Lato było upalne, deszczu nie za wiele, ogród usychał gdyż deszcz padał rzadko. Pogoda tropikalna nie sprzyjała ogrodowi wcale! Były dni, gdy temperatura przekraczała +34 do 38 C stopni, były też dni chłodniejsze. Codziennie rano wychodziłam do ogrodu i sprawdzałam, co tam się dzieje, a działo się dużo! W tym roku odwiedzały mnie wiewiórki, ptaki, a także szczury i myszy!

Początkowo wydawało mi się, że tylko myszy, jednak po zrobieniu kilku zdjęć oraz spotkaniu oko w oko, przekonałam się, że zamieszkały u nas szczury! Hmmm…. Nie wiedziałam tylko jednego, gdzie? Ostatnio siedząc na tarasie, pisałam i układałam faktury, które powinny być zapłacone. Nagle usłyszałam hurgot na tarasowym daszku, ki diabeł- pomyślałam. I oto zupełnie niespodziewanie z dachu spadły dwa tłuste młode szczury. Do mojego ogrodu!
Łaaaaaaaa- wykrzyczałam! Co to jest?
Niestety były to jak najbardziej żywe szczury. Nie dość, że dwa w moim ogrodzie, to kilka na dachu tarasu!
Spotkanie oko w oko było dla mnie traumą. Wiedziałam, że w dużych miastach takich jak Warszawa, Sosnowiec, Dabrowa Górnicza, Wrocław jest inwazja szczurów, przeczytałam o tym w gazetach, ale żeby w moim własnym ulubionym ogrodzie?
Szybki telefon do męża, krótkie opowiadanie i jeszcze szybsza decyzja.
Kupujemy szczurołapki i pozbywamy się towarzystwa. No cóż łatwo nam się uzgadniało nasze pragnienia, ale rzeczywistość była i jest trochę inna. Gorsza. Szczury należą do bardzo inteligentnych istot i łatwo wykurzyć się nie dają, po prostu walczą bezpardonowo o swoje.
Trafiła kosa na kamień.
Zakupiłam kilka szczurołapek z gilotyną a także inne narzędzia służące do deratyzacji, zobaczymy jak się sprawy potoczą. Od kilku dni mamy zorganizowaną akcję anty szczurzą.
W związku z ostrą walką anty szczurową cierpią wiewiórki i ptaki, ich stołówka została czasowo zamknięta. Dobrze, że jesienią mają do dyspozycji rośliny na polach a tam pełno ziarna, zaś za płotem rośnie piękny orzech odwiedzany przez wiewiórki. Tylko w moim ogrodzie nie słychać śpiewu ptaków, sójki nie przylatują do kąpieli, a mazurki, kosy, szpaki, gołębie i dzięcioły czasowo przeniosły się do sąsiadów.

Musiałam zlikwidować ptasią stołówką oraz wodopój, bowiem szczury korzystały z tych dobrodziejstw a ja wyczytałam, że bez jedzenia mogą przeżyć 10 dni, ale bez wody tylko 24 godziny.
Nie jest to jedyne zmartwienie dotyczące ogrodu. Cały czas walczę z ćmą bukszpanową. Już trzy razy profesjonalnie opryskiwaliśmy bukszpany. Używaliśmy zarówno Decisu, Lepinoxu plus jak i Mospilanu. Ilość ciem latających w ogrodzie zmniejszyła się, a zaatakowane krzaki bukszpanu zaczynają odbudowę. Widać dużo zielonych przyrostów. Nie chcę was zanudzać opowieściami dotyczącymi rozrodu ćmy, ale musicie uwierzyć mi na słowo, że w ciągu dwóch dób cztery krzaki były zjedzone i wydawało mi się, że pozostała ich likwidacja. Dzisiaj wiem, że zareagowałam błyskawicznie i w fazie gąsienic (bardzo ładnych zielonych w czarne paski) zniszczyliśmy towarzystwo. Opryski musiały być trzy, aby być pewnym, że ćma nie powróci. Ha ha ha,!

Powróciła tydzień temu. Zauważyłam ją wieczorem, gdy siedząc z mężem na tarasie, popijając naleweczkę smorodinówkę, zapaliłam światło i w jednej chwili na tarasie pojawiło się setki ciem. Owszem ładnych! Białych z brazowym paskiem podkreślającym kształt skrzydełek.
Wlatywały również o domu! Tego jednak było za wiele.
Następnego dnia przyjechał pan Tomek i po raz kolejny opryskał bukszpany. Żerowanie larw zostało zastopowane, nie widać gąsienic, za dwa- trzy tygodnie sprawdzimy czy sytuacja jest stabilna i nie widać nieprzyjaciół.

Napisałam o ogrodowych przygodach tylko dlatego, że wiele moich czytelniczek ma ogródki przydomowe i mogą je spotkać podobne kłopoty.
Gorzej, gdy w naszym ogródku mamy posadzono warzywa, pomidory czy sałatę. Wtedy walka z ćmą jest trudniejsza. Moja Przyjaciółka Małgorzata, ma piękne przydomowe gospodarstwo ogrodnicze w donicach, dlatego nie pryskała chemią tylko ręcznie zbierała gąsienice ciem! Ja się na taki heroizm nie odważyłam. Nie mogłam!

Gdybyście zauważyły coś niepokojącego w waszych ogrodach dajcie znać, chętnie podzielę się swoimi doświadczeniami.
Do szybkiego usłyszenia!
Pozdrawiam
Wasza Jadwiga














Nasze zwierzaki: owczarek niemiecki Oskar, Jack Russel Terrier – Glen, i koty Zara i Nurina ogłosiły strajk i nie chciały wychodzić na dwór chyba, że o piątej rano, więc cóż miałam zrobić? Potulnie wstawałam i wychodziłam z kubkiem kawy w ręku i całym zwierzyńcem. Radość była ogromna, ponieważ moje towarzystwo bardzo im odpowiadało, szczególnie o piątej rano, tylko, że piąta rano nie jest moją ulubioną godziną. Ale co się nie
robi dla zwierzaków? Jeżeli nie jest to to, co tygrysy lubią najbardziej, starajmy się przynajmniej zobaczyć w tym piękno. I zobaczyłam. Wschód słońca, różnorodne odgłosy ptaków, nawoływanie synogarlic, stukot dzięcioła leczącego jedną z naszych sosen oraz wiewiórki ganiające się wokół pnia dębu. Niby nic nadzwyczajnego, ale wstający dzień jest pełen magii i pojawiającego się życia po upalnej nocy. Te chwile dawały radość nie tylko psom i kotom, ale też mnie, siedzącej na tarasie i słuchającej
nadzwyczajnego koncertu. W ogrodzie kwitną już lilie, liliowce, floksy, dziewanny i rudbekie, a na tarasie pelargonie. Lilia (Lilium L.) jest rodzajem byliny cebulowej z rodziny liliowatych, obejmującej około 75 gatunków. Wiele to znane rośliny ozdobne. Zapylane są przez motyle dzienne i nocne oraz inne owady. Lilie, ze względu na swą urodę, są pięknie opisane, ja podałam na jej temat podstawową informację. Starożytni Grecy wierzyli, że lilia powstała z kropel
mleka, które uroniła bogini Hera. Nazywali ją leirion, od przymiotnika leiros (delikatny, cienki, wrażliwy). Przypisywane są jej nawet magiczne właściwości. Od niepamiętnych czasów lilia symbolizuje chwałę, królewskość i majestat. Niezwykły kształt kwiatów lilii znalazł swoje stałe miejsce w sztuce ludowej, jako motyw zdobniczy czy w symbolice chrześcijańskiej – jako oznaka czystości i niewinności. Lilia stanowi też wzór heraldyczny. Liliowce (Liliales Perleb), rośliny zielne należące do klasy
jednoliściennych. Są to głównie rośliny wieloletnie, wytwarzające zwykle kłącza, bulwy lub cebule. Promieniste, rzadziej grzbieciste, często duże i efektownie zabarwione. Kwiat to 2 okółki po 3 listki. Kwiaty są owadopylne – owady przywabiane są przez barwny okwiat i zbierają nektar produkowany przez miodniki umieszczone w zalążni słupka.
Floks wiechowaty, lub płomyk wiechowaty (Phlox paniculata) to bylina z rodziny wielosiłowatych. W stanie dzikim występuje w części Ameryki Północnej. W Polsce rozpowszechniony w uprawach, niestety niekiedy dziczejący. Jest to roślina ozdobna, uprawiana ze względu na swoje piękne i pachnące kwiaty. U nas w ogrodzie floksy rosną na rabacie i nie są cięte do wazonów, ponieważ stoją tylko dwa lub trzy dni, natomiast na rabacie potrafią kwitnąć kilka tygodni. W zależności od odmiany, floksy kwitną od lipca do sierpnia, a nawet nieco dłużej, jeżeli w czerwcu je lekko przytniemy, wtedy rozkrzewiają się i dłuższe kwitnienie jest zapewnione.
Floksy wiążą się z moimi wspomnieniami rodzinnymi z wakacji pod Opatowem. W ogrodzie mojej ukochanej babci kwitły różnobarwne floksy. Kolorowy zawrót mojej małej głowy. Wydawało mi się, że ogród w zasadzie składa się z samych floksów, bo ich kępy były w ogródku i było ich tak dużo! Kolory? Purpurowe, różowe, jasnoróżowe przechodzące prawie w biel, ciemnokarminowe, kardynalskie. A kiedy wieczorem cała nasza rodzina siadała na ławkach przed domem, przy stole wykonanym przez ojca, my musieliśmy wypić mleko z wieczornego udoju (osobiście bardzo tego rytuału nie lubiłam, ponieważ mleka nie znoszę), ale
nagrodą była atmosfera ciszy i przedwieczornego spokoju, a także upojnego zapachu floksów. Jakież było moje zdziwienie wiele lat później, gdy znowu odwiedziłam rodzinne strony i zobaczyłam tamten nasz przed ogródek, który nie był taki wielki, wcale to a wcale. Ale w dalszym ciągu kwitły ukochane floksy mojej Babci. Dzisiaj nie ma Babci, nie ma jej floksów, pozostały słodkie wspomnienia małej dziewczynki i floksy, które posadziłam sama w moim ogrodzie. Siedząc przy porannej kawie często wracam do moich wspomnień z rodzinnego domu, a Babcia moja ukochana, (która zmarła w roku 1978) zawsze tym wspomnieniom towarzyszy.
Kolejną rośliną, która jest związana z moimi dziewczęcymi wspomnieniami jest dziewanna, która rosła na wsi przy drodze. Z daleka widać było jej sztywne łodygi skierowane w górę z kwiatkami żółtozłocistymi. Dziewanna jest rośliną dochodzącą do dwóch metrów wysokości pokrytą biało-żółtymi włoskami. Rośnie na piaszczystych, słonecznych miejscach, na skrajach lasów, przydrożach i łąkach. Jako roślina dwuletnia, w pierwszym roku wypuszcza liście — duże, szerokie, gęsto owłosione. W drugim roku wytwarza kwiatostany. Kwiaty są
złocistożółte, osadzone po kilka na górnej części łodygi. Cała roślina wydziela przyjemny, miodowy zapach. U nas w ogrodzie wysiewa się sama, i w zasadzie rośnie tam gdzie chce, najczęściej jednak w miejscu słonecznym, przed tarasem. Dziewannę można uprawiać w ogrodzie. Lubi miejsca słoneczne, suche, udaje się na każdej glebie, jednak lepiej uprawiać ją na ziemi żyznej, gdyż tylko wtedy dobrze się rozrasta. Nasiona wysiewa się na powierzchnię ziemi, lekko ją potem ugniatając. Czy wiecie, że jest takie powiedzenie: tam gdzie rośnie dziewanna posagu nie ma panna! Może i tak było kiedyś, ale dzisiaj wracamy do natury, do wiejskich klimatów i posiadanie dziewanny w ogrodzie już nie jest objawem zubożenia rodziny. Nieprawdaż?
W tym roku taras został obsadzony pelargoniami w kolorze makowym, trochę to dziwnie brzmi, ale jak mam nazwać ten kolor ognistej czerwieni jak nie makowy? Pierwsze kwiaty były dorodne, ale wszyscy pamiętamy maj i czerwiec. Deszcze, deszcze, deszcze. Moje pelargonie przekwitły i koniec. Liście owszem były, ale kwiatów na lekarstwo. I tu się przyznam, że podlewając pelargonie oczywiście dodawałam nawóz, ale nie tyle ile powinnam była. Stąd po korekcie, po wzmocnionym nawożeniu pelargonie odwdzięczają się pięknymi kwiatami.
Bardzo wcześnie zakwitły moje róże. Bardzo je lubię, ale one nie bardzo lubią mnie, a może miejsca, które im wybrałam. Nasz ogród został stworzony przeze mnie na działce leśnej. Ziemia tu jest marna, prawie piach i musiałam nawieźć w ciągu wielu lat ponad 86 ton czarnoziemu. Kto taki ogród ma, to wie, o czym mówię. Siermiężna praca, upór i miłość do kwiatów dawały mi siły do wykonania tej gigantycznej
roboty. Udało się. Tylko róże jakoś nie chcą się zadomowić na stałe pomimo oprysków, nawożenia, dopieszczania a nawet gróźb, że w końcu je wykopię i tyle będzie. W tym roku zakwitły wysokopienne i nie powiem, były śliczne, ale deszcze skróciły im żywot, bo nawet nie wiem czy kwitły tydzień, czy też dwa.