Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Jan Cofała’

Szkoliliśmy sędziów, odbywały się dla nich kursokonferencje prowadzone przez wykładowców zagranicznych, z jednoczesną częścią praktyczną, którą było prowadzenie meczy podczas międzynarodowych zawodów a obserwatorami ich pracy byli ci sami zagraniczni wykładowcy. Na zakończenie takiego szkolenia odbywało się krótkie omówienie pracy sędziowskiej oraz wskazanie najczęstszych błędów.  Kilka razy w Polsce gościł Frank Wilson z Anglii, Owe Wikstrom- vice Prezydent Europejskiej Unii Badmintona EBU w owych latach ze Szwecji, którzy szkolili naszych sędziów prowadzących oraz sędziów liniowych a także udzielali dokładnych informacji dotyczących pracy sędziów na stanowisku sędziego głównego, jego obowiązków i wymogów, jakie musi spełniać.

Aby zorganizować Drużynowe Mistrzostwa Europy gr B w roku 1985 należało wystąpić do Europejskiej Unii Badmintona kilka lat wcześniej z taką aplikacją (wnioskiem). We wniosku należało określić kilka zdawałoby się prostych informacji a mianowicie, termin, (ten był prosty do określenia trzeci tydzień stycznia w latach nieparzystych: i tak 1979 Klagenfurt Austria, 1981 Sandefjord Norwegia, 1983 Bazylea Szwajcaria i 1985 Warszawa) miejsce zawodów, he he, konia z rzędem temu, kto by wiedział czy obecne szefostwo (to był rok 1982) wynajmie nam halę MZKS Mera, przecież w naszej rzeczywistości jeden telefon osoby „postawionej wyżej” mógł zmieść wszystkich pracowników, a co dopiero osoby zarządzające halą Mery. Ale na to też znaleźliśmy sposób. Rzeczywistość, w której przyszło nam żyć powodowała, że z konieczności szukaliśmy rozwiązań irracjonalnych, które dla nas były proste, jasne a nawet stawały się oczywiste. Stare powiedzenie Polak potrafi w latach osiemdziesiątych (zresztą w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w Polsce nabrało innego znaczenia). Umieliśmy rozwiązać prawie każdą durną akcję, lub zapis w regulaminach, umieliśmy ominąć przepis i to, co dało się ominąć, umieliśmy wymyślić sposób na to, co było praktycznie nie do rozwiązania. Tak było również w przypadku hali Mery. O tym napiszę osobny post ponieważ jest to bardzo ciekawa historia.  Muszę wyjaśnić jedną sprawę, hala MZKS Mera mieściła się wówczas przy ul. Bohaterów Września 6a obecnie Bitwy Warszawskiej.  Była to hala klubowa, tenisowa, z trzema kortami tenisowymi wyłożona zielona wykładziną kortową? A może podobną do niej, w każdym bądź razie trenowali na niej zawodnicy klubowi oraz kadra narodowa tenisa. Rozgrywali tam swoje pojedynki prominentni dygnitarze owych czasów. To takie eleganckie grać z innymi biznesmenami w tenisa, więc na Merę przychodziły różne znane osoby. Nie mam do nich oczywiście o to pretensji, gdyż dzięki nim hala była w miarę czysta, oraz „zadbana” jak na tamte czasy, niestety z wyjątkiem sanitariatów(, ale czy wiecie, że  niedawno odwiedziłam ten obiekt, przygotowując ten wpis chciałam pokazać halę, robiłam zdjęcia obiektu, byłam też w WC, i tu muszę stwierdzić, że niestety nic się nie zmieniło, nasza piękna hala tenisowa w zakresie sanitariatów wygląda tak samo jak w latach osiemdziesiątych!). Wracamy do roku 1982. Podczas jednej kolejnej wizytacji zauważyliśmy, że na hali jest stosunkowo ciemno, pali się mało żarówek a wielkie trójkątne okna znajdujące się w krótszej części ścian a także wszystkie okna umieszczone w dłuższych ścianach nie są zasłonięte, co dyskredytuje halę w oczach każdej komisji technicznej zatwierdzającej obiekt do gry w badmintona. O ile z oknami trójkątnymi nie widziałam problemu o tyle szereg okien w dwóch dłuższych ścianach był problemem. Ale jako się powiedziało Polak potrafi. Zadzwoniłam do kolegów z łódzkich klubów, czy któryś nie zna jakiegoś dyrektora z łódzkiej fabryki materiałów. Wiesiek Świątczak znał. Pojechałam do Łodzi na umówione spotkanie, po wypiciu kawy (kawa była na przydział i była oczywiście rarytasem), ale ja miałam ze sobą aromatyczną paczkę, gdyż zawsze kupowaliśmy w PEWEX-ie kilka paczek, aby mieć „na wszelki wypadek”. Podczas załatwiania spraw posiadanie kawy i wręczenie jej sekretarce zawsze otwierało nam drzwi szerzej i serdeczniej. Po kawie można było przejść ad rem. W krótkich żołnierskich słowach wyjaśniłam, jakie mamy problemy z oknami na hali „Mery” i poprosiłam dyrekcje, aby nam pomogła rozwiązać problem z uzyskaniem materiału na ich zasłonięcie. Okazało się, że jest brązowa flanela gruba i nieprzezroczysta rodzaj materiału nazwanego „baja”, na którą dzisiaj bym nawet nie spojrzała, jednak w roku 1981 lub 1982 już dokładnie nie pamiętam była pięknym, miękkim grubym materiałem, z którego można było uszyć zasłony. Cóż z tego materiał mogłam nabyć w ilości reglamentowanej niestety, czyli dwie ściany okien trójkątnych mogły być zasłonięte, ale to było wszystko, co wielka wytwórnia materiałów w Łodzi posiadała. Nie było szans na więcej. Trudno, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, te słowa pochodziły z jakiejś przedwojennej piosenki, ale ponieważ były życiowe, często się do nich odwoływałam. Postanowiłam dokonać zakupu od ręki. Hi hi hi. Od ręki! Nie można od ręki, usłyszałam słowa dyrekcji. Znaczy jak nie można, noooooo, trzeba złożyć zamówienie, na takie dictum to ja byłam przygotowana, zamówienie miałam napisane na druku firmowym, w czterech egzemplarzach, opieczętowane pieczątkami firmowymi, sekretarza, czyli moją, głównego księgowego z podpisem in blanco oraz pieczątką okrągłą tak zwana bankową, bez której Bank nie respektował naszych przelewów lub czeków. Należało tylko wstawić ilość metrów. Dyrekcja miała oczy okrągłe ze zdziwienia, że jakaś sekretarz z jakiegoś marnego związku wozi ze sobą biuro. A jak inaczej? Magazynier zmierzył posiadana ilość towaru, wpisaliśmy do zamówienia i ustaliliśmy sposób dostarczenia materiału do Warszawy. Ja nawet byłam chętna zabrać ten towar ze sobą, ale dyrekcja poinformowała mnie, że te bele będę ważyły ponad tonę. Tonę? Hm, to może jednak waszym transportem towarzyszu Dyrektorze, bo ja nie mam samochodu a zresztą słaba kobietka ze mnie i nie dam rady tego zapakować. No tak. Ustaliliśmy resztę szczegółów w tym również i ten, że firma nie ma szwaczek i nie może obszyć nam zasłon, wiec musimy sami sobie tę sprawą załatwić. No, ale mając materiał łatwiej jest znaleźć krawcową. Żona jednego z naszych sędziów, Zdzisława Zawadzkiego pracowała w spółdzielni krawieckiej „Wspólna Sprawa”. Telefon do Zdzisława, jego żony, jej przełożonego wyjaśniający całą sprawę konieczności obszycia zasłon na halę Mery, przekonanie, że takie zlecenie to czysty biznes dla Spółdzielni, bo skoro nie ma materiałów na rynku polskim, ( ale za to istniało Ministerstwo Gospodarki Materiałowej przy ul. Wspólnej i ilekroć dzwoniłam do mojej przyjaciółki Baśki, magister inżynier architekt i pani telefonistka z centrali tegoż ministerstwa zgłaszała się pełną nazwą: Ministerstwo Gospodarki Materiałowej, zawsze cisnęło mi się na usta pytanie, po co istnieje takie ministerstwo skoro nie ma na rynku nijakich materiałów, nie tylko, że budowlanych, ale i materiałowych!!!) to dla Spółdzielni zlecenie prostego obszycia brytów jakimkolwiek materiałem i umieszczenie w nim stosownych kółek do zawieszenia tej materii na oknach jest interesem, bo my zapłacimy, Spółdzielnia wykona miesięczny plan i wszyscy będą zadowoleni. Kierownik lubił sport, i Rodzinę Zawadzkich, więc łatwo dał się namówić. Jakiś czas później dostałam telefon od pana kierownika badmintona z zapytaniem, co ma zrobić, bo pod ich Spółdzielnią stoi samochód ciężarowy z belami materiały a on nie wie, co i jak. A ja na to spokojnie, to jest materiał na te zasłony do okien na Hali Mery, o których rozmawialiśmy. Coooooooo? Wyrwało się kierownikowi, tyle? Tak, tyle, przecież ja panu podałam szerokość i wysokość zasłon oraz ilość brytów, z których ma się składać jedna zasłona. No tak…, ale… Panie kierowniku, ja ten materiał znalazłam w Łodzi, pan jesteś szefem Spółdzielni, ja musze mieć zasłony, pan wykonany plan, my będziemy mieli uszyte zasłony zresztą nie dla Polskiego Związku Badmintona tylko dla Hali Mera, więc się dogadajmy. Ale tego jest tyle. Panie kierowniku, to nie jest materiał na moja suknię ślubną, on jest tylko na zasłony, w kolorze brudno brązowym, połóżcie go do waszego największego magazynu i będziecie szyli po kolei, bryt po brycie. Cisza, muszę się zastanowić, dobrze bardzo proszę, to ja mam zadzwonić, czy pan zadzwoni? Zadzwonię, och jak miło, serdecznie panu dziękuję, pan to jest taki życzliwy człowiek dla tego badmintona.  Łup, usłyszałam odkładaną słuchawkę.  Zadzwonił za godzinę i poinformował mnie, że wszyscy pracownicy spółdzielni nosili te bele, i że oni to obszyją, ale ja muszę znaleźć materiał do obszycia tych zasłon. Następnego dnia pojechałam do pana kierownika, wzięłam kawę, plan okien Hali Mera wyliczony i wyrysowany przez Andrzeja Szalewicza i Julka Krzewińskiego i z uśmiechem na ustach wkroczyłam do sekretariatu. Pani otrzymał czekoladki i nieśmiertelną kawę, ja zostałam poproszona do gabinetu, gdzie czekał na mnie pan Kierownik. Spotkanie przebiegło w miłej atmosferze, dogadaliśmy się, że skoro ja nie mam materiału do obszycia zasłon a pan kierownik ma jakąś ceratę lub też materiał skóropodobny, to oni zużyją ten materiał, obszyją zasłony wykonają metalowe uchwyty tak żeby można było zasłony powiesić. Tutaj należy się jedno drobne wyjaśnienie. Okna na Hali Mera nie były znormalizowanymi oknami. Ich wysokość kształtowała się od dwóch do dziewięciu metrów wysokości o długości około dwudziestu pięciu metrów. Jedno okno miało szerokość około 90 – 100 cm. Szycie zasłon musiało być dostosowane do szerokości pojedynczego okna i jego wysokości. Nie powiem, aby praca ta była łatwa. Wymagała pomysłowości a także uruchomienia wyobraźni. Tej nam nie brakowało! Okna trójkątne miały już swoje zasłony, zaś pozostałe okna przez pierwsze lata były zasłaniane zwykłą folią ogrodniczą w kolorze czarnym, zdobywaną poprzez nasze znajomości w warszawskim Pegeerze Mysiadło.

Czy wiecie, że tak bardzo polubiliśmy się z panem Kierownikiem, że z Jego inicjatywy Wspólna Sprawa uszyła dla naszych sędziów pierwsze garnitury sędziowskie, granatową marynarkę i szare spodnie a dla pań granatową marynarkę i szarą spódnicę. Zresztą w tym właśnie stroju jestem sfotografowana na zdjęciu z małą Magda Ozga. Materiał jak zwykle był załatwiany po znajomości, ale tu tym razem należą się słowa podziękowania dla Pana Kierownika Wspólnej Sprawy, bo to przecież była wspólna sprawa, nas badmintonistów i „Wspólnej Sprawy”. Przez wiele lat koledzy z innych związków sportowych zwracali uwagę na elegancki ubiór naszych sędziów i organizatorów z podziwem pytając jak wy to załatwiliście, garnitury dla sędziów, w dzisiejszych czasach. Tak załatwiliśmy, tylko za te garnitury płacili zainteresowani, nikt nikomu nic nie dawał, a garnitury używane były przez nas chyba przez kolejne dwadzieścia lat.

Cdn.

Zanim opowiem Wam o dalszej historii naszej pracy dla badmintona, o jej rozwoju i o tym jak się ścigaliśmy, kto lepiej, więcej podrzuci pomysłów muszę wrócić na chwile do wpisu poprzedniego. Moi wierni czytelnicy Lech i Olek czytając wspomnienia zwrócili uwagę na to, ze Międzynarodowe Mistrzostwa Polski były organizowane w roku 1982 w listopadzie, a przecież trwał stan wojenny, który był ogłoszony w dniu 13 Grudnia 1981. Tak to prawda. Nasze Mistrzostwa postanowiliśmy zorganizować w stanie wojennym. Byliśmy sportowymi desperatami. Andrzej Szalewicz, prezes Związku na jednym z zebrań Zarządu w swoim wystąpieniu stwierdził, że organizacja tych zawodów w okresie stanu wojennego będzie dla badmintona ogromna szansą. I to była prawda.

Powróćmy, zatem na chwilę do roku 1981. Oto, co na temat wprowadzenia stanu wojennego znalazłam w Wikipedii:

„…Wprowadzony 13 grudnia 1981 roku (niezgodnie z Konstytucją PRL) na terenie całej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej na mocy uchwały Rady Państwa z dnia 12 grudnia 1981 roku, podjętej nie jednogłośnie, na polecenie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (poza konstytucyjnego tymczasowego organu władzy, faktycznie nadrzędnego wobec konstytucyjnych władz państwowych), poparty przez Sejm PRL uchwałą z dnia 25 stycznia 1982 roku. Został zawieszony 31 grudnia 1982 roku, a zniesiono go 22 lipca 1983 roku.

Oficjalnym powodem stanu wojennego była pogarszająca się sytuacja gospodarcza kraju, której przejawami były m.in. brak zaopatrzenia w sklepach (także żywności) i reglamentacja (od kwietnia do października 1981 ponownie objęto systemem tzw. kartek żywnościowych wiele istotnych towarów np. mięso, masło, tłuszcze, mąka, ryż, mleko dla niemowląt itd.), oraz zagrożenie bezpieczeństwa energetycznego w kraju wobec zbliżającej się zimy. Rzeczywistymi powodami były obawy reżimu komunistycznego przed utratą władzy, związane z utratą kontroli nad niezależnym ruchem związkowym, w szczególności Niezależnym Samorządnym Związkiem Zawodowym „Solidarność” oraz walki różnych stronnictw w PZPR niemogących dojść do porozumienia w kwestii formy i zakresu reform ustroju polityczno-gospodarczego PRL. Istotnym był gwałtowny spadek poparcia społecznego dla polityki komunistów, według badań OBOP już w czerwcu 1981 zaufanie do rządu deklarowało 24% respondentów, działania KC PZPR aprobowało jedynie 6% respondentów, a działania NSZZ „Solidarność” pozytywnie oceniało aż 62% Polaków.

Za najważniejszy argument wprowadzenia stanu wojennego uznano groźbę interwencji zbrojnej przez pozostałe państwa Układu Warszawskiego. Jednak 13 grudnia 1981, w dniu wprowadzenia stanu wojennego, nie zanotowano żadnych ruchów wojsk radzieckich ani zwiększonej komunikacji radiowej w ramach Układu Warszawskiego – o godz. 4: 20 rano Departament Stanu USA wydał komunikat, w którym stwierdził, iż „nie zasygnalizowano żadnego ruchu wojsk radzieckich. Jeszcze 10 grudnia w Moskwie, podczas narady Biura Politycznego KC KPZR, władze ZSRR stwierdziły, iż interwencja w Polsce jest brana pod uwagę, jako ostateczność, tylko na wypadek, gdyby polskie siły bezpieczeństwa, wojsko i PZPR nie mogły sobie dać rady z sytuacją, przy czym obawiano się także antyradzieckiego przewrotu w polskiej armii. W czasie debaty zdecydowany sprzeciw odnośnie interwencji ZSRR w Polsce wyraził radziecki polityk Jurij Andropow, jeden z członków Biura Politycznego KC KPZR. Stan wojenny wprowadzono w 16 miesięcy po strajkach w 1980 r, które doprowadziły do powstania „Solidarności” i odwilży politycznej w Polsce….”

Wprowadzenie stanu wojennego było szokiem dla wszystkich. Pamiętam czołgi na ulicach Warszawy, pamiętam też koksowniki, jakie były rozstawione przy tych czołgach, pamiętam, że moja córka ubolewała, że, pomimo iż jest niedziela nie ma teleranka w TV. Specjalnie się tym nie zmartwiła, a widząc, że ja jeszcze śpię zabrała sanki i poszła pojeździć na górkę w Parku na Sadybie. Jakoś niedługo wróciła i powiedziała, że dziwna ta niedziela, skoro nie ma o tej porze dzieci na sankach. Około dziesiątej rano wszystko było jasne, komunikat w TV odpowiedział na nurtujące nas pytania. W południe dotarli do nas moi Rodzice, którzy przyszli na piechotę ze Śródmieścia. Zupełnie nie wiedzieliśmy jak to teraz będzie, nie mieliśmy pojęcia, co oznaczają słowa „stan wojenny”. Dla mnie kojarzyło się to z najgorszymi opowiadaniami Rodziców dotyczących II wojny światowej. Rozpaczałam, nie wiedziałam, co nas czeka… Nie dyskutuję  tutaj o tym czy stan wojenny był potrzebny, bowiem nie to jest treścią wpisu. Jednak odwołam się do komentarza Czesi z dnia 5.02.2012 dot. Stanu wojennego:”… ciekawy wątek pojawił się w komentarzach burzący obraz stanu wojennego. To nie były dwa lata, gdy cały naród siedział internowany. Owszem były komplikacje, ale większość społeczeństwa po pierwszym szoku przyjęła go z ulgą. Stąd dziś ocena stanu wojennego nie jest jednoznaczna, stąd Jaruzelski dotąd ma zwolenników. A nauka z tego też taka, nic nie jest takie jak się nam wydaje i nic nie jest takie biało-czarne..”

Następnego dnia  po ogłoszeniu stanu wojennego, w poniedziałek jak zwykle wybrałam się do pracy na Stadion X Lecia. Nie jeździła żadna komunikacja, i dokładnie nie pamiętam, ale chyba szłam pieszo na nasz Stadion, co zabrało mi sporo czasu, jednak doszłam i czekałam na to, co przyniesie dzień. Po południu dojechał Andrzej, a że w tym czasie był dyrektorem ZAE „Polon” mógł korzystać ze służbowego samochodu. Andrzej wiedział trochę więcej od nas, ale też nie za dużo. I tak minęło kilkanaście dni aż w końcu zaproszono wszystkich sekretarzy generalnych na naradę, która miała miejsce w dniu 29 Grudnia 1981 r w GKKFiS z udziałem Zygmunta Szulca- Dyrektora Departamentu Zagranicznego, Janusza Koszewskiego oraz Leszka Muszalskiego –dyrektora Departamentu Sportu. Na zebraniu podano nam tryb pracy, jaki będzie obowiązywał w sporcie polskim na obszarze PRL w związku z ogłoszonym stanem wojennym. Oto, co nam przekazano tego dnia:

W pierwszym kwartale 1982 nie będzie wyjazdów do państw kapitalistycznych, wyjazdy do KDL (Krajów Demokracji Ludowej) będą się odbywały zgodnie z planem. Wszystkie wyjazdy na Mistrzostwa Europy i Świata będą realizowane poprzez Biuro Paszportowe w Warszawie przy ul. Koszykowej, muszą one być jednak sygnowane przez Przewodniczącego GKKFiS, którym w owym czasie był Marian Renke. Wyjazdy zagraniczne i udział w zawodach dotyczył tylko i wyłącznie seniorów. Odwołano wszystkie wyjazdy dla juniorów, klubów sportowych i okręgowych związków sportowych.

Udział działaczy związków sportowych w kongresach będą akceptowane w wyjątkowych wypadkach.

Leszek Muszalski, jako dyrektor Departamentu Sportu poinformował również o szkoleniu zawodników:

Szkolenie seniorów i młodzieży w kategorii do 23 lat będziemy realizować od marca 1982 r, w kontaktach z KDL ami od miesiąca Lutego, pod warunkiem, że wymiana zawodników planowana była i znajduje się w kalendarzu imprez danego związku sportowego. (Kalendarz imprez to plan (zestaw) zgrupowań i zawodów międzynarodowych w kraju i za granica, jak również plan turniejów i zawodów krajowych oraz mistrzostw Polski indywidualnych i drużynowych w tym zawodów ligowych opracowanych przez trenera kadry narodowej wraz z Wydziałem Gier).

AZS miał występować pod firma Akademii Wychowania Fizycznego, zaś wszystkie zawody krajowe juniorów zostały odwołane. Zawody okręgowe wymagały osobnej decyzji władz wojewódzkich, zaś wyjazdy działaczy obserwatorów miały być rozpatrywane przez Komisję Zagraniczną GKKFiS indywidualnie.

Tego samego dnia odbyło się zebranie Prezydium naszego Zarządu, na którym złożyłam szczegółową relację ze spotkania sekretarzy generalnych w GKKFiS. Na zebraniu obecni byli Andrzej Szalewicz, Jadwiga Ślawska, Ryszard Lachman, Jerzy Suski (nieobecni Janusz Łojek z Kielc i Stefan Rzeszot). Ustaliliśmy, że w związku z wyłączenie telefonów i zakazem wysyłania przesyłek listowych postanowiliśmy organizować zebrania Prezydium w styczniu, 1982 co środę, i tak kolejne zebrania miały się odbyć w dn. 6, 13, 20, 27 Styczeń 1982, a natychmiast po uzyskaniu możliwości nadawania listów miałam rozesłać komunikat z informacjami dotyczącymi rozgrywek I ligi, ogólnopolskich turniejów klasyfikacyjnych oraz informacje o planowanych zebraniach. Odwołano zebranie Zarządu planowane na dzień 21.01.1982 r. gdyż nie wiedzieliśmy nic o możliwości dojazdu członków zarządu do warszawy, a tak w ogóle wiele rzeczy nie wiedzieliśmy oprócz tych, które nam podano na omawianym zebraniu.

Kolejne zebrania Prezydium odbywały się zgodnie z naszym planem i tak w dniu 6.01 Omówiliśmy sposób realizacji kalendarza imprez opracowaliśmy komunikat do rozesłania, w dniu 13.01 uszczegółowiliśmy projekt regulaminu Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży oraz dyskutowaliśmy na temat rozwoju badmintona do roku 1984. Przygotowaliśmy też regulamin powoływania zawodników do kadry narodowej oraz regulamin nagród dla zawodników za osiągnięcia sportowe. Ja informowałam o kolejnych zebraniach w GKKFiS na podstawie tych informacji opracowaliśmy komunikat w sprawie rozgrywek naszego Związku oraz terminarza zebrań Prezydium. W pierwszym kwartale 1982 r odwołaliśmy organizację zebrań Zarządu. Komunikat rozesłałam do klubów, okręgów, członków Zarządu i Prezydium. Ustaliliśmy tez termin zebrania z prezesami okręgów na dzień 9.02.1982 r. Kolejne zebrania w dniu 20.01.1982 r odbyło się zgodnie z planem i było poświęcone programowi rozwoju badmintona, zatwierdzeniu regulaminu powoływania zawodników do kadry narodowej, zatwierdziliśmy też regulamin nagród dla zawodników. W dniu 27.01 Na planowanym zebraniu ustaliliśmy plan pracy prezydium na miesiąc Luty z terminami zebrań w dniach 8 zebranie z prezesami okręgów i 24 Lutego w Warszawie oraz 10 w Warszawie a 27 Marca wyjazdowe zebranie w Głubczycach ( niekoronowanej stolicy polskiego badmintona, która leży 60 km od Opola na południe, zresztą stamtąd pochodził sekretarz KC PZPR Zbigniew Michałek, dyrektor PGR Głubczyce, człowiek zakochany w głubczyckim a przez to i polskim badmintonie). Na tym zebraniu również omawialiśmy sprawę zakupu lotek Wessa, ustaliliśmy, że informacja zostanie przekazana klubom, oraz rozdzieliliśmy dla zawodników otrzymane 20 sztuk rakiet od Wiesława Świątczaka, który grał w Berlinie zachodnim, a w zamian za wyrażona zgodę kupował dla naszych zawodników wysokiej klasy rakiety w cenie 8000 zł za rakietę marki Yonex i 5000 zł za rakietę marki Carlton. Rakietki rozdzieliliśmy następującym zawodnikom: Ewa Rusznica 1 rakieta Yonex, Grzegorz Olchowik 2 szt. rakiet Carlton, Jerzy Dołhan 2 szt. Yonex, Staszek Rosko 2 Yonex, Kazimierz Ciurys 2 Yonex, Zosia Żółtańska 2 szt. Carlton, Basia Zimna 2 szt. Carlton, Bożena Siemieniec 2 szt. Carlton, Marzena Rogula 1 Carlton, Ela Utecht 1 Marzena Rogula,Carlton, Norbert Węgrzyn 2 szt. Carlton, Jerzy Gwóźdź 2 szt. Carlton, Piotr Rduch 2 szt. Carlton, Brunon Rduch 2 szt. Yonex, Jacek Hankiewicz 2 szt. Carlton.  Oczywiście mogłabym dalej opisywać kolejne zebrania Prezydium, kolejne podjęte uchwały, kolejne zrealizowane akcje, ale, po co? W tym krótkim wpisie chciałam tylko pokazać, że pomimo ogłoszonego stanu wojennego byliśmy osobami zdeterminowanym na realizację powierzonych nam spraw i od nas samych zależało, co zrobimy i co będziemy chcieli zrobić, a że podjęliśmy decyzję o tym, aby nie siedzieć z założonymi rękoma, tylko spokojnie pracować pomimo niebywałych trudności, realizowaliśmy nasz plan z żelazną konsekwencją. Uważam, że wielka w tym zasługa Andrzeja Szalewicza ówczesnego prezesa Związku, który mądrze zarządzał pracami prezydium jak i spotkaniami z działaczami okręgowymi. Niestety sam został w maju wyrzucony z pracy, o czym dowiedział się na pochodzie pierwszomajowym. Przyczyna była prozaiczna nie pozwolił zwolnić z pracy swoich najlepszych pracowników- czterech konstruktorów w ZAE POLON- działaczy „Solidarności” a także jak to wynikało z pisma za brak określenia swojego światopoglądu społeczno-politycznego.

Ale o tych i innych sprawach napiszę w kolejnym wpisie, już dziś zapraszam!

Wasza Jadwiga

25 październik rozpoczął się tragicznie dla środkowej Jawy. Najpierw trzęsienie ziemi na wyspach Indonezji –Mentawai o sile 7,7 w skali Richtera oraz ogromna fala tsunami spowodowana tym trzęsieniem, w wyniku, którego zginęło, co najmniej 311 osób a ponad 400 jest uznawane za zaginione. Archipelag Mentawai jest jednym z najbardziej narażonych na trzęsienia ziemi regionów Indonezji. Oprócz surferów, wyspy nie przyciągają jednak wielu turystów, gdyż są trudno dostępne. We wtorek, doszło do erupcji wulkanu Merapi, mającego wysokość 2914 metrów n.p.m., położonego na gęsto zaludnionych terenach, w odległości 26 km od miasta Jogyakarta – pierwszej starej stolicy Indonezji.  Jak podała Agencja AP ponad 20 tysięcy osób pozostało bez dachu nad głową; W następstwie wybuchu wulkanu Merapi zginęło, co najmniej 30 osób, a 17 odniosło obrażenia. Jak podał Indonezyjski Czerwony Krzyż, erupcja spowodowała ewakuację ok. 36 tys. osób. Na żyznych zboczach Merapi mieszkało ok. 11 tys. ludzi. Indonezja oczekuje na pomoc i już pierwsze samoloty z namiotami, wodą lekami lądują w Jakarcie. Dzisj ponownie nastąpiła erupcja wulkanu Merapi co najmniej 100 osób zginęło, po fali goracych gazów i popiołu wyrzucanych na wysokość 6000 m, ogromna chmura pyłu pokryła teren 250 km kwadratowych, erupcja przybiera na sile, a strefa zagrożenia zwiększyła się do 20 km w promieniu wokół wulkanu. 100 tysiecy odób przebywa obecnie w obozach w pobliżu Yogyakarty.Jak pisze agencja EFE, obecnie głównym problemem logistycznym jest znalezienie właściwego środka transportu na dostarczenie na odległe wyspy Mentawai pomocy tysiącom poszkodowanych. Podróż łodzią zajmuje kilkanaście godzin, a wysokie fale sprawiają, że jest niebezpieczna. Indonezja to państwo wyspiarskie położone na 17 508 wyspach. Około 6 tys. z nich jest niezamieszkanych. Należą one do Archipelagu Malajskiego. Wyspy Indonezji rozciągają się na długości ponad 5 tys. km wzdłuż równika i na długości 1750 km z południa na północ. Ich brzegi opływają Ocean Spokojny i Indyjski. Na wyspach znajdują się liczne wulkany. Indonezja jest często nękana przez trzęsienia ziemi i tsunami. Najwyższym szczytem jest Puncak Jaya – wysokość 4884 m. Indonezja graniczy z Papuą- Nową Gwineą na Nowej Gwinei, Malezją na Borneo i Timurem Wschodnim na Timurze. Dlaczego właśnie ta informacja spowodowała moje poruszenie? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta, moja serdeczna przyjaciółka Renata, mieszka w Indonezji od roku 1975, stąd wszelkie informacje dotyczące Indonezji są mi niezwykle bliskie. Z Renatą przyjaźnimy się od 57 lat to jest od pierwszej klasy szkoły podstawowej.  

Trzeba też wiedzieć, że Indonezja posiada bardzo silną reprezentację narodową w badmintonie i pierwsze medale zdobyte przez to państwo na Igrzyskach Olimpijskich w ogóle a było to w Barcelonie 1992 roku , oraz w 1996 roku w Atlancie zdobyli zawodnicy tej właśnie dyscypliny. W Barcelonie: Alan Budi Kusuma złoty medal w grze pojedynczej mężczyzn, Ardy Wiranata medal srebrny w tej samej grze, Hermawan Susanto medal brązowy, w deblu mężczyzn Rudy Gunawan i Eddy Hartono złoty medal, i w grze pojedynczej kobiet Susi Susanti medal złoty.W Atlancie: Mia Audina srebrny medal a Susi Susanti medal brązowy w grze pojedynczej kobiet, i Rexy Mainaky/Ricky Subagja medal złoty w deblu mężczyzn. Z powyższego jasno wynika, że moje zainteresowanie Indonezją jest jak najbardziej uzasadnione.  

Był rok 1989 – maj. Polska została zaproszona do udziału w pierwszych drużynowych mistrzostwach świata o Puchar Sudirman, którego fundator Dick Sudirman był założycielem Buluntangkis Seluruh Indonesi- PBSI czyli Indonezyjskiego Związku Badmintona i przez 22 lata był Prezesem tego Związku. Był członkiem Zarządu Międzynarodowej Federacji Badmintona IBF- Vice Prezydentem i pamiętając o Nim i Jego pracy na rzecz rozwoju badmintona nie tylko w Azji ale też na świecie postanowiono wystąpić z inicjatywą zorganizowania I Drużynowych Mistrzostw Świata  w badmintonie razem z indywidualnymi mistrzostwami świata- fundując puchar i nazywając go Pucharem Sudirmana. Sam puchar jest imponujących rozmiarów. Ma 80 cm wysokości, jest wykonany ze srebra pokrytego 22 karatowym złotem na  podstawie ośmiokątnej wykonanej z drewna „ jaiti”- tekowego. Puchar przedstawia lotkę na zwieńczeniu której jest postawiona replika świątyni Borobudur- ósmego cudu świata. Uchwyty tego Puchary przedstawiają tor lotu lotki badmintonowej.

Do Dżakarty  mieliśmy polecieć w składzie 8 zawodników: Jacek Hankiewicz, Jerzy Dołhan , Grzegorz Olchowik, Janusz Czerwieniec, Bożena Siemieniec, Bożena Haracz, Marzena Masiuk, Elżbieta Grzybek, trenera Ryszarda Borka, Prezesa Związku Andrzeja Szalewicza na Kongres IBF (Międzynarodowej Federacji Badmintona) oraz niżej podpisanej, jako kierownika ekipy. Niestety już na początku wydarzyło się wielkie nieszczęście, ponieważ w wypadku samochodowym zginął maleńki syn Jurka Dołhana. Z wiadomych względów Jurek musiał pozostać w domu. Przed wylotem odbyło się arcymiłe pożegnanie naszej ekipy w Ambasadzie Indonezji w Warszawie, w którym brał udział Pan Ambasador, Jego Małżonka oraz wszyscy pracownicy Ambasady. Przygotowano dla nas informacje na temat Indonezji oraz pyszną kolację, na którą składały się dania kuchni indonezyjskiej, zobaczyliśmy też film o Indonezji, byliśmy, bowiem pierwszą ekipą sportową, która wyjeżdżała do Indonezji na Mistrzostwa Świata. Bilety zakupiłam przed 1 kwietnia i w ten sposób zaoszczędziłam dla Związku 40% kosztów, gdyż po tym terminie nastąpiła zmiana taryf cen biletów lotniczych. Główny Komitet Kultury Fizycznej i Sportu pożyczył Związkowi dewizy na wyjazd, które zostały zwrócone( IBF przyznał nam stosowną kwotę dolarów i w ten sposób mogliśmy spłacić nasze zobowiązania w stosunku do GKKFiS) po przyjeździe ekipy do Kraju. Pierwszy lot o godz.9.40 samolotem Lufthansa z Warszawy do Frankfurtu nad Menem. We Frankfurcie lądujemy o godz.11.00. Cały bagaż mamy nadany bezpośrednio do Jakarty –Indonezja. Jest tego dużo, bo aż 14 toreb a nadbagaż wynosi jak zwykle około 180 kg. Do Indonezji lecimy na kilkanaście dni a więc mamy stroje treningowe, reprezentacyjne, i trochę własnych ubiorów oraz jak zwykle trochę europejskiego jedzenia. Przed wyjazdem do Dżakarty odbyło się spotkanie ze wszystkimi osobami odlatującymi  na Mistrzostwa. Zawodnicy zostali szczegółowo poinformowani o zasadach uczestnictwa, ponadto o badaniach dopingowych oraz otrzymali xero listy substancji zabronionych. Przed wyjazdem również zostały dokonane wyrywkowe badania kontroli antydopingowej naszych mistrzów. Wydawało się, że nie zaniechaliśmy żadnych procedur.  We Frankfurcie Andrzej, ja i Rysiek, mamy uzgodnione spotkanie z sekretarzem generalnym Niemieckiego Związku Badmintona panem Helmutem Altmanem. Spotkanie dotyczy planów współpracy Niemieckiego i Polskiego Związków Badmintona na rok 1990 i lata następne. Spotkanie miało się odbyć w Hotelu Steingbergerhof. O godz.12.30 nasza trzyosobowa grupa dotarła do lobby hotelu. Spotkanie trwało prawie dwie godziny i uzgodniliśmy szczegóły wspólnych akcji na rok następny i kolejne. Reprezentacja Niemiec miała wziąć udział w Międzynarodowych Mistrzostwach Polski juniorów i juniorów jak również mecze Polska Niemcy, my zaś mieliśmy wziąć udział w German Open i zawodach w Gutersloh, czyli w Niemieckich Mistrzostwach Juniorów. Ponadto ustaliliśmy, że do Polski przyjedzie na zgrupowanie kadry narodowej trener kadry Niemiec Guther Huber. Zgrupowania naszej kadry odbywały się w tym czasie w hotelu Hańcza i Hali OSiRu w Suwałkach. Ze względu na zbliżająca się godzinę odlotu samolotu do Dżakarty zadowoleni z dokonanych ustaleń i podpisanego planu wymiany powróciliśmy na lotnisko. Trzeba wiedzieć, że w roku 1989 obywateli polskich obowiązywały wizy zarówno do Niemiec jak i do Indonezji. Reprezentacja Polski, którą pozostawiliśmy w umówionym miejscu na lotnisku miała na nas czekać a ponieważ jechała tranzytem nie potrzebowała wiz, natomiast Ryszard, Andrzej i ja mieliśmy wizy załatwione w Ambasadzie Niemiec w Warszawie przy ul. Katowickiej. Po ponownym przejściu granicy, dokonanych formalnościach paszportowych wróciliśmy do naszych zawodników i tu czekała nas duża niespodzianka. Otwierając butelkę kapslowanej wody mineralnej takim starym sposobem, o coś opierało się kapsel i waliło z góry ręką, kapsel odskakiwał, Janusz wykonał to wielce niefortunnie i rozciął sobie dość głęboko prawą dłoń, ponieważ szyjka butelki odpadła i jego dłoń nadziała się na sterczące szkło. Janusz został przez służby ratownicze działające na lotnisku odtransportowany do Szpitala mieszczącego się w obrębie portu lotniczego, a że nie miał wyrobionej wizy nastąpiły pewne komplikacje i wizę musiał nabyć za kilkadziesiąt marek zachodnioniemieckich, nie licząc tego, że należało zapłacić dodatkowo dwieście kilkadziesiąt marek za wykonanie rtg ręki oraz założenie kilkunastu szwów. W sumie jedno nierozważne otwarcie butelki wody mineralnej kosztowało nas ponad 300 marek. Rok 1989 nie był rokiem, w którym działały ubezpieczenia wielu firm, a my, jako reprezentacja nie byliśmy ubezpieczani na wyjazdy zagraniczne. Pomimo tego skontaktowałam się telexem (to taki rodzaj faxu, ale działającego w oparciu o perforowana taśmę, na której kodowało się treść depeszy i wysyłało specjalnym łączem sztywnym do danego odbiorcy w danym kraju) z biurem naszego Związku z nagłą prośba ubezpieczenia ekipy na wyjazd do Indonezji, natychmiast, w dniu dzisiejszym, co się Markowi udało. Nie wdawałam się w dyskusję tylko poprosiłam o dokonanie ubezpieczenia od dnia dzisiejszego. Marek zrozumiał, że coś musiało się stać i bez zbędnych dyskusji dokonał tego, o co go poprosiłam. Ekipa była od tej pory ubezpieczona i bezpieczna przynajmniej w tym zakresie. A ja od tamtego sławetnego zdarzenia na lotnisku we Frankfurcie, nauczona smutnym doświadczeniem, zawsze pilnowałam, aby nasza reprezentacja miała ubezpieczenia i właśnie, dlatego sponsorami Związku zostawały kolejno różne Firmy ubezpieczeniowe (Bankowe Towarzystwo Ubezpieczeń i Reasekuracji „Heros”, Towarzystwo Ubezpieczeniowe „Warta”, i następnie „Compensa”).

Janusz otrzymał antybiotyk w zastrzyku oraz informację na piśmie o zdarzeniu na lotnisku jak również stosowne zaświadczenie o podanych lekarstwach i zastosowanym leczeniu.  W tej sprawie miałam dokumenty dla lekarza IBF, którego musiałam powiadomić, bezpośrednio po przylocie, ze względu na badania antydopingowe, ale najważniejsza sprawą był przelot Janusza do Dżakarty. Po takim wypadku oraz po szyciu ręki, po podanym  antybiotyku, nie wiedzieliśmy jak organizm wytrzyma ten wielogodzinny lot do Singapuru (9 godzin) plus prawie dwie godziny oczekiwania w Singapurze i 4 godziny lotu do Jakarty. Pełni obaw wsiadaliśmy do naszego transkontynentalnego Jumbo Jeta szykując się do lotu. Niezbadane są losy ludzkiego młodego organizmu, Janusz pewnie z wrażenia i stresu zasnął w samolocie i w bardzo dobrym stanie dotarł do celu podróży, nawet nie miał gorączki, natomiast ja przez całą drogę myślałam jak to wszystko ułoży się zarówno w podróży jak i na miejscu, choć właściwie wiedziałam, że o pobyt w Dżakarcie nie mam powodów zbytnio się martwić, bo Renata i jej mąż Raden Mas  Koenhendrarso Soerjosoeharto (inaczej mówiąc  Książe Koenhendrarso Soerjosoeharto) będą czekali na nas na lotnisku i cała ekipa Polska zostanie otoczona troskliwa opieką.

Koenhendrarso Soerjoseharto, potomek błękitnej krwi, wywodził się z rodziny Książąt władców Sułtana Mangkumegara II dan Palmbowono. W Indonezji jest jeszcze jedno znaczniejsze Księstwo Yogyakarty Mangkunegar I, potomkowie Sułtana Hamengkawono, obecnie jest Sułtan Hamengkawono X.

Po wielu godzinach podróży oczekiwania we Frankfurcie i Singapurze wreszcie długiego lotu po prawie 20 godzinach w końcu wylądowaliśmy w Dżakarcie. Koen oczekiwał na naszą ekipę i razem z organizatorami pojechaliśmy do Hotelu Indonesia. Zmęczeni niemiłosiernie szybko załatwiliśmy meldunek, oraz akredytacje, bez których na żadnej imprezie nie można funkcjonować, ekipa udała się do pokoi. Rysiek wraz z ekipą mieszkał w hotelu zaś ja i Andrzej pojechaliśmy z Koen’em do jego domu-względy ekonomiczne nie pozwoliły nam na wynajem hotelu. Dom Koena na Martimbang położony w Dżakarcie Selatan (Selatan Południowej). Dżakarta dzieli się na cztery: Pusat – Centralną, Timur-Wschodnia, Utara- Północną, Selatan –Południową, Barat –Zachodnią.   Hmmm, do domu, no tak pamiętamy wszyscy nasze lokale mieszkalne typu M2, M3, czy moje M4, które składało się z trzech pokoików i kuchni oraz mikroskopijnej łazienki o łącznym metrażu 48 metrów kwadratowych. A tu Indonezja, państwo nie za bogate a zostaliśmy przywiezieni na osiedle domków jednorodzinnych PERTAMINA ( Firma, która zajmowała się importem i sprzedażą ropy naftowej powiedzmy jeden z potentatów na rynku Azjatyckim w tym zakresie, w której pracował dr chemii Koenhendrarso  Soerjosoeharto, który chemię ukończył na Politechnice Warszawskiej mieszkając w Polsce 16 lat). Piękny bungalow, parterowy dom w holenderskim stylu neokolonialnym o powierzchni ponad 400 metrów kwadratowych, wokół palmy kokosowe, bananowce, drzewa papai, i innych nienazwanych przez mnie przepięknych krzewów. Zatkało nas z wrażenia. Na progu żona Koena, piękna Ibu Renata jej dwie jeszcze ładniejsze córki Sita i Devi. Renata moja przyjaciółka z lat szkolnych. Tu należy się wszystkim pewne wyjaśnienie. W roku 1989 dewizy na wyjazdy zagraniczne przydzielano i były one limitowane. Trzeba było otrzymać po pierwsze zgodę GKKFiS na wyjazd ekipy za granice, trzeba było uzyskać zgodę na przydział dewiz a dewizy były bardzo, ale to bardzo limitowane. W tym wypadku pieniądze na pobyt pożyczyliśmy od Urzędu a właściwie za zgoda GKKFiS od COSu, który działał w imieniu Urzędu w sprawach paszportów i dewiz. Po przeliczeniu okazało się, że ekipa może zamieszkać w hotelu, bo dla niej pieniędzy wystarczy, ale ja i Andrzej musimy zorganizować sobie coś innego, dlatego Koen i Renata byli naszą szansą. Ulokowano nas w osobnym małym dwupokojowym bungalowie. Obok była łazienka z cebrzykiem wody ciągle uzupełnianej, gdyż temperatura w Dżakarcie nigdy nie spada poniżej 30, w ekstremalnych warunkach do 26 stopni stopni. Stąd stojąca woda w cebrzyku zawsze była mile chłodna.  Prezenty przywiezione gospodarzom zostały oddane a my „padliśmy” każde w swoim pokoju. Wiedząc, że Ryszard jest z ekipą mieliśmy czyste sumienie, ekipa miała załatwiony trening, lotki i wszystko, co było potrzebne, natomiast my mieliśmy dojechać po zakończonym treningu następnego dnia. Mistrzostwa Świata „Sudirman Cup” zorganizowano na Hali Sportowej Selatan mieszczącej 20.000 widzów, która była zlokalizowana prawie w Centrum Jakarty. Podróż z Hotelu na Hale nie trwała długo około 20 minut. Hotel był klimatyzowany niezbyt nowoczesny, jednak wystarczająco wygodny. Mieszkanie u Renaty i Koena było komfortowe, oraz miało dodatkowy plus a mianowicie, jako jedyna ekipa biorąca udział w Mistrzostwach dysponowaliśmy swoim własnym transportem. Koen dał nam, bowiem do dyspozycji mini bus marki Toyota wraz z kierowcą. My tylko musieliśmy wiedzieć, gdzie chcemy jechać, tak, więc codziennie Renata pisała na kartce gdzie jedziemy np. z domu na hale, z hali do Hotelu Borobudur – tam mieszkał sędzia główny, któremu trzeba było dostarczać skład drużyny na kolejny mecz, następnie z Hotelu Borobudur na sug, aby kupić picie i owoce itp. Nie bardzo wiedziałam, dlaczego Renia codziennie nas indaguje skąd, dokąd jedziemy, z jakiego hotelu do hali, do której hali głównej czy treningowej z hali, do którego hotelu, zastanawiałam się czyżby myślała, że „urwiemy się gdzieś”, jeżeli tak to gdzie, ja przecież nie znałam ani Dżakarty, ani malajskiego a trzy słowa, które pojęłam dziękuję-trimakasi, buluntangkis- badminton,  Dżakarta Selatan czy Martimang,  nie wystarczały aby się dogadać, nie miała do nas zaufania? Sprawa okazała się banalna. Pan kierowca był analfabetą i nie umiał czytać, więc ona pisała kartki dla mnie abym ja panu mogła przeczytać na głos i aby on wiedział już gdzie jedziemy, dacie wiarę? Kierowca analfabeta, ale takich i innych niespotykanych sytuacji mieliśmy więcej, ale o nich w następnym odcinku.

Cdn.

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.