Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘nóżki w galarecie’

Nóżki w galarecie, zimne nóżki, galantyna z nóżek, albo też i inna nazwa, która kojarzy się z tym bardzo warszawskim daniem. Doskonale pamiętam czasy, gdy jako nastolatka byłam wysyłana do Hali Mirowskiej, aby zakupić piękne cztery nóżki oraz golonkę. Czasami, gdy miałam więcej szczęścia udawało mi się kupić gicz, ale nie zawsze, gdyż cielęcina była towarem trudno dostępnym. Zaś nóżki można było kupić odstawszy w długiej kolejce do mięsnego. Ile to nowych rzeczy można było dowiedzieć się stojąc cztery lub więcej godzin pod sklepem mięsnym, w którym zamiast mięsa były nagie haki. A rozmowy dotyczyły najczęściej tego, co kto chciałby kupić i co chciałby ugotować. No, więc mięso na rosół i szponder, a to kawałek biodrówki na zupę pomidorową, a to giczkę, bo dziecko złamało rękę albo nogę i lekarz zalecił, bo w ugotowanej zupie lub galarecie była duża zawartość gleju, który potrzebny był przy regeneracji i zroście kości.  Kto z nas nie stał w długich jak tasiemce kolejkach, w których rozmawiało się o wszystkim?  Z tych właśnie kolejkowych rozmów notowałam w pamięci różne przepisy na potrawy, które można było przygotować z pośledniejszych gatunków mięsa, które wtedy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych dostarczano do sklepów. I właśnie wtedy doszłam do wniosku, że nóżki w galarecie, lub zimne nóżki właściwie wszystkie panie robią w bardzo podobny sposób, różniący się tylko przyprawami i tym, jakich warzyw używamy do gotowania.

Przepis na zimne nóżki według mojej mamy

Składniki: (dla czterech osób) 2 nóżki wieprzowe przednie, 2 nóżki wieprzowe tylne, gicz cielęca, lub golonka, włoszczyzna marchew, por i pietruszka woda 2-3 litry.  Na tę ilość nóżek ja biorę 4-5 sztuk marchwi, listek laurowy 2-4 sztuk, kilka ząbków czosnku, ja biorę ze sześć sztuk, aby nadać potrawie zdecydowany smak, kilka ziarnek pieprzu, ziela angielskiego, majeranek,  sól, jeżeli ktoś lubi mogą być jaja ugotowane na twardo, i zielony groszek

Wykonanie: nóżki wieprzowe czyścimy, opalamy resztki szczeciny nad gazem, układamy w garnku, dodajemy golonkę również oczyszczona i umytą, dodajemy gicze cielęcą przerąbaną na dwie części. Dodajemy oskrobane i umyte warzywa z wyjątkiem groszku. Zalewamy zimna woda dodajemy przyprawy i gotujemy najpierw na dużym gazie do zagotowania, później zaś około 3 godzin do czterech na maleńkim ogniu, aby uzyskać bardzo esencjonalny wywar z mięciutkim mięsem.  Po ugotowaniu odstawiamy garnek z ognia do przestygnięcia. Do przygotowanego drugiego garnka wrzucam drobno pokrojone mięso nóżek, golonki i giczy cielęcej, jeżeli nóżki maja być zjedzone w ciągu dwóch dni ja dodaję również pokrojona marchewkę. Odcedzam wywar i wszystko mieszam razem próbując czy całość jest wystarczająco słona i doprawiona.

Przygotowuję salaterki, łyżką wazową nabieram i nalewam do salaterek przygotowane nóżki, na koniec można wsypać po kilkanaście sztuk zielonego groszku i włożyć pokrojone na pół lub ćwiartki jajka.

Moja mama dodawała do nóżek tylko ugotowaną w wywarze marchewkę i nic więcej. W ten sposób przygotowane nóżki stawiałyśmy na okno w chłodne miejsce i czekaliśmy na stężenie galarety. W czasach, gdy mama przyrządzała zimne nóżki nie wszyscy mieli lodówki, stad dania tego nie można było zbyt długo przechowywać. U nas w domu dysponowaliśmy taka małą spiżarnią, która budowniczowie usytuowali pod kuchennym oknem, w którym był specjalny świetlik utrzymujący chłód. Ponieważ „zimne nóżki” robione były raczej jesienią lub zimą ten rodzaj przechowywania był wystarczający. Dzisiaj, gdy wszyscy posiadamy lodówki ten problem nie istnieje. Poza tym w sklepach możemy dostać różnego rodzaju pojemniki na żywność, w które możemy wlewać „zimne nóżki”, jednak ja jestem przekonana, że „zimne nóżki” najlepsze są wtedy, gdy używamy szklanych miseczek lub misek.  Potrawą tą serwuję zawsze z sokiem z cytryny, lub tez z chrzanem albo z winnym octem, można podawać również z tak dzisiaj popularnym i zdrowym octem jabłkowym. A więc zachęcam do zrobienia galaretki z nóżek w najbliższym czasie, pozdrawiam wszystkich i życzę dobrego tygodnia

Wasza Jadwiga

Kuchnia Warszawy, dziś trochę zapominana, przed wojną była tyglem licznych tradycji kulinarnych i wypadkową najróżniejszych smaków. Ulegała wpływom rozmaitych kultur i narodów Żydów, Ormian i Francuzów. Inne potrawy jadała elita finansowa, intelektualna, arystokracja a inne jadał proletariat z warszawskiej Pragi i Mokotowa. Ponieważ kuchnia warszawska ulegała różnym wpływom, naturalną koleją rzeczy było wytwarzanie przeróżnych wersji tego samego dania.

Niższe warstwy społeczne gustowały w podrobach, dlatego warszawskim przysmakiem numer jeden według mnie są flaki po warszawsku z pulpetami – serwowane po wojnie w knajpie „U Flisa”. Było to jedyne danie, jakie można było w tej restauracji kupić serwowane przez wiele lat Peerelu. Dzisiaj nie ma już tej restauracji i wielka szkoda. Flaki tam sprzedawane jedzone na stojąco przy stolikach miały swój niepowtarzalny smak. Drugim warszawskim przysmakiem są dla mnie pyzy, „ pyzy z Różyca”, czyli z Bazaru Różyckiego. Jak wiecie pracowałam na Pradze, na Stadionie X lecia. Bardzo często biegło się na bazar Różyckiego ( o dostawach na telefon nie było mowy, nikt nie interesował się taką forma handlu, zresztą nie było  co dostarczać, nawet jak ktoś miał telefon) a tam kupowaliśmy pyzy serwowane w słoikach po dżemach, marmoladzie, oczywiście ze słoninką i cebulką. Bar pod chmurką jak go nazywałam egzystuje do dzisiaj, tylko panie sprzedające nieco się zmieniły.  Pyzy pakowano w bańki, które były pookręcane różnymi ciepłymi szalikami czy też kocami i takie gorące pyzy jadło się z wielkim smakiem. Do dzisiaj mam w uszach krzyk przekupek pyyyyyzyyyy, gorąąąąące pyyyyzyyyy!  Dla swoich stałych klientów panie miały za pazuchą dodatkowo wkładkę, była to wódeczka, którą wypijało do pysznej zakąski. Całość kosztowała około pięciu złotych.  Kolejnym daniem warszawskim jest ozorek w galarecie zaś w tradycyjnej kuchni warszawskiej znajdziemy też wołowe policzki, które do niedawna serwował nieistniejący już „Warszawski Cwaniak „przy ul. Waliców.  

Warszawskim przysmakiem jest również śledź, który gościł na stołach niezamożnych warszawiaków. W „Barze pod Dwójką” u zbiegu ul. Marszałkowskiej i al. Szucha mieścił się ten bar, którego specjalnością był śledź z cebulką, czasami, gdy kupiono w pobliskim „Super Samie „śmietanę to „pod pierzynką”, jako zakąseczka do zimnej wódki, której jakoś nigdy nie brakowało. Zresztą śledź, jest znakomitą zakąską w Restauracji Adama Gesslera „Przekąski, Zakąski” mieszczącej się w dawnym Hotelu Europejskim przy ul. Krakowskie Przedmieście. Jeżeli mi nie wierzycie sprawdźcie, wtedy na własne oczy przekonacie się, że ta zakąska jest bardzo popularna, tylko cena się zmieniła, bo wynosi od 8- 10 zł. A kto pamięta nóżki w galarecie? Również serwowane są w Restauracji Gesslera „Przekąski Zakąski”, jako tradycyjna zakąska.

Dzisiaj niezbyt wiele pań domu przygotowuje nóżki, ja zaś kupuję je bardzo często w Międzylesiu  przy ul. Żegańskiej 17, gdzie Gastronomia Domowa sprzedaje swoje wyroby w tym nóżki w galarecie, ozorki w galarecie i kilka innych przysmaków warszawskich, z obsługą tak miłą jaka bywała kiedyś w przedwojennej Warszawie.

 W przedwojennej Polsce podroby również uważane były za prestiżowy składnik dań i cieszyły się uznaniem, dopiero czasy PRL-u przyniosły dziwną opinię, że podroby to tylko namiastka mięsa, kojarzące  się z biedą. Inni uważają, że to coś niezdrowego, szkodzącego zdrowiu. W tym miejscu muszę wspomnieć o cynaderkach, wątróbce, grasicy czy ogonie wołowym gotowanym w czerwonym winie. Przecież najlepsza z kuchni europejskich, czyli prestiżowa kuchnia francuska przygotowuje najlepsze i najdroższe dania z podrobów.

W domach bogatych Warszawiaków  często serwowano ryby. W menu restauracyjnym pojawiały się łososie i jesiotry, które łowiono w Wiśle!  Podawano je pieczone, ale też i w galarecie. Dzisiaj jesiotra ze szczypiorkiem na szampanie można otrzymać w Restauracji „U Fukiera” na Rynku Starego Miasta, jednej z najstarszych restauracji stolicy, dzisiaj prowadzonej przez Magdę Gessler.

Mój Ojciec opowiadał mi osmażonych minogach, które sprzedawano na Kiercelaku, jednym z najstarszych Bazarów Warszawy, dzisiaj nieistniejącym, który mieścił się u zbiegu ulic Towarowej i al. Solidarności, a smażone minogi? Odeszły w siną dal wraz z tradycyjnym Kiercelakiem i ja nigdy nie poznałam ich smaku.

Oprócz tego na stołach zamożnych mieszczan i arystokracji gościła dziczyzna z pobliskich lasów, a pieczone kaczki czy gęsi serwują do dzisiaj różne warszawskie restauracje. Ale czy można nazwać je przysmakami warszawskimi? Chyba raczej nie. 

Dla mnie warszawskim przysmakiem zakąską będzie raczej befsztyk po tatarsku z żółtkiem, ogóreczkiem siekanym, grzybkami siekanymi, cebulką i musztardą, oraz zupa grzybowa, ale raczej, jako potrawa serwowana na Mazowszu aniżeli warszawski przysmak. Za to zrazy zawijane z nadzieniem z cebulki, boczku, ogórka kwaszonego podawane z kaszą gryczaną są absolutnie warszawskie, tak samo jak schab po warszawsku w galarecie, którego przepis podaję na końcu mojego wpisu.

Deserem nieodłącznie związanym z Warszawą jest wuzetka, fantazja na temat tortu szwarcwaldzkiego, najpopularniejsze ciastko Peerelu. Sprzedawana w każdej cukierni Warszawy była upamiętnieniem otwarcia warszawskiej trasy W-Z, oprócz tego lukrowane pączki od Bliklego z nadzieniem z róży, i chociaż dzisiaj nie prezentują takiej  jakości jak przed laty a o nadzieniu z róży nawet nie ma co marzyć, trzeba im oddać cześć, gdy w Cukierni A. Blikle przy ul. Nowy Świat zajadałam się ciepłymi pączkami po zdaniu matury w roku 1964. Szkoda, że dzisiejsza Firma Blikle  poszła na ilość, zaś jakość pozostała w Peerelu. A pisząc o słodkościach nie mogę nie wspomnieć o największej warszawskiej tradycji i o najstarszym tradycyjnym przysmaku, o torciku Wedlowskim, który produkowany jest od 150 lat. Czy ktoś nie zna tego okrągłego pudełka z zawartym w nim torcikiem? Znamy, wszyscy, a moi koledzy z Europejskiej Unii Badmintona zawsze czekali na ten specjał z Warszawy. 

A ja muszę wspomnieć o jeszcze jednym siermiężnym przysmaku warszawskim, którego pominąć nie sposób, a moja córcia czytając ten wpis nie wybaczyłaby mi pominięcia zapiekanki z pieczarkami na długiej bułce, którą wymyślono w czasach Peerelu w Barze Kawowym(!) Murzynek mieszczącym się pomiędzy Starówką a Nowym Miastem (idąc w stronę Barbakanu po lewej stronie. Do dzisiaj przed Barem stoi kolejka, i tu właśnie moja Córka przyprowadzała naszych zagranicznych gości, którzy zajadali się zapiekanką a jej smak jest niezmienny od wielu lat.

Aby nie pisać tylko i wyłącznie o restauracjach „U Fukiera –Magdy Gessler”, czy też „Przekąski, Zakąski” Braci Gesslerów, warto odwiedzić Bar Ząbkowski na Pradze, który od pięćdziesięciu lat handluje domowymi daniami flakami i pierogami z mięsem w bardzo przystępnych cenach odpowiednio około sześciu i siedmiu złotych. 

O warszawskim jedynym w swoim rodzaju przysmaku o „pańskiej skórce” pisałam z okazji 1 Listopada, tutaj zaś tylko przytaczam ten smakołyk, gdyż tylko w ten dzień jest on sprzedawany pod wszystkimi warszawskimi cmentarzami, a ja będąc dzieckiem czekałam na to Święto tylko i wyłącznie z tej jednej, jedynej okazji.(Obecna cena około pięć złotych).

Dziś trudno stwierdzić, jak powinny wyglądać warszawskie specjały. Do miana warszawskiego specjału kandydują też „krówki mordoklejki” z Milanówka. Nic nie napisałam o warszawskim pieczywie i o piekarniach warszawskich, ale o chlebie, słodkościach i innych pysznościach napiszę już niedługo.

Jak już na wstępie napisałam Warszawa jest tyglem i mieszaniną różnych kuchni, wybieraliśmy przez lata to, co proponowała nam kolejna grupa narodów osiedlająca się w Warszawie. Dzisiaj zaś odnotowuję, że do warszawskich specjałów kandyduje wietnamska zupa pho, która przybyła do Warszawy ponad dwadzieścia lat temu i tylko tutaj możecie jej posmakować.  I jest to może jeden z przykładów na to, że pewnie zupa pho będzie symbolem przełomu wieków XX i XXI, jako przysmak warszawski nowej ery.  


Schab po warszawsku według Babci Broni

Składniki: 1 kg schabu środkowego, majonez, 7-8 jaj, chrzan ze słoika najlepszy domowy, szczypiorek drobno posiekany, 2-3 litry wywaru warzywnego lub z kości cielęcych, żelatyny wg waszego uznania tak, aby wystarczyło na 2-3 litry płynu, przyprawy takie jak sól, pieprz, czosnek trochę oleju, majeranek

Sposób przygotowania:
Schab natrzeć ziołami z czosnkiem, odrobina oleju i przyprawami, odstawić do lodówki. Następnie obsmażyć na patelni z każdej strony. Włożyć do rękawa (gdy babcia Bronia piekła schab nie było rękawa do pieczenia) ale dzisiaj można sobie ułatwić pracę, podlać olejem i niewielką ilością wody. Wstawić do nagrzanego piekarnika do 200 stopni i piec ok. 80 min. Jak ostygnie, wstawić do lodówki. Żelatynę wymieszać w gorącym wywarze, wystudzić, odtłuścić, przecedzić. Schab pokroić w plastry o grubości 1,5 cm. W każdym plastrze naciąć głęboką kieszonkę. Ugotowane na twardo jajka pokroić w kostkę, dodać chrzanu, trochę majonezu, soli i pieprzu. Pasta ma być gęsta, z wyczuwalnym smakiem chrzanu. Kieszonki schabu nadziać pastą i posypać szczypiorkiem. Nadzienie można też zawinąć w plastry schabu. Na koniec układamy na półmisku, dekorujemy wg uznania marchewką wycinając różyczki, ukośnie ciętym porem, połówkami jajek i zalewamy tężejąca galaretką.

Na więcej przysmaków warszawskich zapraszam do kolejnych wpisów

Wasza Jadwiga

 

 

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.