Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Krzysztof Teodor Toeplitz’

Dzisiaj mija 50 rocznica Radiowej Giełdy Piosenki zainicjowana została właśnie 5 listopada 1963 r. Dlatego wracam do rozmowy z panem Zbigniewem Adrjańskim, która przypomni tamte lata, tamte dni. Serdecznie zapraszam:

Okiem Jadwigi (OJ) Zapomniana już mocno impreza radiowa i estradowa – która odbyła się 5 listopada 1963 r. i zapoczątkowała następnie Radiowe Giełdy Piosenek, jakie trwały lat 10 – organizowane przez Naczelną Redakcję Muzyczną i Naczelną Redakcję Literacką PR (Polskiego Radia). Giełdy piosenki – były miejscem przeglądów piosenek przed Opolem. Miejscem konkursów literackich i muzycznych oraz debiutów piosenkarskich. Miejscem spotkań towarzyskich warszawskiej bohemy. Na oczach publiczności, złożonej z wybitnych krytyków i znawców rodził się: Teatr piosenki, Kabaret piosenki. Prezentowano recitale znakomitych polskich wykonawców. Przedstawiano ciekawych debiutantów i zespoły. Na Radiowych Giełdach Piosenki – zaprezentowano 2500 nowych utworów (lub utworów szerzej nie znanych) oraz tylu samo wykonawców.

Z.A. Jadziu! Bardzo dobrze przygotowałaś ten wstęp do naszej rozmowy.

O.J. Zapomniałam dodać, że na giełdach „brylował”  Zbigniew Adrjański, jako ich pomysłodawca i założyciel studenckiej giełdy w Largactilu (1962) wraz z grupą zaprzyjaźnionych artystów i artystek. Mówiono nawet, że do Largactilu i na warszawskie giełdy, chodzi się również „na Adrjańskiego”- czyli na jego konferansjerki.

Z.A. Było, minęło! „Wielka sława to żart”. Że powtórzę znowu te słowa, jak w naszej pierwszej rozmowie. Powiedz jeszcze, bo to ważne: że czasem konferansjerki te „ze mną” lub „za mnie”  (w zastępstwie!) prowadzili: Stanisław Tym, Jan Stanisławski, Piotr Skrzynecki, Lucjan Kydryński, Joanna Rawik. A raz nawet sam Krzysztof  Teodor Toeplitz.

O.J. Szukano innego konferansjera?

Z.A. Może nawet szukano, bo cenzura miała mnie dosyć. Ale przetrwałem 100 imprez i publiczność nie chciała innego konferansjera…

O.J. Zbyszku? Gdzie odbyła się pierwsza „giełda”

Z.A. Pierwsza Radiowa Giełda Piosenki – odbyła się dokładnie 50 lat temu, zorganizowana przez Program III ( org.; Edward Fiszer, Jerzy Grygolunas, Mateusz Święcicki, Zbigniew Adrjański, Marek Sart, Władysław Jakubowski) w kawiarni Domu Mody Polskiej „Ewa”, (naprzeciwko obecnego hotelu Sheraton, przy ul. Konopnickiej 7. Było to zresztą miejsce świadomie wybrane na tę imprezę. Kilkadziesiąt metrów od Domu Mody Polskiej „Ewa”, po drugiej stronie ulicy, mieścił się Teatr Satyryczny „Buffo”. Blisko stąd było do „Klubu Aktora”, w Alejach Ujazdowskich, do kawiarni „Czytelnik” na Wiejskiej, do innych kawiarni warszawskich, na placu Trzech Krzyży. Próby w Domu Mody Polskiej „Ewa”, odbywały się raz w miesiącu (w poniedziałek, na który wyznaczono termin giełdy i odbywały się od rana. Uczestnicy tej imprezy zjeżdżali się porannymi pociągami z całego kraju – i umawiali się wcześniej, przed próbą, na spotkania z dziennikarzami, autorami piosenek. Kompozytorami piosenek – w tych kawiarniach, tam oczekiwali na nich również fotoreporterzy. Dlatego wiele fotografii robionych uczestnikom giełdy w plenerze – „ma za tło” okolice placu Trzech Krzyży. Po giełdach natomiast, długo kwitło nocne życie, w „Klubie Aktora”, w restauracji „Tatarska”, na Mokotowskiej, w barze „Pod Jontkiem” na Wiejskiej, który upodobali sobie poeci, ze „Współczesności” (Stanisław Grochowiak, Roman Śliwonik, Ireneusz Iredyński) wierni bywalcy giełdy. Maleńka piwnica Domu Mody Polskiej „Ewa” , (do której schodziło się schodami w dół) ma już swoją historię oraz legendę. I powinna mieć też – jak Jama Michalikowa w Krakowie, swoje malowidła, albo fotografie?. Niestety, zupełnie nie ma takich malunków na ścianach. Zresztą, nie wiadomo, bo mieszczą się tam obecnie jakieś magazyny czy biura opłat, za elektryczność?!

O.J. W Warszawie, chyba dużo jest takich miejsc gdzie działo się coś ciekawego w historii polskiej estrady, czy kabaretu, zupełnie jednak nie „upamiętnionych” – po latach.

Z.A. Na przykład jeszcze słynny bufet radiowy, na Myśliwieckiej, gdzie bywało wiele sławnych osób. Na przykład kawiarnia „Nowy Świat”. Także wystawy, „malunki”, galerie obrazów dawnych bywalców – ocieplają wizerunek miasta…

O.J. Wróćmy jednak do tematu giełdy piosenek. Co wspominasz najbardziej z tej imprezy?

Z.A. Chyba recital Ewy Demarczyk. Miałem zaszczyt prowadzić ten recital wspólnie zresztą z Piotrem Skrzyneckim. Ewa Demarczyk była wspaniała. Oczarowała wybredną publiczność warszawską . Wiele osób widziało ją wtedy w Warszawie po raz pierwszy. Rok wcześniej była w Warszawie, występując w Towarzystwie Miłośników Sztuk Pięknych, na Chmielnej – ale tego występu – nikt jakoś specjalnie nie zauważył. Potem był występ i triumf Ewy Demarczyk w Opolu, ale wielu ważnych ludzi, np. redaktorów Polskiego Radia, do Opola – po prostu nie jeździło? Teraz można było oglądać ją „na żywo” na giełdach. Jeśli powiem tu, że występ Ewy Demarczyk, razem z jej nadwornym kompozytorem – Zygmuntem Koniecznym – „rewolucjonizuje” repertuar Polskiego Radia – nie będzie to przesadą. Taśmy z tego recitalu, krążą po całym PR. Zaczyna się wielka moda na piosenki Demarczyk. Na utwory Zygmunta Koniecznego . Na poezję śpiewaną. Na przypomnienie wierszy Tuwima, Leśmiana, Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej. W glorii sławy, chodzi po korytarzach na Myśliwieckiej, Tadeusz Kubiak, którego wiersze „śpiewa się” w „Piwnicy pod Baranami”. Zaczyna się powrót na giełdach do repertuaru teatrzyków i kabaretów studenckich, które przeżywają coś w rodzaju „renesansu”. Jest znowu mnóstwo poezji śpiewanej. Oczywiście przypomina się w tym giełdowym zgiełku – niedawne piosenki: Agnieszki Osieckiej, Andrzeja Jareckiego, Jarosława Abramowa, Edwarda Pałłasza, Marka Lusztiga, Stanisława Młynarczyka – z STS-u, Wojciecha Młynarskiego, Jana Pietrzaka, Jonasza Kofty, Adama Kreczmara, Jerzego Andrzeja Marka, Krzysztofa Paszka – z Hybryd. Czerpanie z tego „źródła” jakim jest „piosenka  studencka”, światowy zresztą fenomen kultury tego okresu (na długo przed „bitelsami”) to jedna z tajemnic sukcesu pierwszych opolskich festiwali. Na giełdach pojawia się wielu piszących teksty piosenek literatów. Np. Jerzy Ficowski, Tadeusz Urgacz, Tadeusz Śliwiak, Ernest Bryll, Ireneusz Iredyński, Roman Śliwonik, Stanisław Grochowiak, Leszek Moczulski, Edward Fiszer, Jan Nagrabiecki, Jerzy Miller, Artur Międzyrzecki, Antoni Marianowicz, Wymieniać można długo!

O.J. Nic nie mówisz o tych najważniejszych wykonawcach tej imprezy?

Z.A. Dla mnie wszyscy artyści wykonawcy giełd byli ważni. Trudno przebierać w nazwiskach. Jeśli masz na myśli piosenkarzy, bo to oni dominowali przede wszystkim na tej imprezie. Oni byli najbardziej zauważani: to Giełdy wylansowały przede wszystkim: Wojciecha Młynarskiego, Jana Pietrzaka, Annę German, Marka Grechutę, Urszulę Sipińską, Zdzisławę Sośnicką, Joannę Rawik, Irenę Karel – trudno zresztą wymienić wszystkie osoby – niezwykle dla tej imprezy zasłużone, ważne, wspaniałe!

No byli w tym gronie dawni  mistrzowie polskiej estrady i kabaretu, gwiazdy polskiej piosenki (choćby Sława Przybylska, Jerzy Połomski, Irena Santor, Mieczysław Fogg) wszyscy oni uczestniczyli w tej bardzo ciekawej imprezie. A ponadto lista nazwisk, aktorów, piosenkarzy, muzyków, autorów i kompozytorów uczestniczących w tej imprezie – jest długa. Jest ciekawa. Wygląda nawet jak „apel poległych”. Może dlatego, że kilka dni  temu obchodziliśmy „Zaduszki”? Trzeba się śpieszyć z tym, żeby te wszystkie sprawy i wspomnienia po dawnych „giełdach piosenki” uporządkować.

Moja pamięć – jednej osoby –  tu nie wystarczy

O.J. Napisałeś książkę o Radiowych giełdach piosenki ?

Z.A. Napisałem o giełdach książkę – i teraz szukam dla niej wydawcy. Nie sztuką jest napisać książkę, ale sztuką jest znaleźć wydawcę, w czasach, gdy nikt prawie książek nie czyta. Sztuką jest też książkę napisać, w 50 lat po tej imprezie, z głowy, czyli „z niczego”, bo wszystkie dokumenty na ten temat – jak już powiedziałem – zaginęły.

Nie jest to wobec tego monografia? Bo jak napisać monografię, wobec braku dokumentów.  Jest to raczej próba odtworzenia z pamięci tej imprezy, która w historii Polskiego Radia i Programu III zapisała się jako rodzaj „salonu  literackiego”, czy miejsca spotkań ówczesnej warszawskiej bohemy. Była to przy okazji  również impreza na której wybierano piosenki  i wykonawców – do Opola. Jerzy Grygolunas – jeden z założycieli festiwalu opolskiego, mówił, że jest to Studio  eksperymentalno-doświadczalne  Polskiego Radia. Antoni Wroński – krytyk muzyczny i obecny sekretarz  SPAM-u – twierdził – ówczesne giełdy, (w latach 1963/1973) zadecydowały o tzw. „złotej dekadzie”, w dziejach opolskich festiwali. A Kazimierz Rudzki, znakomity aktor i konferansjer , dziekan wydziału estradowego PWST – przyrównywał moją imprezę do krakowskich dziejów kabaretu „Zielony balonik”.

Ja myślę po latach, że 5 listopada 1963 r. w Kawiarni Domu Mody Polskiej, zapoczątkował  po prostu nowy styl, w polskiej piosence inny od tego, jaki prezentowało dotychczas Polskie Radio. Skończyła się epoka pieśni masowych i „musowych”, nadawanych „od wieczoru do rana piosenek Szpilmana”, z towarzyszeniem orkiestry Jana Cajmera. Zaczyna się moda na piosenkę literacką, autorską, aktorską itd. Ta moda przenosi się też do Opola.

 

O.J. Zbyszku!

Dziękuję Ci za to wspomnienie o giełdach.

 

 

Moją odskocznią od problemów dnia codziennego zawsze były książki, i im większe problemy miałam do rozwiązania, tym więcej książek pochłaniałam. I tak jest do dzisiaj. Tak się składa, że problemy, które muszę rozwiązywać w ciągu dnia, odżywają na nowo w nocy i żyją sobie swoim własnym życiem i na nic moje tłumaczenia, że już wszystko załatwione, nie ma się, co stresować, one po prostu krążą w mojej głowie jakby chciały pokazać, kto tu jest silniejszy, a często stawiają znaki zapytania, uważasz, że wszystko załatwiłaś, że to rozwiązanie sprawy było najlepsze z możliwych? Wtedy lekarstwem na skołataną głowę staje się książka, która zajmuje mnie przez kilka godzin, dopóki, dopóty nie osiągnę wewnętrznego spokoju. Moja przyjaciółka Jola pożyczyła mi  książkę napisaną przez Krystynę Mazurówną, wybitną tancerkę, legendę polskiego tańca, gwiazdę lat sześćdziesiątych. Pani Krystyna była solistką Teatru Wielkiego, Operetki Warszawskiej, była partnerką wybitnego tancerza i choreografa Witolda Grucy.  Była i do dzisiaj jest osobą szokującą i ekscentryczną. Co to znaczy zrozumieją tylko ci z nas, którzy dorastali w upiornych latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku. Przypomnę tylko, że sklepy świeciły głównie pustkami, ciuchy zdobywało się na bazarze w Rembertowie lub z paczek przesyłanych zza granicy, kolorowe bluzki, spódniczki czy piękne i wielce drogocenne rzeczy wisiały w sklepach Komisu, ( kto pamięta takie sklepy na ul. Brackiej, al. Jerozolimskich, na ul. Grójeckiej, ul. Rutkowskiego ,ul. Chmielnej czy Nowym Świecie. Przedsmak wielkiego świata, kolorowych szmatek możliwych do zdobycia za wielkie pieniądze. I tylko nielicznym udawało się je nabyć, tylko nieliczni mogli je zdobyć, gdyż wtedy wszystko się zdobywało, a w sklepach PEWEX-u i Baltony kupowaliśmy tylko za bony lub prawdziwe dolary. Tam zaś było prawie wszystko, nie tylko ubrania,  kosmetyki i artykuły spożywcze, ale także pralki, samochody, sprzęt elektroniczny video, telewizory, radia. Wspominam o tych sklepach gdyż minęło od tamtych czasów 50 lat i nie wszyscy pamiętają o tych luksusowych sklepach dlawybranych. Dlaczego dla wybranych?  Dlatego, że w nich właśnie kupować można było za twardą walutę, a tę mogliśmy mieć tylko, jako wynagrodzenie wypłacane w dewizach za np. występy za granicą, lub zaoszczędzone na wyjazdach służbowych.

Przekraczając granicę wypełnialiśmy deklaracje celne, wpisywaliśmy sumę waluty, i otrzymywaliśmy potwierdzenie, że waluta została oficjalne wwieziona do Kraju. Za tą właśnie walutę mogliśmy w sposób oficjalny dokonywać zakupów. Oczywiście pod bankami czy też wymienionymi sklepami stali handlarze walutą tak zwani cinkciarze ( od słowa change money), u których można było dokonać stosownej transakcji, jeżeli ktoś był desperatem i musiał takiego zakupu dokonać, bo za walutę kupowaliśmy w tych sklepach również lekarstwa.

Krystyna Mazurówna w owych czasach jawiła nam się, jako kolorowy ptak sceny polskiej, widać ją było wszędzie, w telewizji również.

O tańcu marzyła od zawsze, w wieku trzech lat miała jasno sprecyzowany cel w życiu: taniec oraz troje dzieci Kacper, Melchior i Baltazar, tak się mieli  nazywać, zgodnie z trzema królami, o których opowiadano jej w domu. W rzeczywistości, znacznie później urodziła Kacpra ze związku nieformalnego z Krzysztofem Teodorem Toeplitzem, oraz Baltazara i Ernestynkę, z drugiego oficjalnego małżeństwa z francuskim mężem- gitarzystą Piou ( pierwszym oficjalnym mężem Pani Krystyny był Tadeusz Pluciński, o którym niewiele dobrego napisała). Ernestynka obdarowała panią Krystynę wnuczkiem i dopiero ten otrzymał na drugie imię Melchior, a więc realizacja planu udała się w kolejnym pokoleniu. Ale wróćmy do tańca.

Pani Krystyna, wielki talent, w szkole baletowej pracowała bardzo ciężko, ale też chciała jak najszybciej ją skończyć, w związku z tym w Liceum zrobiła dwie klasy w jeden rok, zdając maturę w wieku 17 lat.  Swój pośpiech tłumaczyła tym, że kariera tancerki trwa do trzydziestki a czasami do czterdziestu lat. Ech gdyby wtedy wiedziała, ile lat będzie tańczyła… Nie wiem, czy oglądaliście program „Dzień Dobry TVN”, w którym nasza Krysia wystąpiła w charakterze gościa zaproszonego przez Marcina Prokopa i Dorotę Wellman.Oto w studio usiadła pani, z fryzurą jak rajski ptak, ubrana przy tym awangardowo, a na zakończenie choreografka audycji telewizyjnej  „You Can Dance” zaprezentowała swój popisowy numer, z tańca Kankan, czyli wysoki wyskok i lądowanie w szpagacie z pięknym okrzykiem na ustach jak to jest praktykowane w Kankanie. Trzeba jednak podkreślić, że audycja ta miała miejsce miesiąc temu a pani Krysia właśnie skończyła lat 73!!!

Krystyna Mazurówna porzuciła Teatr Wielki  i zaangażowała się do Polskiego Zespołu Tańca, pod dyrekcją Palińskiego, w którym to zespole tańczył Witold Gruca, świetny pomysłowy tancerz i choreograf, wystawiano małe formy baletowe, nie tylko klasyczne a repertuar często się zmieniał. I tak Krystyna została na wiele lat partnerką Grucy. Gruca zresztą przygotował kilka innych duetów- groteskowych, współczesnych i klasycznych.

Wyjazdy zagraniczne, najpierw w 1959 roku do  Paryża, Helsinek ,i znowu Paryż, Monte Carlo, berlińska telewizja, następnie ZSRR, ( ale przedtem z niewiadomych przyczyn rozwiązano Polski Zespół Tańca a tancerzy wcielono z powrotem do opery).Do ZSRR wyjechała grupa między innymi z Jurkiem Połomskim, Jadwigą Prolińską, Zdzisławem Słowińskim, Stanisławą Kowalczyk Muszyńską, Łucją Prus. I tak się to kręciło. Kolejnymi wyzwaniami w Polsce były układy choreograficzne, które opracowywała dla wielu teatrów.

Następnym wspaniałym partnerem Krystyny Mazurówny był Gerard Wilk, tancerz, który dopiero, co ukończył szkołę baletową., dobrze zbudowany, dość masywny. Jednak właśnie on zachwycił naszą tancerkę i stał się jej partnerem.  Początkowo tańczyli układy Grucy później tylko Mazurówny. W międzyczasie powstała grupa baletowa Fantom(w roku 1965), która była angażowana przez Estradę. Tańczyli wszędzie, czy to w Młocinach, lub na bielańskiej estradzie, tańczyli na Międzynarodowym Festiwalu Jazzowym w Pradze. I tu właśnie  poszło im fantastycznie, inni zaś powiedzieliby, że za dobrze i wtedy zaczęły się schody. Sypnęły się propozycje kontraktów z całego świata, a oni skromnie wrócili do Polski. Kto wyjeżdżał służbowo za granicę ten wie, że w Peerelu można było dostać paszport na konkretny wyjazd i biada temu, kto go nie zdał do biura paszportowego w określonym terminie, mógł się na całe lata pożegnać z wyjazdami. A właśnie te wyjazdy stanowiły o zarobkach, o możliwości kupna samochodu czy mieszkania.  

Czytając książkę Krystyny Mazurówny –„Burzliwe życie tancerki” przesuwały mi się przed oczyma znajome obrazy, biura paszportowe, zdobywanie wiz, wystawanie pod ambasadami, kolejki, zapisy, Pewex, Baltona, a nawet Pałac Mostowskich. Tak ten szczegół też nie ominął gwiazdy, bo pani Krystyna już wtedy w latach 1965-1968 była gwiazdą.   Była wyjątkowym talentem, dlatego też dostała dwukrotnie stypendium Ministerstwa Kultury i Sztuki i studiowała taniec nowoczesny i balet jazzowy w Paryżu u prof. Gene Robinsona. Ale były to lata okrutne dla ludzi wybitnie zdolnych, którzy mieli odwagę pokazać coś nowego, nowoczesny taniec do muzyki jazzowej. Jej tancerze zwolnili się z opery warszawskiej aby móc występować w jej zespole. Ponieważ Fantom odniósł sukces, młodzi mężczyźni  dostali powołania do wojska, a tancerze, którzy nie mają  możliwości ćwiczenia baletu po dwóch latach pobytu w wojsku nie mieli po co wracać na scenę. Niestety, otrzymywali oni  tylko jednorazowe zgody na występy lub ćwiczenia, zawsze dostawali do towarzystwa dwie osoby i jeździli do mieszkania Krystyny aby ćwiczyć układy, lub tworzyć nowe. Wszyscy mówili jej nie raz i nie dwa pani Krysiu – głową pani muru nie przebije, ale jeżeli zdecyduje się pani wreszcie na opuszczenie Polski, następnego dnia zwalniamy chłopaków z wojska, wracają potulnie do opery i po krzyku!

I wyjechała do Paryża u szczytu popularności, jesienią roku 1968, zniknęła z ekranu, sceny z Polski. W Paryżu założyła własny Ballet Mazurówna, tańczyła z Josephine Baker, była solistką Casino de Paris, ale też i szatniarką, bileterką, kierownikiem budowy a przez długie lata w jej ukochanym Casino de Paris prowadziła bufet..

Mężczyźni kochali się w niej na zabój, a i ona kochała ich  naprawdę. Jej życie było i jest jedną wielką przygodą. Wychowała troje dzieci, wciąż pracuje – tworzy w Polsce choreografię do programu You Can Dance- „Po prostu tańcz”, planuje, podróżuje. Nadal tańczy, walczy, nie odpuszcza…i od czterdziestu lat mieszka w Paryżu.

Dlatego postanowiłam napisać o tej Kobiecie dzisiaj 73 letniej ( nie ukrywa swojego wieku), pełnej pasji, radości, jasno określonych celów, marzeń i ich realizacji. Jest pięknym przykładem aktywnej, wciąż bardzo interesującej zadbanej, umalowanej z ekstrawagancką fryzurą kobiety, która w każdej sytuacji umie sobie poradzić. Pani Krystyno chapeu bas!

Książkę przeczytałam w ciągu jednej nocy i pomyślałam sobie, skoro Ona dała radę w trudniejszych czasach to ja dzisiaj też mogę pokonać samą siebie, moje słabości, oraz podejmę te najtrudniejsze decyzje właśnie teraz. Bo nic nam nie jest dane na zawsze, musimy mierzyć się z życiem i od nas tylko zależy czy damy radę. Ja dam!

Wasza Jadwiga

ps. nie miałam żadnych zdjęć pani Krystyny, zeskanowałam więc kilka z książki, i oto dzisiaj po opublikowaniu wpisu otrzymałam email od Janka Rozmarynowskiego, najlepszego fotografa jakiego znam, który napisał, że w roku 1966 fotografował panią Krystynę Mazurównę w Jej domu na Starym Mieście i jeżeli chcę, to On pozawala mi wykorzystać te zdjęcia do wpisu. Janku bardzo dziękuję ubogaciłeś ten wpis, a Twoja wielkoduszność mnie powaliła.Przyjmij moje najserdeczniejsze podziękowanie, prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, i to jest najprawdziwsza prawda.

j

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.