Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum miesiąca listopad 2011

Dopóki jesień okazywała nam swoje piękno i była łaskawa, nie podawałam przepisów na jesienne mgły i słotę. Dzisiaj temperatury oscylują w okolicy zera, rano jest szadź, a w niektórych rejonach kraju mgły i zamglenia. Wszędzie pełno spadających liści. W moim ogrodzie odbywa się zespołowe grabienie, bo drzewa w tym roku miały chyba więcej liści niż w każdym innym. Sypią, więc brzozy, klony, dęby, forsycje, tawuły, jaśminy a także sosny, które pozbywają się swoich uschniętych igieł. W całym ogrodzie jest mnóstwo pracy, kołdra z kolorowych liści czeka na uprzątnięcie. Grabienie odbywa się na raty, ponieważ drzewa nie zrzucają liści wszystkich na raz, niestety. Stąd nasze pobyty w ogrodzie to minimum trzy cztery grabienia. W tak zwanym międzyczasie chcąc podratować stracone kalorie w czasie prac ogrodowych postanowiłam przygotować ciepłą zupę, którą podałam w przerwie naszego sprzątania.

Zupa z porów

Składniki: 3 paczki porów (tylko części białe z przyciętymi końcówkami lekko zielonymi, 2 cebule, 5 ziemniaków, 3 łyżki oliwy, łyżka masła)

Wykonanie: na maśle z łyżką oliwy zeszkliłam dwie cebule i pory, przełożyłam do garnka, obrane ziemniaki, pokroiłam w kostkę i dołożyłam do garnka z porami, przykryłam pokrywką. Całość poddusiłam tak, aby ziemniaki i pory trochę zmiękły. Dolałam około 1,5 litra plus szklankę wody mineralnej, gotowałam około 15 minut.  Odcedziłam warzywa na sicie, wywar przelałam do garnka, natomiast pozostałe warzywa cebulę, pory i ziemniaki zmiksowałam, połączyłam z wywarem, posoliłam i popieprzyłam białym pieprzem do smaku. Dla uzyskania głębi dodałam garść krewetek bez ogonków oraz paczkę wędzonego łososia ca 150 g pokrojonego w paseczki. Zupa z porów uzyskała jedwabny niesamowity smak. Oczywiście można ja podać bez tych dodatków, ja postanowiłam jednak dosmaczyć ją plastrami wędzonego łososia i krewetkami, jak mawia ślubny wyszła „poezja smaków”.

Ponieważ w zupie były ziemniaki, w ten sposób zupa uzyskała konsystencję kremu. Można ją podać z kleksem śmietany, ja podałam na golasa. Byłą znakomita, a całość pobytu w kuchni zamknęła się w 20 minutach. Polecam smacznego!

Gołąbki lub kapusta faszerowana

Moja mama przygotowywała kapustę faszerowaną zawsze na kilka dni, tak by można było ją odgrzewać, ponieważ nasza rodzina była wielkimi zwolennikami tej potrawy. Teraz, jesienią, kiedy kapusta jest najlepsza rekomendują to danie, gdyż, choć wymaga trochę pracy mamy obiad lub obiado-kolację na kilka dni.

Składniki: kapusta cukrowa (ja kupuję białą w kolorze, spłaszczoną, ważącą około 3 kg), mięso mielone z łopatki lub szynki 1-1,5 kg, sól pieprz, 2 jajka całe, 4 ząbki czosnku, 2-3 duże cebule

Wykonanie: w największym i najszerszym garnku gotuję wodę, obrana z wierzchnich liści i opłukaną kapustę nadkrawam wokół „głąba” i wkładam do wrzątku (najpierw od strony liści, natomiast po 4 minutach od strony „głąba”, gdy liście zaczynają zmieniać kolor na seledynowy zdejmuję po jednym i odkładam na stolnicę. W ten sposób obieram z liści główkę kapusty tak, aby samo jej serce pozostało maleńkie. Wodę z obgotowania wylewam.  Do dużej miski wkładam mięso, pokrojoną cebulę ( ja używam małego młynka, w którym siekam cebulę oraz czosnek), wbijam jajka, dodaję sól i pieprz, mięso wyrabiam ręką, dodając dwie, trzy łyżki ciepłej wody. Na stolnicy układam liść kapusty, nakładam doprawione mięso, zawijam liść z prawej i lewej strony i zwijam tworząc paczuszkę o kształcie walca. Przygotowaną zawijak układam w garnku wokół pozostałego serca kapustki. Przygotowane zawijaki układam jeden obok drugiego, pamiętając, aby nie były ułożone zbyt ciasno, gdyż pod wpływem temperatury i wody kapusta z mięsem napęcznieje. Przygotowana kapustę faszerowaną zalewam ciepłą wodą, tak, aby zawijaki były pokryte wodą, ustawiam garnek na małym gazie i gotuję na małym ogniu do miękkości kapusty. Gdy kapusta jest ugotowana, wrzucam do niej słoik koncentratu pomidorowego lub zagęszczony sok pomidorowy, co kto lubi, gotuję jeszcze 7 minut, aby koncentrat lub sok dokładnie wymieszał się z pozostałą wodą, dodaję łyżkę masła jak również 2-3 łyżki cukru. Kapusta faszerowana jest gotowa do spożycia. Po wystygnięciu kapusta wędruje do lodówki, odgrzewam etapami w sosie pomidorowym z kapusty. Smacznego!

Kapusta faszerowana jest nieco pracochłonna, na południu Polski gospodynie układają ja na brytfannie i pieką w piekarniku, sos przygotowują oddzielnie i polewają zawijaki, oczywiście w kuchni wiele zależy od naszej własnej inwencji, a więc nie bójmy się eksperymentów, nasza rodzina będzie zachwycona tym daniem gdyż jest zdrowe i przygotowane z naturalnych składników, bez jakichkolwiek ulepszaczy, poza tym mamy danie na dwa trzy dni.

Udanych eksperymentów w kuchni życzy

Wasza Jadwiga

Kotek, Koteczek, Kot, Kocur, Kocurek, Kicia, jaki jest każdy wie, ale nie do końca, bo nie wszyscy wiedzą, że kot, kotek, koteczek jest zwierzęciem pełnym zagadek i tajemnic, a dla niektórych jest zwierzęciem magicznym. Pewnie dlatego czarownice kojarzono zawsze z kotami, najpewniej czarnymi na ramieniu. Oto, co wyczytałam w artykule Agnieszki Mazur „Puchały o kotach, kotkach, koteczkach”. Uważam, że warto przytoczyć obszerne fragmenty: ”… Większość badań wskazuje na to, że udomowienie kotów nastąpiło w Egipcie blisko sześć tysięcy lat temu. Od momentu, kiedy pierwszy raz weszły „na salony”, stały się symbolem piękna, gracji i tajemniczości. Egipcjanie uważali koty za zwierzęta, którym trzeba oddawać należytą cześć. Do tego stopnia, że jego zabicie oznaczało dla mordercy karę śmierci. Gdy kot umarł, jego właściciel golił brwi na znak żałoby, a ciało zwierzęcia poddawał mumifikacji. W średniowieczu, gdy Święta Inkwizycja walczyła z wszelkimi przejawami szatańskich działań, kot stał się odzwierciedleniem diabła, będąc jednocześnie nieodłącznym atrybutem czarownicy. W związku z tym na mocy prawa zwierzęta te sądzono i torturowano, po czym kończyły tak, jak i rzekome wiedźmy. Wraz z rozwojem cywilizacji koty zaczynały gościć w domach zwykłych śmiertelników, chociaż utarło się przekonanie, że te o czarnym umaszczeniu pomieszkują w chatach prawdziwych czarownic. Dziś czarne koty nikogo już nie dziwią, ale i tak czujemy się nieswojo, jeśli przebiegną nam drogę. Co jest tak niezwykłego w kotach, że traktujemy je nie jak zwykłe zwierzęta, ale raczej, jako „wyższe byty”?

Osoby mieszkające z kotem doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich pupile posiadają bardzo przydatną umiejętność – gdy któremuś z domowników dolega jakaś przypadłość, kot wchodzi w rolę „nadwornego” lekarza. Przy bólach menstruacyjnych zwykły mruczek kładzie się w dolnej części brzucha kobiety, działając tym samym jak rozkurczający termofor i uśmierzając ból. Przy bólu nerek kocur również wie, gdzie się ułożyć, by rozgrzać chore miejsce. No i jest jeszcze oczywiście charakterystyczne „ugniatanie” podłoża przednimi łapkami. Koty wykonują je niemal zawsze, gdy moszczą sobie miejsce do spania, ale zdarza się, że obejmują swoim masażem akurat to miejsce na naszym ciele, w które wszedł nerwoból. Naukowcy twierdzą, że kocie „znachorstwo” to po prostu rezultat wyczuwania przez zwierzę innej temperatury w miejscach dotkniętych chorobą. Sceptycy mówią z kolei, że to zwykły przypadek. A osoby znające ludowe mądrości wierzą, że kot po prostu wie, gdzie boli i pomaga domownikowi zwalczyć dolegliwość.

Nie od dziś wiadomo, że koty potrafią wyczuć nadchodzący kataklizm i uciec z miejsca znajdującego się w strefie zagrożenia. Nie znajdujemy ich wśród ofiar tsunami, trzęsień ziemi czy innych katastrof naturalnych. Zanim jeszcze sejsmolodzy lub inni specjaliści odkryją, że nadciąga nieszczęście, koty zdążą już ewakuować się z niebezpiecznej okolicy. Naukowcy tłumaczą te kocie umiejętności wyjątkowo wrażliwymi zmysłami, które zawczasu wyczuwają mikro drgania i jonizację powietrza. Takie wytłumaczenie w żaden sposób nie sprawdza się jednak w sytuacji, kiedy kot przeczuwa pożar, który ma się zdarzyć dopiero w przyszłości. Znane są przypadki, gdy kocice wynosiły swoje młode z budynku, który trawił ogień dopiero kilka dni później.

Zarówno specjaliści od feng szui, jak i radiesteci twierdzą, że kot działa lepiej niż różdżka przy poszukiwaniu szkodliwych dla człowieka żył wodnych. Wystarczy obserwować, gdzie zwierzę najczęściej przebywa, by wiedzieć, że w tym miejscu prawdopodobnie zbiegają się negatywne kanały. Kot wyjątkowo je lubi, z kolei pies będzie je omijał z daleka.

Większość właścicieli kotów wie, że nie musi się obawiać, iż padną ofiarą fałszywych przyjaciół. Gdy do naszego domu zawita osoba obłudna lub po prostu zła, zwierzę wyraźnie da nam do zrozumienia, że ten „typ” mu się nie podoba. Lepiej posłuchać jego opinii i oszczędzić sobie nieprzyjemności, które mogą wyniknąć z kontynuowania takiej znajomości. Kotom zdarza się czasem, że intensywnie wpatrują się w jeden punkt w mieszkaniu, choć tak naprawdę niczego tam nie ma. Ani gry świateł i cieni, ani muchy czy też falującej pajęczyny. Zdarza się, że obserwują ten sam punkt przez długi czas, nawet przez całe życie mogą zawsze w tym jednym miejscu zatrzymywać się na chwilę „refleksji”. Choć ludziom też zdarza się przecież zapatrzeć w siną dal i nie ma w tym głębszej filozofii, osoby wierzące w zjawiska paranormalne są przekonane, że kot konsekwentnie wpatrujący się w jeden punkt po prostu widzi ducha…”

Z kotami zaprzyjaźniła mnie moja córka. Wracając zza granicy przywiozła sobie kota, który w końcu wylądował u mnie w domu (zresztą jej pies też, a mały nie był znaczy pies nie kot, bo owczarek alzacki „kobietka”, jak dla mnie dama w każdym calu). Dzisiaj, gdy kotka Nara przeszła za tęczowy most dwa lata temu razem z Kuką sunią, w naszym domu przechadzają się dwie kocice, bardzo do siebie podobne Zara (starsza) i Nulka znacznie młodsza w towarzystwie Oskara – owczarka alzackiego. Koty toczą między sobą chwilowe walki wynikające raczej z zazdrości aniżeli zawiści, po czym układają się każda na swoim miejscu, lub czasowo okupują miejsce koleżanki. Obydwie chodzą swoimi drogami, są niezależne i żadne nakazy ich nie dotyczą. Chodzą gdzie chcą (po stole też) wylegują się tam gdzie chcą (na stole też), a jak chcą to leżą obie na mnie w dowolnym miejscu ugniatając najpierw miejsce, na którym chcą się wylegiwać. I nic a nic nie obchodzi je, że jest mi niewygodnie, przecież to nie jest ich problem. Tak ma być i już. Gdybym jednak chciała zmienić pozycję, o! Co to to nie, natychmiast obydwie łapą dają znać, że takiej umowy nie było, pazurki lądują na mojej ręce, nodze tam gdzie jest odkryta część mojego ciała. No cóż, w tej sprawie nie ma zgodności i obie „panie” lądują na podłodze.

Za to w sprawie kota doktora zgadzam się z panią Agnieszką Mazur-Puchała. Moje koty są najczulszymi lekarzami, grzeją moje obolałe kolana, łażąc po bolącym ramieniu (w lutym tego roku wykonałam przecież w lesie na śniegu i zamarzniętej kałuży salto dwa i pół obrotu Awerbacha w przód w pozycji łamanej, wynikiem, którego nie były wyrzucone przez sędziów szóstki, tylko naderwane przeze mnie rotatory mięśnia naramiennego), a skutki tego upadku odczuwam do dziś. Obie panienki zaledwie tolerują swoją obecność i traktują siebie nawzajem z pobłażliwym dystansem. Czasem tylko wstępują w nie chęci współzawodnictwa, wtedy biegają na wyścigi jedna górą po stole, oparciach kanap, foteli i co jest po drodze, natomiast druga biega po ziemi wykorzystując wszelkie zakamarki i drżyjcie pisaki, pióra, kartki, komputer, laptop i wszystko to, co na ich drodze się znajduje.  W lecie „dziewczynki” leżakują na werandzie mając do dyspozycji wszystkie poduszki, a także cały ogród, jednak ten muszą dzielić z dwoma psami, jako że wnuki mają też Jack Russell Terriera i ten goni koty z całą bezwzględnością. Teraz, gdy noce są chłodne taras nie jest już takim wymarzonym miejscem i „panny” wracają na noc do domu, moszcząc się w naszym łóżku najczęściej na moim miejscu, dla mnie pozostawiając nieco miejsca, abym mogła się wyspać w pozycji łamanej. Nie od dzisiaj wiadomo, że koty po to mają pana, a  ten ma duże wygodne (!) łóżko, aby koty miały gdzie spać. Przecież w nocy zmieniają około dwunastu razy swoje miejsce. Ot kocia filozofia.

Zara i Nulka, jako dwie indywidualistki nie jedzą tego samego żarełka, jedna lubi wyłącznie suchą karmę i wodę, druga zaś tylko puszeczki najchętniej Gourmeta, no cóż, państwo wiedząc o tym stosuje się do wymagań kocic. I jak widać, to kotki wymogły swoje prawa i przywileje na nas, a nie na odwrót i tak to już chyba będzie zawsze, ci, co mają koty wiedzą, o czym piszę.

A Wasze koty, czy też są” tylko” zwierzętami?

Życzę miłych wolnych świątecznych dni

Wasza Jadwiga

Coraz częściej słyszę od moich dzieci: „Mamo poradź co mam zrobić na obiad, lub na kolację. Tak późno wracam do domu, a dzieciaki chcą zjeść coś na ciepło i to szybko!”. Pojechałam więc do  moich okolicznych sklepów Lidla i Biedronki, aby zobaczyć, co można polecić kobiecie pracującej, by szybko i smacznie przygotowała w domu (nie wydając zbyt dużo pieniędzy). I oto jakie danie skomponowałam z gotowych dań, które po piętnastu minutach stały się bardzo dobrą propozycje na jesienne dni:

Składniki: boczek krojony w paseczki lekko wędzony, kopytka lub oryginalne niemiecki schnupfnudeln, papryczki nadziewane serkiem, ser parmezan (grana padano).

Wykonanie: w dużym garnku zagotowałam  osoloną wodę, wrzuciłam kluski i gotowałam trzy minuty. W tym samym czasie na patelni smażyłam boczek pokrojony na oliwie z papryczek z serkiem, kluski odcedziłam, wyłożyłam na talerze, oliwą z boczkiem polałam  kopytka, starłam parmezan (używam do tego skrobaczki do ziemniaków i marchwi, wychodzą wtedy piękne paseczki) podałam kopytka wraz z papryczkami nadziewanymi serkiem śmietankowym. Wykonanie tego dania trwało z zegarkiem w ręku całe 12 minut. Smacznego! Oczywiście kopytka ( jak moje dzieci mówiły kopytki) można przygotować dzień wcześniej samej, ale wymagają one pracy – ugotowane ziemniaki przepuścić przez praskę do ziemniaków, wyłożyć na stolnicę wbić jajko, dodać trochę mąki uwaga! Jeżeli ziemniaki są ciepłe wtedy wymagają więcej mąki, a kopytka w rezultacie wychodzą twarde i nie są smaczne. Zagniatamy ciasto, odrywamy po kawałku, formujemy wałeczek, kroimy ukośnie i wrzucamy na gotująca osoloną wodę, gotując kilka minut do wypłynięcia, czekamy, aby zabulgotały dwa trzy razy i kopytki gotowe. Wyjmujemy łyżką cedzakową na talerze. Kopytka możemy przygotować wcześniej, ugotować, pokropić oliwą na talerzu, poczekać aż wystygnąć, popakować w torebki foliowe i zamrozić w domowej zamrażarce. Wtedy mamy szybkie danie, które możemy serwować z gulaszem wołowym lub wieprzowym, wg przepisu podanego poniżej z grzybami w śmietanie.

Grzyby w śmietanie

1,5-2 kg grzybów, mogą być podgrzybki lub maślaki, 3 cebule cukrowe, śmietana 18% do zupy, olej z pestek winogron, 5 ziarenek ziela angielskiego i 3 listki laurowe

Wykonanie: grzyby myjemy, płuczemy i wykładamy na cedzak, cebulę obieramy, kroimy w piórka, wykładamy do garnka na gorący olej z pestek winogron, szklimy, wrzucamy grzyby i razem dusimy na malutkim ogniu do miękkości od czasu do czasu mieszając, wrzucamy również 5 ziarenek ziela angielskiego oraz 3 listki laurowe, dusimy pod lekko uchylona pokrywką. Gdy grzyby są miękkie dodajemy śmietany (ja wlewam trochę śmietany do dużego kubka dodaję grzyby, mieszam i wlewam do garnka, w ten sposób jestem pewna, że śmietana nie” zważy” się w moim daniu z grzybów. Oczywiście dodaję trochę soli i pieprzu białego do  smaku. Proste danie z grzybów w śmietanie gotowe. Można podawać z gotowanymi ziemniakami, lub kopytkami, lub kupionymi w Lidlu schnupfnudeln. Polecam wszystkie przepisy gdyż są proste i łatwe w wykonaniu. Smacznego!

Wasza Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.