Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Gunther Huber’

Gdybyśmy

Historyczna drużyna Suwałk

historyczna drużyna Suwałk od lewej Grzegorz Chodkiewicz, Wiesława Letkiewicz, Lech Nowikowski, Alicja Regucka, Konrad Królikowski

chcieli dokładnie ustalić dokładny dzień i rok „powstania suwalskiego badmintona” mielibyśmy spore trudności. Jedni uważają rok 1974 za początkowy okres, gdy entuzjaści badmintona skupili się przy Lechu Nowikowskim, dyrektorze Ośrodka Sportu i Rekreacji ,który zarządzał pełnowymiarową halą do koszykówki, a także siatkówki (o wysokości jedenastu metrów). Inni za kluczowy moment badmintona w Suwałkach uznają datę powołania klubu LKS Polam Suwałki. Ja jednak uważam, że bez tych entuzjastów badmintona , bez Lecha Nowikowskiego, bez Aleksandra Czupera, bez Lecha Iwanowskiego i kilku innych osób, o których będę w dalszej części pisała, nie mógłby powstać później, w roku 1987, klub LKS Polam Suwałki.

Jak już napisałam, Lech był dyrektorem Ośrodka Sportu i Rekreacji i zarządzał halą. Hala była jak na owe czasy piękna, świetnie utrzymana przez Jego personel, a co najważniejsze ludzie nie tylko pracowali dla potrzeb ośrodka, lecz także w wolnych chwilach grali w badmintona. Oprócz Lecha Nowikowskiego grali: Alicja Regucka, Wiesław Letkiewicz, Janusz Dudek, Jerzy Łaniec, Bronisław Lamirowski, Grzegorz Maliszewski. Dwaj panowie, Lamirowski i Maliszewski, dojeżdżali z Rucianego-Nidy, wiele lat później to właśnie oni w Rucianem tworzyli sekcje badmintona.

Wraz z zabawą

Lech Nowikowski 1979

Lech Nowikowski 1979

, treningami i pracą zaczęły przychodzić wyniki, a także chęć zrobienia czegoś więcej. W roku 1978 zawodnicy wystartowali jako OSiR Suwałki w turnieju o wejście do II ligi w Inowrocławiu. Zajęli tam czwarte miejsce. Te wyniki ich nie zadowoliły, wystartowali w turniejach TKKF, między innymi w Olsztynie, i tam nawiązali kontakt z trenerem Lesławem Markowiczem, jednym z najlepszych polskich zawodników tamtego okresu.
Ośrodek Sportu i Rekreacji podlegał Urzędowi Miejskiemu, a ten wspierał ich finansowo i organizacyjnie, wtedy też powstała z  inicjatywy wiceprezydenta Henryka Owsiejewa i szefa Wydziału Organizacyjno-Prawnego Jerzego Szleszyńskiego, sekcja TKKF „Magistratus”. Zawodnicy stowarzyszeni w tej sekcji odnosili sukcesy w spartakiadach pracowników administracji. Wyniki uzyskane na zawodach przyciągały nowych członków, między innymi prezydenta miasta Józefa Gajewskiego i Mariana Luto. Trochę przekornie badminton nazywano w Suwałkach grą „prezydencką”.

Mój kontakt z Suwałkami z Lechem Nowikowskim i innymi działaczami rozpoczął się w roku 1978, gdy Irena Karolczak, kierownik wyszkolenia w Polskim Związku Badmintona, poszukiwała odpowiedniej hali dla badmintona, aby w wakacje zorganizować trzytygodniowe zgrupowanie dla najlepszych zawodników z całej Polski. Zresztą napisałam o tym w opowiadaniu pod tytułem „Zgrupowania w Suwałkach” http://www.okiemjadwigi.pl/zgrupowania-w-suwalkach/

Wracam do wspomnień i historii suwalskiego badmintona. Pomoc miasta była bardzo ważna, gdyż dawała zielone światło dla działaczy, aby mogli zgłosić drużynę do zawodów ligowych. Nie była to ekstraklasa, ale III liga. Do 1984 r. zawodnicy grali w lidze, która była organizowana we wszystkich ośmiu makroregionach. W tym czasie toczyły się również rozmowy z Wojewódzkim Zrzeszeniem Ludowych Zespołów Sportowych, z wiceprezesem Aleksandrem Czuperem, aby badminton działał pod patronatem i jednocześnie był finansowany przez LZS. Olek Czuper był gorącym zwolennikiem badmintona, dlatego badmintoniści znaleźli przystań i odtąd występowali jako ZW LZS, grając w III lidze, a nawet w roku 1983/1984, zdobywając II miejsce tuż za zespołem RKS Ursus Warszawa i przed Polonezem II Warszawa, AZS UW II Warszawa , Warmią II Olsztyn , Konstancinem-Jeziorną i Mazowią Mińsk Mazowiecki. Drużyna  grała w składzie: Alicja Regucka, Wiesław Letkiewicz, Grzegorz Chodkiewicz, Janusz Dudek, Lech Nowikowski i Konrad Królikowski (zawodnik pozyskany z Poloneza Warszawa). W latach 1983/84 – 1987/88 trenerem klubu był Grzegorz Chodkiewicz, trener II klasy.

Rok 1987 był znaczący

Józef Białogłowy

Józef Białogłowy

w historii suwalskiego badmintona. Dzięki staraniom Henryka Owsiejewa i pomocy prawnej Jerzego Szleszyńskiego w dniu 16 listopada powołano jednosekcyjny zakładowy klub badmintona pod nazwa LKS Polam Suwałki, a funkcję prezesa objął Józef Białogłowy. Od roku 1988/89 do 1991/92 klub grał w II lidze. Jednak ciągle jeszcze brakowało trenera.

Od kilku lat Polski Związek Badmintona każdego roku przez trzy tygodnie sierpnia organizował zgrupowania kadry narodowej z udziałem trenerów krajowych takich jak Ryszard Borek, Jerzy Szuliński, Jan Cofała oraz trenerów zagranicznych (Mike Harvey z Anglii, Barry Burns i Debbie Buddley  – zawodnicy angielscy, Gunther Huber z Niemiec). Lata osiemdziesiąte to czasy bardzo trudne i siermiężne,  ja pełniłam funkcję kierownika na zgrupowaniach. I nie była to praca szczególnie łatwa, gdyż w tych latach przeżywaliśmy strajki w Stoczni, wprowadzenie stanu wojennego, jednak my nie rezygnowaliśmy ze szkolenia zawodników, ze wspólnych wyjazdów do Suwałk, wiedząc , że mamy wspaniałą halę do dyspozycji, a co ważniejsze – przychylność ludzi pracujących tutaj, a także przychylność władz miasta. Jak trudne było wszystko, może świadczyć fakt, że środki czystości przywoziłam z zagranicy, popularny Domestos, rękawice gumowe i inne niezbędne rzeczy, jak papier toaletowy. Pierwsze dwa dni mojego wcześniejszego przyjazdu poświęcałam wspólnie ze sprzątaczkami na doczyszczanie łazienek, mycie „kibli”, aby kadra Polski miała godziwe warunki bytowe. O halę byłam spokojna, gdyż Lech ze swoimi pracownikami dbał o nią jak o swój dom. Niestety hotel nie podlegał Lechowi, stąd moja walka o czystość i doprowadzenie pokoi do używalności. Nikt się nie skarżył, ja też nie. Wiedzieliśmy po co tu byliśmy i po co, i dla kogo poświęcaliśmy swój urlop.

Nie była to sielanka, ale wspólna sprawa nas wszystkich. W ciągu tych dwóch dni przed rozpoczęciem zgrupowania załatwiałam dodatkowe przydziały mięsa i innych niezbędnych rzeczy, chociaż w roku stanu wojennego, gdy wstrzymano dostawy mięsa, było to niemożliwe: nie dostaliśmy nic, ani kilograma ochłapów. Zdesperowana zaprosiłam wszystkich zawodników, trenerów i zespół pomocniczy na naradę w naszej jadalnio-restauracji.

zgrupowanie Suwałki 1984 od lewej St.Rosko, Bożena Wojtkowska, G.Olchowik, NN, K. Ciurys, M. Paluch, J. Bąk, K. Krasowska, J. Dołhan, J. Czerwieniec, Z. Żółtańska, A. Szalewicz, R.Borek, Jerzy Szuliński, NN, Ela Grzybek, Jacek Hankiewicz, Bożena Siemieniec

zgrupowanie Suwałki 1984 od lewej St.Rosko, Bożena Wojtkowska, G.Olchowik, NN, K. Ciurys, M. Paluch, J. Bąk, K. Krasowska, J. Dołhan, J. Czerwieniec, Z. Żółtańska, A. Szalewicz, R.Borek, Jerzy Szuliński, NN, Ela Grzybek, Jacek Hankiewicz, Bożena Siemieniec

Zreferowałam moją wizytę w Urzędzie Miasta i zadałam jedno pytanie: wyjeżdżamy czy zostajemy? Powiedziałam, że kuchnia nie dysponuje żadnymi zapasami. Zawodnicy podjęli odważną decyzję: zostajemy, a ja w tej sytuacji obiecałam dostarczać warzywa, owoce i mleko, a nawet sery z okolicznych sklepów, targu i warzywniaków. Jedliśmy raz kluski, raz naleśniki, innym razem kopytka i zupy, placki kartoflane i znowu kluski, kopytka, naleśniki, i tak przez trzy tygodnie zgrupowania. Nie narzekaliśmy, nie było skwaszonych min, cieszyliśmy się tym, co mieliśmy. Tylko ciężkie treningi pomagały nam w utrzymaniu należytej wagi, w innym wypadku na takiej diecie wszyscy byśmy utyli. (Zorganizowałam grupę zespołu pomocniczego i razem biegaliśmy trzy razy w tygodniu po 15 kilometrów). Mieliśmy dobre kontakty z Urzędem Kultury Fizycznej w Suwałkach, Komitetem Wojewódzkim PZPR i jego sekretarzem, który przed laty grał w piłkę nożną jako bramkarz w Lechu Poznań. Zresztą towarzysz Sekretarz figurę miał do tego odpowiednią. Nikt nie narzekał, a mogliby przede wszystkim zawodnicy.

Hotel Hańcza był hotelem wycieczkowym, do którego przyjeżdżały grupy z całej Polski, najgorsze były dni od piątku do niedzieli, kiedy pijackie śpiewy słychać od góry do dołu. No ale cóż zrobić. W pozostałe dni panowała cisza i spokój.

Za hotelem jest jeziorko, ścieżka wokół jeziorka liczy 1731 metrów. Biegaliśmy wszyscy: i zawodnicy, i my działacze, dbaliśmy o kondycję, a także odpowiednią wagę. Treningi organizowaliśmy tak, aby nie przeszkadzać koszykarzom CWKS Legia Warszawa, którzy też upatrzyli sobie Suwałki jako bazę w sezonie letnim. Nam to nie przeszkadzało, trenerzy uzgadniali godziny treningów, atmosfera była fajna, bawiliśmy się razem z koszykarzami, graliśmy w badmintona, a nawet czasami w koszykówkę (ale bez prawa fauli, co w przypadku badmintonistów groziłoby wyłączeniem z gry na cały sezon).  Cieszyliśmy się ze spotkań w gabinecie Lecha Nowikowskiego, piliśmy codziennie kawę (jeżeli udało mi się kupić ją

spotkanie po latach od lewej Henryk Owsiejew, Andrzej Szalewicz

spotkanie po latach od lewej Henryk Owsiejew, Andrzej Szalewicz

w Peweksie), a ja wyszukiwałam w Suwałkach cukiernie, w których można jeszcze kupić jakieś słodkości. Codzienne spotkania u Lecha w gabinecie dawały nam szansę na połączenia telefoniczne z biurem związku. Po wielu latach poznałam wszystkich wytwórców wód gazowanych i oranżady, cukierników, wiedziałam, w której wsi, u którego gospodarza można zamówić sękacz, trzeba tylko dostarczyć cukier, bo jajka i mąka były na wsi dostępne.

Cieszyliśmy się małymi rzeczami, organizowaliśmy mecze sparingowe Polska A – Polska B, zbieraliśmy pieniądze, które przeznaczaliśmy na Pogotowie Opiekuńcze w Suwałkach, gdzie ciągle przebywały małe dzieci potrzebujące wszystkiego. Spotykaliśmy się co roku z dyrektorem tego pogotowia, umawialiśmy, kiedy mogą do nas przyjść i wtedy organizowaliśmy dla wszystkich zabawę. Nasi kadrowicze wiedzieli, że zebrane pieniądze uzupełniane są dodatkową kwotą zebraną przez kierownictwo zgrupowania.

Trenerami byli Ryszard Borek, Janek Cofała i w końcu Jurek Szuliński, który zastąpił Janka. Okresowo w zgrupowaniach brali udział: lekarz ginekolog dr Andrzej Morliński, jego żona Ewa Morlińska (nauczycielka matematyki, która najsłabszym udzielała korepetycji), masażysta Maciej Pietrzykowski i Janusz Jagiełło – kamerzysta Centralnego Ośrodka Sportu „ Sportfilm” obsługujący wideo.

CDN

 

Beata

W latach 1983-1992  Beata pracowała, jako hostessa opiekująca się anglojęzycznymi gośćmi, (znajomość angielskiego w latach osiemdziesiątych była raczej limitowana i niewiele osób władało tym językiem), stąd konieczność współpracy przede wszystkim z osobami, które umiejętność tę posiadały. I tak Beata pracowała z nami przy organizacji Międzynarodowych Mistrzostw Polski w Badmintonie, które w owych latach były organizowane w Warszawie w Hali „Mery” przy ul. Bohaterów Września. Korzystaliśmy też z hotelu przy ul. Wery Kostrzewy (obecnie ul. Bitwy Warszawskiej).

Beata mająca organizację we krwi pomagała przy przyjazdach i odjazdach zawodników, spędzając długie godziny na lotnisku Okęcie w Warszawie. A samoloty, jak to samoloty, w listopadzie mgły nad Warszawą duże, więc przylatywały różnie. Polski Związek Badmintona nie dysponował wielkimi środkami na organizację, więc pomagali nam wszyscy nasi przyjaciele, a także nasze rodziny! I tak Beata zaangażowała swojego brata Grzegorza, ja moją matkę, ojca, brata Zbyszka, bratową Jolkę, przyjaciół, Krzyśka i jego żonę Hankę, Jurka z LOK-u (jego udział BYŁ bardzo ważny, gdyż LOK dysponował  wtedy samochodem marki „Nysa” z nagłośnieniem, a właśnie nagłośnienia na hali „ Mera” brakowało). Andrzej zatrudniał swoich kolegów alpinistów, gdyż trzeba było wymienić żarówki (zepsute na nowe LH 256, cokolwiek to znaczy), a sufit hali był jedenaście metrów nad podłogą, więc robotę tę mogli wykonać tylko ludzie z uprawnieniami do pracy na wysokości.

Pamiętam doskonale Zdzisława Zakrzewskiego, który wspólnie z kolegami z TVP Redakcji Sportowej robił transmisje na żywo, które trwały po 5 lub 6 godzin- transmitowali całe finały zawodów, pobierając wielkie ilości energii elektrycznej. Hala Mera dla potrzeb telewizji wymagała oświetlenia około 2500 luksów. Transmisja trwała długo, przyłącze elektryczne (trafo) znajdowało się przed halą i nie zawsze wytrzymywało tak duży pobór energii elektrycznej. Z tego powodu pewien finał gry pojedynczej mężczyzn odbył się w Danii w Kopenhadze (1983), ponieważ obydwaj zawodnicy byli Duńczykami, a my nie mieliśmy szans na zreperowanie zepsutego trafo, a po ciemku raczej trudno grać, nie mówiąc o transmisji telewizyjnej.

I tak to trwało, a na swoim stanowisku była zawsze Beata, piękny rudzielec o zielonych oczach, z równie ujmującym uśmiechem i dołkiem w lewym policzku, wszyscy zawodnicy kochali ją za to, że przepięknie się rumieniła, gdy ktoś przychodził i prawił jej komplementy i dziękował za okazaną pomoc. Beata nosiła zawsze czerwony płaszcz, w którym wyglądała jak kolorowy ptak. Była widoczna, a to ważne dla zawodników i trenerów przy tak dużej imprezie. W owych latach przyjeżdżały do nas, bowiem ekipy z ponad 20-30 państw, w tym Azjaci reprezentujący Chiny, Koreę Południową, Indonezję, Malezję, i państwa europejskie w tym Anglię, Niemcy, Szwajcarię, Francja, Szwecję, Norwegię, Finlandię, ZSRR, Bułgarię, Ukrainę, Białoruś, Węgry, Czechosłowację, Szkocję, Irlandię, Danie, Holandie, Izrael, Austrie. Wszystko zależało od daty rozgrywania zawodów. Najwięcej państw startowało w latach, gdy nasz turniej rozgrywano, jako turniej kwalifikacji olimpijskich, które kończą się w dniu 30 kwietnia w latach igrzysk olimpijskich. Z żelazną konsekwencją ustalałam termin tak, aby nasze zawody były ostatnimi a w najgorszym razie przedostatnimi, czasami zawodnicy biorący udział w naszych zawodach jechali bezpośrednio do Austrii na ich międzynarodowe zawody. Wiedziałam, że taki termin zapewni nam start najlepszych zawodników na świecie i nasi zawodnicy, trenerzy z całej Polski będą mogli zobaczyć elitę światową na kortach w Warszawie lub Płocku. Bardzo często w ramach takich zawodów organizowaliśmy kursy trenerskie korzystając z faktu przyjazdu na zawody dużej ilości polskich trenerów klubowych. Kursy prowadzili trenerzy zagraniczni (lars Sologub, Gunther Huber, Anders Lindberg) a Beata była najlepszym naszym tłumaczem.

W tym miejscu muszę opowiedzieć historię pewnej imprezy, jaką organizowaliśmy w Płocku – pierwsze Międzynarodowe Mistrzostwa Polski Juniorów, rok chyba 1988. Jedną z ekip zagranicznych była reprezentacja Anglii, w składzie kilkunastu chłopców i dziewcząt w wieku do 19 lat. Przyjechali z opiekunem – trenerem o imieniu Jake Downey. Wszystko szło dobrze do momentu, gdy okazało się, że Jack nie ma ręcznik. Podszedł do Beaty na hali i mówi przy wszystkich polskich VIP-ach, że muszą pójść na miasto, kupić ręcznik i to jak najszybciej, bo za godzinę ma trening z zawodnikami na korcie głównym. Beata robi oczy jak spodki, przychodzi do mnie, relacjonuje sprawę i pyta: Jadwiga, co ja mam zrobić? Wszyscy Polacy, którzy usłyszeli prośbę Jacka, ryczą ze śmiechu!  Łzy płyną po policzkach, on chce iść do sklepu. A niby, do którego? Kupić ręcznik! Sami byśmy poszli i nabyli ten luksusowy towar, gdyby był dostępny. My ryczymy, a on stoi i nie rozumie, co takiego ŚMIESZNEGO  powiedział. Jest rok 1988, wszyscy wiedzą, co jest w sklepach. O ręcznikach nikt nawet nie marzy, bo jak są, to kolejka po nie jest trzy razy większa od ilości ręczników w sprzedaży. W hotelu w Soczewce ręczników nie ma. Angielscy zawodnicy, wiedząc jak może być w państwie za żelazną kurtyną, na wszelki wypadek ręczniki zabrali z domów.

Beata czeka a ja zwracam się do Beaty: uśmiechnij się i powiedz, że po zakończonym treningu Jack dostanie ręcznik, niech się nie martwi, dla nas to pestka.   Ha, ha, ha, ha…! Ale przecież Polak potrafi! Obok mnie stał Ryszard (Lachman) i pyta, o co chodzi? Referuję sprawę, a Rysiek spokojnie mówi: mam dwa ręczniki, to dam mu jeden, ten nowy!  Niech wie, że u nas organizacja wszystkiego to pestka, a ponadto mamy gest i serce, pieniędzy oczywiście nie bierzemy.

Następnego dnia mówię do Ryśka: – Ale miałeś nosa, żeby wziąć dwa ręczniki.
On na to: – Nie, miałem tylko jeden.
To pytam: To, czym się rano wytarłeś?
On: PRZEŚCIERADŁEM!!!!

Jakie było zdziwienie Jacka, gdy następnego dnia całą ekipą wybrali się na spacer po Płocku.  W żadnym sklepie nie było niczego, oprócz przysłowiowej musztardy i octu, nie mówiąc już o sklepach z napisem bielizna pościelowa, ręczniki. Jack do dzisiaj opowiada, jak to w mieście gdzie nie było nic w sklepach kupił – bez pieniędzy i przy pomocy Beaty – nowy, piękny ręcznik, który używa do dziś.

Ot, co! To była sprawność organizacyjna. Pochwały za nią zbierał ówczesny Prezes Związku – Andrzej Szalewicz.  Takie i inne historie przeżywaliśmy organizując zawody w latach osiemdziesiątych, było i śmiesznie  i strasznie, ale ratowało nas poczucie humoru, błyskawicznie przychodzące do głowy pomysły, które pomagały rozwiązywać sprawy zdawałoby się nierozwiązywalne.

Beata przez te lata współpracowała z nami była na każdych naszych zawodach a przecież w roku 1982 urodziła synka Konrada i nie łatwo jej było łączyć obowiązki mamy i dyrektora tłumaczy i hostess. Zresztą Jej brat Grzegorz Gajewski również pracował z nami, jako moja prawa ręka, człowiek do wszystkiego, do rozwiazywania najtrudniejszych spraw, które po drodze napotykaliśmy. Był moim „telefonem mobilnym”. Proszę pamiętać, że nasze zawody lat osiemdziesiątych organizowaliśmy bez telefonów komórkowych, bez stałych połączeń z najważniejszymi osobami zawodów. Grzegorz spełniał tę rolę i kontakty z kluczowymi osobami komitetu organizacyjnego załatwialiśmy” jego nogami”, bowiem biegał on od jednej do drugiej osoby przekazując informacje niezbędne przy organizacji tak wielkiej imprezy. Nie dziwota, że po takich zawodach Grzegorz padał i musiał odpoczywać kilka dni.

Dzisiaj Beata mieszka w Anglii, ale o Jej nadzwyczaj ciekawych losach, o tym jak z pięknej hostessy stała się „truskawkową blond lady” bardzo znanym fotografem o tym jak piękno Anglii maluje swoimi fotografiami o tym jak znakomicie opisuje Anglię,  w wielu książkach wydawanych w Londynie napiszę już w następnym odcinku.

Nasza Przyjaźń trwa do dziś, a od czasu do czasu, siedząc w pubie przy piwie, wspominamy czasy „wczesnego” badmintona w Polsce, zdarzenia, które miały miejsce, kłopoty i nerwy, jakie miałyśmy podczas rozwiązywania „międzynarodowych problemów”, które dzisiaj z perspektywy lat wyglądają jak małe orzeszki podane przez barmana do naszego ulubionego piwa.

Wasza Jadwiga

CDN.

English version :

In the years  1983-1992  Beata worked at the international tournaments as a hostess translating for English speaking guests (as you know, not many people spoke English in the 80s, hence the necessity to work with people like her). International Polish Badminton Championship were organised in “Mera” sport hall at Bohaterów Września street. We also used nearby Vera hotel at Wery Kostrzewy street(now Bitwy Warszawskiej street).

Beata was very well organised and looked after arrivals and departures of the teams, so a large part of her day was spent at the airport Okęcie. Polish Badminton Association did not have a lot of spare cash, so many family members and friends helped as best as they could with many organisational issues.   Beata worked with her brother Grzegorz, I have worked with my brother Zbyszek, my mother, sister in law Jola, friends Krzysiek and his wife Hanka, Jurek from LOK organisation (he was very important to us as he had a car with speakers that could be used for Mera sound system),  Andrzej organised some of his mountaineers friends who could change bulbs (the ceiling was some 11 metres high so only trained people were authorised to do it).

I remember well Zdzisław Zakrzewski, a sport TV presenter who worked during live transmissions from Mera Spart Hall; they needed some 2500 lux units for proper hall lighting for the  duration of 5-6 hours of games, so as you can imagine a lot of bulbs were needed and a lot of energy as well! During the men’s finals, the power supply for the sport hall collapsed and as playing in the darkness was not an option,  the game had to be finalised in Copenhagen in Denmark – luckily, both players were Danish!

Beata, red head with green eyes and lovely smile was always there, happy to help and blushing when someone praised or complimented her. She wore a red coat in which she looked like a colourful bird; it was useful, as whoever needed her, could find her easily; there were countless teams from 20-30 countries, from China, Korea, Indonesia, Malaysia, Norway, England, Germany, Switzerland, Ukraine, Russia, Ireland, Hungary, France, Denmark and many more.  The most countries took part when our tournament was included in qualifying tournaments for Olympics (which always were finishing on the 30th of April) so I tried to organise Polish Tournament as the last or the last but one tournament as it would mean that most of the best players would be here. Often at the same time we were organising coach training run by experienced foreign trainers ( Lars Sologub, Anders Lindberg, Gunther Huber ) and Beata was the best interpreter.

I must tell you a very funny story from one of the tournaments organised in Płock, the very first Junior International Polish Tournament in 1988.  As Soczewka Hotel was more like a hostel then hotel, all players were told to bring their own towels. The coach of the English team, Jake Downey didn’t bring the towel with him and informed Beata that he wants to go to the town to buy one. Calmly, Beata translated his wish to me and all Poles hearing it start to laugh uncontrollable!   You know how it is when you can’t stop  laughing – we are just giggling and crying as it was so hilarious to us! To go to the shop and buy a towel!!! We would like to do it as well!!! You have to remember that it is 1988 and there was nothing in the shops. Literary nothing.  Luckily for all of us, Ryszard Lachman was there and kindly offered a towel to Jack. Talking to Ryszard I said, how fantastic that you had two towels, to which he replied, no I didn’t, I only had one.  How come I asked, so how did you dry yourself? With the bed sheet!

A walk in the town the next day showed Jack that buying a towel was not such an easy task, however if he wished, he could have bought the famous vinegar and mustard! Still, with a bit of imagination on Ryszard’s side and good will, Jack was dry and happy.

The president of the Polish Badminton Association, Andrzej Szalewicz was always praised for good organisational skills – these were difficult times; 80s were full of problems that were solved with quick thinking and good sense of humour but also full of good moments!

Beata cooperated with us for many years and combined very her work of managing many hostesses, interpreting and also looking after her small son, Konrad. Her brother Grzegorz was my assistant who could solve the most complex problems. He was everywhere, organising things, connecting people and sharing the most important information with VIP and teams; don’t forget, these were the times that mobile phones did not exists, so after the tournaments we were all exhausted! 

Today Beata lives in England, but about her life there, about how she became a „strawberry blonde lady” and a well known photographer and writer, about her passion to record the beauty of this beautiful country, I will write in my next blog.

Our friendship lasts to this day and sometimes when we meet in the pub we talk about old times, about the problems and joys we experienced and how insignificant some of the problems are now, from the perspective of time!

Jadwiga

translation Beata Gajewska Moore

 

 

Horst Kullnigg,prezydent Austriackiego Związku Badmintona, późniejszy dyrektor finansowy Europejskiej Unii Badmintona, nasz wielki przyjaciel, który wiele razy ratował mnie z opresji, gdy brakowało nam drobiazgów a on przesyłał je poprzez swoich zawodników, do którego mogłam wysłać telex – telex to było urządzenie techniczne, przez które kontaktowaliśmy się ze światem. Łącze sztywne, wydzwanialiśmy do centrali połączeń międzynarodowych, łączono nas z wybranym numerem w świecie i nadawaliśmy to, co zostało za perforowane (zakodowane na taśmie). Specjalistką pracującą na tej maszynie była Regina Jarnutowska, obsługiwała wszystkie związki sportowe mające swoją siedzibą na stadionie X-lecia. O ile dobrze pamiętam były to: Polski Związek Akrobatyki Sportowej, Polski Związek Rugby, Polski Związek Podnoszenia Ciężarów, Polski Związek Hokeja na Lodzie, Polski Związek Łyżwiarstwa Figurowego, Polski Związek Łyżwiarstwa Szybkiego, Polski Związek Tenisa Stołowego, Związek Piłki Ręcznej w Polsce, Sportfilm i my.

W ten sposób załatwialiśmy różne sprawy w kraju i za granicą oraz udział naszych zawodników kadry narodowej i reprezentacji Polski w zawodach międzynarodowych i mistrzowskich.

Uroczyste otwarcie zawodów zorganizowaliśmy w „Teatrze na Woli”. Udało mi się przekonać Dyrekcję Teatru i za niewielkie pieniądze zapłacone za wynajem Teatr przez dwie godziny gościł ponad sześćset osób zawodników trenerów, sędziów i działaczy europejskiego badmintona.  W tych niezwykle trudnych latach osiemdziesiątych jak już wspominałam szaro burych, siermiężnych chciałam pokazać elicie badmintonowej jak pięknym Krajem jesteśmy, jaką mamy wspaniałą kulturę, historię, jaka piękna jest nasza polska tradycja. Nie stać nas było na wielkie wydatki, dlatego zwróciłam się do Akademii Wychowania Fizycznego do kierownika Zespołu Pieśni i Tańca tej Uczelni, aby odpłatnie wystąpili na otwarciu Mistrzostw Europy Helvetia Cup ’85.  Prowadzący Zespół był również wykładowcą na uczelni, znaliśmy się, dlatego łatwo uzgodniliśmy szczegóły, podpisaliśmy umowę i zespół folklorystyczny na kilka godzin zawładnął teatrem, i naszymi sercami. Dziewczyny i chłopcy z AWF, piękne stroje łowickie, góralskie, żywieckie, śląskie oraz uroda i młodość bijąca od tancerzy i chóru podbiły serca widzów. Nawet wtedy, gdy jednej z tancerek zerwały się korale uzupełniające strój krakowski znakomitym refleksem wykazał się jej partner.Rrzucił się na scenie i w takt muzyki wykonując pompki pozbierał czerwone korale. Otrzymał za ten występ burzę oklasków, widownia szalała, nuciła piosenki, aplauz na stojąco, a na zakończenie występu wszyscy członkowie EBU Council otrzymali: panie- piękne chusty krakowskie, które wręczyli tancerze a panowie czapki krakowskie przystrojone prawdziwymi pawimi piórami.  Udane otwarcie, moje łzy i wyrazy uznania od najstarszego uczestnika pana Andersa Segercrantz z Finlandii, przedstawiciela jednego z najstarszych szlacheckich rodów fińskich, który ze łzami w oczach powiedział mi, że nigdy nie widział tak pięknego ekspresyjnego i kolorowego otwarcia zawodów sportowych. Pękałam z dumy…. Gdyby wiedział jak nam się w tej naszej ukochanej Polsce ciężko żyło i ile wysiłku kosztowało nas przygotowanie imprezy, ale o tym wiedzieliśmy tylko my.

Na czas mistrzostw biuro związku przenoszono do hotelu Vera (dzisiaj tego hotelu nie ma za to jest hotel Etap) i tam przez kilka dni przeżywaliśmy chwile grozy i szczęścia. Pomagała nam grupa ludzi, i młodych i starszych. Młode dziewczyny z Uniwersytetu Warszawskiego ubrane w czerwone sweterki z napisem „badminton” oraz obowiązkowo w jeansy, pełniły funkcję hostess pod wodzą Beaty Gajewskiej ( obecnie Moore, to jest ta sama Beata, która mieszkając w Anglii dzielnie komentuje moje wspomnienia) oraz Zygmunta Smardzewskiego, tłumacza w Centralnym Ośrodku Sportu w Warszawie (niestety już nie żyje). Zygmunt był moją podporą, prawą ręką, człowiekiem duszą, często pracującym dla Polskiego Związku Piłki Nożnej – spokojnym, zrównoważonym, starszym panem. To dzięki niemu nauczyłam się patrzeć na wiele spraw z dystansem i uśmiechem na ustach. W trudnych sytuacjach, gdy widać było, że wulkan ma za chwilę eksplodować, czułam uścisk jego ręki na moim łokciu i łagodne spojrzenie mówiące: „daj spokój, za to nie warto umierać, odpuść”, i w ten sposób moja eksplozja mijała. Również On nauczył mnie powiedzenia no problem. Kiedyś, gdy znalazłam się w sytuacji bardzo trudnej powiedział nie ma, co rwać włosów z głowy, musisz uśmiechnąć się tak jak pięknie potrafisz, powiedz „no problem” a na zimno szybko rozważymy rozwiązanie problemu. Pamiętaj Twój nastrój i sposób podejścia do sprawy jest odbiciem zachowania innych, trudne sprawy zdarzają się często i tylko od twojej zimnej krwi i podejścia na luzie do sprawy zależeć będzie nastrój gości. Jesteśmy przecież państwem zza „Żelaznej kurtyny”, ludzie, którzy tu przyjechali zaufali nam, dlatego nie mogą zobaczyć twojego strachu, bezradności. Możesz zrobić wszystko, tylko proszę zachowaj zimną krew.  Takie nauki pobierałam również od niezapomnianego Zygmunta. Nie powiem bardzo lubiłam z nim pracować gdyż Jego takt i kultura oraz trzeźwość umysłu wiele razy ratowały mnie z dużych i małych opresji.

Niedziela – ostatni dzień zawodów – nagrody, w 1985 r. piękne ręcznie malowane puchary z Włocławka (kolejny sponsor) i kwiaty, a wieczorem bankiet, to duże słowo, uroczysta kolacja lepiej pasuje, dla wszystkich uczestników, zawodników, trenerów, sędziów (ubranych jednakowo w szare spodnie i granatowe marynarki z haftem na piersiach i napisem, w białych koszulach i krawatach Polskiego Związku Badmintona – garnitury uszyte na miarę dzięki naszemu działaczowi Z. Zawadzkiemu, którego żona pracowała w Spółdzielni „Wspólna Sprawa” i dlatego udała nam się ta wspólna sprawa dla polskich sędziów), organizatorów, sponsorów i VIP-ów. Tylko w ten sposób mogliśmy wszystkim podziękować za wspólnie spędzone dni, za bezsenne noce, za wszystko, co wspólnie osiągnęliśmy. Pewnie, dlatego do dziś wiele osób z rozrzewnieniem wspomina tamte czasy, trudnej konsolidacji i nadzwyczajnej atmosfery grupy 30-40 osobowej, jaką tworzyliśmy wspólnie przez tamte pięć lat (od roku 1980 do 1985), ekipy organizatorów dla tych i innych mistrzowskich zawodów organizowanych przez Związek w Warszawie, a później w COS OPO Spała, (ale to było znacznie później i o tym też napiszę). To były wspaniałe lata polskiego badmintona, tworzenia najlepszej imprezy badmintona w Polsce, międzynarodowych mistrzostw Polski, Mistrzostw Europy w latach 1999 i 2001 oraz szkolenia zawodników już utytułowanych: Jerzy Dołhan, Bożena Wojtkowska –Haracz, Bożena Siemieniec-Bąk, Zosia Żółtańska, Jacek Hankiewicz, Grzegorz Olchowik, Stanisław Rosko, Janusz Czerwieniec, Beata Syta, Elżbieta Grzybek, Kazimierz Ciurys. Atmosfera, jaką tworzyliśmy w latach osiemdziesiątych w sporcie, troska o wszystko, o najdrobniejsze detale, brak kłótni, współpraca, wysiłek organizacyjny wielu ludzi, są dziś nie do odtworzenia. We wspomnieniach tych nie może zabraknąć też przywołania dwóch panów: Janusza Łojka i Andrzeja, którzy zajmowali się filatelistyką, kartkami pocztowymi- pierwsza wydana była z okazji Helvetia Cup’85.Inicjatorem był Janusz Łojek, który na szczęście zajmuje się tymi sprawami do dziś. W tej tradycji lepsi od nas są jedynie Japończycy, Indonezyjczycy a w Europie Austriacy. Janusz projektował, wykonywał, drukował i wydawał wraz z Pocztą Polską setki kartek, stempli okolicznościowych, kopert FDC, ale o tym napiszę już w innym wspomnieniu. Na zakończenie tych historycznych wspomnień chciałabym przytoczyć wypowiedź z roku 1985  Sekretarza Generalnego Emila ter Metz ( z Holandii), który na bankiecie kończącym imprezę powiedział:

„… Nienawidzę działaczy, którzy mówią: poświęcam się dla sportu – tacy niech odejdą. Naszej grze potrzeba ludzi, którzy użyczają jej swojego serca. Będą nagrodzeni, widząc młodzież, która jest przyszłością narodów albo nawet przyszłością Zjednoczonej Europy, fizycznie i umysłowo dojrzałą do swoich zadań życiowych. Będziecie nagrodzeni widząc przyjaźń i lepsze zrozumienie między ludźmi z różnych części świata. Może kiedyś będzie taki świat, w którym jedyną walką będzie ta rozgrywana na korcie badmintonowym. W imieniu EBU ogromnie dziękuję za wasze przyczynianie się do tego…”

Jak proroczo brzmiały te słowa w roku 1985, nikt z nas nie myślał wówczas o Zjednoczonej Europie, nikt nawet nie śmiał marzyć, że kiedyś będziemy jej równoprawnymi członkami, ze kiedyś nasz ukochana biedna Polska będzie piękniała z dnia na dzień, wtedy myśleliśmy tylko o małych przyziemnych sprawach o mydle, szamponie i papierze toaletowym ( a nie ściernym) w każdym sklepie.

Na zakończenie na bankiecie, który zorganizowaliśmy dla wszystkich uczestników w Restauracji „Bazyliszek” na Rynku Starego Miasta Polski Związek Badmintona został odznaczony medalem za wspaniałą organizację i ja ten medal osobiście odbierałam.

Wasza Jadwiga

 English version:

Badminton Championship 1985 part 3

Horst Kullnigg, president of Austrian Badminton Association, later on financial director of EBU, our great friend helped us countless times. By telex we could communicate with him and many times his players brought us some essential goods. Telex was a very useful device that was operated by Regina Jarnutowska; it was shared by many associations in our office, Polish Weighlifting Association,  Polish  Ice Hockey Association, Figure Skating Associations, Polish Rugby Association, Polish Voleyball Association, Polish Speed Skating, Polish Acrobatic Association and Polish Table Tenis Association  and many more and allowed us communicate with many countries.

The Championship  official opening ceremony took place in Wola Theatre. Six hundred players, coaches, referees and VIP watched the folk dance show by Dance Group from Akademii Wychowania Fizycznego, which we manage to arrange for relatively small amount of money.  The folk group dance was marvellous and the enthusiasm and talent of all the boys and girls was extraordinary.  An unexpected event, when one of the girl’s necklace fall apart was turn around and her partner masterfully picked up all the beads while doing press ups, which was followed by a big applause!  EBU Council members received scarves and hats that were presented by the dance group members.  One of my strong memories from this ceremony is Anders’ Segercrantz words; he said that he has never seen such glorious opening ceremony!  I was so proud! If only he knew how difficult life in Poland was and how much effort it all cost us!

Our office during the championship moved to Hotel Vera. Young students from University helped us with the teams. All wearing red pullovers, they worked under the command of Beata Gajewska (now Beata Moore, the same Beata that now lives in England and comments on my blogs) and Zygmunt Smardzewski (no longer with us). Zygmunt was a very good man, my right hand man, an older and a very quiet man from whom I have learnt how not to lose temper!  He taught me how to say „no problem” in the most difficult situation, to slow down, think about the situation and come back with the solution. He said to me, people who came here trust you and should not see fear in your eyes, so stay cool, and you will find a solution. I really liked working with his cold blood and quick reaction saved us in many difficult situations.

The last day of the Championship was on Sunday, we have presented some lovely vases as trophies and organised a banquet in the evening. It was a pleasure to watch all our players, coaches and referees (the last ones all dressed in grey trousers and navy blue jackets specially tailored for them thanks to Z. Zawadzki, whose wife worked for „Wspólna Sprawa” tailoring company).  Through this banquet we wanted to say thank you to all of them who worked so hard during our event. I think we all think about these times so warmly, as we had such an amazing team and atmosphere, all 30-40 people worked so closely between 1980 to 1985. These were amazing years for Polish badminton, we have created important championships,   and worked with such players as: Jerzy Dołhan, Bożena Wojtkowska –Haracz, Bożena Siemieniec-Bąk, Zosia Żółtańska, Jacek Hankiewicz, Grzegorz Olchowik, Stanisław Rosko, Janusz Czerwieniec, Beata Syta, Elżbieta Grzybek, Kazimierz Ciurys. We cared about everything and everybody, we didn’t quarrel, we helped each other; these times will never come back. I should mention two important men: Janusz Łojka and Andrzeja Szalewicz, both avid stamp and card collectors; the very first postcard was printed by  Janusz Łojek for Helvetia Cup. Leading in the cards collections were Japanese and Austrians; Janusz designed and printed together with the Polish Post hundreds of cards and stamps, as well as envelopes, perhaps I will write about it some other time. To finish my memories I would like to remind you the speech by Emil terMetz in 1985:

„… I hate sport activist who say I sacrifice for sport, people like that should go. We need people who love the sport and give their hearts. Their reward will be to see people who are the future of the country and future of Europe, physically and mentally mature and ready for their tasks.  You will be rewarded seeing friendship between people from many countries and a better understanding of the world. Perhaps one day the only battles will be the ones fought on the badminton court. In the name of the EBU, I thank you for being part of it…”

Nobody listening to these words in 1985 could foresee the United Europe, nobody thought that Poland will develop so beautifully and that we will forget about such problems as where to buy towel or soap or toilet paper.

At the end of the banquet, Polish Badminton Association was rewarded with a medal for the organisation of the Championship and I was a recipient of it.

Jadwiga

 

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.