Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum miesiąca maj 2012

Rok 2012 ogłoszony jest przez Unię Europejską Rokiem Aktywności Osób Starszych i Solidarności Międzypokoleniowej oraz Rokiem Uniwersytetów Trzeciego Wieku. Wiele Firm oraz instytucji centralnych organizuje spotkania a nawet konferencje, które zaznaczają obchody tego roku, oraz aktywują środowiska seniorów. Jedną z takich akcji było spotkanie seniorów w ramach Akademii Aktywnego Seniora w Szczecinie w dniu 18 maja 2012 a tematem spotkania były „Nowoczesne technologie w życiu seniorów”. Do Szczecina poleciałyśmy ja, Jola i Ania, samolotem w przeddzień spotkania, aby móc się przygotować oraz zapoznać z miejscem, w którym było spotkanie z seniorami. Szczecin przywitał nas piękną pogodą, słońcem a stare miasto muzyką, gwarem, radością młodzieży gdyż trwały Juvenalia studenckie.

W spotkaniu brali udział aktywni seniorzy, którzy licznie zgromadzili się w kawiarni klubu DELTA.  Patronami spotkania były dwie Firmy Emporia Telekom prezentująca telefony dla osób 50+ oraz T-Mobile, która przedstawiła propozycję tabletów. Kilka słów przywitania przez panią Sylwię W. szefową Akademii, pana Marka W. Dyrektora ds marketingu  T Mobile, aby przejść do rozmowy z seniorami na temat zasadniczy.

Poprowadziłam spotkanie, jako rozmowę z koleżankami i kolegami przy herbatce i kawie opowiadając o sobie, Joli,naszej drodze w życiu, o wzlotach i upadkach o sukcesach i porażkach o zbieraniu życiowych doświadczeń, którymi dzielę się z czytelnikami blogu Okiem Jadwigi. W dalszym ciągu spotkania omówiłam okres przejścia na emeryturę stwierdzając, że jest to trudny czas dla każdego z nas, pokazując, że w jednej chwili z osoby zaangażowanej w pracy, prawie nieposiadającej czasu stajemy się emerytami z dużą ilością wolnego czasu, małą ilością obowiązków ( te trafiają się, dopiero wraz z upływającym czasem), oraz mniejszą ilością pieniędzy, które na emeryturze otrzymujemy. Jakże często w pożegnaniach nas ludzi przechodzących na emeryturę słyszymy, a teraz pan czy pani odchodzicie z pracy, aby przejść na zasłużony odpoczynek… Jaki zasłużony odpoczynek, odstawiają nas na boczny tor, nie jesteśmy z dnia na dzień nikomu potrzebni, ( chyba, że naszej rodzinie, która z nas robi bezpłatną służbę do obsługi całej rodziny: gotowania obiadów, zakupów, odprowadzania dzieci do szkoły, odbierania, korepetycji wnuków – zawożenia i przywożenia, również zaczynają należeć do naszych obowiązków, jak również opieka nad coraz starszymi rodzicami, którzy w momencie naszego przejścia na „zasłużony odpoczynek” mają po 83-85 lat i zaczynają chorować. Stąd do naszych obowiązków dochodzi jeszcze opieka nad rodzicami, wizyty u lekarza, terminy, rehabilitacje, częste wizyty w szpitalu, tak, tak tego nie daje się niestety uniknąć, przymusowe szkolenia z zakresu medycyny, gdyż musimy umieć prowadzić rozmowy z lekarzami a także wiedzieć, jakie leki i na co dostają nasi ukochani, tak… Tak wygląda „zasłużony odpoczynek” polskiej emerytki lub emeryta, i to mają być nasze wakacje po zakończeniu 40 lub więcej lat pracy? Ten blog czytają ludzie młodzi, ale też moi rówieśnicy, proszę odpowiedzieć sobie czy nie mam racji? Ile razy nasze ukochane dzieci zapędzone w swoim życiu dzwonią mówiąc mamo, nie mam czasu do ciebie przyjechać, niestety mam spotkanie, następne za dwie godziny, przygotowuję wykłady, spotkania, wyjazdy integracyjne, wysyłam ludzi na szkolenie, niestety nie mogę do was przyjechać. Rozumiecie ich, oczywiście, że tak, cieszycie się, że dzieci maja pracę, coraz lepiej im się żyje, wasze wnuki uczą się w dobrych szkołach, dodatkowe języki, i wiele innych dodatkowych zajęć. Jesteśmy dumni, rośnie nam nowe, młode dobrze wykształcone pokolenie. Rozumiemy wszystkich patrząc z miłością na nasze pociechy. Tylko czasem myślimy, jakby to było dobrze, gdyby  wpadli, ale to jest tak po cichutku, tak w głębi serca. I zaraz przychodzi kolejna refleksja, co ja chcę, przecież mam telefon, mam tablet, mam codzienny kontakt z bliskimi, codziennie o stałej porze syn czy córka kontaktują się ze mną, pytając, co słychać, jak się czuję, jak babcia, jak dziadek…. I tylko ty sama spostrzegasz, że posiadane okulary są jakby za słabe dla ciebie, nie możesz już zobaczyć cyferek w komórce, jakoś dziwnie zaczęły drżeć ręce. Tak, zaczynamy myśleć o innym telefonie, znacznie prostszym, łatwiejszym w obsłudze, abyśmy mogli odbierać rozmowy, bez kłopotów dzwonić, wysyłać smsy, być w kontakcie z bliskimi. Cały czas, abyśmy nie zostali zepchnięci na boczny tor, gdzie przedwcześnie nas „pogrzebią” gdzie tylko będziemy czekać na swoja drogę na cmentarz. Czy zastanawialiście się kiedyś, że emerytura jest samotnością?, miasto czyni  z nas osoby bez nóg, wszędzie dojeżdżamy tramwajem, autobusem, metrem, własnym samochodem, mamy więcej czasu, mniej pieniędzy, stajemy się starzy i zgorzkniali zapadamy się w swoje choroby. Tak, to jest najczarniejszy z możliwych scenariuszy, powiecie, że przecież mamy kije uprawiamy „Nordic walking”, spotykamy się w Uniwersytetach Trzeciego Wieku. I to jest też prawda. Nawiązujemy znajomości, nowe przyjaźnie, ale aby to robić potrzebujemy otwartości umysłu, i całkowitego braku wyrachowania. Niektórzy z nas prowadzą blogi, cóż to takiego jest? Dzielimy się naszymi spostrzeżeniami, wspomnieniami, przekazujemy doświadczenie, opowiadamy o miejscach, w których mieszkamy. Zawiązujemy nowe wirtualne znajomości, które mogą, ale nie muszą kończyć się znajomością w realu. Do tego potrzebujemy nowoczesnych technologii, komórki z dużym ekranem, dobrym wyświetlaczem, prostej w obsłudze, z dużą klawiaturą, gdyż umysł mamy jeszcze prężny, ale coraz słabszy wzrok, potrzebujemy komputerów, potrzebujemy lap topy, a ostatnio modne tablety. Nowa moda dosięgnęła również nas emerytów, gdyż my nie chcemy być na „bocznym torze”. Chcemy korzystać z nowoczesnych technologii, aby być w kontakcie z naszymi bliskimi, aby dziadek czy babcia byli w kursie dzieła, umiejąc rozmawiać z wnukami. Jakie to miłe i ludzkie.

Żyjemy w wyjątkowym okresie – w naszych krajach kiedyś człowiek w wieku sześćdziesięciu lat był starym człowiekiem uzależnionym od swojej rodziny lub miłosierdzia społecznego. Teraz, jeżeli mamy drobne dolegliwości bez cierpienia możemy uważać się za szczęśliwych. Rozejrzyjmy się wokół. Mamy w naszym zasięgu „staruszków” zdolnych brać udział w maratonie lub pomagających wnukom. Tak, emerytura jest złotym wiekiem, ale również ostatnim. Młodzi nie umieją myśleć o przyszłości, my mając mało czasu myślimy o niej, a skoro tak nie myślmy o tym „trzecim wieku”, jako o odpoczynku czy wakacjach, myślmy o naszych możliwościach, wyzwaniach, aby nasze życie nie było puste i smutne, oczywiście od nas zależy czy takie będzie, czy będziemy troszczyli się o to, aby odpowiednio zorganizować i wypełnić czas. Przecież jesteśmy w najbogatszym okresie naszego życia, jest to rezultat naszych życiowych doświadczeń sukcesów i porażek, kapitał zebrany przez nas, który szkoda zmarnować.    Oczywistym jest też, że na tej emeryturze najlepiej byłoby dysponować złotą kartą kredytową, ale skoro jej nie mamy zadbajmy o siebie w inny sposób.

Według zebranych opinii starzy ludzie to ludzie w wieku 80 – 100 lat, zaś młodsi starzy to przedział wiekowy 60-78 lat. Ile mam lat, a ile jeszcze mamy do zrobienia?

Lata siedemdziesiąte XX wieku to rozwój komputerów, telefonii komórkowej, a lata dziewięćdziesiąte XX wieku to błyskawiczny rozwój Internetu.  Są to dwie technologie, które rozwinęły się najszybciej w naszych dziejach.  Radio potrzebowało 35 lat zanim miało 50 milionów słuchaczy, telewizja 13 lat a Internet tylko 4 lata. Rozwój technologii zmienił warunki i szybkość komunikacji, a zatem wpłynął na relacje społeczne, na funkcjonowanie organizacji, firm i nas samych. Obniżył koszty działania, zmienił model pracy.

Wiele osób, wielu seniorów nieposiadających umiejętności do korzystania z nowych technologii staje się wykluczonymi, staje poza społeczeństwem, staje się frustratami, bo właśnie ten rozwój technologii i ich brak umiejętności przystosowania jest przyczyną ich wykluczenia!!! Nie chcąc stać na boku, chcąc aktywnie spędzić ostatni okres naszego życia, bądźmy na bieżąco!  To nie jest trudne, najlepszymi naszymi nauczycielami będą dla nas nasze wnuki, korzystajmy z ich umiejętności i wiedzy.

 Pozdrawiam wszystkich uczestników spotkania w ramach Akademii Aktywnego Seniora ze Szczecina, pozdrawiam panią Sylwię gratulując jej pomysłu,

Dziękuję Firmie Emporia Telekom i T-Mobile za udostępnione telefony i tablety, o których mówiłyśmy podczas spotkania, wszystkim życzę dobrej niedzieli i jeszcze lepszego nadchodzącego tygodnia

Wasza Jadwiga

Za mniej niż miesiąc rozpoczną się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej Euro 2012.  Dlatego dzisiaj zapraszam do odwiedzenia Stadionu X lecia obiektu, który przez 53 lata cieszył jednych martwił drugich, dla mnie zaś był miejscem z którym wiążą się wspomnienia najpierw dziecka, później podlotka zaś jeszcze później  czasy ściśle związane z moją pracą, badmintonem i z siedzibą naszego biura na Stadionie.

Wróćmy do roku 1950 i moich  spacerów  po Warszawie gdy z ojcem przemierzałam zniszczoną Warszawę  trzymając go mocno za rękę. Miałam może pięć a może już sześć lat. Wtedy to  nasza trasa kończyła się na Muzeum Narodowym (najczęściej), Muzeum Wojska Polskiego, (sporadycznie), Królewskich Łazienkach lub Trakcie Królewskim, który wówczas jeszcze nie był tak piękny jak dzisiaj. Chodziliśmy bardzo dużo a ja chętnie, bo Tata opowiadał mi takie ładne  historie o Warszawie, która według niego  była bardzo piękna. Byłam bardzo zdziwiona, bo to na co ja patrzyłam  chodząc z ojcem to były ruiny, gruz i domy bez okien ze sterczącymi kikutami ścian. Dziwne to  były  historie o domu bez kantów na Krakowskim Przedmieściu, o Uniwersytecie gdzie podobno miałam w przyszłości uczyć się, a ja zagubiona w swoich myślach, patrząc na gruzy  niewiele rozumiałam. Jaki dom bez kantów, jaki Uniwersytet?  Wtedy niewiele z tych opowieści przemawiało do mojej dziecięcej wyobraźni, ale skoro mówił tato, trzeba było słuchać.  Kilka lat później w naszych wędrówkach przekroczyliśmy rzekę, Wisłę. Nawet  sobie nie wyobrażacie gdzie doszliśmy. Wielka, ogromna budowa. Widziałam samochody ciężarowe, które przywoziły gruz. Byliśmy w okolicy budowy stadionu. Tak powiedział ojciec, któremu trudno było nie wierzyć. Był rok 1954, ja dziewięcioletnia dama starałam się zrozumieć, dlaczego na tym wielkim stadionie ma być gruz. Później po powrocie do domu usłyszałam rozmowę rodziców i sprawa gruzu została wyjaśniona. Z Warszawy zwożono gruz, aby usypać koronę stadionu. To było moje pierwsze zetknięcie ze Stadionem.

W Internecie wyczytałam  „..Stadion Dziesięciolecia Manifestu Lipcowego, bo tak brzmiała jego pełna nazwa powstał w 1955 r. jego otwarcie odbyło się 22 lipca a Stadion otrzymał nazwę, a jego ostateczny koniec nastąpił w 2008 r., kiedy rozpoczęto budowę w jego niecce Stadionu Narodowego.

Ten stadion do zmierzchu PRL pełnił rolę najbardziej reprezentacyjnego obiektu sportowego w kraju. Wybudowano go w niecały rok. To na nim odbywały się najważniejsze spotkania reprezentacji narodowej w piłce nożnej, finały Pucharu Polski, zawody lekkoatletyczne, czy Derby Warszawy. Jednak stadion pełnił nie tylko rolę sportową, był także miejscem propagandowych wieców i wydarzeń kulturalnych. Odbywały się tutaj zarówno Centralne Dożynki jak i koncerty muzyczne. Oficjalnie mieścił nieco ponad 70 tys. osób, ale na najważniejszych imprezach wypełniał go nawet 100 tys. tłum…” Stadion w latach ’80 stopniowo upadał, gdyż jego remont okazał się zbyt kosztowny dla ówczesnych władz. Ostatecznie w 1989 r. wydzierżawiła go od władzy Warszawy firma DAMIS, która wykorzystywała go do celów handlowych. Tak powstał w koronie stadionu „Jarmark Europa” jeden z największych targów Europy. Dzierżawa zakończyła się w 2007 r. i nie została przedłużona, rok później trwała już budowa Stadionu Narodowego.

Stadion budził wiele kontrowersji, i chociaż dzisiaj nie istnieje do tej pory wzbudza emocje. Starsi ludzie pamiętają, jako arenę spektakularnych wydarzeń sportowych. W świadomości młodych funkcjonuje, jako gigantyczny bazar…” Jednak Stadion, który został w 2008 r zrównany z ziemią staje się powoli prawdziwą legendą. Stadion został wyposażony w pełnowymiarowe boisko piłkarskie i 400 metrową ośmiotorową bieżnię lekkoatletyczną, na której w roku 1958 odbył się sławetny mecz Polska USA w lekkiej atletyce. Wtedy po raz drugi mój los zetknął mnie ze stadionem. Miałam całe trzynaście lat kiedy  razem z ojcem siedzieliśmy na trybunach tegoż stadionu kibicując polskiej reprezentacji, jak mówił tata polskiemu wunderteamowi. Zapamiętałam szczególnie jedno wydarzenie z tego meczu, jeden jedyny bieg na 800 metrów z udziałem Polaków Zbigniewa Makomaskiego i Tadeusza Kazimierskiego oraz Toma Courtney’a z USA. Cały stadion wrzeszczał jak opętany, doping był niesamowity, wygrał Zbyszek Makomaski tuż  przed Courtney’em. Może ten bieg pamiętam również, dlatego, że równo dziesięć lat później rozpoczęłam pracę w Głównym Komitecie Kultury Fizycznej i Turystyki, i Zbyszek Makomaski stał się moim kolegą, razem pracowaliśmy w Departamencie Sportu. Pewnie do dzisiaj nie wie, że wtedy w roku 1958 jakaś nieznana panna darła się na cały głos gdy on biegł po zwycięstwo.  Jak my wszyscy wtedy pragnęliśmy sukcesów nie tylko sportowych! Polska miała sławetny wunderteam, mecz kobiet wygraliśmy wynikiem 54: 52, natomiast mężczyźni przegrali 97: 115, ale trzeba pamiętać, że USA byłą lekkoatletyczna potęgą.

Pamiętam też tłumy ludzi, którzy przyjeżdżali do Warszawy z okazji Dożynek, występy zespołów ludowych, pokazy gimnastyczne. A później?

Później, w roku 1977 znów znalazłam się na Stadionie w biurowcu mieszczącym się przy koronie, tam Polski Związek Badmintona otrzymał lokal i ten biurowiec przez kolejne 32 lata był moim miejscem pracy.  W roku 1983 kiedy na  Stadionie organizowano jedna z ważniejszych uroczystości dla Polaków  mszę koncelebrowaną przez Papieża Jana Pawła II. Nie byłam niestety na tej uroczystości. Mieliśmy zakaz wejścia przez kilka dni na teren stadionu,  a mnie  nie było w Warszawie, odbywały się kolejne zawody, na których musiałam być obecna.

Kolejnymi wydarzeniami na Stadionie były Kongresy Świadków Jehowy. Wtedy obiekt nabierał blasku, gdyz był myty, czyszczono ławki, uzupełniano brakujace części, koszono trawe i wyrywano wyrastajace chwasty. Przez kolejne miesiace Stadion lśnił.
Przełomowym rokiem dla stadionu był rok 1989 r. Wtedy w zamian za coraz kosztowniejsze utrzymanie obiektu został on wydzierżawiony prywatnej firmie „Damis”, która całkowicie odeszła od jego głównej idei i na koronie stadionu założyła „Jarmark Europa”. W przeciągu kilku lat, z przeszło 6 tys. stoiskami stał się on największym targowiskiem w Europie. Można się zapytać, czy w związku z takim usytuowaniem biura praca na stadionie w biurowcu była bezpieczna. Różne na ten temat krążyły opinie. Ja mogę powiedzieć, że teren wokół stadionu był bezpieczny, był chroniony. Przecież w tych budach szczękach pozostawał towar, którym handlowali kupcy, trzeba było go pilnować. Zarówno ja jak i ochroniarze wiedzieliśmy, kto jest  kto. Oczywiście nie znałam tych setek ludzi, bo niby jak, ale posiadaliśmy przepustki i ci, z którymi stykaliśmy się przy bramie wjazdowej czy też na portierni doskonale wiedzieli, kto na ich terenie pracuje. A pracowały tam setki ludzi. Bazar rozpoczynał pracę o godzinie 4.00 rano kończył około godziny 14.00 lub 14.30. Wtedy na ten teren wkraczały ekipy sprzątające i do godz.18.00 po śmieciach, kartonach, śladu nie było. Oprócz handlujących na bazarze były ekipy mini barów na kółkach, którzy karmili handlujących tam ludzi, a zresztą i kupujących też. Z mojego punktu widzenia mogę powiedzieć jedno. Nigdy nie krytykowałam tego miejsca ponieważ widziałam tysiące ludzi, dla których teren bazaru był miejscem pracy. Zresztą powiedzmy sobie szczerze okoliczne miejscowości wokół Warszawy przez wiele lat szyły i produkowały na potrzeby stadionowych sprzedawców tysiące rzeczy. Tak więc w dobie transformacji ekonomiczno- politycznej stadion był miejscem pracy dla może i stu tysięcy osób.

Dla mnie było to moje miejsce pracy, że niewyględne, racja, że nie reprezentacyjne, też prawda. Ale to właśnie tu zbierali się członkowie zarządu, tu odbywały się narady, szkolenia, tu wykluwały się plany szkoleniowe, tu opracowywaliśmy plany przygotowań do największych imprez badmintonowych w Europie i na świecie a nawet do Igrzysk Olimpijskich, na które w roku 1992 (Barcelona) po raz pierwszy w historii związku wyjechała sześcioosobowa reprezentacja polskich badmintonistów w składzie Bożena Haracz, Bożena Siemieniec, Wioletta Wilk, Katarzyna Krasowska, Beata Syta i Jacek Hankiewicz. Nasze plany broniliśmy na spotkaniach w kolejnych urzędach państwowych, które nadzorowały polskie związki sportowe i odpowiadały za przyznawanie finansów. Kolejne plany, kolejne przygotowania i kolejne Igrzyska Olimpijskie w Atlancie 1996, Sidney 2000, Atenach 2004, i Pekinie 2008. Wtedy właśnie Polski Związek Badmintona opuścił na zawsze Stadion X lecia, przenosząc swoja siedzibę do Wilanowa na ul. Wiertniczą (dzisiaj Polski Związek Badmintona ma swoje biura w Warszawie przy ul. Dzikiej). W międzyczasie w roku 2005 odeszłam ze związku, przeszłam na emeryturę. Nie zakończyłam jednak pracy w sporcie. Trwała ona jeszcze kilka lat. Dopiero w roku 2009 nastąpiło ostateczne pożegnanie. Dzisiaj badminton osiąga świetne wyniki a ostatni start na Mistrzostwach Europy został ukoronowany złotym medalem w grze mieszanej Robert Mateusiak/Nadia Zięba (Kostiuczyk). 30.04.2012 zakończyły się kwalifikacje do Igrzysk Olimpijskich Londyn 2012. Światowa Federacja Badmintona w dniu 3.05.2012 ogłosiła listę osób zakwalifikowanych do Igrzysk. W badmintonie kwalifikacje zdobyli: Przemysław Wacha, Kamila Augustyn w grach pojedynczych, Michał Łogosz/Adam Cwalina w grze podwójnej mężczyzn i Robert Mateusiak/ Nadia Zięba (Kostiuczyk) w grze mieszanej. Ci zawodnicy uzyskali prawo startu w Igrzyskach Olimpijskich w Londynie i teraz tylko od Polskiego Komitetu Olimpijskiego będzie zależało czy cała szóstka do Londynu pojedzie. Życzę im tego z całego serca! Tak oto zakończyła się pięćdziesięciotrzyletnia kariera Stadionu X lecia, a wraz z nim kilkudziesięcioletnia historia Polskiego Związku Badmintona, który tam znalazł  swoją siedzibę na długie lata.

Dzisiaj na miejscu Stadionu X lecia stoi piękny ogromny Stadion Narodowy, gotowy na przyjęcie 58 tysięcy kibiców, z parkingami na 1765 samochodów, o powierzchni użytkowej ponad dwieście tysięcy metrów kwadratowych, to jest trzykrotnie większa powierzchnia niż olbrzymia powierzchnia Centrum handlowego Galeria Mokotów w Warszawie. Stadion Narodowy… byłam tam, mogłam zobaczyć ten piękny obiekt na własne oczy, nie podczas jednego z imprez  przed uroczystym otwarcie, ale w czasie przygotowywania Stadionu Narodowego do Euro 2012, gdzie zostałam zaproszona przez TVN do udziału w programie wspominając Stadion X lecia. Musze powiedzieć, ze Stadion zrobił na mnie ogromne wrażenie. Mogę je przyrównać do wrażenia, jakie na mnie zrobił w roku 1995 stadion w Manchesterze – klubu Manchester United (mojego ulubionego angielskiego klubu). W roku 1995 byliśmy z reprezentacja Polski na mistrzostwach świata w badmintonie, które odbywały się w Birmingham. Andrzej Szalewicz był wtedy prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego i został zaproszony wraz ze mną do Manchesteru, który wystartował w walce o prawo organizacji Igrzysk Olimpijskich 2000 roku. Jak wiemy tego współzawodnictwo miasto nie wygrało, ale mogliśmy odwiedzić kilka obiektów sportowych w tym klub Manchester United z siedzibą na Old Trafford. Co za wspaniałe przeżycie! Jaki piękny stadion, to wtedy chyba „pokochałam” ten klub. Wspaniały Stadion, krzesła numerowane, pełen monitoring, 76 000 członków klubu opłacających 10Ł składkę, piękny sklep z różnymi piłkarskimi rzeczami dla kibiców, muzeum klubu, restauracje na koronie stadionu, sale konferencyjne wynajmowane przez firmy na rok lub kilka lat. Tego w Polsce ani w Warszawie nie widziałam, żal, okropny żal. Teraz zaś patrząc na Stadion Narodowy te wszystkie myśli przeleciały mi przez głowę. Stwierdzam z całą odpowiedzialnością, ze ten Stadion jest o wiele piękniejszy od stadionu Manchester United. Warto było czekać, i powiem szczerze, ze stadion lepiej wygląda w środku aniżeli na zewnątrz. Nie, nie mogę powiedzieć, że jest brzydki, w żadnym razie. Jest bardzo duży, co widać szczególnie z lewej strony Wisły, w środku zaś jest po prostu piękny. Można się z moją opinią zgadzać, lub nie, o gustach nie dyskutujemy. Na pytanie dziennikarza, dlaczego podoba się pani Stadion Narodowy szybko odparłam…, ponieważ posiada wystarczającą ilość WC, czego nie można było absolutnie powiedzieć o Stadionie X lecia ( tam było tylko dwie!!!!), w budynku biurowym. Dla mnie Stadion Narodowy to teatr sportowy z ogromną widownią, na której będą się odbywały nie tylko spektakle sportowe, ale również kulturalne widowiska. Tutaj będą spotykały się rodziny na kilkugodzinnych imprezach sportowych jak kiedyś wiele lat temu spotykali się w Hali Mirowskiej jedynej hali po wojnie gdzie można było oglądać wielkie imprezy sportowe, mecze i turnieje.  Jestem dumna, że Stadion Narodowy zbudowano, że będzie służył następnym pokoleniom, tak jak niezapomniany staruszek Stadion X lecia. Ja zawsze będę darzyła go sentymentem.

Wasza Jadwiga

Dzisiaj zapraszam wszystkich miłośników bzów do odwiedzenia parków i okolicznych ogrodów. Pora jak najbardziej odpowiednia, ponieważ zaczęły kwitnąć bzy i te białe jak w piosence skomponowanej przez niemieckiego kompozytora Franz ‘a Doella pod tytułem „Wen der Weisse  Flieder wieder bluht”, czyli „Kiedy znów zakwitną białe bzy”. Piosenka powstała w latach dwudziestych XX wieku.We Francji była hitem w roku 1929 a tytuł jej brzmiał „ Quand refleurirant les lilacs blancs”, w Anglii „ When the lilacs bloom again” . Do polskiej wersji słowa napisał Marian Hemar- czyli Jan Marian Hescheles, który używał  pseudonimów Jan Mariański, Marian Wallenrod. Urodził się w 1901 we Lwowie. Był poetą, satyrykiem, komediopisarzem, dramaturgiem, tłumaczem poezji, autorem tekstów piosenek, których napisał ponad trzy  tysiące. W latach 1925-1939 mieszkając w Warszawie pisał słowa do najlepszych ówczesnych przebojów światowych, w tym właśnie do piosenki, „Kiedy znów zakwitną białe bzy”. Śmiem twierdzić, że autor musiał być był bardzo zakochany w swojej żonie Marii Modzelewskiej i pewnie, dlatego piosenka jest tak piękna, i romantyczna.  Największe jego szlagieru to oprócz super przeboju „Kiedy znów zakwitną białe bzy” to słynne i śpiewane jeszcze dzisiaj  „Czy Pani Marta jest grzechu warta”, „Ten wąsik”, „Upić się warto”, „Jest jedna, jedyna”.

Marian Hemar był spokrewniony ze Stanisławem Lemem gdyż matka Hemara i ojciec Stanisława Lema byli rodzeństwem. We Lwowie studiował medycynę i filozofię na Uniwersytecie Jana Kazimierza, po studiach wyjechał do Włoch pracując jako korespondent dla „Gazety Porannej”. W latach 1918 -1920 brał udział w walkach o Lwów po stronie polskiej. W 1925 roku przeprowadził się do Warszawy, pracował z Julianem Tuwimem w kabarecie „Qui Pro Quo”, „Banda”, „Cyruliku Warszawskim. Wspólnie z Tuwimem, Lechoniem i Słonimskim pisali skecze , dowcipy i szopki polityczne. Był bardzo płodnym twórcą z ogromnym dorobkiem literackim, w tym ponad trzy tysiące niezwykle popularnych piosenek, do których sam komponował muzykę, setki wierszy, słuchowiska radiowe, sztuki. Pracował jako dyrektor teatru Nowa Komedia a także współpracował z „Wiadomościami Literackimi” i „Wiadomościami”. W roku 1939 piosenka „Ten wąsik” w wykonaniu Ludwika Sempolińskiego spowodowała interwencję  ambasadora  Niemiec w Warszawie. Z chwilą wybuchu II wojny światowej przedostał się do Rumunii (był pochodzenia żydowskiego), brał udział w walkach pod Tobrukiem a w roku 1942  na polecenie gen. Sikorskiego został przeniesiony do Londynu. 

Szczęśliwe lata warszawskie (1924 – 1939) były pełne miłości (do żony Marii Modzelewskiej) i pełne sławy, popularności i sukcesów literackich dla lekkiej muzy. W Warszawie powstało 1200 piosenek. Z tej wielkiej spuścizny zostały płyty – już dziś zabytki. Piosenki osiemdziesięciolatki, które nadal wzruszają. W latach trzydziestych Warszawa poznawała i nuciła przeboje świata, bo Marian Hemar pisał polskie słowa do nowych chwytliwych melodii zagranicznych. Po wojnie pozostał w Londynie. Prowadził tam teatrzyk polski w klubie emigrantów polskich. Pracował w dalszym ciągu między innymi w Rozgłośni Polskiego Radia Wolna Europa. Wygłaszał w nim wierszowane komentarze satyryczne do bieżących wydarzeń. Będąc w Anglii ożenił się po raz drugi z Caroll Ann Eric. Zmarł w roku 1972 w Dorking pod Londynem , leży na cmentarzu w pobliżu Leith Hill, w którym mieszkał.

Posłuchajmy największego przeboju Franz’a Doella (muz.) ze słowami Mariana Hemara  w wykonaniu Mieczysława Fogga http://www.youtube.com/watch?v=sCHkfQM-XCc&feature=related 

oraz powojennej wersji nagranej przez Jerzego Połomskiego

 http://www.youtube.com/watch?v=uW4atjE-Nf4&feature=related   

Czyż nie piękna piosenka, choć w tak różnym wykonaniu?  Przywołuję i wspominam, ponieważ pierwszy raz usłyszałam ją dawno temu na występie pana Mieczysława Fogga, nie wiem ile miałam wówczas lat, może dziesięć, może dwanaście, siedziałam jak dama razem z Ojcem w kawiarni a Pan Fogg śpiewał, wydawało mi się, że świat został na tę jedną chwilkę zaczarowany i dookoła pachną białe bzy, to moja wyobraźnia wyczarowywała nierzeczywiste obrazy, bo za oknami była ponura rzeczywistość i zniszczona, wielkim wysiłkiem wszystkich ludzi odbudowywana Warszawa. No cóż wyobraźnia i rzeczywistość nie zawsze tworzą idealna parę. Kilka lat później sama grałam tę melodię razem z naszą orkiestra pod dyrekcją Władysława Bochenka, z refrenem granym na trąbce. To było tak dawno, ale zawsze w maju, gdy zakwitają białe bzy wspominam tamten czas z rozrzewnieniem.

Pewnie nie zawsze zdajemy sobie sprawę słuchając na przykład Sławy Przybylskiej śpiewającej piosenkę „Wspomnij mnie”  czy „Pensylwania”  czy chociażby „Kto inny nie umiałby”  w wykonaniu żony kompozytora pani Marii Modzelewskiej, że słowa tych wielkich przebojów wyszły spod pióra Mariana Hemara.

W tym roku ani kwiecień ani maj nie są łaskawe dla kwiatów i ogrodów. Wczoraj rano obudziła nas burza z piorunami, deszcz zacinał i wszystko byłoby dobrze gdyby ulewa nie zamieniła się w burze gradową z gradem wielkości paznokcia, wielkie grochy waliły w tulipany, po burzy zaś pozostał zielony krajobraz zniszczeń i ani jednego płatka tulipanowego na dotychczas pięknie kwitnących tulipanach. Jakby tego było mało w końcu marca na początku kwietnia było kilka dni bardzo ciepłych zaś w nocy mieliśmy przymrozki -5 stopni. Oczywiście w ten sposób zmarzły hortensje, rododendrony, azalie, magnolie biała, różowa i cytrynowa a także moje ukochane cztery wisterie, które pną się po tarasowych belkach. W tym roku nie będziemy upajać się pięknem tych drzew, krzewów i pnączy, i wcale nie wiem, czy wisteria sinensis rosnąca w naszym ogrodzie od 18 lat w następnym roku odbije. Zobaczymy… Tak to jest z ogrodem i z naszym klimatem umiarkowanym. Zakwitły również na biało miodowo pachnące tawuły van Houten’a, niestety upał +33 stopnie wcale im nie pomógł i po trzech dniach kwitnienia tawuły zakończyły swój kwiatowy występ. Jako prawdziwe ogrodowe damy nie wytrzymały upału? Pożółkłe białe kwiaty wyglądają smętnie. Wielka szkoda!

Za to bzy jakby rekompensują poniesione straty i chcą nam pokazać, że na nie można liczyć, zawsze. Pięknie kwitną bzy te zwykłe liliowe i te  podwójne zaś białe pysznią się wśród innych jakby chciały powiedzieć, my zakwitniemy w myśl piosenki „Kiedy znów zakwitną białe bzy”. Dlatego chodząc po ogrodzie cały czas nucę… „ kiedy znów zakwitną białe bzy…” kiedy? Pewnie w przyszłym roku, bo w tym kwitną czarująco, zresztą zobaczcie sami.

Życzę wam wszystkiego najlepszego dobrej pogody,  i nawet może już nie padać, ale też nie muszą być tropikalne upały, ot tak po prostu jak przystało na umiarkowany klimat … umiarkowanie. 

Przesyłam serdeczności

Wasza Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.