11.01.1986 Lotnisko Czangdu
Rano o 8.00 śniadanie, tym razem europejskie: grzanki, masło, dżem, jajecznica, kawa, herbata. O 8.50 autokarkiem i samochodem Toyota jedziemy na lotnisko. Krótka odprawa biletowo bagażowa i jesteśmy w poczekalni. O godz.10.10 – odlot, ale tylko teoretycznie, ponieważ jest 13.30 A my ciągle czekamy, po obiedzie to prawda, ale czekamy. Znowu przegryzka: ryż, mięsko i papryka i coś jeszcze, cola i znowu czekamy. W międzyczasie rozmawiam z zawodnikami, ciekawe są ich spostrzeżenia na temat Chin. Pobyt na lotnisku kończymy o godz.17.44. Przyjechano po nas i wróciliśmy do hotelu Jin Yian, kolacja o
19.00 Składająca się z ryżu, ostrej potrawy, papryki z mięsem, ryby smażonej na ostro, zupy warzywnej orzeszków z ostra przyprawą, szpinakiem, kapusty pekińskiej z wody, i soku pomarańczowego w puszkach. Idziemy do pokoju, Rysiek, Jurek, Andrzej Jola Shi Pin i ja wypijamy po szklaneczce wódeczki z sokiem i Jola tłumaczy nam chińskie znaczenie naszych imion. Mnie wychodzi, ze jestem prawa moralność, jedyna blokada. Co to znaczy, nawet nie usiłuję dochodzić, cokolwiek to znaczy idę spać zmęczona głównie wielogodzinnym oczekiwaniem. W telewizji pokazują urywki naszego meczu oraz mecz Bożeny, w którym wygrała z chińską zawodniczką, wiadomość na miarę sensacji. Pokazują też Andrzeja i mnie. Niestety komentarza nie uchwyciłam, chyba za mało znam słówek w języku chińskim.
12.01.1986 r.
Śniadanie zjadamy na lotnisku: jajka sadzone, ciasta z nadzieniem, ciasto francuskie, rolady i kokosanki. No i zamiast o 7 rano odlatujemy o 8.44, zamiast wczoraj to dzisiaj i zamiast do Wu-han to do Czangsza. Niech będzie, aby do przodu, aby szczęśliwie, właściwie, co to za różnica gdzie lądujemy (oczywiście na lotnisku), i tak tu nie byliśmy, więc radość duża. Na lotnisku oczekuje spora grupa. Jedziemy do hotelu Hunan Lotus Hotel prosto na obiad: Zupa warzywna, ryba w sosie, zapiekanki w sosie pomidorowym, kapusty, kiełbasy, ostrego chrzanu, piwa, lemoniady.
Program pobytu przedstawia się następująco:
12.01 – godz. 12.00 –obiad
15.30 Trening na hali gdzie będziemy grali mecz
19.00 Kolacja
13.01 – 8.00 Śniadanie
9.00 – 11.00 Trening w szkole
12.30 Obiad i zwiedzanie fabryki haftu i porcelany
17.00 – 19.00 Oddzielny trening zawodników polskich
19.30 Kolacja
14.01 – 8.00 śniadanie
9.00 – 11.00 trening
12.00 obiad i zakupy
17.00 lekka kolacja
19.00 oficjalny mecz
15.01 – 7.00 śniadanie
8.00 wyjazd na lotnisko
10.00 odlot do Pekinu
Ustalamy ilość meczy: 2 gry pojedyncze mężczyzn, 1 gra pojedyncza kobiet, 2 gry podwójne mężczyzn, 1 gra podwójna kobiet, 2 mixty razem mecz na 8 gier. Reprezentacja Chin składa się z 3 kobiet i 4 mężczyzn.
13.01.1986
8.00 śniadanie składające się z: jajka sadzone, grzanki, schab w plastrach, sałatka owocowa, kawa, mleko.
Po ustaleniu planu pobytu zawodnicy jadą na trening, my z Andrzejem zwiedzamy szkołę sportową Prowincji Czangsza. Szkoła nowoczesna, uczy się w niej 600 osób, z czego 200 studiuje na Akademii Wychowania Fizycznego, pozostali w klasach sportowych różnych dyscyplin sportu. Nas interesuje oczywiście badminton : i-mał-czo. Hala do badmintona ma 12 boisk, kilkunastu trenerów, zajęcia na hali odbywają się przez cały dzień, zmieniają się tylko składy grup i prowadzący trenerzy. Hala nie ogrzewana. Dyscypliny sportowe: gimnastyka artystyczna, judo, zapasy styl wolny i klasyczny, badminton, motocross, piłka nożna kobiet, tenis i strzelanie (trap i skeet), go i krótkofalowcy. Szkoła położona jest na 700 ha, nowoczesna dwupiętrowa hala sportowa w budowie. Spotykamy Rektora i Kierownika Wychowania Fizycznego – otrzymują od nas pamiątkowo proporce ręcznie haftowane na jedwabiu. Zajęcia w szkole średniej odbywają się wg planu do południa nauka po południu trening trwający 3, 5 godziny. Wyższa Uczelnia – trening rano 3 godziny, nauka po południu i trening 28 0 30 godzin tygodniowo, po 5-6 godzin dziennie. Oprócz treningów zajęcia z psychologii, anatomii, fizjologii i inne. Uczniowie przychodzą do szkoły w wieku 13-14 lat, w zasadzie po szkole podstawowej, tu kończą popularną (podstawową, jeżeli jej jeszcze nie ukończyli), szkołę średnią, która trwa 3 + 3 lata. Pierwsze trzy to ukończenie tak zwanej szkoły zawodowej, nauczenie dobrej techniki w danej dyscyplinie sportu oraz następnie przygotowanie do egzaminu do szkoły wyższej, która trwa 4 lata. Najlepsi zawodnicy są wyselekcjonowani i jada do Pekinu, kwalifikują się do kadry narodowej i reprezentacji Chin. Pozostali zostają nauczycielami wf lub trenerami. Takich szkół prowincjonalnych jest w Chinach 27 x 8 lub 9 szkół w danej prowincji, wszystkie pracują w ten sam sposób. W szkołach prowincjonalnych oprócz techniki rozwija się cechy motoryczne: szybkość, wytrzymałość, skoczność, prowadzone są badania naukowe z użyciem odpowiednich urządzeń. Z rozmowy z trenerem dowiadujemy się, że w badmintonie organizowane są ogólno chińskie turnieje, w których staruje 20 na 30 prowincji (27 prowincji i 3 miasta wydzielone). Każda prowincja ma prawo zgłosić do 12 zawodników i 12 zawodniczek w poszczególnych grach (pojedyncza kobiet i mężczyzn, podwójna kobiet i mężczyzn i mixty). Zawodnicy podzieleni są na grupa A – 32 osoby, B – pozostali. Najlepsi wygrywający zawody kwalifikują się do kadry w Pekinie oraz maja prawo otrzymywać stypendium.
12.30 Obiad, beznadziejny, w zasadzie nie ma, co o nim wspominać, bo ryż i do tego 2-3 przyprawy, piwo i sok. Tyle. Po obiedzie jedziemy na wycieczkę do fabryki haftu na jedwabiu. Fabryka to raczej manufaktura zatrudniająca 30-40 osób. Ludzie jak one to haftują! Haft na jedwabiu, figura starca zdrowia to od 2 do 4 tygodni codziennej 12 godzinnej pracy. Odhaftowywują duże wzory z książek, starodruków. PIĘKNE, ale ceny też są cholerne. W sumie ciekawe, nawet bardzo, ale drogo, o matko i córko. Wcale się nie dziwię, jeżeli jeden z obrazków na jedwabiu Pani haftowała 4 miesiące. Następnie jedziemy na trening i do hotelu. Około 17.45 Jesteśmy przygotowani do kolacji, ale okazuje się ona kolacją przywitalno-chyba pożegnalną. O godz.18.30 autobus zabiera nas do innego hotelu. No tak, kuchnia tu jest wyśmienita. Na powitanie częstują nas motylem ma talerzu, który wykonany jest z różnego rodzaju plastrów mięsa, nie mam aparatu, więc i zdjęć też nie ma, wielka szkoda. W kolacji uczestniczą Przewodniczący Komitetu Prowincji Hunan, Dyrektor Międzynarodowego Działu, trenerzy, Wice Przewodniczący. Siedzimy przy stole 8 osobowym razem z Ryśkiem Andrzejem, trenerami. Dwa inne stoły wg tych samych zasad zawodnicy polscy i chińscy. Potrawy serwują pyszne, Shi Pin czyli Jola tłumaczy mi w biegu. Orzeszki, żołądek krowy cieniutko pokrojony- pyszny, wołowina na ostro, naleśniki z kaczką cienko pokrojoną i z sosem, sojowym i pędami czosnku, ryba, zupa w wielkim naczyniu gotowana na stole (jakby fondue z warzywami, mięsem, makaronem sojowym, trepangi, piwo, wódka wyrabiana w tej prowincji. Jedzenie bardzo
smaczne. Po kolacji jest wymiana upominków. Pan Przewodniczący otrzymuje haftowany proporzec z emblematem Polskiego Związku Badmintona na biało czerwonym jedwabiu, ( ale się dobrze dopasowaliśmy), pan dyrektor polski upominek, ale już niestety nie pamiętam dokładnie, co, my zaś otrzymujemy talerze z chińskimi malunkami. Cały czas trwają toasty, ja piję wino, Andrzej wódkę, Rysiek piwo a Jurek i to i to. Wódka tej Prowincji jest bardzo podobna do wódki mał-taj. Ja nie mogę jej przełknąć ani z powodu smaku ani z powodu zapachu, no wraca mi się szybciej niż odrzutowiec, niż się ją łyka, więc nie piję. Bankiet kończy się o godz.21.40 Jedziemy do Hotelu i zjeżdżamy do barku. Pijemy po drinku, zawodnicy colę. O 22.00 Zawodnicy wracają do pokojów my rozmawiamy z Duńczykiem, Niemcami oraz Chińczykiem z Hong Kongu. O 23.30 Idziemy spać. Aby nie było tak smutno i nudno tańczymy po kilka tańców, w tym rock and rolla ku zachwytowi tutejszych, którzy tańca nie znają, gdyż był zakazany jeszcze 3 lata temu. Teraz już nie, teraz wolno tańczyć! Teraz Partia zinterpretowała rewolucje Kulturalną i teraz właśnie można tańczyć, chodzić do restauracji, mieć prywatny business. To naprawdę zadziwiający Kraj. Restauracyjki mnożące się na kilku metrach. Gotują w beczkach po ropie, które używają zamiast kuchni. Garnki okopcone jak sagany, extra. Na ulicach tłumy, jedzenie jest smaczne,
klientów wielu. Tylko ja jakoś nie mam ochoty niczego próbować, może szkoda?
14.01.1986 r
8.00 śniadanie
9.00 Trening, a my z Andrzejem do miasta na szybkie zakupy. Kupuję sobie porcelanowe filiżanki, jedwab, i kilka drobiazgów na prezenty. W końcu po raz pierwszy spóźniam się na obiad, który jest bardzo kiepski, nawet nie zanotowałam, co podano. Po obiedzie znowu zakupy. Jestem tak zmęczona, że zdycham, a zdycham, bo mnie boli głowa. Zmarzłam jak grom, ponadto pada deszcz. Kolacja o 17, nie jest warta nawet odnotowania. W tym hotelu kuchnia jest kiepska, dlaczego bo dania są ciemne, co oznacza właśnie kiepską kuchnię bez żadnego wyrazu, patrzcie, jakim koneserem kuchni chińskiej się stałam po niespełna dwóch tygodniach pobytu. O 18.00 Jedziemy na mecz, podczas którego robię te właśnie zapiski.
Mecz rozpoczynamy uroczystym wejściem trzymając się za ręce podniesione do góry. Prezentacja obu zespołów, wymiana proporczyków i drobnych prezentów. Mecz Jacka Hankiewicza bardzo się podoba, nieśmiałe wołanie z trybun Puola, Puola, (Polska, Polska) fragmenty meczu Jacka wyśmienite. Na Hali bardzo zimno, temperatura nie przekracza 9 stopni. Siedzę w palcie i jest mi zimno.Z ust leci para widać jak oddycham. Siedzimy na trybunie honorowej. Mecz jest transmitowany przez dwa kanały telewizyjne. Po mojej prawej stronie siedzi Andrzej, tłumaczka, Przewodniczący Komitetu Sportu, Dyrektor Międzynarodowego Działu, po lewej Przewodniczący Badmintona, trenerzy i Pan z Quijyang. Kochany chłop, przywiózł pozostałe zdjęcia z Quyijang oraz znad wodospadu. Mecz przegrany właściwie bez dłuższej historii. Daleko jeszcze do mistrzów, długa i żmudna droga. Praca, praca, praca. Wiele lat pracy! Pakowanie, mycie głowy i w końcu o pierwszej z minutami idę spać.
15.01
7.30 śniadanie jajka sadzone, kawałek szyneczki, kawa, herbata, mleko tosty.
8.00 Wyjazd na lotnisko.
No i żadna siła nam nie pomaga, niestety. Jest już 16.30, a my cały czas siedzimy na lotnisku. Co prawda mieliśmy wyjechać o 8.00 ale wyjechaliśmy o 11.00. Kilkadziesiąt ładnych godzin spędzamy na lotniskach przytupując, bo tu też jest chłodno. Chłopaki z Prezydentem grają w karty a my uczymy Chinki języka polskiego. Cała ekipa chińska jest z nami i cierpliwie czeka do godz. 16.00 na nasz samolot. Właśnie teraz odjechali. Podobno mamy wylecieć o 19.00, ale czy na pewno? Jutro, jeżeli dolecimy do Pekinu, wycieczka na Wielki Chiński Mur. Ale na razie trzeba dolecieć. Dla Taty kupiłam wódkę Małtaj w pięknej porcelanowej butelce, to chyba ze względu na tę butelkę dokonałam zakupu. Gdybym mogła kupić to, co widziałam i było piękne musiałabym chyba kupić samochód, aby to przepchnąć do Polski. Na lotnisku jemy obiad, zupełnie dobry: zupa w kociołku, trepangi, ryż, na ostro wołowina, bambus z mięsem, bułki na parze, piwo, lemoniada. Wszyscy mają już dosyć czekania i bardzo chcemy odlecieć do Pekinu. Chiński mur jednak nas ciągnie.
Wczoraj po meczu był wspólny poczęstunek: ciasto, lemoniada, kawa i wódka, małtaj ale ta z Hunan. Ja nie mogę tego nawet powąchać. Andrzej musiał pić toasty, Rysiek wypił jeden, a Jurek powiedział, że wszystkie rozkazy Andrzeja ma gdzieś, nie sprecyzował dokładnie gdzie, ale i tak się domyśliliśmy. On tego nie może nawet na odległość powąchać. Pewnie mu zaszkodził przedwczorajszy bankiet, kto to wie?
W dalszym ciągu czekamy…
Do 20.00 – Startujemy po kolacji składającej się z ryżu, jakiś grzebyków – nie jem, jajecznicy, marchewki z mięsem, makaronu sojowego na ostro, trepangów, ryby w całości, zupy z jajecznicą w środku, frytek mięsnych, wątróbki z pędami czosnku, piwa i mandarynkowego napoju, oraz kapusty pekińskiej.
W Pekinie jesteśmy o 24.00
Bardzo zmęczeni. Mam pięknie spuchnięte nogi i ręce. Ledwie myślę.Szybko, załatwiam karty i pokoje.
Już w pokojach, szybkie pranie i spać.
Cdn.


8 stycznia 1986 r.
przewodniczący Komitetu Badmintona, idziemy razem na obiad. Jak zwykle toast za przyjaźń. Podano przekąski: orzeszki, czarne jajo, miniaturowe rybki: sion, mątwa, bidi, miniaturowe frytki, czarną kurę cygna na ostro, kiełbasę słodką, pędy podobne do pora, rybę lijna (podobną do karpia), ryż, makaron i zupę. Uczymy się czegoś nowego – otóż czarne pałeczki służą do podawania innym. Tylko gospodarze mogą nakładać potrawy. Ciekawostka sportowa: pan przewodniczący był mistrzem świata w tenisie stołowym. Startował w zawodach w latach: 1961, 1963, 1965. Wtedy był taki zwyczaj, że mistrzowie świata byli nominowani na najwyższe stanowiska w sporcie. Wznosimy toasty kampei, bambei, małtai i piwem. My z Ryśkiem nieodmiennie to samo. Na zakończenie upominki – wyroby z korka w szklanej witrynce z podwójnym znakiem szczęścia (upominek ten do dzisiaj stoi w Polskim Związku Badmintona, aby szczęście naszego związku nie opuszczało). Każdy otrzymuje piękny album z kolorowymi zdjęciami. Pożegnanie bardzo miłe. My też wręczamy upominki, a później całą ekipą polsko-chińską udajemy się na lotnisko. Krótka odprawa na lotnisku, przejście przez bramkę. Jurek dzwoni wszystkim, co ma, wraca kilka razy, w końcu idziemy do samolotu. Pożegnaniom nie ma końca, jeszcze ze schodów machamy do siebie. Żegnaj Qijyang, żegnaj Guizhou. Smutno, że odlatujemy od tych niezwykle serdecznych ludzi, którzy bardzo chcieli nas ugościć i przychylali nam nieba, a mandarynek każdy z nas zjadł chyba po 20 kilogramów w czasie tego krótkiego pobytu. Lecimy Iłem 18, lot trwa półtorej godziny. Lądowanie około godz. 17.30 i od razu wpadamy w ramiona całej chińskiej ekipy z Czangdu, zawodników i organizatorów. Bagaże jadą osobno i spotykamy się z nimi dopiero w hotelu o standardzie naszej Victorii. Ale, ale przecież nie powiedziałam, że Czangdu jest stolicą prowincji Syczuan, która liczy 100 mln mieszkańców. Jest to najbogatsza prowincja w tym czasie w Chinach i rzeczywiście to
widać. Choć jest styczeń, wszędzie zielono na polach, zbiory sałaty i kapusty, nie widać lepianek tylko bloki, domy, szerokie jezdnie. Widać, że ludziom wiedzie się lepiej. Mieszkamy w najlepszym hotelu w mieście. Wszędzie znajdują się lampy z regulacją natężenia światła (dla nas nowość). Do poszczególnych drzwi dzwonimy gongiem, piękne zasłony, zegary elektroniczne, dywany i piękne łazienki wyłożone beżowym marmurem z ogromnymi lustrami i kompletem pięknych beżowych ręczników. W dobie naszego obskurantyzmu jawi nam się to wyposażenie, jako bardzo ekskluzywne i czujemy się w związku z tym bardzo wyróżnieni. Po prostu wielki świat, na który ani zawodników, ani nas nigdy nie było stać. Nasze wyjazdy na zawody organizowałam w sposób najtańszy, przejazdy pociągami, hotele minimalnie wyposażone, aby tylko było łóżko, jakaś łazienka i tyle. A tu taki luksus! Zwyczajem azjatyckim pan prezydent zawsze przodem, potem ja jako druga ważna osoba w delegacji – jakoś muszę to przeżyć – nie zawsze tak jest, ale tu obowiązuje protokół dyplomatyczny, ok. Omawiamy program naszego pobytu. Oczywiście na pierwszy ogień idzie to, o czym marzyliśmy – obiad powitalny! Jeszcze nie zdążyliśmy strawić obiadu pożegnalnego, a tu taka niespodzianka! Kolacja powitalna o godz. 20.00. Jola śmieje się do nas, bo właśnie o tym rozmawialiśmy podczas lotu. Mieszkam razem z Bożenką Siemieniec. Korzystam z jej uprzejmości i prasujemy sobie spódnice i bluzki na wieczorną uroczystość. Szybki prysznic, zmiany garderoby i gotowi jesteśmy na spotkanie z chińskimi władzami sportowymi i administracyjnymi oraz pyszną syczuańską kuchnią. Oto menu obiadu powitalnego:
Trening kończymy przed pierwszą, aby jak najszybciej przyjechać na obiad, ponieważ po obiedzie mamy jechać do zoo zobaczyć pandy. Oglądanie pand to nie lada atrakcja. Z reporterskiej ciekawości notuję dania obiadowe, a więc: orzeszki, korzenie, szpinak, ostro-słodki kurczak, bambus, wołowina, zupa ze szpinakiem, ryż smażony, rozmaitości cebuli pekińskiej z mięsem, bułki na parze, piwo i cola. Wyjazd do zoo następuje bezpośrednio po obiedzie. Pandy żyją tylko w prowincji Syczuan. Ogród zoologiczny jest bardzo ciekawy ze wględu na ilość i różne gatunki ptaków oraz pandy. Kupujemy maskotki, każdy dla kogoś z rodziny, są to o dziwo miśki panda…. Odjeżdżamy, aby za chwilę wylądować w manufakturze bambusowej, gdzie z nitek bambusa robione są różne rzeczy, takie jak maty na ścianę, pałeczki, bambusowe obrusy. Wpadamy jeszcze na krótko do domu towarowego, gdzie wszyscy zaopatrują się w chińskie buty wykonane ze sztruksu na gumowej podeszwie. Są bardzo dobre do chodzenia po hali, nogi w nich po każdej solidnej porcji treningu znakomicie odpoczywają. W międzyczasie Shi Pin podaje mi przepis na orzeszki ziemne prażone na patelni (w ten sam sposób można prażyć pestki słonecznika). Cały czas podjada orzeszki, budząc tym samym moje zainteresowanie, stąd mam ten właśnie przepis.