Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Stanisław Rosko’

Kaśka i jej pies Eric

Kaśka i jej pies Eric

Kilkanaście dni temu napisałam, że jedziemy do Lubina na Mistrzostwa Europy Juniorów 2015, które właśnie w Zagłębiu Miedzi będą zorganizowane. Podczas tych wspaniałych zawodów ( nie jest to li tylko czcza pochwała, ale prawda!!!! bowiem znakomitą organizację mistrzostw podkreślali wszyscy: ekipy w ilości 39 oraz zawodnicy, trenerzy, sędziowie, sędziowie liniowi i przedstawiciele Europejskiej Konfederacji Badmintona zwanej BEC  (razem ponad sześćset osób). Ktoś z Lubina na stronie FB napisał: na Mistrzostwa Europy Juniorów, które od 26.03.do 4.04.2015 r odbędą się w Lubinie przyjechała już ekipa Cypru z Katarzyną Krasowską- legendą polskiego badmintona na czele. I właśnie o Kaśce, bo dla mnie na zawsze już pozostanie Kaśką, trenerze  kadry narodowej na Cyprze oczywiście nie tylko juniorów chcę dzisiaj napisać. Kaśkę ( wszyscy od zawsze ją tak nazywali) poznałam w roku chyba 1981 a może rok później?  Kaśka a właściwie Katarzyna Krasowska urodziła się w 1969 r i można

od lewej Marzena Masiuk Łazuta, Andrzej Szalewicz Katarzyna Kaśka Krasowska

od lewej Marzena Masiuk Łazuta, Andrzej Szalewicz Katarzyna Kaśka Krasowska

powiedzieć, że ze względu na koneksje rodzinne była przypisana do badmintona, no może nie od razu, ale po kilku latach swojego życia. Przygodę z badmintonem rozpoczęła  w 1980, kiedy to pod okiem ojca trenowała w klubie „MKS Zryw” Opole. Trzymam w ręku kronikę, którą nieżyjący już tata Marian Krasowski prowadził, aby udokumentować sukcesy zawodniczki. Marian był trenerem badmintona i przez pierwsze lata pracował ze swoją córką.   Z Kroniki wynika, że pierwszymi jej zawodami, w których wzięła udział w roku 1981 były „Mistrzostwa Szkół Podstawowych”. Kaśka zdobyła pierwsze miejsce, a drugie koleżanka jej H. Podawczyk.  Miała wtedy 12 lat. W sezonie, 1981/1982 jako juniorka młodsza wystartowała w zawodach IX Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży zorganizowanej w Bukownie koło Olkusza zajmując 9-16

reprezentacja województwa opolskiego w badmintonie na XII Ogólnopolska Spartakiadę

reprezentacja województwa opolskiego w badmintonie na XII Ogólnopolska Spartakiadę

miejsce. W 1982 roku drużyna MKS Zryw zagrała w zawodach II ligi wygrywając wszystkie pojedynki z następującymi klubami:  Kosmos Borek Wlkp., „ Blachowianka” Kędzierzyn Koźle, „Tarnowia” Tarnów Opolski, „Vestigium” Kędzierzyn Koźle, wynikami 7: 0, zaś z LZS Olszanka wygrali 6:1. Dawne czasy,  ale warto przypomnieć skład drużyny: Małgosia Kozak, Katarzyna Krasowska (14 lat), Łabędkowski, Michniewicz, Szafirt, Dariusz Dziedzic (14 lat), Sobczak i Wiersziń również czternastoletni zawodnik. Młodzi, pełni zapału do pracy, głodni sukcesów. Przeglądam księgę- kronikę i wspominam tamte trudne czasy. Juniorzy młodsi, pracujący ciężko, aby grać w zawodach ligowych w Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży, w turniejach klasyfikacyjnych musieli być zahartowani ciężkim treningiem i trudnymi jak dla badmintona warunkami socjalnymi. Brak było wszystkiego, o sprzęcie markowym mogli tylko marzyć.. Z wielogodzinnych rozmów, jakie prowadziłyśmy z Kaśką podczas różnych wyjazdów, zawodów krajowych i zagranicznych wiem tylko, że nie była ona subordynowaną zawodniczką, zawsze miała swoje zdanie a ono bardzo często było w kontrze do trenera Krasowskiego, jej ojca. W końcu ani ojciec ani ona tego nie wytrzymali. Za duże parcie na sukces, za duża ambicja córki, za małe umiejętności aby w tamtych czasach dojść do wielkiego wyniku sportowego. Bardzo lubiłam Rodzinę Krasowskich, mamę tatę i babcię.

juniorzy LKS Technik Głubczyce w garniturze trener Ryszard Borek  , Kaśka siedzi pierwsza z lewej Marzena Masiuk pierwsza z prawej

juniorzy LKS Technik Głubczyce w garniturze trener Ryszard Borek , Kaśka siedzi pierwsza z lewej Marzena Masiuk pierwsza z prawej

Często spotykałam ich na zawodach, ale też często przejeżdżając przez Opole wpadaliśmy do nich na herbatkę. Mieszkali na trasie Głubczyce-Opole- Warszawa. W roku 1984 Kaśka przeszła  do klubu LKS ”Technik” Głubczyce ( tylko 60 km od Opola) pod opiekę trenera Ryszarda Borka, który pracował z nią do końca jej sportowej kariery. Wtedy też zaczęły się dla niej trudne czasy. Nauczona przez ojca podstaw badmintona wiele uderzeń wykonywała całkiem źle. Ile czasu spędził z nią na hali Ryszard, człowiek surowy, wymagający, ale też jak nikt potrafiący dopiąć celu wie tylko on i ona. Kaśka musiała się uczyć wszystkiego od podstaw, złe nawyki nie dawały się tak łatwo wyrugować. Praca, praca, praca. Po latach będąc w Lubinie na Mistrzostwach Europy Juniorów 2015, podczas spotkania z Ryśkiem

Kaśka Krasowska EBU Summer School Scheesel 1986

Kaśka Krasowska EBU Summer School Scheesel 1986

zapytałam: -powiedz mi, dlaczego uważałeś, że należy Kaśce poświecić tyle czasu, tyle pracy, czy według ciebie była aż tak zdolna? Nie, odpowiedział Rysiek, nie była aż tak zdolna, miała jednak dwie  cechy, które wyróżniały ją spośród innych, była niesamowicie ambitna i pracowita. Rozumiała, że w jej sytuacji tylko wykonanie gigantycznej pracy pozwoli wspiąć się na mistrzowskie wyżyny w badmintonie. Tak właśnie myślałam wtedy, gdy widziałam ich w ówczesnej „ hali sportowej” w Głubczycach. Hala sportowa, jak to śmiesznie brzmi, przecież to była przedwojenna ujeżdżalnia dla koni, a po wojnie stała się sławetną kuźnią polskiego badmintona. Wiele

EBU Summer School Scheesel 1986 z Polski udział brali Katarzyna Krasowska, Marzena Masiuk,  LKS Technik Głubczyce Piotr Czekal KS "Unia" Bieruń Stary, Leszek Matusik z KS "Motus" Koszalin, trener Ryszard Borek

EBU Summer School Scheessel 1985 z Polski udział brali Katarzyna Krasowska, Marzena Masiuk, LKS Technik Głubczyce Piotr Czekal KS „Unia” Bieruń Stary, Leszek Matusik z KS „Motus” Koszalin, trener Ryszard Borek

 

lat później po otwarciu prawdziwej hali w Głubczycach,  w dniu 7 lipca 1996 r. gdy ślubowanie olimpijskie składała Katarzyna Krasowska reprezentanta Polski w badmintonie  na Igrzyska Olimpijskie w Atlancie, ta ujeżdżalnia została sprzedana za jakieś marne grosze i została sklepem meblowym. Szkoda wielka, że Polski Związek Badmintona nie został o tym poinformowany, bo wtedy mógł przystąpić do przetargu, ale cóż… Wracam do Kaśki i jej Trenera. Pamiętam dokładnie rok 1985 Scheessel, letnia szkoła badmintona, EBU Sumer School. Byliśmy na zgrupowaniu badmintona organizowanym przez Europejską Unię Badmintona, dla utalentowanych, zawodników z całej Europy. My jak zwykle biedni i bez przydziału dewiz skorzystaliśmy z umowy podpisanej  z Niemieckim Związkiem Badmintona, w ramach której oni pokryli koszty pobytu a my w rewanżu zaprosiliśmy ich na Międzynarodowe Mistrzostwa.   Z Polski wyjechała reprezentacja w składzie Katarzyna Krasowska i Marzena Masiuk LKS Technik Głubczyce,

zgrupowanie w Kietrzu 1986 stoją Marzena Masiuk, Zosia Żółtańska, Małgda Kozak,  Katarzyna Krasowska, siedzą od lewej Basia Zimny, Bożena Siemieniec, Ewa Rusznica

zgrupowanie w Kietrzu 1986 stoją Marzena Masiuk, Zosia Żółtańska, Małgda Kozak, Katarzyna Krasowska, siedzą od lewej Basia Zimny, Bożena Siemieniec, Ewa Rusznica

Leszek Matusik „ Motus” Koszalin, Piotr Czekal KS „Unia” Bieruń Stary, Ryszard Borek jako  trener no i ja organizator  i tłumacz w jednym. Pamiętam dokładnie  nasze późniejsze  zgrupowania kadry narodowej w Suwałkach,  wtedy  Kaśka rozpoczęła swoją karierę najpierw w składzie zawodników kadry narodowej a ciut później startowała już jako reprezentantka Polski w turniejach krajowych i zagranicznych w Czechosłowacji, na Węgrzech, w Moskwie, Szwecji, RFN,  Finlandii. Grała w grze pojedynczej oraz w deblu ze swoją koleżanką a może już nawet i przyjaciółką Marzeną Masiuk obecnie Łazuta ( obie reprezentowały LKS Technik Głubczyce). Setki godzin spędzone na hali, dodatkowe zajęcia,

Marzena Masiuk i Kaśka Krasowska LKS Technik Głubczyce 1986 r

Marzena Masiuk i Kaśka Krasowska LKS Technik Głubczyce 1986 r

ćwiczenia fizyczne, biegowe, zajęcia indywidualne z trenerem Borkiem,  praca na korcie, dawały rezultaty. Dziewczyny coraz częściej wygrywały w grze pojedynczej –Kaśka i w deblu razem z Marzeną. Tak rozpoczęła się ich wielka przygoda sportowa.  Wielogodzinna praca setki tysięcy powtórzeń, doskonalenie stałych fragmentów gry w deblu, powtarzanie setek uderzeń, praca nóg na korcie to wszystko prowadziło do sukcesów a tych miało być wiele.

CDN.

Gdybyśmy

Historyczna drużyna Suwałk

historyczna drużyna Suwałk od lewej Grzegorz Chodkiewicz, Wiesława Letkiewicz, Lech Nowikowski, Alicja Regucka, Konrad Królikowski

chcieli dokładnie ustalić dokładny dzień i rok „powstania suwalskiego badmintona” mielibyśmy spore trudności. Jedni uważają rok 1974 za początkowy okres, gdy entuzjaści badmintona skupili się przy Lechu Nowikowskim, dyrektorze Ośrodka Sportu i Rekreacji ,który zarządzał pełnowymiarową halą do koszykówki, a także siatkówki (o wysokości jedenastu metrów). Inni za kluczowy moment badmintona w Suwałkach uznają datę powołania klubu LKS Polam Suwałki. Ja jednak uważam, że bez tych entuzjastów badmintona , bez Lecha Nowikowskiego, bez Aleksandra Czupera, bez Lecha Iwanowskiego i kilku innych osób, o których będę w dalszej części pisała, nie mógłby powstać później, w roku 1987, klub LKS Polam Suwałki.

Jak już napisałam, Lech był dyrektorem Ośrodka Sportu i Rekreacji i zarządzał halą. Hala była jak na owe czasy piękna, świetnie utrzymana przez Jego personel, a co najważniejsze ludzie nie tylko pracowali dla potrzeb ośrodka, lecz także w wolnych chwilach grali w badmintona. Oprócz Lecha Nowikowskiego grali: Alicja Regucka, Wiesław Letkiewicz, Janusz Dudek, Jerzy Łaniec, Bronisław Lamirowski, Grzegorz Maliszewski. Dwaj panowie, Lamirowski i Maliszewski, dojeżdżali z Rucianego-Nidy, wiele lat później to właśnie oni w Rucianem tworzyli sekcje badmintona.

Wraz z zabawą

Lech Nowikowski 1979

Lech Nowikowski 1979

, treningami i pracą zaczęły przychodzić wyniki, a także chęć zrobienia czegoś więcej. W roku 1978 zawodnicy wystartowali jako OSiR Suwałki w turnieju o wejście do II ligi w Inowrocławiu. Zajęli tam czwarte miejsce. Te wyniki ich nie zadowoliły, wystartowali w turniejach TKKF, między innymi w Olsztynie, i tam nawiązali kontakt z trenerem Lesławem Markowiczem, jednym z najlepszych polskich zawodników tamtego okresu.
Ośrodek Sportu i Rekreacji podlegał Urzędowi Miejskiemu, a ten wspierał ich finansowo i organizacyjnie, wtedy też powstała z  inicjatywy wiceprezydenta Henryka Owsiejewa i szefa Wydziału Organizacyjno-Prawnego Jerzego Szleszyńskiego, sekcja TKKF „Magistratus”. Zawodnicy stowarzyszeni w tej sekcji odnosili sukcesy w spartakiadach pracowników administracji. Wyniki uzyskane na zawodach przyciągały nowych członków, między innymi prezydenta miasta Józefa Gajewskiego i Mariana Luto. Trochę przekornie badminton nazywano w Suwałkach grą „prezydencką”.

Mój kontakt z Suwałkami z Lechem Nowikowskim i innymi działaczami rozpoczął się w roku 1978, gdy Irena Karolczak, kierownik wyszkolenia w Polskim Związku Badmintona, poszukiwała odpowiedniej hali dla badmintona, aby w wakacje zorganizować trzytygodniowe zgrupowanie dla najlepszych zawodników z całej Polski. Zresztą napisałam o tym w opowiadaniu pod tytułem „Zgrupowania w Suwałkach” http://www.okiemjadwigi.pl/zgrupowania-w-suwalkach/

Wracam do wspomnień i historii suwalskiego badmintona. Pomoc miasta była bardzo ważna, gdyż dawała zielone światło dla działaczy, aby mogli zgłosić drużynę do zawodów ligowych. Nie była to ekstraklasa, ale III liga. Do 1984 r. zawodnicy grali w lidze, która była organizowana we wszystkich ośmiu makroregionach. W tym czasie toczyły się również rozmowy z Wojewódzkim Zrzeszeniem Ludowych Zespołów Sportowych, z wiceprezesem Aleksandrem Czuperem, aby badminton działał pod patronatem i jednocześnie był finansowany przez LZS. Olek Czuper był gorącym zwolennikiem badmintona, dlatego badmintoniści znaleźli przystań i odtąd występowali jako ZW LZS, grając w III lidze, a nawet w roku 1983/1984, zdobywając II miejsce tuż za zespołem RKS Ursus Warszawa i przed Polonezem II Warszawa, AZS UW II Warszawa , Warmią II Olsztyn , Konstancinem-Jeziorną i Mazowią Mińsk Mazowiecki. Drużyna  grała w składzie: Alicja Regucka, Wiesław Letkiewicz, Grzegorz Chodkiewicz, Janusz Dudek, Lech Nowikowski i Konrad Królikowski (zawodnik pozyskany z Poloneza Warszawa). W latach 1983/84 – 1987/88 trenerem klubu był Grzegorz Chodkiewicz, trener II klasy.

Rok 1987 był znaczący

Józef Białogłowy

Józef Białogłowy

w historii suwalskiego badmintona. Dzięki staraniom Henryka Owsiejewa i pomocy prawnej Jerzego Szleszyńskiego w dniu 16 listopada powołano jednosekcyjny zakładowy klub badmintona pod nazwa LKS Polam Suwałki, a funkcję prezesa objął Józef Białogłowy. Od roku 1988/89 do 1991/92 klub grał w II lidze. Jednak ciągle jeszcze brakowało trenera.

Od kilku lat Polski Związek Badmintona każdego roku przez trzy tygodnie sierpnia organizował zgrupowania kadry narodowej z udziałem trenerów krajowych takich jak Ryszard Borek, Jerzy Szuliński, Jan Cofała oraz trenerów zagranicznych (Mike Harvey z Anglii, Barry Burns i Debbie Buddley  – zawodnicy angielscy, Gunther Huber z Niemiec). Lata osiemdziesiąte to czasy bardzo trudne i siermiężne,  ja pełniłam funkcję kierownika na zgrupowaniach. I nie była to praca szczególnie łatwa, gdyż w tych latach przeżywaliśmy strajki w Stoczni, wprowadzenie stanu wojennego, jednak my nie rezygnowaliśmy ze szkolenia zawodników, ze wspólnych wyjazdów do Suwałk, wiedząc , że mamy wspaniałą halę do dyspozycji, a co ważniejsze – przychylność ludzi pracujących tutaj, a także przychylność władz miasta. Jak trudne było wszystko, może świadczyć fakt, że środki czystości przywoziłam z zagranicy, popularny Domestos, rękawice gumowe i inne niezbędne rzeczy, jak papier toaletowy. Pierwsze dwa dni mojego wcześniejszego przyjazdu poświęcałam wspólnie ze sprzątaczkami na doczyszczanie łazienek, mycie „kibli”, aby kadra Polski miała godziwe warunki bytowe. O halę byłam spokojna, gdyż Lech ze swoimi pracownikami dbał o nią jak o swój dom. Niestety hotel nie podlegał Lechowi, stąd moja walka o czystość i doprowadzenie pokoi do używalności. Nikt się nie skarżył, ja też nie. Wiedzieliśmy po co tu byliśmy i po co, i dla kogo poświęcaliśmy swój urlop.

Nie była to sielanka, ale wspólna sprawa nas wszystkich. W ciągu tych dwóch dni przed rozpoczęciem zgrupowania załatwiałam dodatkowe przydziały mięsa i innych niezbędnych rzeczy, chociaż w roku stanu wojennego, gdy wstrzymano dostawy mięsa, było to niemożliwe: nie dostaliśmy nic, ani kilograma ochłapów. Zdesperowana zaprosiłam wszystkich zawodników, trenerów i zespół pomocniczy na naradę w naszej jadalnio-restauracji.

zgrupowanie Suwałki 1984 od lewej St.Rosko, Bożena Wojtkowska, G.Olchowik, NN, K. Ciurys, M. Paluch, J. Bąk, K. Krasowska, J. Dołhan, J. Czerwieniec, Z. Żółtańska, A. Szalewicz, R.Borek, Jerzy Szuliński, NN, Ela Grzybek, Jacek Hankiewicz, Bożena Siemieniec

zgrupowanie Suwałki 1984 od lewej St.Rosko, Bożena Wojtkowska, G.Olchowik, NN, K. Ciurys, M. Paluch, J. Bąk, K. Krasowska, J. Dołhan, J. Czerwieniec, Z. Żółtańska, A. Szalewicz, R.Borek, Jerzy Szuliński, NN, Ela Grzybek, Jacek Hankiewicz, Bożena Siemieniec

Zreferowałam moją wizytę w Urzędzie Miasta i zadałam jedno pytanie: wyjeżdżamy czy zostajemy? Powiedziałam, że kuchnia nie dysponuje żadnymi zapasami. Zawodnicy podjęli odważną decyzję: zostajemy, a ja w tej sytuacji obiecałam dostarczać warzywa, owoce i mleko, a nawet sery z okolicznych sklepów, targu i warzywniaków. Jedliśmy raz kluski, raz naleśniki, innym razem kopytka i zupy, placki kartoflane i znowu kluski, kopytka, naleśniki, i tak przez trzy tygodnie zgrupowania. Nie narzekaliśmy, nie było skwaszonych min, cieszyliśmy się tym, co mieliśmy. Tylko ciężkie treningi pomagały nam w utrzymaniu należytej wagi, w innym wypadku na takiej diecie wszyscy byśmy utyli. (Zorganizowałam grupę zespołu pomocniczego i razem biegaliśmy trzy razy w tygodniu po 15 kilometrów). Mieliśmy dobre kontakty z Urzędem Kultury Fizycznej w Suwałkach, Komitetem Wojewódzkim PZPR i jego sekretarzem, który przed laty grał w piłkę nożną jako bramkarz w Lechu Poznań. Zresztą towarzysz Sekretarz figurę miał do tego odpowiednią. Nikt nie narzekał, a mogliby przede wszystkim zawodnicy.

Hotel Hańcza był hotelem wycieczkowym, do którego przyjeżdżały grupy z całej Polski, najgorsze były dni od piątku do niedzieli, kiedy pijackie śpiewy słychać od góry do dołu. No ale cóż zrobić. W pozostałe dni panowała cisza i spokój.

Za hotelem jest jeziorko, ścieżka wokół jeziorka liczy 1731 metrów. Biegaliśmy wszyscy: i zawodnicy, i my działacze, dbaliśmy o kondycję, a także odpowiednią wagę. Treningi organizowaliśmy tak, aby nie przeszkadzać koszykarzom CWKS Legia Warszawa, którzy też upatrzyli sobie Suwałki jako bazę w sezonie letnim. Nam to nie przeszkadzało, trenerzy uzgadniali godziny treningów, atmosfera była fajna, bawiliśmy się razem z koszykarzami, graliśmy w badmintona, a nawet czasami w koszykówkę (ale bez prawa fauli, co w przypadku badmintonistów groziłoby wyłączeniem z gry na cały sezon).  Cieszyliśmy się ze spotkań w gabinecie Lecha Nowikowskiego, piliśmy codziennie kawę (jeżeli udało mi się kupić ją

spotkanie po latach od lewej Henryk Owsiejew, Andrzej Szalewicz

spotkanie po latach od lewej Henryk Owsiejew, Andrzej Szalewicz

w Peweksie), a ja wyszukiwałam w Suwałkach cukiernie, w których można jeszcze kupić jakieś słodkości. Codzienne spotkania u Lecha w gabinecie dawały nam szansę na połączenia telefoniczne z biurem związku. Po wielu latach poznałam wszystkich wytwórców wód gazowanych i oranżady, cukierników, wiedziałam, w której wsi, u którego gospodarza można zamówić sękacz, trzeba tylko dostarczyć cukier, bo jajka i mąka były na wsi dostępne.

Cieszyliśmy się małymi rzeczami, organizowaliśmy mecze sparingowe Polska A – Polska B, zbieraliśmy pieniądze, które przeznaczaliśmy na Pogotowie Opiekuńcze w Suwałkach, gdzie ciągle przebywały małe dzieci potrzebujące wszystkiego. Spotykaliśmy się co roku z dyrektorem tego pogotowia, umawialiśmy, kiedy mogą do nas przyjść i wtedy organizowaliśmy dla wszystkich zabawę. Nasi kadrowicze wiedzieli, że zebrane pieniądze uzupełniane są dodatkową kwotą zebraną przez kierownictwo zgrupowania.

Trenerami byli Ryszard Borek, Janek Cofała i w końcu Jurek Szuliński, który zastąpił Janka. Okresowo w zgrupowaniach brali udział: lekarz ginekolog dr Andrzej Morliński, jego żona Ewa Morlińska (nauczycielka matematyki, która najsłabszym udzielała korepetycji), masażysta Maciej Pietrzykowski i Janusz Jagiełło – kamerzysta Centralnego Ośrodka Sportu „ Sportfilm” obsługujący wideo.

CDN

 

Dni 27 i 28 września tego roku były dla nas miłym powrotem do przeszłości. Do całkiem niedalekiej przeszłości, kiedy tworzyliśmy w 1977 r Polski Związek Badmintona w kolebce polskiego badmintona, w Głubczycach, gdy tam rozgrywaliśmy turnieje ligowe, zawody ogólnopolskie, gdzie odbywały się zgrupowania, gdzie wiele długich godzin spędzaliśmy na rozmowach o badmintonie. Ja mogłam tylko wspominać ostatnie 36 lat, natomiast Andrzej (Szalewicz) wspominał początki badmintona i pierwsze ważne kontakty z trenerami Bolkiem Zdebem i Ryśkiem Borkiem.

Ale zacznijmy od początku. Na zaproszenie klubu LKS „Technik” Głubczyce oraz Akademii Myśli i Słowa pojechaliśmy do Głubczyc w piątek 27 września.  Pogoda była piękna świeciło słońce a my jak za dawnych dobrych lat jechaliśmy znowu do Głubczyc. Tym razem wybraliśmy jazdę trasą szybkiego ruchu oraz autostradą wrocławską, aby w Krapkowicach zjechać i obrać kierunek na  Głubczyce.

Pierwsze nasze spotkanie odbyło się po południu w Liceum Ogólnokształcącym w ramach Akademii Myśli i Słowa.  W czasie drogi zastanawialiśmy się, o czym będziemy mówić. W końcu uznaliśmy, że badminton, wspomnienia, pokazanie roli wszystkich kolegów, zawodników, ludzi związanych z miastem, Rady Miasta i Gminy, Burmistrza, Dyrektora  LO, trenerów  a przede wszystkim „naszych” zawodników  to temat na długie nocne Polaków rozmowy a nie na dwugodzinne spotkanie. Akademia – sama nazwa wskazuje, że tam  powinno się wystąpić  z wykładem, jednak my uznaliśmy, to za cokolwiek sztuczne i nadęte. Natomiast przyjęta forma gawędy ze znanymi nam osobami, wciąganie ich do dyskusji, do wystąpień, wspólne wspominanie będzie najlepszą z możliwych form tego spotkania. Bo jak występować ex  cathedra  i głosić prawdy życiowe, gdy naprzeciwko nas siedzą ludzie, z którymi współpracowaliśmy przez wiele lat, którzy dzielili z nami biedę, którzy tak samo jak my cieszyli się z każdej „zdobyczy” w postaci lotek, koszulek, skarpet czy też niezwykle potrzebnych a drogich rakietek do badmintona?

Potoczyły się te nasze wspólne wspomnienia wielokierunkowo, tak jak toczyło się nasze wspólne życie. Andrzej starał się wytłumaczyć wszystkie trudne decyzje, jakie wspólnie z zarządem podejmowaliśmy, ja przypominałam nasze podróże a także pierwsze wystąpienia na kortach mistrzostw Europy w roku 1980 w Groningen a później na mistrzostwach Europy juniorów w Edynburgu. I tu i tam  nasza reprezentacja wypadła dobrze. Wygrane mecze, awans do grupy wyższej i powrót ze sprzętem, który w Groningen ufundował nam Yonex – a były to rakietki, zaś w Edynburgu- dzięki Bożence Wojtkowskiej i Ewie Rusznicy -Carlton ubrał naszą ekipę w koszulki a dziewczyny otrzymały rakietki. Wspominaliśmy nasz wyjazd do Hamburga, bezpośrednio po zakończeniu Yonex German Open 1986, które odbyły się w Dusseldorfie. Przejazd koleją z Dusseldorfu do Hamburga, opóźnienie pociągu spowodowane fatalnymi warunkami pogodowymi marznąca mżawką, kilkugodzinny postój w polu z tego właśnie powodu, i bardzo późną kolację jedzoną wspólnie z przedstawicielami firmy Victor. Podróż miała zająć tylko trzy godziny a w rzeczywistości trwała całe dwanaście. Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi dotarliśmy i wspólnie spotkaliśmy się z panem Guido Schmidtem (właścicielem) oraz R. Burkhardem- jego zastępcą.  Następnego dnia po południu mieliśmy grać oficjalny mecz Polska –RFN w badmintonie. Ale dla nas najważniejszą sprawą oprócz tego pierwszego meczu (1986) był fakt otrzymania kompletnego wyposażenia dla całej ekipy. Być może dzisiaj śmiesznie to brzmi, ale wtedy po raz pierwszy otrzymaliśmy ( zawodnicy i trenerzy) po kilka sztuk koszulek, spodenki, biało- czerwone dresy z napisem Polska, skarpety, buty oraz po 4 cztery rakietki Victora, plus kilka na zapas na wypadek uszkodzenia. Te rakietki dodatkowe powędrowały do magazynu, jak również otrzymane lotki Victor, których używaliśmy do treningu a także na zawodach organizowanych w Polsce. Oprócz tego wszyscy otrzymali piękne ogromne torby Victora a także thermobagi, których nam brakowało, a których  nikt nie rozdawał za darmo.

Ubrani, elegancko wyglądający wyszliśmy na mecz. I tutaj niestety po raz pierwszy pamięć mnie zawodzi. Nie pamiętam wyniku tego meczu. Wiem, że przegraliśmy, wtedy reprezentacja Niemiec  była silna a my na początku drogi do naszych sukcesów. Tym niemniej powrót mieliśmy radosny, gdyż mimo wyniku meczu, Victor GmbH, jako sponsor Polskiego Związku Badmintona ( podpisaliśmy stosowną umowę) pozwolił mi na buszowanie w ich magazynach i wybranie wszystkich niezbędnych rzeczy do organizacji zawodów międzynarodowych w badmintonie w Polsce. Nie, nie myślcie, że było to dodatkowe wyposażenie w sprzęt. Sprawa była zupełnie banalna. Chodziło o podkładki dla sędziów prowadzących,- twarde, aby mogli notować protokoły poszczególnych meczów,  kartki samoprzylepne, papier xero w dużych ilościach,( kilkadziesiąt ryz), plastikowe boksy do komunikatów ( takie niebieskie, które przez ponad dwadzieścia kilka lat stały w pokoju Wydziału Gier i Dyscypliny, gdzie zmieniający się członkowie zarządu znajdowali swoje komunikaty i dokumenty), oraz inne niezbędne wyposażenie biura, którego  nie można było kupić za żadne pieniądze w Polsce w Warszawie.

W ten sposób wyposażeni zostaliśmy dowiezieni do pociągu w relacji Hamburg Warszawa. Uff… to była podróż, na granicy czekaliśmy na odprawę paszportowo celną. Na korytarzu nasz bagaż 25 toreb Victora wypełnionych po brzegi nowiuteńkim sprzętem. Kartony z lotkami w liczbie  6 sztuk, czyli 300 tuzinów, Andrzej nadzwyczaj spokojny, Rysiek nerwowo uśmiechnięty i ja spłoszona z kwitami magazynowymi, które  otrzymałam w Firmie Victor.

Pierwsze pytanie celnika do Andrzeja brzmiało: czyje to torby? – Nasze- padła odpowiedź,- nasze?- Czyli czyje?. I potoczyła się sympatyczna rozmowa o polskim badmintonie, naszych kontaktach z RFN, oficjalnym meczu zorganizowanym celowo, aby reprezentacja mogła otrzymać sprzęt o braku pieniędzy o tym jak wartościowy ten sprzęt jest dla nas, a jak bezwartościowy dla innych, prezentacja tub z lotkami, lotek i opowiadanie, co to jest ten badminton i dlaczego tyle lotek potrzebujemy. A my cierpliwie odpowiadaliśmy na wszystkie pytania, zawodnicy spali zmęczeni po doznanych emocjach i wrażeniach wycieczki po Hamburgu, a my czarowaliśmy elokwencją i wiedzą, którą dzieliliśmy się z celnikami. W końcu dowódca obejrzał wszystkie dokumenty, ostemplował je i życzył nam sukcesów na nadchodzących Mistrzostwach Europy Juniorów, które w kwietniu 1987 r miały odbyć się w Hali Mery w Warszawie.

Do naszych wspomnień zapraszaliśmy i trenera Ryszarda Borka i będące na sali zawodniczki:  Bożenę Wojtkowską- Haracz, Bożenę Siemieniec- Bąk, Marzenę Dacyk.  Marzena przypomniała nam jak przed laty całe miasto Głubczyce żyło badmintonem, jak uroczystości komunijne przypadające w tym samym czasie, co otwarcie Ogólnopolskiej Olimpiady  Młodzieży musiała być przez ks. Proboszcza przesunięte na wcześniejszą godzinę, aby zawody mogły rozpocząć się zgodnie z planem. Jak panie w przedszkolu ( mama Marzeny i Józefa Ciurys Borek) prowadziły na salę wszystkie dzieci z ostatniej grupy przedszkolnej, które w kolejnym roku miały iść do szkoły. Dzieciaki dostawały rakietki i lotki, grały, bawiły się  i w ten sposób najsprytniejsze wybierane były do grupy, która w szkole podstawowej stanowiła wyselekcjonowaną klasę badmintonową, prowadzoną przez wiele lat aż do ukończenia szkoły nie tylko podstawowej, ale ponadpodstawowej również.  Z takiej  preselekcji wyszli przyszli zawodnicy kadrowicze, reprezentanci Polski  Dorota Borek, Przemysław Krawiec,  później Witek Chmielewski, Małgosia Lenartowicz, Darek Sobków, Zbyszek Serwetnicki, Przemek Wacha Olimpijczyk IO Ateny 2004, Pekin 2008, i Londyn 2012, bracia Walaszkowie Romek i Mateusz, Agnieszka Naróg, Marysia Maślanka. Tyle nazwisk zapamiętałam, tyle przypomnieliśmy sobie z Ziutą i Ryśkiem, pewnie było ich więcej, jeżeli kogoś pominęłam, przepraszam. Wspominaliśmy długie przejazdy kolejowe na zawody do Edynburga (56 godzin) do Helsinek 32 godziny i przygody z celnikami byłego ZSRR, według, których przewożenie jabłek ( mieliśmy torbę jabłek dla całej ekipy na pobyt w Helsinkach) było niezgodne z przepisami. Bożena przypomniała jak celniczka po kilkunastu minutach w końcu ustąpiła pod naporem zawodników i wyjątkowo podzieliła zapas naszych jabłek na dwie części, jedną zabrała a z drugą mogliśmy jechać do Finlandii.

Otrzymałam od Pana Andrzeja link z uroczystości, wklejam dzielę się z Wami,       http://www.tvglubczyce.pl/

dziękuję bardzo

J

CDN.

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.