Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum miesiąca marzec 2012

Bułeczki Prababci Broni mają swoją historię związaną z drugą wojną światową. W czasie  wojny rodzice męża, wraz z Prababcią Bronią mieszkali w Łowiczu przy ul. Józefa Piłsudskiego 49. Ojciec był mierniczym przysięgłym, a od marca 1935 r. do 1945 r. prowadził własne biuro miernicze jako mierniczy przysięgły Księstwa Łowickiego. Przychodzili do niego różni klienci z różnymi sprawami. Był osobą znaną i szanowaną. W tym budynku znalazło schronienie wielu rekonwalescentów uczestników powstania warszawskiego, operowanych w szpitalu mieszczącym się przy tej samej ulicy. Żeby jakoś zakamuflować spore dostawy żywności Maria (zwana Marcysią), wraz ze swoja matką Bronią, otworzyły małą piekarnię, aby
przetrwać ten trudny okres i postanowiły wypiekać drożdżowe bułeczki. Okoliczni gospodarze przywozili do domu worki mąki i każdego ranka można było w sklepie obok domu dokonać zakupu świeżych bułek. Był to dla całej rodziny poważny zastrzyk gotówki ale też, jak się później okazało, pieczenie bułek znakomicie tłumaczyło dowóz dużej jak na tamte czasy ilości mąki i żywności, która była niezbędna do wykarmienia większej liczby ukrywanych osób.

Bułki te do dziś są tradycją rodzinną, wspomnieniem trudnych czasów, wspomnieniem dwóch wspaniałych i bardzo dzielnych kobiet: Prababci Broni i Babci Marcysi. Dla całej rodziny bułki są synonimem świąt oraz kontynuacją zwyczaju rodzinnego przekazywanego z pokolenia na pokolenie. Dziś pieką je wszystkie nasze dzieci  a nawet wnuki. Bułki pieczemy dzień przed świętami
w tym roku upieczemy je w sobotę rano  ja, Agnieszka i Tania moja dorosła wnuczka. Po śniadaniu wielkanocnym  każde z dzieci zabiera ze sobą koszyk świeżych bułek – nie może ich zabraknąć. W tym roku przygotowałam 5 kg mąki, aby wystarczyło dla wszystkich. W te jedne jedyne święta nie kupujemy żadnego pieczywa. Są tylko tradycyjnie bułeczki, bułeczki Prababci Broni, ot tak po prostu aby tradycji stało się zadość.

Przepis:1 kg mąki, 100 g drożdży, 150 g masła, 1,5 – 1,75 szklanki mleka, 3 jajka, sól i trochę cukru.

Rozrabiam drożdże w ciepłym mleku wraz ze szczyptą mąki i cukru. Odstawiam na chwilę w ciepłe miejsce aby podrosły. Rozpuszczam masło w rondelku. Łączę wszystkie produkty: mąkę , jaja, mleko z drożdżami, wyrabiam ręką lub  grubą końcówką miksera  (może być w malakserze), na końcu wlewam przestudzone masło i łyżkę oleju z pestek winogron. Wyrabiam jeszcze około 3-5 minut. Ciasto jest lśniące i miękkie. W kuchni nagrzany jest piekarnik, wiec jest ciepło i ciasto szybko nam rośnie. Urywam po kawałku i formuję z ciasta bułeczki – z trzech wałeczków wyplatam warkoczyk, owijam wokół palca i zlepiam tak jak bułkę, formuję maleńkie, miniaturowe chałki uplecione z trzech wałków ciasta, dokładnie tak jakbym splatała warkoczyki mojej wnuczce Gabi,  formuję rogaliki, precelki, solanki. Blachy do pieczenia smaruję grubo masłem, układam bułki, rogale, precle i odstawiam na 10 min aby podrosły. Przed włożeniem do pieca wierzch smaruję rozkłóconym jajkiem i posypuję bułki, rogaliki i chałki makiem, natomiast precelki i solanki grubą solą i kminkiem. Piekę w temperaturze 220 stopni na jasnozłoty kolor – około 12-15 min każdą partię. Pycha!

Wszyscy uczestnicy śniadania wielkanocnego po wejściu zadają pierwsze i najważniejsze pytanie, czy są bułki? Czy piekłaś, tak ,oczywiście są nawet przygotowane na wynos!

Smacznego!

Wasza Jadwiga

 

Za trzy tygodnie święta wielkanocne. Przygotowania do nich pewnie rozpocznę od gruntownych porządków w mieszkaniu a jeszcze dodatkowo w ogrodzie. Czekam na cieplejsze dni, aby zgrabić pozostałe z jesieni liście, które przywiał wiatr oraz włączyć wodę, i podlewać rododendrony i iglaki. Teraz właśnie, gdy nie ma zbyt dużo deszczu powinniśmy zatroszczyć się o krzewy gdyż susza fizjologiczna jest dla nich bardzo groźna – małe opady, ziemia podmarznięta i nie krzewy nie mają jak ciągnąć wody, wtedy one odwdzięczą się nam pięknymi kwiatami. Na krótka chwilę postanowiłam zrobić przerwę w pisaniu moich wspomnień związanych z badmintonem i sportem. Nie mogę siedzieć przy komputerze po kilka godzin dziennie, gdy przyroda budzi się ze snu. W ogrodzie nie można prac odłożyć na później, trawniki oczekują na nawóz (obornik granulowany, aby miały odpowiednia dawkę odżywki, gdy włączę wodę i zacznę podlewać rośliny. To samo dotyczy moich kwiatów, tulipanów, których w zeszłym roku posadziłam kilka tysięcy. Wymagają prac, nawożenia, oczyszczenia z opadłych uschniętych gałązek brzozy. Poza tym muszę pojechać do mojego zaprzyjaźnionego gospodarstwa ogrodniczego, aby dowiedzieć się o dostawy bratków. Bardzo lubię, gdy święta wielkanocne witamy w otoczeniu moich ulubionych niebieskich, granatowych i żółtych bratków posadzonych nie tylko w
skrzynkach, ale też w koszach i donicach. Wtedy wiem, że radość Wielkiej Nocy i Zmartwychwstania będzie miała godna oprawę. Oprócz tego muszę uzgodnić menu na śniadanie wielkanocne,  gdyż zrobimy je u nas w domu.  Aga przesłała mi propozycję menu śniadani, która wydaje się być bardzo dobra. Na stole pojawią się wędliny ( z własnej wędzarni zaprzyjaźnionego wytwórcy) i inne frykasy własnoręcznie przygotowane: – — łosoś wędzony z cytryną, do tego sos koperkowy ze śmietany, cytryny z odrobiną chrzanu i cukru (ten, co taki dobry mniam jest)

– łosoś wędzony w środku z nadzieniem z serka  philadelfia i chrzanu, koperku udekorowany kawiorem czerwono/czarnym
(można kupić tanio w Biedronce), pieczony schab z majerankiem, czosnkiem i solą , pieczony schab ze śliwką również w posypce majerankowo czosnkowej,  pieczony schab karkowy, szynka wędzona, i wędzony boczek ( te dwa specjały zamawiam u prywatnego wytwórcy, co roku i powiem szczerze, że oba specjały są pyszne)- jaja na twardo: z kawiorem, z majonezem i szczypiorkiem,  żurek polski przygotowany zgodnie z tradycją i jako danie gorące: kiełbasa biała z żurku, upieczona w piecyku z podsmażoną cebulką

Na deser mazurek kajmakowy i babeczki wypełnione masa kajmakową posypaną płatkami migdałów. Babeczki kupię gotowe pakowane są  po 28 sztuk w opakowani), następnie wypełniam je masą kajmakową i deser na święta jest gotowy a wnuczki najbardziej lubią babeczki i zawsze czekają na te  słodkie pyszności. No i czy coś jeszcze do tego trzeba??? Zapytała córka.

Oczywiście moja kochana, konieczne są upieczone bułeczki, bo bez nich nie mażadnych  świąt. Zrobiłam listę rzeczy do kupienia na bazarze abym niczego nie pominęła i nie jeździła kilka razy po zakupy.

Łososia – kupię płat ze skórą i zrobię go sama, gravlax jest pyszny i bardzo prosty (przepis podam w kolejnych wpisach)

Mazurek  kajmakowy jest tak prosty, że wykonam go sama. Kiełbasę białą oraz schab środkowy i karkowy kupię na bazarze Szembeka jak również żur, który zamówię u znajomego sprzedawcy. Dodatki do sosów do ryb i mięs (śmietanę, majonez, serek biały, koperek mam zamrożony na jesieni, do sosu wystarczy, natomiast zieleninę: pietruszkę, borowinę, sałatę kupię, jako ostatnie produkty tuż przed świętami) No i jaja w dużych ilościach, zielone stroiki do stołu i talerzy. Nie może zabraknąć hiacyntów, które w specjalnych osłonkach zawsze stoją w całym domu, kolorowe zwiastują Wiosnę i radość Świąt Wielkiej Nocy. W ten sposób święta mamy zaplanowane, wiemy, co należy kupić, co która z nas będzie przygotowywała. Jajka ugotuję w dużej ilości cebuli w Wielki Piątek, żur ugotuje Aga, gravlax będzie zrobiony w Wielką Środę, bułeczki upieczemy w Wielką Sobotę a mieszkanie sprzątane jest na bieżąco, więc nadzwyczajne porządki nie są potrzebne, dzisiaj myjemy okna i piorę firanki a w tygodniu przed świątecznym tylko niezbędne porządki. Najważniejsze to dobrze zaplanować i rozłożyć pracę, zawsze dzielimy ją na dwie osoby, i choć córka pracuje pomaga w przygotowaniu świąt, zresztą obie wnuczki też włączają się do prac i wtedy święta nie są koszmarem jednej osoby.

Skoro podział prac dokonany, zabieram się do porządków w ogrodzie.

Życzę wszystkim udanego weekendu i serdecznie pozdrawiam

Wasza Jadwiga

 

Międzynarodowe Mistrzostwa Polski zbliżały się w zastraszającym tempie. Mieliśmy już kilka spraw załatwionych, ale kilkanaście było jeszcze do załatwienia. Cały czas trwały konsultacje z Departamentem Zagranicznym w Głównym Komitecie Kultury Fizycznej i Sportu, z Wydziałem Paszportowym MSW, Urzędem Miasta Stołecznego Warszawy, Komendą Dzielnicową  Milicji Obywatelskiej  Warszawa Ochota, Ministerstwem Finansów, w ramach którego działały Służby Celne.

Ale zanim przejdę do końcowej fazy organizacji mistrzostw międzynarodowych chciałabym przedstawić czytelnikom zmiany jakim podlegał sport, kultura fizyczna i turystyka na przestrzeni lat w jakich przyszło nam żyć. Zmiany te były bardzo często,  i znacząco oddziaływały na polskie związki sportowe, wojewódzkie i okręgowe związki sportowe, kluby sportowe i różne inne organizacje działające w ramach kultury fizycznej.

W latach 1948 – 1950 instytucja zajmująca się sportem oraz turystyką nosiła nazwę Główny Urząd Kultury Fizycznej, od 1950 do 1960 była organem centralnym administracji państwowej w zakresie kultury fizycznej sportu i turystyki, w 1960 roku przekształcono ją w Główny Komitet Kultury Fizycznej i Turystyki. Pod rosnącą presją wpływowego gremium rzeczników sportu, w 1973 r. na podstawie prawa o stowarzyszeniach została utworzona organizacja – Polska Federacja Sportu (PFS). Posiadała ona osobowość prawną zaś jej cel działania określono w statucie jako rozwój sportu kwalifikowanego (paragraf 8 statutu z 1973r.).

Federacja podlegała nadzorowi Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki, posiadała jednak zawarte w statucie rozległe kompetencje z których w szerokim zakresie korzystała. Z czasem zaczęło to kolidować z różnymi grupami interesów w obszarze sportu kwalifikowanego, co doprowadziło w 1978 r. do rozwiązania PFS.  Po rozwiązaniu Polskiej Federacji Sportu, główne decyzje w sprawach sportu wyczynowego były podejmowane tylko przez dwa ośrodki: organ administracji rządowej zajmujący się tymi sprawami  i  Polski Komitet Olimpijski. W roku 1978 GKKFiT rozdzielono na dwie samodzielne instytucje na Główny Komitet Kultury Fizycznej i Sportu oraz na Główny Komitet Turystyki aby w 1985 roku ponownie połączyć te dwa urzędy i powołać Główny Komitet Kultury Fizycznej i Turystyki, w 1987 r urząd został zreorganizowany na Komitet ds. Młodzieży i Kultury Fizycznej, od 1991 funkcjonował jako Urząd Kultury Fizycznej i Turystyki, w 2000 roku przekształcony został w Urząd Kultury Fizycznej i Sportu  a w dniu 7.06.2002 Ustawą Sejmu RP powołano Polską Konfederację Sportu zajmująca się sportem wyczynowym która podlegała Ministrowi właściwemu ds. Kultury Fizycznej i Sportu. W dniu 1.09.2005 powstało Ministerstwo Sportu i Turystyki w miejsce zlikwidowanej  Polskiej Konfederacji Sportu oraz turystyki, która w tamtych latach organizacyjnie podlegała Ministerstwu Gospodarki. Obok tych instytucji funkcjonował Polski Komitet Olimpijski. Współpraca między nimi przez kilkanaście lat (1978-1990) była stosunkowo dobra, m. in. dzięki funkcjonującej już od wielu lat unii personalnej: kierownik organu administracji rządowej był zarazem przewodniczącym Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Ponadto niektóre osoby pełniące funkcje kierownicze w organie administracji rządowej miały również mandat członka zarządu PKOl-u, a nawet członka jego prezydium. Tego rodzaju konwencja była stosowana od 1953 r. (pełnienie podwójnej funkcji zapoczątkował Włodzimierz Reczek), zaś przestała ona funkcjonować w 1991 r. (ostatnim szefem urzędu administracji rządowej i przewodniczącym PKOl był Aleksander Kwaśniewski). W roku 1991 Polski Komitet Olimpijski stał się samodzielnym stowarzyszeniem, którego władze nie były w żadnych uniach personalnych z aktualnymi urzędami centralnymi. Nowo wybranym prezesem
Polskiego Komitetu Olimpijskiego był Andrzej Szalewicz( 1991 – 1997).

W pracy prof. Zygmunta Jaworskiego  czytamy „…Sytuacja zaczęła się komplikować w kolejnych latach, co szczególnie wyraźnie ujawniło się po Igrzyskach Olimpijskich w Atenach w 2004 r. Sportowcy polscy uzyskali tam wyniki najsłabsze od 1956 r. (tylko 9 medali). Trudno było ustalić kto za co i w jakim stopniu jest odpowiedzialny spośród działających wówczas trzech ośrodków decyzyjnych w sprawach sporu wyczynowego. Były to: Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu, Polska Konfederacja Sportu oraz Polski Komitet Olimpijski. I jak to bywa, z ludowymi przysłowiami „gdzie kucharek sześć… „ znalazło w tym przypadku pełne potwierdzenie swej mądrości. Była to sytuacja nieco dziwna gdyż  wymienionymi ośrodkami decyzyjnymi w 2004 r. kierowały te same osoby, przy wydatnym udziale których kilka lat wcześniej taka konstelacja zarządzania sportem została stworzona. Oto fakty obrazujące sytuację. W październiku 2001 r. sprawy sportu zostały połączone z edukacją – powstało Ministerstwo Edukacji i Sportu (MENiS), pod kierownictwem zwolenniczki tego mariażu Krystyny Łybackiej (10.2001-05.2004). Podsekretarzem stanu do spraw sportu w tym Ministerstwie został Adam Giersz (11.2001-12.2004), który równocześnie kierował Urzędem Kultury Fizycznej i Sportu (11.2001-06.2002), a następnie był pierwszym prezesem Polskiej Konfederacji Sportu (07-12.2002),której był jednym z głównych kreatorów. Przewodniczącym Polskiego Komitetu Olimpijskiego był Stefan Paszczyk (1997-2005) – uważany za głównego architekta wspomnianej konstelacji podmiotów zarządzających sportem. W następstwie kolejnej terapii zarządzania sportem w Polsce, rozwiązano Polską Konfederację Sportu – tak niedawno bardzo zachwalaną (ustawa z dnia 29.07.2005), uwolniono resort edukacji od odpowiedzialności za sprawy sportu (powrót do nazwy: Ministerstwo Edukacji Narodowej), zaś rzecznikom sportu kwalifikowanego premier Marek Belka zafundował wymarzone przez nich Ministerstwo Sportu (od 01.09.2005). Dla złagodzenia krytyki utworzenia takiego kadłubowego i kosztownego organu administracji rządowej tylko dla spraw sportu, kolejny premier Jarosław Kaczyński włączył do niego turystykę i od 23 lipca 2007 r. funkcjonuje Ministerstwo Sportu i Turystyki (MSiT).  Od czasu stworzenia Ministerstwa Sportu 2005r. istnieją dwa ważne podmioty – niezależne od siebie i bez unii personalnej – odpowiedzialne za sport wyczynowy w Polsce: Ministerstwo Sportu i Turystyki oraz Polski Komitet Olimpijski. Nie ma więc nadal postulowanego od wielu lat jednego ośrodka decyzyjnego w sprawach sportu wyczynowego. Natomiast wyniki sportowe polskiej reprezentacji w czasie ostatnich letnich igrzysk olimpijskich w Pekinie w 2008 r. (10 medali) nie okazały się znacząco lepsze od osiągniętych w Atenach, mimo istnienia Ministerstwa Sportu i Turystyki…” Wśród specjalistów sportu wyczynowego, zwłaszcza trenerów, wyrażany jest pogląd, że na przygotowanie reprezentacji do startu w igrzyskach olimpijskich potrzeba co najmniej 6-8 lat przy założeniu, że nie będzie zakłóceń w ich realizacji i będą one prowadzone pod jednolitym kierownictwem. Taki okres ciągłości władzy w sprawach sportu pod tym samym kierownictwem, zdarzył się tylko raz w powojennej historii – to wspomniany wcześniej GKKFiT kierowany przez Włodzimierza Reczka. Wprawdzie przez 9 lat funkcjonował Urząd Kultury Fizycznej i Turystyki (01-1991-12.1999), lecz zmieniali się jego prezesi – było ich aż sześciu w tym czasie (Zygmunt Lenkiewicz, Michał Bidas, Zbigniew Zalewski, Marek Paszucha, Stefan Paszczyk, Jacek Dębski).

Natomiast w latach 1985-1990 oraz 2000-2009, żywotność organu rządowego zajmującego się sprawami sportu wyczynowego w większości przypadków trwała 2-3 lata. Zdarzało się przy tym nadal, że w czasie działalności określonej instytucji zmieniali się jej szefowie.

Dlaczego o tym piszę? Zgodnie z teorią sportu wiemy, że osiągniecie w sporcie wyników na światowym poziomie, wymaga wieloletniej, ciężkiej „kartorżniczej” wręcz pracy zawodników, a także pracy ekip specjalistów wspomagających swą wiedzą wysiłki sportowców. Wszelkie zakłócenia złożonych wielorakich procesów sukcesywnego dochodzenia do coraz lepszych wyników sportowych, hamują postęp w działaniach zmierzających do osiągnięcia finalnego celu, a niekiedy wręcz zaprzepaszczają możliwość jego osiągnięcia. Szkoda, że ta prawda ma tak trudny
dostęp do świadomości decydentów pochopnych zmian w zarządzaniu sportem…” ( z opracowania prof. Zygmunta Jaworskiego byłego prodziekana w latach 1977 -1980 Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, obecnie prof. dr hab. ALMAMER Wyższej Szkoły
Ekonomicznej w Warszawie). Zgadzam się z panem profesorem, i nie tylko dlatego, że w sposób naukowy przedstawia swoje rozważania na temat organizacji kultury fizycznej i sportu. Zgadzam się z Jego podejściem do tematu jako praktyk, który czterdzieści trzy lata pracował w sporcie wysokokwalifikowanym i zachodzące zmiany odczuwał w pracy związku sportowego.

W wielkim skrócie starałam się pokazać państwu jakie instytucje w poszczególnych latach nadzorowały sport. Nie wyciągam żadnych wniosków czy to dobrze, czy to źle. Starałam się tylko pokazać, że zmieniająca się rzeczywistość na szczeblu decyzyjnym wpływała zawsze  na polskie związku sportowe, które realizowały to do czego zostały powołane czyli szkolenie i doszkalanie kadr trenerskich, sędziowskich, szkolenie zawodników poprzez organizowanie zgrupowań, udział w zawodach krajowych i zagranicznych a także w tych najważniejszych mistrzostwach Europy, świata czy Igrzyskach Olimpijskich.  Warto spojrzeć na sport nie tylko poprzez osiągane przez zawodników wyniki na zawodach ale też na zmieniające się instytucje i reorganizacje jakie w tych kilkudziesięciu latach miały miejsce wpływając na naszą pracę na rzecz sportu polskiego.

 

 

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.