróciła i powiedziała, że dziwna ta niedziela, skoro nie ma o tej porze dzieci na sankach. Około dziesiątej rano wszystko było jasne, komunikat w TV odpowiedział na nurtujące nas pytania. W południe dotarli do nas moi Rodzice, którzy przyszli na piechotę ze Śródmieścia. Zupełnie nie wiedzieliśmy jak to teraz będzie, nie mieliśmy pojęcia, co oznaczają słowa „stan wojenny”. Dla mnie kojarzyło się to z najgorszymi opowiadaniami Rodziców dotyczących II wojny światowej. Rozpaczałam, nie wiedziałam, co nas czeka… Nie dyskutuję  tutaj o tym czy stan wojenny był potrzebny, bowiem nie to jest treścią wpisu. Jednak odwołam się do komentarza Czesi z dnia 5.02.2012 dot. Stanu wojennego:”… ciekawy wątek pojawił się w komentarzach burzący obraz stanu wojennego. To nie były dwa lata, gdy cały naród siedział internowany. Owszem były komplikacje, ale większość społeczeństwa po pierwszym szoku przyjęła go z ulgą. Stąd dziś ocena stanu wojennego nie jest jednoznaczna, stąd Jaruzelski dotąd ma zwolenników. A nauka z tego też taka, nic nie jest takie jak się nam wydaje i nic nie jest takie biało-czarne..”

Następnego dnia  po ogłoszeniu stanu wojennego, w poniedziałek jak zwykle wybrałam się do pracy na Stadion X Lecia. Nie jeździła żadna komunikacja, i dokładnie nie pamiętam, ale chyba szłam pieszo na nasz Stadion, co zabrało mi sporo czasu, jednak doszłam i czekałam na to, co przyniesie dzień. Po południu dojechał Andrzej, a że w tym czasie był dyrektorem ZAE „Polon” mógł korzystać ze służbowego samochodu. Andrzej wiedział trochę więcej od nas, ale też nie za dużo. I tak minęło kilkanaście dni aż w końcu zaproszono wszystkich sekretarzy generalnych na naradę, która miała miejsce w dniu 29 Grudnia 1981 r w GKKFiS z udziałem Zygmunta Szulca- Dyrektora Departamentu Zagranicznego, Janusza Koszewskiego oraz Leszka Muszalskiego –dyrektora Departamentu Sportu. Na zebraniu podano nam tryb pracy, jaki będzie obowiązywał w sporcie polskim na obszarze PRL w związku z ogłoszonym stanem wojennym. Oto, co nam przekazano tego dnia:

W pierwszym kwartale 1982 nie będzie wyjazdów do państw kapitalistycznych, wyjazdy do KDL (Krajów Demokracji Ludowej) będą się odbywały zgodnie z planem. Wszystkie wyjazdy na Mistrzostwa Europy i Świata będą realizowane poprzez Biuro Paszportowe w Warszawie przy ul. Koszykowej, muszą one być jednak sygnowane przez Przewodniczącego GKKFiS, którym w owym czasie był Marian Renke. Wyjazdy zagraniczne i udział w zawodach dotyczył tylko i wyłącznie seniorów. Odwołano wszystkie wyjazdy dla juniorów, klubów sportowych i okręgowych związków sportowych.

Udział działaczy związków sportowych w kongresach będą akceptowane w wyjątkowych wypadkach.

Leszek Muszalski, jako dyrektor Departamentu Sportu poinformował również o szkoleniu zawodników:

Szkolenie seniorów i młodzieży w kategorii do 23 lat będziemy realizować od marca 1982 r, w kontaktach z KDL ami od miesiąca Lutego, pod warunkiem, że wymiana zawodników planowana była i znajduje się w kalendarzu imprez danego związku sportowego. (Kalendarz imprez to plan (zestaw) zgrupowań i zawodów międzynarodowych w kraju i za granica, jak również plan turniejów i zawodów krajowych oraz mistrzostw Polski indywidualnych i drużynowych w tym zawodów ligowych opracowanych przez trenera kadry narodowej wraz z Wydziałem Gier).

AZS miał występować pod firma Akademii Wychowania Fizycznego, zaś wszystkie zawody krajowe juniorów zostały odwołane. Zawody okręgowe wymagały osobnej decyzji władz wojewódzkich, zaś wyjazdy działaczy obserwatorów miały być rozpatrywane przez Komisję Zagraniczną GKKFiS indywidualnie.

Tego samego dnia odbyło się zebranie Prezydium naszego Zarządu, na którym złożyłam szczegółową relację ze spotkania sekretarzy generalnych w GKKFiS. Na zebraniu obecni byli Andrzej Szalewicz, Jadwiga Ślawska, Ryszard Lachman, Jerzy Suski (nieobecni Janusz Łojek z Kielc i Stefan Rzeszot). Ustaliliśmy, że w związku z wyłączenie telefonów i zakazem wysyłania przesyłek listowych postanowiliśmy organizować zebrania Prezydium w styczniu, 1982 co środę, i tak kolejne zebrania miały się odbyć w dn. 6, 13, 20, 27 Styczeń 1982, a natychmiast po uzyskaniu możliwości nadawania listów miałam rozesłać komunikat z informacjami dotyczącymi rozgrywek I ligi, ogólnopolskich turniejów klasyfikacyjnych oraz informacje o planowanych zebraniach. Odwołano zebranie Zarządu planowane na dzień 21.01.1982 r. gdyż nie wiedzieliśmy nic o możliwości dojazdu członków zarządu do warszawy, a tak w ogóle wiele rzeczy nie wiedzieliśmy oprócz tych, które nam podano na omawianym zebraniu.

Kolejne zebrania Prezydium odbywały się zgodnie z naszym planem i tak w dniu 6.01 Omówiliśmy sposób realizacji kalendarza imprez opracowaliśmy komunikat do rozesłania, w dniu 13.01 uszczegółowiliśmy projekt regulaminu Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży oraz dyskutowaliśmy na temat rozwoju badmintona do roku 1984. Przygotowaliśmy też regulamin powoływania zawodników do kadry narodowej oraz regulamin nagród dla zawodników za osiągnięcia sportowe. Ja informowałam o kolejnych zebraniach w GKKFiS na podstawie tych informacji opracowaliśmy komunikat w sprawie rozgrywek naszego Związku oraz terminarza zebrań Prezydium. W pierwszym kwartale 1982 r odwołaliśmy organizację zebrań Zarządu. Komunikat rozesłałam do klubów, okręgów, członków Zarządu i Prezydium. Ustaliliśmy tez termin zebrania z prezesami okręgów na dzień 9.02.1982 r. Kolejne zebrania w dniu 20.01.1982 r odbyło się zgodnie z planem i było poświęcone programowi rozwoju badmintona, zatwierdzeniu regulaminu powoływania zawodników do kadry narodowej, zatwierdziliśmy też regulamin nagród dla zawodników. W dniu 27.01 Na planowanym zebraniu ustaliliśmy plan pracy prezydium na miesiąc Luty z terminami zebrań w dniach 8 zebranie z prezesami okręgów i 24 Lutego w Warszawie oraz 10 w Warszawie a 27 Marca wyjazdowe zebranie w Głubczycach ( niekoronowanej stolicy polskiego badmintona, która leży 60 km od Opola na południe, zresztą stamtąd pochodził sekretarz KC PZPR Zbigniew Michałek, dyrektor PGR Głubczyce, człowiek zakochany w głubczyckim a przez to i polskim badmintonie). Na tym zebraniu również omawialiśmy sprawę zakupu lotek Wessa, ustaliliśmy, że informacja zostanie przekazana klubom, oraz rozdzieliliśmy dla zawodników otrzymane 20 sztuk rakiet od Wiesława Świątczaka, który grał w Berlinie zachodnim, a w zamian za wyrażona zgodę kupował dla naszych zawodników wysokiej klasy rakiety w cenie 8000 zł za rakietę marki Yonex i 5000 zł za rakietę marki Carlton. Rakietki rozdzieliliśmy następującym zawodnikom: Ewa Rusznica 1 rakieta Yonex, Grzegorz Olchowik 2 szt. rakiet Carlton, Jerzy Dołhan 2 szt. Yonex, Staszek Rosko 2 Yonex, Kazimierz Ciurys 2 Yonex, Zosia Żółtańska 2 szt. Carlton, Basia Zimna 2 szt. Carlton, Bożena Siemieniec 2 szt. Carlton, Marzena Rogula 1 Carlton, Ela Utecht 1 Marzena Rogula,Carlton, Norbert Węgrzyn 2 szt. Carlton, Jerzy Gwóźdź 2 szt. Carlton, Piotr Rduch 2 szt. Carlton, Brunon Rduch 2 szt. Yonex, Jacek Hankiewicz 2 szt. Carlton.  Oczywiście mogłabym dalej opisywać kolejne zebrania Prezydium, kolejne podjęte uchwały, kolejne zrealizowane akcje, ale, po co? W tym krótkim wpisie chciałam tylko pokazać, że pomimo ogłoszonego stanu wojennego byliśmy osobami zdeterminowanym na realizację powierzonych nam spraw i od nas samych zależało, co zrobimy i co będziemy chcieli zrobić, a że podjęliśmy decyzję o tym, aby nie siedzieć z założonymi rękoma, tylko spokojnie pracować pomimo niebywałych trudności, realizowaliśmy nasz plan z żelazną konsekwencją. Uważam, że wielka w tym zasługa Andrzeja Szalewicza ówczesnego prezesa Związku, który mądrze zarządzał pracami prezydium jak i spotkaniami z działaczami okręgowymi. Niestety sam został w maju wyrzucony z pracy, o czym dowiedział się na pochodzie pierwszomajowym. Przyczyna była prozaiczna nie pozwolił zwolnić z pracy swoich najlepszych pracowników- czterech konstruktorów w ZAE POLON- działaczy „Solidarności” a także jak to wynikało z pisma za brak określenia swojego światopoglądu społeczno-politycznego.

Ale o tych i innych sprawach napiszę w kolejnym wpisie, już dziś zapraszam!

Wasza Jadwiga

przed meczem wymiana upominków Andrzej i pan przewodniczącyTłum towarzyszy nam wszędzie i jest bardzo miły, tylko czasami nas dotyka i chce robić zdjęcia. Pomagają nam kupować, wybierać, sprzeczają się o cenę. Jestem jedyną tak dużą kobietą na ulicy i w sklepach. Mam granatowy płaszcz, kapelusz i długie, jasnoszare buty. Marzyłam o kimonie, ale tutaj są takie dla małych pań, szkoda. Idziemy na pocztę, no raczej brudno, a klej stoi na dużym stole w dużej misce i palcami się go wybiera, by przylepić znaczek. Higienicznie nie jest, ale znaczek się trzyma. Ceremoniał lepienia znaczków powtarzamy wiele razy, gdyż wszyscy wysyłamy po kilkanaście pocztówek. Z poczty idziemy na chwilę w miasto. Tłumy ludzi, robię kilka zdjęć i już musimy jechać po zawodników, aby zdążyć z nimi na kolację. Dzisiaj mamy ryż, ziemniaki smażone, „gąbkę” czyli chleb sojowy z grzybami mun. Niestety ja tego nie jem, nie smakuje mi, choć danie jest pełne witaminy B. Kotlet schabowy w sosie pomidorowym, golonka z puszki, zupa z makaronem sojowym i krewetkami, kalafior z suszonymi krewetkami, lemoniada, piwo dla kierownictwa (Cinq tao beer – jest naprawdę dobre) oraz mandarynki. Po kolacji pojawia się główny kucharz z zapytaniem czy nam smakowało. Pokazuje swoje zdjęcie razem z Zosią, prosi o autograf. Uciechy co niemiara. w środku trener kadry narodowej Ryszard BorekOklaski dla pana kucharza oraz zdjęcie, co sprawia mu dużą przyjemność. Po kolacji szybko do hotelu po sprzęt sportowy i na halę. Jutro gramy tutaj mecz, więc dziś musimy „ograć” halę z zapalonymi światłami. Po powrocie do hotelu „starszyzna” spotyka się u Andrzeja. W pokoju dyskusja o…  o dziwo o badmintonie, przy szklaneczce czerwonego wina. Idziemy spać. Tym razem noc spokojna, bez bębnów, patelni i innych tego typu narzędzi. Ale nie śpię do 3.30, a gdy tylko zamykają mi się oczy, ktoś zaczyna walić w drzwi. Jest 7.11 – to Rysiek. 

6.01.1986 r.  

Wszędzie częstują nas herbatą. Jest pyszna, szczególnie ta jaśminowa. Chińczycy twierdzą, że oczyszcza głowę i rozum i wszystkie brudy schodzą do żołądka. Mądre to. W maleńkim kantorze herbacianym widzę ponad 15 różnych rodzajów herbat. Dowiaduję się, że herbatę Yunnan (w tym czasie najbardziej poszukiwana herbata w Polsce) piją tylko ludzie mieszkający na północy Chin, w Tybecie, Mongołowie, no i Polacy. Jest to herbata ciemna, szkoda że takiej w Polsce nie ma. Herbata jaśminowa to suszony kwiat jaśminu, ale w bardzo specjalny sposób. Tę herbatę pije się na okrągło i wszędzie. Wszędzie, gdzie przyjeżdżamy, stoją kubeczki z przykrywką i w nich podaje się herbatę jaśminową. A może my wyglądamy na takich, co toksyny muszą wypłukać do żołądka? Nie wiem. Piję, bo mi smakuje. Teraz też, dopieco co weszliśmy na halę i już trzymamy kubki w rękach. Siedzimy na głównej trybunie, chwila przed meczem. Ja piszę,  Andrzej też, a herbata przed nami. Dzisiaj wieczorem na tej właśnie hali gramy mecz Chiny-Polska, a właściwie reprezentacja Quiyang – Polska. Marzenie? Wygrać jeden lub dwa pojedynki – oto są nasze skromne marzenia. Śniadanie. Dzisiaj jajka sadzone, bułeczki słodkie, masło, dżem, placuszki smażone polewane miodem, ja oczywiście ze swoją kawą. Dzisiaj pozostaję w hotelu z zamiarem snu, ale w ciągu  półtorej godziny 8 osób przychodzi z różnymi sprawami. Ha, no cóż, takie jest życie kierownika ekipy, nic nowego. Mimo tego odpoczywam. 

Na obiad o godz. 12.00 jemy potrawy wyśmienite, serwowane w następującej kolejności: zupa z kapusy pekińskiej, kurczak, schab, flaki z ośmiornicy (niestety nie jem), mięso wieprzowe z bambusem – pyszne, ziemniaki, ryż, makaron, mandarynki, lemoniada i piwo. Po obiedzie mamy około dwóch godzin czasu wolnego. Idziemy na miasto i trafiamy przez przypadek na bazar. Zupełnie inny ten bazar od naszych. Piękne są wagi, z których korzystają sprzedawcy (na zasadzie pracy dynamometru). Ludzie kupują mięso a ja stoję i obserwuję: pani prosi o żeberka, sprzedawca waży na swoim dynamometrze, pani wyciąga haczyk wbija w żeberka, wiesz mieso na bagażniku roweru i odjeżdża, a mięsko dynda sobie z tyłu ( a może się panieruje?),.Wracamy do hotelu, odpoczywamy przed meczem, a o godz.18.00 jedziemy na wcześniejszą kolację, na której mamy kaczkę, frytki, kurczaka na ostro, kotlet mielony, mandarynki, lemoniadę i ewentualnie piwo. Do hotelu i biegiem o godz. 19.00 do autobusu na mecz. Witają nas najwyżsi rangą przedstawiciele prowincji: Prezydent, Przewodniczący Honorowy, Wice Gubernator, Gubernator, Przewodniczący Komitetu Badmintona, sekretarz generalny badmintona, kilkanaście osób im towarzyszących oraz sekretarz generalny piłki nożnej. Przed meczem przez dwa dni odbywało się szkolenie siedemnastu sędziów, ponieważ dotąd nie rozgrywano oficjalnych zawodów i sędziów nie mieli.   

mecz Polska Chiny -QuiynagWynik meczu  Polska-Chiny                                                8 : 0

Grzegorz Olchowik      Lud Kuc Hui                                  8/15 , 7/15

Jacek Hankiewicz       Ye Czang Cin                                12/15, 6/15

Ewa Wilman                Yang Fue Mei                               0/11 , 2/11

Bożena Siemieniec       Huang Wei                                    3/11, 4/11

Hankiewicz/Olchowik  Peng Zhu Cin/ Czang Yu Sin    11/15, 15/17

Rduch/Czekal              Yang Hui Ping /Sun Yi Min        2/15, 2/15

Siemieniec/Żółtańska  Yang Wen Hui/Pen Zhu Cin      1/15, 9/15

Hankiewicz/Wilman    Peng Zhu Cin/ So Liu Zhu         9/15, 17/18  

Publiczności jest bardzo dużo, jak na nasze warunki, około trzech tysiący osób. Temperatura na hali w granicach od 0 do -3 stopni. Wszyscy ubrani zimowo – ja w granatowym kostiumie z białą różą w klapie. Przegrywamy mecz, ale jesteśmy zadowoleni. Jacek Hankiewicz gra z Grzegorzem Olchowikiem w debla i bardzo podoba się publiczności, szczególnie jego jump (wyskoki, poodczas którychwykonuje smecz) i smecze z końca kortu. Bardzo ładna gra zawodników, czego nie pokazują suche wyniki. Świetny mecz rozgrywa Ewa Wilman z Jackiem Hankiewiczem, drugi set zacięty i to daje nam nadzieję, że może kiedyś gra mieszana będzie naszą silną bronią(Dzisiaj już mogę powiedzieć, że nasz polski mikst Robert Mateusiak Nadia Kostiuczyk znajduje się na 8 miejscu na liście światowej).  

Badminton w Polsce istnieje w ramach organizacyjnych Polskiego Związku Badmintona od 1977 roku. My po raz pierwszy przyjechaliśmy uczyć się od mistrzów w dziewiątym roku istnienia Związku. Po meczu zmęczeni, ale też z nadzieją na kolejny, jeszcze lepszy mecz i z wiarą, że to co robimy może w przyszłości zaprocentować. Nawiązujemy serdeczne stosunki z gospodarzami. Jesteśmy chętni na wszystkie propozycje (czasami męczące), ale wiemy, że od tego, jakie wrażenie zrobi nasza ekipa, będzie zależała dalsza współpraca z Chińskim Związkiem Badmintona. Reagujemy na każdą sugestię, nie jesteśmy uniżonymi sługami, ale godnie reprezentujemy Polskę i uczymy się wszystkiego, co chińczycy chcą nam pokazać, tak w zakresie szkoleniowym, jak i kulturalnym. A teraz szybki prysznic i spać, bardzo rano, prawie w nocy, wstajemy przecież aby zobaczyć wodospad Aushun.  

7.01.1986  

stoją od lewej ja, Jola Shi Pin, Jurek Szuliński, z tyłu Rysiek i AndrzejWyjazd punktualnie o 6.00 rano. Jedziemy nasza Toyotą, do tego dwa busy Toyoty z zawodnikami i jedna Toyota dodatkowo z jedzeniem. Przez pierwsze pół godziny oglądam wszystko dookoła, jest jeszcze noc, mnóstwo Chińczyków biega rano lub ćwiczy qi gong. Jesteśmy na moment w jakimś maleńkim miasteczku na stadionie, starzy ludzie biegają na bieżni, wszyscy ćwiczą. Nie możemy skorzystać z wc, uprzedza nas chińska trenerka, dlaczego? Bo lepiej nie. Jedziemy już dalej, po drodze mijamy chłopów niosących swoje produkty na targ, dwa kosze zapakowane warzywami (rzodkiew biała, kapusta pekińska, kapusta), powieszone na bambusie. Poboczem drogi idą dzieci do szkoły, jest zimno, każde ma ponakładane kilka par podartych pończoch, na krótkim bambusie niosą przed sobą kociołek z ogniem. Do szkoły jest kilkanaście kilometrów. To nic, że daleko. Chęć nauki jest tak wielka, jak odległość szkoły od miejsca zamieszkania. Wszyscy wiedzą, że tylko w ten sposób mogą poprawić swój byt, a nauka otwiera drzwi. Motywacja ogromna, musisz się wybić spośród wielu milionów ludzi, walczysz o życie, o jedzenie, ubranie, wyjazdy, choćby i do innej prowincji. Po drodze usypiam, śpię aż do przyjazdu do jaskini smoka, gdzie otrzymujemy paczki z jedzeniem, słodkie bułki, ciasto biszkoptowe, mandarynki, lemoniadę i Nasza ekipa w grocie smokapiwo. Jest 8.00 rano (w Polsce 24.00), a my zgrabnie idziemy daleko w góry. O tym właśnie marzyłam. Grota smoka jest piękna, jeziorko, łódki, wpływamy do grot, których jest kilka. Podświetlono je kolorowymi światłami. W sumie pokonujemy 4,5 km. Potem znowu idziemy w góry. A jakże, aby popatrzeć z innej strony na te cuda, a jest rzeczywiście na co. W skałach wykute są poletka z uprawami ryżu i innych roślin, wyglądają pięknie, jak na kolorowych pocztówkach. Nasza reprezentacja badmintona w drodze w góry zobaczyć wodspad spotkanie z tubylcamiKażdy możliwy kawałek ziemi jest wykorzystany do granic możliwości. Jedziemy drogą, na której porozkładano dopiero co skoszony, dojrzały ryż. Ma brązowy kolor. Dopiero po wysuszeniu następuje młocka (młocka to nic innego, jak położenie ryżu na drodze, aby przejeżdżające samochody go wymłóciły!). Tak naprawdę dopiero biały ryż nadaje się do spożycia. W sumie średnio zabawne, ale prawdziwe.  Pamiętajmy, że to rok 1986, inna epoka, zupełnie inne czasy w Chinach, zmiany są jeszcze daleko przed nami. Bieda ludzka jest okropna, pralki, telewizory, radia to rarytas, a o mieszkaniu typu M2 lub M3 w ogóle nie można mówić, bo tych lepianek, co widzimy, nie można w ogóle nazwać mieszkaniami. Do wc nie wchodzimy, a nasi chłopcy cały czas nie odstępują dziewczyn i mnie. Dlaczego? – pytam. – Jak to? Przy was można normalnie oddychać, wy pięknie pachniecie, wszędzie brud. Pogoda piękna 20-25 stopni ciepła, nieźle jak na styczeń. Kwitną kwiaty, palmy, zielono, góry ogromne, jaskinie pięknie eksponowane, tylko czystości brak. Miną kolejne 22 lata i to nie będą te same Chiny! Ale to wszystko przed nami. Jesteśmy w styczniu 1986 r i wszystko to, co dobrego nastąpi, zdarzy się w kolejnych latach, bardzo, ale to bardzo szybko. Robimy wiele fotografii, reprezentacja chińska cały czas z nami, śmiechy, próby nawiązania kontaktów, miło i przyjacielsko. Jedziemy dalej, jakieś 40 km, nad wodospad Aushun, drugi co do wielkości po Niagarze na świecie.  Ale najpierw jemy obiad: puszki szynki, piwo, lemoniada i nasze paczki. Schodzimy na dół, wzdłuż ogromnej góry i z każdej strony podziwiamy wodospad, który z powodu ostrej zimy (+25) nie jest taki bogaty w wodę , ale i tak jest na co popatrzeć. Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia. Chińczycy robią nam tyle zdjęć. Jeżeli choć trochę dostaniemy, to i tak w życiu nie mieliśmy tylu kolorowych! Wchodzimy jeszcze po schodach we wnętrzu góry, po której spływa wodospad – huk ogromny, mokro, ślisko. No i ostatnia platforma. Znów przebiegamy dalej, aby jeszcze pod innym kątem i z innej strony popatrzeć na wodospad Huangguoshu. Słońce grzeje, więc pozbywamy się różnych ciepłych ubrań, które skrzętnie włożyliśmy. Schodzimy w dół. Dookoła drzewa, bambusy stare i młode oraz młodziutkie pędy, którymi się zajadamy. Przechodzimy przez mostek na rzece i znowu w jadwiga -Chiny zima w pełni nad wodospademgórę. Pan fotograf każe nam iść w dół pod sam wodospad, ale to jest ponad moje siły. Z dołu do góry, z góry na dół, zdjęcia, ujęcia, po pierwsze jam nie modelka, po drugie czy ja tu przyjechałam wspinaczkę górską uprawiać w górach wyższych od naszych Tatr? Wchodzę na górę, siadam i czekam na wszystkich spokojnie, dochodząc do siebie. I tak mam piękne widoki. Upał się zrobił sakramencki, a ja pod bananowcami i mandarynkami sobie leżę, ot bananowe życie! Wracają zawodnicy z szefostwem, a my, korzystając z magnetofonu zamontowanego w jednym z aut, wykorzystując nasze taśmy, dajemy pokaz tańca, który tutaj jest dozwolony już od dwóch lat. Uczymy go naszych chińskich kolegów, a o godzinie 16.30 odjeżdżamy. Jedziemy do Aushun, gdzie w restauracji dostajemy kolację: pawia pięknego, zrobionego z bambusa, pędów soi, grzybków, liści selera, jajek przepiórczych, przepiórki (podana cała, z głową), boczek a la guma, mątwę czyli ośmiornicę, kompot owocowy, jajka z pocukrzonymi żółtkami, kurczaki a la kurczak Aerofłot (nie do ugryzienia), rybę na słodko, groszek zielony z sosem, ryż, trepangi (ogórki morskie) z przeróżnymi różnościami. Jem je, bo są bardzo smaczne. Jest wódka małtaj i piwo. Do wódki mam stosunek pejoratywny, nie mogę wąchać nawet, nie mówiąc o piciu. Po przedstawieniu nam kierownika restauracji wydającej tę kolację i miłym powitaniu, Andrzej z Jurkiem wychylają obowiązkowo kieliszek małtaj za przyjaźń. My z Ryśkiem oczywiście piwo. Po kolacji, w oczekiwaniu na samochody i pozostałe osoby, prowadzimy kurs tańca. W hotelu jesteśmy o godz. 22.00. Jutro rano odlatujemy do następnego miasta, więc jeszcze szybkie pakowanie, uzupełnienie notatek i spać. 

ps. Niektórych może zadziwić, ze tyle razy podaje różne przepisy oraz dania serwowane nam w restauracjach, stołówkach , czy też podczas oficjalnych spotkań. Musze się wytłumaczyć: jest dwa lata po zdefiniowaniu rewolucji kulturalnej i naprawdę prosze mi wierzyć nie wszyscy maja co jeść, a jedzenie jest podstawa egzystencji dla chińczyków i jest tak samo ważne jak praca dzieci czy rodzina. Zresztą największym swietem jakie mozna sobie wyobrazić jest dzień wolny od pracy (dla każdego zakładu pracy przypada on innego dnia, i możliwość zaproszenia przyjaciół na  np. śniadanie na godz.6.00 rano do restauracji, dlaczego na 6.00 , bo inne godziny są już zajęte!

cdn

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.