Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Bohdan Chomętowski’

Wiktoria Dąbczyńska lat cztery
Od prawej Stefan Pawlukiewicz, Aleksandra Dąbczyńska, Wiktoria stoi z tableu
Wiktoria i Kamil Marcjan reprezentant Polski Mistrzostwa Europy Dania 2003
Stefan Pawlukiewicz

Od dawna obserwuję Olę, która w badmintonie wyrosła na świetną panią trener. Wychowywała się w Suchedniowie w rodzinie robotniczej, ojciec był kolejarzem, podczas wojny-żołnierzem AK walczył w oddziale Jana Piwnika „Ponurego”. Lata sześćdziesiąte nie były łatwe, w sklepach niewiele, ciągłe stanie w kolejkach aby zdobyć cokolwiek- to było zadanie mamy, która zajmowała się domem, trzema starszymi braćmi oraz Olą. Dzieciaki były żywe, bracia lubili piłkę nożną, więc nie było wyboru. Ola chciała być taka jak bracia, wysportowana, szalejąca na podwórku, gra w piłkę nożną jazda na rowerze, narty, łyżwy, pływanie. Od małego lubiła ruch i atmosferę rywalizacji.

Zawody weteranów (seniorów) Ola z maleńką Wiktorią

W szkole podstawowej wypatrzył ją nauczyciel WF-u i tak zaczęła się jej przygoda z lekką atletyką. Jednak ciągle było mało, wieczorami razem z dzieciakami z podwórka grała w kometkę (ale tylko wtedy gdy nie było wiatru).

Ola Dąbczyńska w akcji

Przygodę z badmintonem rozpoczęła w II klasie liceum. Był rok 1976. Sprawna, grała we wszystko, a odbijanie lotki było czystą przyjemnością i wcale nie przeszkadzało jej ciągłe bieganie po korcie. Wtedy spotkała Władysława Księżyka, inżyniera z Częstochowy, który zaczął pracować w Fabryce Urządzeń Transportowych w Suchedniowie, a jakoś kilka miesięcy później w tym samym roku założył sekcję badmintona .

Ola na zawodach badmintona

Uczyła się w liceum, dlatego musieli pokombinować aby mogła grać ( z podrobioną legitymacją szkolną) w Turniejach Metalowców organizowanych przez Zarząd Główny TKKF w latach 1976-1978.

Mama w akcji

W kwietniu – 1977 r. pojechali na zawody do Koszalina. Spotkali zawodników Mariana Steltera i Kazimierza Prędkiego z jego ekipą, którzy znacznie lepiej grali w badmintonie, jak również posiadali większą wiedzę na temat dyscypliny. W ten sposób nawiązano kontakty i zaczęła się systematyczna współpraca klubowa. Uczyli się jedni od drugich, podpatrywali, technikę, i – Suchedniów zaczął wygrywać centralne zawody metalowców. Chyba dlatego zwariowali na punkcie badmintona, połknęli bakcyla!

Obóz kadr w Suchedniowie 2009 r

W 1979 r. zdobyli awans do II ligi, wtedy przejął ich Miejski Klub Sportowy Orlicz. Ola nie zaniedbywała nauki, w tym samym roku zdała maturę i chciała dostać się na AWF w Warszawie. Niestety, nie wszystkie plany dało się zrealizować. Tym razem się nie udało. Rozpoczęła pracę bibliotekarki w przyzakładowej bibliotece FUT, a potem w dziale socjalnym zajmując się organizacją kolonii, wczasów, co odpowiadało jej zainteresowaniom. Jednak badminton upomniał się o swoją zawodniczkę, gdy w 1980 r. klub RKS Ursus zaproponował jej grę w I lidze, mieszkanie i pracę w Zakładach Mechanicznych. W czerwcu znów wystartowała na AWF Warszawa, tym razem oblała biologię. Pierwszego sierpnia 1980 pożegnała mamę, swój dobytek spakowała w jedną sportową torbę i opuściła rodzinny dom, aby spełnić swoje marzenia grać w lidze, grać w turniejach ogólnopolskich, bo tego macierzysty klub nie mógł zapewnić, a jej szło coraz lepiej. W Suchedniowie była najlepsza i niewielu mężczyzn z nią wygrywało! Pokochała badminton, bo skromne warunki fizyczne (niski wzrost) nie przeszkadzały jej w grze. Rozpoczęła pracę w ZM Ursus jako operator sprzętu komputerowego w magazynie wysokiego składowania. Od szóstej rano do drugiej po południu. Przez jedenaście lat (1980-1991) drużyna RKS Ursus grała w I lidze zajmując najlepsze V miejsce w rankingu. W turniejach indywidualnych mieściła się w szesnastce najlepszych zawodniczek. Niedoścignionym wzorem były Głubczyce ich trener Ryszard Borek i zawodniczki. Zwierzyła mi się, że grała kilka razy z Bożeną Wojtkowską, ale Bożenka była poza jej zasięgiem. Wszystko szło dobrze, gdy nagle dopadła ją pierwsza kontuzja kolana, (1980), dwa lata później dr Moskwa w szpitalu na ul. Barskiej usunął obydwie łąkotki. Po roku wróciła na kort, ale już nic nie było jak dawniej. Zdeterminowana wzięła urlop i pojechała na kurs instruktorski do Prudnika, zajęcia prowadził trener Ryszard Borek oraz Bohdan Chomętowski. Jak pech to pech, tym razem na zajęciach skręciła więzadła krzyżowe. Do szpitala odwiózł ją kolega Jacek Szafrański. Wróciła z gipsem na nodze, kurs ukończyła na kulach, egzamin praktyczny miała zaliczony, a teorię zdała u Chomętowskiego. Co tam brak łąkotek w kolanie, nieważne, że więzadła krzyżowe poturbowane, że gips na nodze, nasza Ola wróciła z pierwszym papierkiem umożliwiającym prowadzenie zajęć badmintonowych. Jaka radość żyć! W 1986 r. ukończyła trzyletnie Studia Trenerskie w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie ze specjalizacją badmintona- uzyskała tytuł trenera II klasy. Od 1982 do 1999 pracowała jako trener badmintona w klubie- RKS Ursus.

Obóz kadry w Suchedniowie od lewej trenerzy S. Kosenczuk (Ukraina), Klaudia Majorowa, Stefan Pawlukiewicz

Oczywiście kolano już nigdy nie wróciło do normy, ale ciągle trenowała i grała w turniejach weteranów, zdobywając kilkanaście tytułów mistrzostw Polski, a także zwycięstw w turniejach ogólnopolskich w tej samej kategorii wiekowej. Aby zachować dobrą formę i wzmocnić nogę biegała, chciała na korcie dorównać swoim wychowankom, którzy robili postępy i grali coraz lepiej. Pokochała bieganie a ponieważ biegała coraz dłuższe dystanse postanowiła pobiec w Międzynarodowym Warszawskim Maratonie Pokoju (1991 i 1993).

Cytuję:..” Praca w Ursusie dawała mi dużą satysfakcję , była ciekawa i poznałam wspaniałych ludzi, z którymi utrzymuję kontakt do dziś. Po pracy i obiedzie w zakładowej stołówce pędziłam do klubu na zajęcia z dziećmi , pokochałam pracę z nimi. Wieczorem biegłam na swój wieczorny trening i tak minęło 20 lat…

Od najmłodszych lat Wiktoria była olimpijką na zdj. z mama

Z klubem jeździliśmy za granicę: Niemcy, Szwecja, Anglia, Rosja, Holandia fantastyczce wyjazdy, i przyjaźnie zawarte na wiele, wiele lat …, setki zdjęć i wspomnień… Dwadzieścia lat pracy w RKS Ursus zaowocowało sukcesami trenerskimi. Moi zawodnicy zaczęli zdobywać medale: 1996 brązowy medal w drużynowych mistrzostwach juniorów młodszych, 1997 dwa medale brązowe w Indywidualnych Mistrzostwach Polski Juniorów Młodszych, 1998 Mistrzostwa Kadetów-dwa medale brązowe,; 1999 Mistrzostwa Polski Kadetów- jeden medal brązowy. W roku 2001 mój zawodnik Michał Zakrzewski zakwalifikował się do reprezentacji Polski biorącej udział w Mistrzostwach Europy, zajmując drużynowo VI miejsce a indywidualnie znalazł się w szesnastce, ale wtedy już mnie nie było w Ursusie.

Minęło kilkanaście lat, wakacje w Grecji

15 kwietnia 1999 r wróciłam do Suchedniowa, a czwartego maja 1999 r urodziłam moją ukochaną jedyną córeńkę, której dałam na imię Wiktoria, bo Wiktoria to zwycięstwo, wychowuję ją sama, mój Ojciec ma już 78 lat i jest jeszcze w dobrej formie fizycznej, ma dobrą emeryturę kolejarską i pomaga mi wychowywać córkę. Mam ogromne wsparcie rodziny, szczególnie w najstarszym bracie i jego żonie, która pokochała Wiktorię i bardzo mi pomagała. Niestety wszystko co piękne kończy się szybko, bratowa umarła w wieku 49 lat…

„…Powrót z Warszawy do Suchedniowa nie był łatwy, ale gdy na świat przyszła moja córka Wiktoria, wszystko się zmieniło, liczyła się tylko ona . Sport na pewno mi pomógł, tak jak w sporcie, musiałam być silna, zorganizowana i nie rozczulałam się nad sobą , oczywiście były chwile słabości, ale nigdy zwątpienia, że nie dam rady jako samotna matka.

Nadmiar obowiązków, opieka nad Wiktorią i ojcem, prowadzenie domu zajmowało mi tyle czasu, że nie myślałam o sobie, z każdym dniem i rokiem godziłam się z sytuacją jaka była. 

Szybki powrót do sportu, pomógł mi nabrać pewności siebie i odpędzał myśli, co będzie jak mi się coś stanie, co wtedy z Wiktorią ….tego bałam się najbardziej, sama przestałam grać w badmintona, by nie odnowić kontuzji kolana.

wakacje w Grecji

W Suchedniowie nadal grali w badmintona, grupa weteranów grała dwa razy w tygodniu, regularnie trenowała, to ta sama drużyna , którą opuściłam 20 lat temu , by spełniać swoje marzenia. To oni przyszli do mnie po narodzinach Wiktorii, przynieśli pamiątkowy puchar i zaprosili na treningi, to był sposób na dalsze życie, znów zaczęłam jeździć na turnieje weteranów zawsze z Wiktorią, i chodzić na treningi, gdzie inni też przyprowadzali swoje pociechy a ja zaczęłam uczyć maluchy, grupka się powiększała.

Tak się rozpoczął kolejny nowy etap w moim życiu.

Carolina Marin- być jak ona, oto marzenia Matki i Córki

Dzień za dniem był zapełniony, do południa zakupy, obiad, treningi, zawody. W 2001 roku wracam do klubu jako trener, z trzy letnią Wiktorią jeżdżę po całej Polsce, drużyna jest w ekstraklasie i zajmujemy V miejsce. Wtedy W Orliczu Suchedniów grali w Darek Zięba i Dorota Grzejdak, zdobywamy medale w mistrzostwach Polski we wszystkich kategoriach wiekowych , ciężko pracujemy, trenujemy codziennie, Wiktoria też trenuje, wszyscy ją lubią i podziwiają, gdy miała cztery latka fajnie już przebijała lotkę przez siatkę. W 2003 roku pojechaliśmy na Mistrzostwa Świata Weteranów do Sofii. W pierwszych rundach przegrywamy z Duńczykami w debla i miksta, ale to nieważne, tygodniowy pobyt w Sofii zapada w pamięci na zawsze, na wolnych kortach odbijam z Wiktorią i jest to takie normalne dla mnie, ale gdy cała hala zaczęła bić brawo, dopiero po chwili zorientowałam się, że to dla niej. Mała Wiktoria w wieku czterech lat, w Sofii, rozpoczęła międzynarodową karierę…”

„…Po pewnym czasie zrozumiałam, że Wiktoria ma talent, to była taka wczesna specjalizacja wynikająca z mojej życiowej sytuacji, za naszym przykładem poszło wiele polskich klubów i rozpoczęło zabawę badmintonem z dziećmi w wieku czterech , pięciu lat….. Mój powrót do Suchedniowa sprawił, że wspólnie ze Stefanem Pawlukiewiczem i Zdzisławem Włodarczykiem rozkręciliśmy badmintonową suchedniowską karuzelę.

Czasem w sytuacji beznadziejnej, gdy świat wali ci się na głowę, robi się rzeczy wielkie, nigdy nie wolno rezygnować i trzeba mieć wiarę, że zawsze jest wyjście z każdej sytuacji …..

Prawie każde wakacje spędzamy z Wiktorią w Grecji, którą pokochałyśmy od pierwszego wyjazdu, ciepłe morze, wspaniałe słońce, przyjaźni ludzie. Jeździmy tam samochodem (1700 km za kółkiem, lubię to). Grecja daje nam siłę na kolejny rok ciężkiej pracy, mamy tam grono przyjaciół, którzy są fanami Wiktorii.

Dziękuję Bogu za Wiktorię i siłę, jaką mi dał do jej wychowania, gdyby nie Wiktoria, pewnie żyłabym tylko marzeniami, które nigdy by się nie spełniły. Ona je spełnia !!!  Są to nie tylko moje marzenia, ona przede wszystkim spełnia swoje!

PS. No cóż , Ci którzy nie poznali jeszcze Wiktorii, niech żałują ……

CDN  

Trener Ryszard Borek, Bożena Wojtkowska -Haracz, Bożena Siemieniec-Bąk fot.Jan RozmarynowskiPierwsze zawody, które obserwowałam były organizowane poza Warszawą. Już nie pamiętam czy w Bukownie a może w Głubczycach? Nie, to były z całą pewnością Głubczyce… Zawody rozgrywane były w dniach 8-9.04.1978 r. Tylko trzydzieści siedem lat temu, z historycznego punktu widzenia tak niedawno, ale patrząc na dzisiejsze czasy prawie prehistoria. Może właśnie, dlatego warto powspominać? Przypomnieć sobie tamte czasy głębokiego peerelu, braku wszystkiego, szaro-burej rzeczywistości i wspaniałych ludzi, dzięki którym organizowaliśmy najbardziej karkołomne pomysły, jakie nam przychodziły do głowy?

Głubczyce w 1978 r nie były takie same jak teraz. Jedyny bar mleczny w mieście zamykano o godzinie 16.00, biada temu, kto przyjechał do Głubczyc później. Na zjedzenie czegokolwiek nie mógł liczyć, restauracja Centralna? No może, jeżeli ktoś miał szczęście, raczej była mordownią, gdzie pijało się wódkę, piwo, ale jedzenia przyzwoitego bez wcześniejszych zamówień nie było. Można było coś zjeść w restauracji dworcowej. Ale najczęściej był tam zdechły śledź w oliwie lub rolmops. Chyba, że Unia Głubczyce organizowała zawody, mistrzostwa lub turnieje, o, wtedy można było zjeść coś w grupie, klubową drużyną o określonej porze, uzgodnionej z organizatorem. Rysiek Borek, Bolesław Zdeb, Marian Masiuk, Bogdan Chomętowski, Edek Kurek, Zbyszek Polek, tak oni pamiętają lepiej jak było.

Andrzej Szalewicz Prezes Polskiego Związku Badmintona 1977-1991; PKOL 1991-1997

Andrzej Szalewicz Prezes Polskiego Związku Badmintona 1977-1991; PKOL 1991-1997

Dlatego najpewniejszym sposobem było zaopatrzenie we własnym zakresie. Przyjeżdżaliśmy z kanapkami, własnymi grzałkami, i w pokojach zjadaliśmy kolację, lub późny obiad z ugotowana herbatą. Pamiętam ten czas, bo były to moje pierwsze Indywidualne Mistrzostwa Polski w badmintonie. Jechaliśmy z Andrzejem jego samochodem marki Fiat 125. Andrzej prowadził, Julian Krzewiński obok, ja z tyłu, a wokół porozrzucane tuby z lotkami to były chyba Gold Cup’y? Tych tub wieźliśmy 100, dwa pudła po 50 tuzinów. Nie widziałam momentu pakowania samochodu, widziałam za to moment jego rozpakowywania. Bożssszzzz….. Jak to wszystko zostało upchnięte w tym malutkim samochodzie? Faktem jest, że nogi trzymałam na siedzeniu, nie mogłam postawić na ziemi, bo nie było miejsca. Na kolanach miałam torbę z rzeczami, obok na siedzeniu torba Andrzej i Juliana. I tak przez 385 km, z mała przerwą na rozprostowanie kości, chyba tak można nazwać krótki wypad do lasku. Panowie na lewo, panie na prawo, nie szkodzi, że jedna. W bagażniku Andrzeja jechał dodatkowo kanister, bo wszyscy odczuwali brak benzyny. Kanister zawsze jeździł z przodu owinięty w jakieś szmaty.

Korty ( kortów nie było, były deski a na nich malowane boiska) ułożone na hali, pamiętacie przecież halę w Głubczycach? Po dwa korty ułożone(!!!) Namalowane farbą olejną obok siebie wzdłuż ściany z oknami. Hala nie była zbyt długa, ale w ten sposób graliśmy na czterech kortach. Odległość między kortami około 80 cm, sędziowie stali na krzesłach, wynik pokazywano na tablicach pożyczonych z tenisa stołowego. Przekładane cyferki. Dodatkowym szkopułem było oświetlenie hali a także okratowanie sufitu. Do tej pory nie patrzyłam na halę przez pryzmat sufitu, był, bo być musiał. Tak było w judo i szermierce. Tutaj stanowił problem, gdyż hala nie miała regulaminowej wysokości (min.10,5 metra) była niższa, ( to była przedwojenna ujeżdżalnia dla koni) a zawodnicy, aby Drużynowy Mistrz Polski LKS Technik Głubczyce nie tracić punktów musieli tak grać, aby przebijając lotkę, nie trafiać w jakąkolwiek przeszkodę pod sufitem. Nie było to specjalnym ułatwieniem, ale pokazuje cymes sytuacji. Nikt nie narzekał, wszyscy cieszyli się, że mogą grać w badmintona, że zostali zakwaterowani w hotelu Polonia naprzeciwko głubczyckiego dworca, lub w Internacie Technikum. Nie potrzeba było transportu, Głubczyce nie są wielką aglomeracją miejską, dlatego wszędzie było blisko. A spacer przez park stanowił miłą przechadzkę. Wczesnym rankiem wszyscy spotykali się na śniadaniu w barze mlecznym, mieszczącym się przy skrzyżowaniu ulic Kościuszki i Kochanowskiego, wejście po schodkach. Zamawialiśmy bułki montówki, jajecznicę, masło, kakao, herbatę, ja gotowaną wrzącą wodę, kawę zawsze woziłam ze sobą. Na hali sędziowie w białych spodniach i pulowerkach, zawodnicy, trenerzy, gwar i śmiech.

Odprawa kierowników ekip z sędzią głównym trwała kilka godzin w przeddzień zawodów, wtedy też odbywało się losowanie. Komputerów nie było.

Rok 1978 Jadwiga Ślawska Sekretarz generalny Polskiego Związku BadmintonaZawsze miałam przy sobie zeszyt z długopisem. Wszystko skrzętnie notowałam. Chciałam posiąść wiedzę, której mi brakowało. Badminton to nie judo czy szermierka. Tam wszystko od lat miało ustalone procedury, tutaj trzeba było wypracować schemat postępowania. Polski Związek Judo powstał 19 lica 1957 r, Polski Związek Szermierczy powstał we Lwowie w 1922 roku, od 1945 ma siedzibę w Warszawie. Na tym tle Polski Związek Badmintona, który powołano 7 listopada 1977 r. był niemowlakiem, któremu trzeba było wszystko zorganizować. Co prawda w 1978 r. odbywały się XIV Indywidualne Mistrzostwa Polski, tym niemniej powstanie Związku narzucało na nas pewne wymogi, od których nie było odwrotu! Regulamin sportowy, regulaminy zarządu, regulaminy poszczególnych komisji, regulamin powoływania kadry narodowej, musieliśmy opracowywać i wiele osób brało udział w tych pracach. Pomimo biedy, mimo wielu braków w sprzęcie, braku rakiet, wyposażenia osobistego, butów sportowych, odzieży sportowej byliśmy pełni dobrych myśli i nadziei. Wiedzieliśmy, że teraz po powołaniu Związku może być tylko lepiej. Pamiętam zawodników, którzy wtedy zdobyli tytuły mistrzowskie:

Elżbieta Utecht Unia Głubczyce ( później Kuczkowska) w grze pojedynczej kobiet, Zygmunt Skrzypczyński AZS AWF Wrocław w grze pojedynczej mężczyzn, Elżbieta Utecht/Bożena Wojtkowska (później Haracz) w grze podwójnej kobiet, Zygmunt Skrzypczyński/Sławomir Włoszczyński w grze podwójnej mężczyzn i Janusz Labisko/Anna Zyśk Bolesław Bukowno/Start Gdynia w grze mieszanej.

Indywidualne Mistrzostwa Polski były eliminacją przed Mistrzostwami Europy. Po tych zawodach wyłaniano reprezentację Polski, która miała brać udział w imprezie głównej. W 1978 r. Mistrzostwa Europy odbywały się w Preston Anglia. Pomimo naszych starań niestety nie dostaliśmy zgody na wyjazd. Pierwszy rok istnienia, brak waluty, oraz kontaktów z innymi federacjami nie ułatwił nam zadania. Na pierwsze Mistrzostwa Europy pojechaliśmy w 1980 r do Groningen. Odbywały się w dniach 17- 20.04. To były piękne i bardzo pracowite mistrzostwa. Dwa zeszyty notatek

Igrzyska Olimpijskie Atlanta 1996, badmintoniści podpisują flagę olimpijską

Igrzyska Olimpijskie Atlanta 1996, badmintoniści podpisują flagę olimpijską

przywiozłam z Holandii. A wszystko pod jednym tytułem: ”jak się organizuje zawody w badmintonie, hala, transport, hotele, ilość miejsc, ilość ekip, ilość sędziów, SPONSORZY i firmy wspierające. Przez tydzień miałam, co robić, oglądałam zawody, mecze naszej reprezentacji i robiłam notatki. Na zawody pojechałam za własne pieniądze. Wydałam na to trzy pensje, inaczej nie nauczyłabym się nic. Taka inwestycja w przyszłość, spłacana przez kilka następnych miesięcy, bo pieniądze pożyczyli mi rodzice. Powiem szczerze- opłacało się. Wszyscy zawodowcy Europy uznali, że były to najlepiej zorganizowane mistrzostwa Europy od lat. Ja miałam świetny materiał, Firma Perry prezentowała na hali swoja porywająca piosenkę sponsorską. Od tego roku wiedziałam już jak ugryźć badminton, jaki jest jego poziom w Europie, jak wyglądają prawdziwe zawody i co należy zrobić, aby osiągnąć standardy prezentowane w Holandii. Ogrom roboty był przed nami wszystkimi. Reprezentacja Polski w składzie 6 ( trzy kobiety i trzech mężczyzn) zawodników Irena Karolczak jako trener wyjechali na koszt organizatora,i Andrzej Sobolewski nasz opiekun z GKKFiS na koszt urzędu, natomiast prezes Andrzej Szalewicz otrzymał fundusze na trzy dniowy pobyt na kongresie EBU.

Ale to było dopiero w 1980 r. na razie byłam na hali w Głubczycach, i świat wyglądał inaczej. Cieszyliśmy się z Indywidualnych Mistrzostw Polski, cieszyliśmy się z tego, że gramy zawody o mistrzostwo Polski, że pomimo wielu trudów życia codziennego idziemy do przodu i nikt i nic nie jest nas w stanie zatrzymać. To nic, że hala była nieprzepisowa, to nic, że odległości między boiskami nieprzepisowe, to nic, że odbiegaliśmy wyposażeniem ubrań od standardów jakichkolwiek firm sportowych, (Yonex, Victor, Nike, Reebok to były firmy o których tylko słyszeliśmy znaliśmy je z widzenia!) byliśmy na mistrzostwach Polski i to się liczyło. To było dla nas najważniejsze! Chcieliśmy mieć naszych zawodników, naszych mistrzów, aby pochwalić się nimi przed lokalnymi władzami, powiatową, wojewódzką zarządami klubów i naszym ówczesnym ministerstwem, czyli Głównym Komitetem Kultury Fizycznej i Sportu. Nasza prężność, nasza determinacja zjednywały nam przychylność ludzi w Departamencie Sportu Wyczynowego GKKFiS. Uwierzcie mi nie dostaliśmy nic za darmo ani na wyrost. O wszystko walczyliśmy, tłumaczyliśmy byliśmy zdesperowani na sukces i sukcesy osiągaliśmy. Nikt nigdy nie pomyślał, że czegoś możemy nie zrobić, że będziemy musieli odwołać zawody! My? Nigdy! I tak właśnie było.  Walka o życie i walka o przeżycie udawała nam się i coraz więcej osób uważało, że przykłada swoja cegiełkę do naszych sukcesów!

Za tę wiarę w nas, w nasze umiejętności, za pomoc w realizacji naszych marzeń byliśmy im wdzięczni!

Kaśka i jej pies Eric

Kaśka i jej pies Eric

Kilkanaście dni temu napisałam, że jedziemy do Lubina na Mistrzostwa Europy Juniorów 2015, które właśnie w Zagłębiu Miedzi będą zorganizowane. Podczas tych wspaniałych zawodów ( nie jest to li tylko czcza pochwała, ale prawda!!!! bowiem znakomitą organizację mistrzostw podkreślali wszyscy: ekipy w ilości 39 oraz zawodnicy, trenerzy, sędziowie, sędziowie liniowi i przedstawiciele Europejskiej Konfederacji Badmintona zwanej BEC  (razem ponad sześćset osób). Ktoś z Lubina na stronie FB napisał: na Mistrzostwa Europy Juniorów, które od 26.03.do 4.04.2015 r odbędą się w Lubinie przyjechała już ekipa Cypru z Katarzyną Krasowską- legendą polskiego badmintona na czele. I właśnie o Kaśce, bo dla mnie na zawsze już pozostanie Kaśką, trenerze  kadry narodowej na Cyprze oczywiście nie tylko juniorów chcę dzisiaj napisać. Kaśkę ( wszyscy od zawsze ją tak nazywali) poznałam w roku chyba 1981 a może rok później?  Kaśka a właściwie Katarzyna Krasowska urodziła się w 1969 r i można

od lewej Marzena Masiuk Łazuta, Andrzej Szalewicz Katarzyna Kaśka Krasowska

od lewej Marzena Masiuk Łazuta, Andrzej Szalewicz Katarzyna Kaśka Krasowska

powiedzieć, że ze względu na koneksje rodzinne była przypisana do badmintona, no może nie od razu, ale po kilku latach swojego życia. Przygodę z badmintonem rozpoczęła  w 1980, kiedy to pod okiem ojca trenowała w klubie „MKS Zryw” Opole. Trzymam w ręku kronikę, którą nieżyjący już tata Marian Krasowski prowadził, aby udokumentować sukcesy zawodniczki. Marian był trenerem badmintona i przez pierwsze lata pracował ze swoją córką.   Z Kroniki wynika, że pierwszymi jej zawodami, w których wzięła udział w roku 1981 były „Mistrzostwa Szkół Podstawowych”. Kaśka zdobyła pierwsze miejsce, a drugie koleżanka jej H. Podawczyk.  Miała wtedy 12 lat. W sezonie, 1981/1982 jako juniorka młodsza wystartowała w zawodach IX Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży zorganizowanej w Bukownie koło Olkusza zajmując 9-16

reprezentacja województwa opolskiego w badmintonie na XII Ogólnopolska Spartakiadę

reprezentacja województwa opolskiego w badmintonie na XII Ogólnopolska Spartakiadę

miejsce. W 1982 roku drużyna MKS Zryw zagrała w zawodach II ligi wygrywając wszystkie pojedynki z następującymi klubami:  Kosmos Borek Wlkp., „ Blachowianka” Kędzierzyn Koźle, „Tarnowia” Tarnów Opolski, „Vestigium” Kędzierzyn Koźle, wynikami 7: 0, zaś z LZS Olszanka wygrali 6:1. Dawne czasy,  ale warto przypomnieć skład drużyny: Małgosia Kozak, Katarzyna Krasowska (14 lat), Łabędkowski, Michniewicz, Szafirt, Dariusz Dziedzic (14 lat), Sobczak i Wiersziń również czternastoletni zawodnik. Młodzi, pełni zapału do pracy, głodni sukcesów. Przeglądam księgę- kronikę i wspominam tamte trudne czasy. Juniorzy młodsi, pracujący ciężko, aby grać w zawodach ligowych w Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży, w turniejach klasyfikacyjnych musieli być zahartowani ciężkim treningiem i trudnymi jak dla badmintona warunkami socjalnymi. Brak było wszystkiego, o sprzęcie markowym mogli tylko marzyć.. Z wielogodzinnych rozmów, jakie prowadziłyśmy z Kaśką podczas różnych wyjazdów, zawodów krajowych i zagranicznych wiem tylko, że nie była ona subordynowaną zawodniczką, zawsze miała swoje zdanie a ono bardzo często było w kontrze do trenera Krasowskiego, jej ojca. W końcu ani ojciec ani ona tego nie wytrzymali. Za duże parcie na sukces, za duża ambicja córki, za małe umiejętności aby w tamtych czasach dojść do wielkiego wyniku sportowego. Bardzo lubiłam Rodzinę Krasowskich, mamę tatę i babcię.

juniorzy LKS Technik Głubczyce w garniturze trener Ryszard Borek  , Kaśka siedzi pierwsza z lewej Marzena Masiuk pierwsza z prawej

juniorzy LKS Technik Głubczyce w garniturze trener Ryszard Borek , Kaśka siedzi pierwsza z lewej Marzena Masiuk pierwsza z prawej

Często spotykałam ich na zawodach, ale też często przejeżdżając przez Opole wpadaliśmy do nich na herbatkę. Mieszkali na trasie Głubczyce-Opole- Warszawa. W roku 1984 Kaśka przeszła  do klubu LKS ”Technik” Głubczyce ( tylko 60 km od Opola) pod opiekę trenera Ryszarda Borka, który pracował z nią do końca jej sportowej kariery. Wtedy też zaczęły się dla niej trudne czasy. Nauczona przez ojca podstaw badmintona wiele uderzeń wykonywała całkiem źle. Ile czasu spędził z nią na hali Ryszard, człowiek surowy, wymagający, ale też jak nikt potrafiący dopiąć celu wie tylko on i ona. Kaśka musiała się uczyć wszystkiego od podstaw, złe nawyki nie dawały się tak łatwo wyrugować. Praca, praca, praca. Po latach będąc w Lubinie na Mistrzostwach Europy Juniorów 2015, podczas spotkania z Ryśkiem

Kaśka Krasowska EBU Summer School Scheesel 1986

Kaśka Krasowska EBU Summer School Scheesel 1986

zapytałam: -powiedz mi, dlaczego uważałeś, że należy Kaśce poświecić tyle czasu, tyle pracy, czy według ciebie była aż tak zdolna? Nie, odpowiedział Rysiek, nie była aż tak zdolna, miała jednak dwie  cechy, które wyróżniały ją spośród innych, była niesamowicie ambitna i pracowita. Rozumiała, że w jej sytuacji tylko wykonanie gigantycznej pracy pozwoli wspiąć się na mistrzowskie wyżyny w badmintonie. Tak właśnie myślałam wtedy, gdy widziałam ich w ówczesnej „ hali sportowej” w Głubczycach. Hala sportowa, jak to śmiesznie brzmi, przecież to była przedwojenna ujeżdżalnia dla koni, a po wojnie stała się sławetną kuźnią polskiego badmintona. Wiele

EBU Summer School Scheesel 1986 z Polski udział brali Katarzyna Krasowska, Marzena Masiuk,  LKS Technik Głubczyce Piotr Czekal KS "Unia" Bieruń Stary, Leszek Matusik z KS "Motus" Koszalin, trener Ryszard Borek

EBU Summer School Scheessel 1985 z Polski udział brali Katarzyna Krasowska, Marzena Masiuk, LKS Technik Głubczyce Piotr Czekal KS „Unia” Bieruń Stary, Leszek Matusik z KS „Motus” Koszalin, trener Ryszard Borek

 

lat później po otwarciu prawdziwej hali w Głubczycach,  w dniu 7 lipca 1996 r. gdy ślubowanie olimpijskie składała Katarzyna Krasowska reprezentanta Polski w badmintonie  na Igrzyska Olimpijskie w Atlancie, ta ujeżdżalnia została sprzedana za jakieś marne grosze i została sklepem meblowym. Szkoda wielka, że Polski Związek Badmintona nie został o tym poinformowany, bo wtedy mógł przystąpić do przetargu, ale cóż… Wracam do Kaśki i jej Trenera. Pamiętam dokładnie rok 1985 Scheessel, letnia szkoła badmintona, EBU Sumer School. Byliśmy na zgrupowaniu badmintona organizowanym przez Europejską Unię Badmintona, dla utalentowanych, zawodników z całej Europy. My jak zwykle biedni i bez przydziału dewiz skorzystaliśmy z umowy podpisanej  z Niemieckim Związkiem Badmintona, w ramach której oni pokryli koszty pobytu a my w rewanżu zaprosiliśmy ich na Międzynarodowe Mistrzostwa.   Z Polski wyjechała reprezentacja w składzie Katarzyna Krasowska i Marzena Masiuk LKS Technik Głubczyce,

zgrupowanie w Kietrzu 1986 stoją Marzena Masiuk, Zosia Żółtańska, Małgda Kozak,  Katarzyna Krasowska, siedzą od lewej Basia Zimny, Bożena Siemieniec, Ewa Rusznica

zgrupowanie w Kietrzu 1986 stoją Marzena Masiuk, Zosia Żółtańska, Małgda Kozak, Katarzyna Krasowska, siedzą od lewej Basia Zimny, Bożena Siemieniec, Ewa Rusznica

Leszek Matusik „ Motus” Koszalin, Piotr Czekal KS „Unia” Bieruń Stary, Ryszard Borek jako  trener no i ja organizator  i tłumacz w jednym. Pamiętam dokładnie  nasze późniejsze  zgrupowania kadry narodowej w Suwałkach,  wtedy  Kaśka rozpoczęła swoją karierę najpierw w składzie zawodników kadry narodowej a ciut później startowała już jako reprezentantka Polski w turniejach krajowych i zagranicznych w Czechosłowacji, na Węgrzech, w Moskwie, Szwecji, RFN,  Finlandii. Grała w grze pojedynczej oraz w deblu ze swoją koleżanką a może już nawet i przyjaciółką Marzeną Masiuk obecnie Łazuta ( obie reprezentowały LKS Technik Głubczyce). Setki godzin spędzone na hali, dodatkowe zajęcia,

Marzena Masiuk i Kaśka Krasowska LKS Technik Głubczyce 1986 r

Marzena Masiuk i Kaśka Krasowska LKS Technik Głubczyce 1986 r

ćwiczenia fizyczne, biegowe, zajęcia indywidualne z trenerem Borkiem,  praca na korcie, dawały rezultaty. Dziewczyny coraz częściej wygrywały w grze pojedynczej –Kaśka i w deblu razem z Marzeną. Tak rozpoczęła się ich wielka przygoda sportowa.  Wielogodzinna praca setki tysięcy powtórzeń, doskonalenie stałych fragmentów gry w deblu, powtarzanie setek uderzeń, praca nóg na korcie to wszystko prowadziło do sukcesów a tych miało być wiele.

CDN.

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.