Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Henryk Dobosz’

Sztuka judo

Dzisiaj przedstawiam fragment   książki pod tytułem „Moje Podróże z Lotką”,  nad którą pracuję. Mam już dwieście stron. Książka dotyczy mojej działalności w sporcie: w judo, szermierce, i badmintonie. W prezentowanym rozdziale piszę o judo o latach najwcześniejszych mojej działalności i rozpoczęciu pracy sportowej, ale aby moją opowieść o judo skonfrontować z tamtym czasem czytam wspomnienia moich kolegów, którzy w tamtych latach zajmowali się judo.  Ich spojrzenie na to co robiliśmy wzbogaci książkę i być może zainteresuje tamtymi latami ludzi młodych, dla których jest to tylko daleka niewyobrażalna historia. Zapraszam:

Rok 21966- Mistrzostwa Polski Juniorów w Koszalinie

Rok 1966- Mistrzostwa Polski Juniorów w Koszalinie

Dni mijały szybko, zdobywałam stopnie wtajemniczenia od białego koloru pasa , poprzez żółty, pomarańczowy, zielony, niebieski aż do brązowego czyli pierwszego kyu. Oczywiście zdobywanie wiedzy nie było tak błyskawiczne. Było wynikiem treningów, nauką techniki, walką, randori z moimi kolegami zawodnikami judo. Uczyłam się też historii, starałam się poznać filozofię tego sportu, ustąp aby zwyciężyć, czyli działanie przez niedziałanie. Uważnie obserwowałam świat judoków. To był dla mnie tajemniczy sport, jego filozofia bardzo mi odpowiadała. Judo przyciągało ludzi inteligentnych, błyskotliwych, jakiś szczególny typ, z innym spojrzeniem na świat. Wśród zawodników sekcji  AZS „Siobukai” , Warszawa było wielu ludzi ponadprzeciętnych. Tak to prawda! Przywołam tu cytat z książki Lecha Jęczmyka  2 dan w judo „Światło i Dźwięk Moje życie na rożnych planetach” książka napisana przez byłego judokę zawodnika AZS, autora wielu innych książek a także świetnego tłumacza literatury amerykańskiej. Jego książkę wydało  Wydawnictwo Zysk i Spółka 2013r. str. 207 cytuję:

Lech Jęczmyk autor książki Światło i Dźwięk - Moje Życie na Różnych Planetach

Lech Jęczmyk autor książki Światło i Dźwięk – Moje Życie na Różnych Planetach

„…W pewnym okresie w naszej sekcji trenowało pięciu doktorów fizyki i matematyki- wszyscy przed trzydziestką. Janek Żytkow, wicemistrz Europy, później prorektor Wydziału Filozofii UW i wreszcie światowej sławy komputerowiec na uniwersytecie w Kansas. Jego młodsza siostra, która też ćwiczyła z nami w klubie dziś kursuje między Kalifornią a Oksfordem i jest jedyną mi znaną osobą, która ma nazywany swoim nazwiskiem obiekt na niebie. Był Staszek Tokarski, wielokrotny mistrz Polski, kaskader, bramkarz w klubie studenckim Stodoła, dziś słynny profesor antropologii kultury, tłumacz Eliadego, autor kilku książek.

Wśród tych wszystkich ciekawych ludzi wyróżniał się jednak inżynier Zbyszek Werkowicz, w latach sześćdziesiątych mistrz Polski i Warszawy w wadze ciężkiej. Wielki sto szesnaście kilo żywej wagi bez grama tłuszczu, zawsze przyjacielski i wesoły. W czasie wojny zagarnęła go nawałnica sowiecka wylądował w domu dziecka gdzieś na Syberii. Uciekł stamtąd i wałęsał się z bandą dzieci tak zwanych „bezprizornych”, przechodząc pewnie najtrudniejszą na świecie szkołę przetrwania. Jedzenie zdobywali dusząc drutem wartowników i rabując magazyny wojskowe, tam zawsze było jakieś jedzenie, gdzie indziej niekoniecznie. Zbyszek doszedł za Armią

Zbyszek Werkowicz i Jadwiga Mazanek

Zbyszek Werkowicz i Jadwiga Mazanek

Czerwoną do amerykańskiej strefy okupacyjnej Niemiec, ale wrócił do Polski, bo źle się czuł wśród wielkich Amerykanów- on był mały i stanowił dopiero niepozorny zalążek przyszłego olbrzyma.

Lech Jęczmyk 2 Dan

Lech Jęczmyk 2 Dan

Zbyszek miał niezwykle rozwinięte poczucie sprawiedliwości, czemu dawał wyraz we właściwy sposób. Wracaliśmy pociągiem z mistrzostw Polski i już na luzie popijaliśmy piwo na korytarzu- wtedy nie było tylu zakazów co teraz. Przykleił się do nas kapitan Wojsk Ochrony Pogranicza, który popisywał się, sztorcując przechodzących szeregowych. Zbyszkowi to się nie podobało i kiedy kapitan chciał pójść do toalety, Zbyszek zagadywał go tak długo (zagradzał przy tym drogę), aż kapitan zlał się w spodnie. Nieraz udzielał takich lekcji różnym „zadufkom” a że robił to z uśmiechem i był wielki, oni też woleli udawać, że to żarty. I Zbyszek i Janek i Józio Niedomagała zostawili po sobie spore dziury w moim świecie. Podobnie jak międzynarodowy prawnik Lesław (Les) Sosnowski i wszyscy, którzy wyjechali do Stanów i Kanady.”

Tyle Lech Jęczmyk judoka  sekcji AZS AWF „Siobukai” Warszawa.

Szacunek jakiego wymagano w stosunku do innych oraz do partnera, z którym ćwiczyłam, sprawiał, że czułam się ważną osobą nie tylko na macie, ale też w świecie judoków. Trener pokazywał nam judo, uczył filozofii a ja słuchałam moich starszych kolegów: Staszka

Stanisław Tokarski w 1966 r. wielokrotny mistrz Polski w judo, kaskader, bramkarz w klubie studenckim STODOŁA dziś słynny profesor antreopologii kultury tłumacz Eliadego i autor kilku innych książek

Stanisław Tokarski w 1966 r. wielokrotny mistrz Polski w judo, kaskader, bramkarz w klubie studenckim STODOŁA dziś słynny profesor antropologii kultury tłumacz Eliadego i autor kilku innych książek

Tokarskiego, Lecha Jęczmyka, Zbyszka Werkowicza, Lesława Sosnowskiego. Rozmowa z nimi była ucztą intelektualną. Chciałam im dorównać, ale przede mną były lata pracy i nauki.

Byłam jedną z dwóch dziewczyn, które trenowały judo razem z pierwszą drużyną AZS „Siobukai” Warszawa. Moja koleżanka Alicja  studiowała na AWF, była na specjalizacji judo i ćwiczyła w grupie trenera  Jana Ślawskiego. Lubiłyśmy się i doskonale rozumiałyśmy. Trening, chociaż bardzo ciężki, sprawiał nam radość.

Trener Ślawski uznał, że jestem utalentowana. Czy byłam? Nie jestem pewna! Wiedziałam, że się podobam, czułam to, ale nie chciałam się zbytnio  spoufalać. Przecież trener był mistrzem Polski w judo. Tytuł zdobył w 1963 r. w wadze do 63 kg, posiadał stopień mistrzowski 3 Dan. Poza tym pracował w Polskim Związku Judo (był jego współzałożycielem) jako sekretarz generalny, ja miałam dwadzieścia on był starszy ode mnie o dwanaście lat.  Młoda, piękna dziewczyna o wielkim poczuciu humoru, tryskająca optymizmem obnosiłam swój uśmiech i radowałam się  z tak wielu nieistotnych rzeczy. To było pokusą.

Z czasem  Janek ŚLAWSKI zaproponował mi objęcie funkcji kierownika sekcji AZS „Siobukai” ( w tłumaczeniu droga do zwycięstwa) Warszawa. Polegało to na

adwokat Lesław Les Sosnowski 3 DAN w judo

adwokat Lesław Les Sosnowski 3 DAN w judo

uczestnictwie w zebraniach AZS AWF, załatwianiu zaliczek finansowych (i rozliczaniu ich) na krajowe turnieje, zawody mistrzowskie indywidualne czy drużynowe. Współpracowałam z lekarzami sekcji Markiem  i Mirką. Przed ważnymi zawodami musiałam organizować sławetne dożywianie dla zawodników przygotowujących się do mistrzostw. Tak było również w 1966 r. Na sześć tygodni przed mistrzostwami  ktoś z klubu powiedział mi, że przyznano nam środki finansowe na zorganizowanie dożywiania.  Poinstruowana przez trenera poszłam do kasy klubu i odebrałam zaliczkę w wysokości około dwóch tysięcy złotych.Tyle wynosiło w  1966 roku uposażenie  za miesiąc pracy na stanowisku sekretarza. A nam przyznano kwotę trzech tysięcy na cały miesiąc dla dwunastu najlepszych zawodników. Nie wiedziałam jak sobie poradzę. Z pomocą przyszli lekarze sekcji. Mirka opracowała plan żywienia na cały miesiąc na dni treningowe, a ja miałam to zrealizować. I tak przez kolejnych trzydzieści dni jeździłam autobusem pośpiesznym „E” z ul. Marchlewskiego róg Świerczewskiego ( obecnie ul. Jana Pawła II i al. Solidarności) z garnkami zapakowanymi w torbę wożąc albo serki homogenizowane w białych  papierowych kubkach, do tego masło i ciemny chleb, lub  cały gar tatara już doprawionego według gustu zawodników, albo wędlinę i chleb i masło, jabłka, i inne produkty. Można było je przygotować w pokoju trenerskim na ściereczkach, które mi mama pożyczała. Serwetki papierowe były takim samym  towarem  deficytowym  jak papier toaletowy, nie było i już.

na obozie judo w Wilkasach

na obozie judo w Wilkasach

Mieszkaliśmy u zbiegu ulic K. Świerczewskiego i J. Marchlewskiego,  (dzisiejsza al. Solidarności i Jana Pawła II). Podróż na AWF zabierała mi dwadzieścia minut. Później szybki marsz do pawilonu i przygotowanie posiłku.  W tym czasie nie trenowałam, nie miałam czasu, musiałam uwinąć się z zakupami, a także z przygotowaniem jedzenia na czas. Trening kończył się o godz. 20.00.  Obowiązkowy prysznic i spotykaliśmy się podczas posiłku. Nie było tego zbyt wiele, tylko tyle, ile zaplanowało państwo lekarstwo, jak po cichu nazywaliśmy Mirkę i Marka.  Cieszyłam się, że pomagam, że jestem przydatna. Zdobywanie produktów nie było rzeczą prostą i łatwą, ale  zaniosłam  kierownikowi  Delikatesów przy Świerczewskiego (al. Solidarności naprzeciwko Sądów) proporczyk i znaczki judo, i powiedziałam, że tylko tym mogę się odwdzięczyć. I wiecie co? Zadziałało! Pan kierownik powiesił proporczyk w swoim pokoju i ilekroć przychodziłam z kartką na następny dzień, nie wiem jakim cudem, ale wszystko na mnie  czekało. Płaciłam każdorazowo, wpisywano poszczególne kwoty do mojego zeszytu, a na koniec miesiąca dostawałam

Mistrzostwa Polski 1966

Mistrzostwa Polski 1966

rachunek.  Gdyby nie ten bezimienny człowiek, nasi zawodnicy nie mieliby nawet tak skromnego wsparcia. Wśród judoków było wielu studentów, nie zawsze dobrze sytuowanych, więc  nawet za tak skromną pomoc byli wdzięczni.

Janek uważnie przeglądał rachunki, udzielał wskazówek, dyskutował z lekarzami. Gdy dzisiaj myślę o tamtych dniach, wydaje mi się, że ta bajka nie jest prawdziwa, że zmyśliłam dla podkręcenia tematu. Nie, moi kochani, to były czasy, gdy wszystko się załatwiało sposobem, uśmiechem, życzliwością i wiarą, że osoba, z którą rozmawiam, czytaj „załatwiam sprawę” zrozumie, że nie potrzebuję tych ilości polędwicy dla siebie, że jestem wysłanniczką

randori w wykonaniu Andrzeja Tomaszewskiego i Wojtka Stachowicza

randori w wykonaniu Andrzeja Tomaszewskiego 1 Dan , i  Wojtka Stachowicza

klubu AZS i że być może  dzięki temu kierownik delikatesów będzie miał swój udział w walce o medale.  I rzeczywiście! W roku 1966 Drużynowym Mistrzem Polski została sekcja AZS „Siobukai” Warszawa.  Zawody odbywały

się w Sali klubu KS „Polonia” Warszawa przy ul. Konwiktorskiej. Ostatni mecz z GKS Wybrzeże Gdańsk wygraliśmy 3 : 2. Ostatnią walkę wygrał Henryk Dobosz przed czasem. Rzucił Mistrza na ippon. Mistrza nie łatwo było pokonać, tym razem jednak Heniek posiadający 1 kyu pokonał go w czwartej minucie. Po zawodach wszyscy poszliśmy do kawiarni przy ul. M. Nowotko (obecnie Andersa). Zjedliśmy wszystkie ciastka w cukiernia, a  mnie chłopcy obdarzyli pięknym bukietem białego bzu! To był  kwiecień 1966 r!

 

ps. Andrzej Tomaszewski w dn.23.09.1965 r zdawał egzamin na stopień mistrzowski 1 Dan w judo, zdawał u Ryszard Zieniawy

Mojej Córce

Czasami życie wymusza na nas różne niespodziewane sytuacje. Tak było i teraz, kiedy to nagle uświadomiłam sobie, że muszę wyjechać do Opatowa, Święcan, Siepietnicy i Biecza. Muszę odwiedzić moich bliskich, którzy niestety odeszli już z tego świata do innego lepszego. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wyjechałyśmy w czwartek rano. Chciałam uniknąć wakacyjnego tłoku na drogach. Chciałam, aby ten wyjazd miał charakter wycieczki przez Polskę. Macie czasami takie ciągoty, aby wsiąść w samochód i jechać? Truizmem będzie powiedzenie, że Polska jest piękna, ale rzeczywiście jest. Lubię przestrzeń, a moja trasa wiodła przez Radom, Ostrowiec Świętokrzyski, Opatów, Staszów, Pacanów, gdzie kozy kują, Stopnicę, Tarnów, Tuchów, Jodłówkę Tuchowską, Ryglice, Olszyny, Święcany, Siepietnicę do Biecza.

Oczywiście jak pamiętacie o Opatowie pisałam już w moich wspomnieniach w dniu  8 lutego 2011. W czwartek pojechałam na cmentarz do mojej ukochanej Babci, która zmarła w 1975 roku, cztery lata po śmierci swojej piętnastoletniej wnuczki Zofii. Leżą obydwie na Cmentarzu Parafialnym Kolegiaty Opatowskiej i patrzą na swój Opatów z góry, na której położony jest cmentarz. Już dawno nikt tam nie robił porządków, a było co wynieść. Rośliny dzięki deszczom urosły wielkie i nie tylko ulubione paprocie, ale też i inne. Chwasty były największe i najtrudniejsze do wyrwania. Godzina pracy i grób wygląda jak trzeba. Babcia Katarzyna i jej wnuczka Zosia zadowolone, otrzymały też piękną wiązankę, a ja mam poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Już dawno powinnam tu przyjechać, ale obowiązki i opieka nad Tatą nie pozwala mi na częste wyjazdy z domu. Tym razem udało się, choć na krótką chwilę wpaść do Opatowa. Niestety coraz więcej osób odchodzi i w ten sposób ci, co pozostają mają więcej osób do odwiedzenia, ale co tam. Przecież nie mogę nad tym ubolewać, taka jest kolej rzeczy, a dopóki jesteśmy dopóty nasi zmarli nie są sami. Babcia Katarzyna jest zaopiekowana, a ja przyjadę tu niedługo. Zawsze, gdy odwiedzam groby najbliższych mam poczucie dobrze wypełnionego obowiązku, a także mam wewnętrzną radość, że mogę przyjechać i zadbać o miejsce spoczynku bliskich osób. Wizytę w Kolegiacie Opatowskiej odłożyłam na następny raz. Tyle razy byłam tu, choć na chwilę, ale tym razem nie było czasu. Spieszyłam się do Święcan, odwiedzić kolejną bliską mi osobę – Jana Ślawskiego. Pewnie wspominałam już, że Jan – trener klasy mistrzowskiej w judo, 8 Dan, wieloletni (27 lat) sekretarz generalny Polskiego Związku Judo, urodził się 26 Lipca 1933 r w Święcanach. Choć skończył szkołę tu w rodzinnej miejscowości, Liceum w Bieczu (o Bieczu i okolicach będzie dalej), zdawał egzaminy wstępne na wydział polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Równolegle postanowił próbować sił startując na Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie. Sam grał w piłkę nożną w klubie sportowym „Siepietniczanka”, jego kolega chciał studiować na AWF w Warszawie, stąd pomysł na start i składanie egzaminów wstępnych na tę sama Uczelnię. I wiecie, co? Życie płata figle, zawsze, Janek dostał się zarówno na Uniwersytet Jagielloński w Krakowie, jak i na Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie, zaś pomysłodawca, niestety nie. Z opowiadań wiem, że decyzja była trudna i podjęcie jej zajęło prawie całe wakacje, ale magia stolicy, Warszawy zrujnowanej doszczętnie ciągnęła i w roku 1952 Janek został studentem warszawskiej AWF. Po czterech latach był już absolwentem z ukończoną specjalizacją judo, nowej dyscypliny sportowej raczkującej pośród innych. I tak zaczęła się Jego wielka przygoda ze sportem, z judo, z Polskim Związkiem Judo, którą przerwała dopiero ciężka choroba i śmierć w roku 2003. Życzeniem Janka był powrót w rodzinne strony i to życzenie zostało spełnione. Nasze z córką wizyty na maleńkim cmentarzu parafialnym zawsze są wzruszające. Cmentarz w Święcanach położony jest na górce, z której roztaczają się przepiękne widoki na okoliczne wsie Nadole, Nagórze, Święcany…

Tutaj został pochowany jeden z najlepszych trenerów  w historii polskiego judo w Polsce, twórca klubu AZS „Siobukai” w Warszawie, wychowawca wielu pokoleń polskich judoków, mało tego zawodników, którzy startowali na Igrzyskach Olimpijskich 1972 roku w Monachium – Włodzimierza Lewina, który zajął  7 miejsce i gwiazdy polskiego judo Antoniego Zajkowskiego pierwszego srebrnego medalisty na tych samych Igrzyskach Olimpijskich 1972 w Monachium srebrnego medalisty. Polskie judo odniosło tam historyczne zwycięstwo, był to pierwszy medal olimpijski zdobyty dla Polski, w historii Związku założonego w roku 1957. Ale wróćmy do Janka Ślawskiego człowieka, który judo ukochał ponad wszystko. W roku 1963, Janek wspólnie z gronem entuzjastów tego sportu zakłada Warszawski Okręgowy Związek Judo i przez sześć (!) Kadencji, czyli przez kolejne dwadzieścia cztery lata jest Prezesem Okręgu, razem z nim pracują Jerzy Banaszak z Wołomina, Leopold Borawski z Warszawy, Andrzej Kowalski z Wołomina, Leszek Piekarski z Białegostoku, Andrzej Turkiewicz z Aleksandrowa Łódzkiego, Jacek Żemantowski red. Sportowy Sztandaru Młodych. Komisja Rewizyjna to Bogusław Sosnowski z Warszawy, Janusz Wójtowicz ze Szczytna, Janusz Kapuściński z Łodzi.  Była to grupa zapaleńców, dla których wszystko było możliwe i do załatwienia. Z ich inicjatywy oraz inicjatywy Polskiego Związku Judo, w którym pracował Jan Ślawski, jako sekretarz generalny, zorganizowany został I Turniej Warszawski Judo w roku 1962. Wśród powołanych zawodników do reprezentacji Polski znaleźli się wychowankowie Janka Ślawskiego a mianowicie: Stanisław Tokarski, Wojciech Niedziałek, Adam Ratajczak wszyscy reprezentujący klub AZS Shobukai Warszawa Jelonki (późniejszy klub AZS Siobukai Warszawa. Zmiana nazwy wiąże się z przeniesieniem klubu z Jelonek na AWF oraz wejście w ramy organizacyjne AZS AWF Warszawa w miejsce dotychczasowej przynależności organizacyjnej przy AZS Zarząd Środowiskowy mieszczący się wówczas przy ul. Szpitalnej 5, później na ul. Podwale. Wielki sukces w II Turnieju Warszawskim w roku 1963, odniósł Stanisław Tokarski – uczeń Jana Ślawskiego, który w wadze lekkiej zdobył złoty medal, pokonując zawodnika ZSRR. Sukces okupiony ciężką pracą zawodnika i trenera. Pamiętam wielu świetnych zawodników- wychowanków Janka : Zbigniewa Werkowicza zawodnika wagi ciężkiej, Jerzego Chwiałkowskiego, zawodnika wagi półciężkiej, Józefa Niedomagałę –zawodnika wagi lekkiej, Piotra Halladina – zawodnika wagi piórkowej, Jacka Skubisa ( późniejszego trenera kadry narodowej, kierownika wyszkolenia PZJudo), Marka Rzepkiewicza (późniejszego trenera kadry narodowej) obecnie Dyrektora Zespołu Metodyczno- Szkoleniowego, Michała Dzierzbickiego ( późniejszego trenera kadry narodowej), Wojciecha Borowiaka (późniejszego trenera kadry narodowej, trenera Pawła Nastuli dwukrotnego złotego medalisty Igrzysk Olimpijskich), Włodzimierza Lewina, Lesława Sosnowskiego i wielu innych świetnych zawodników. W latach 1965 – 1977 byłam przecież kierownikiem sekcji AZS Siobukai Warszawa i razem w roku 1966 zdobyliśmy tytuł Drużynowego Mistrza Polski judo, pokonując w finale w Warszawie, w hali KS Polonia Warszawa przy ul. Konwiktorskiej, sławetny klub GKS „Wybrzeże” Gdańsk, wynikiem 3: 2, w którym to meczu nasz zawodnik Henryk Dobosz wygrał przez ippon (rzut ura- nage) z wielce utytułowanym Ryszardem Zieniawa. Oprócz trenerki Janek był sędzią międzynarodowym i jako jedyny z Polaków został zaproszony do sędziowania Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie w 1992 r. Był to Jego osobisty wielki sukces. Nie sposób nie wspomnieć, że Janek  pomagał również badmintonowi, prowadził zgrupowania odbywające się w Wiśle gdzie uczył polskich trenerów badmintonowych budowania kondycji i wytrzymałości w szkoleniu  zawodników badmintona.

Tak, wszystkie te wspomnienia przesuwały mi się przed oczami, w czasie podróży. I nawet trudno sobie wyobrazić, że wraz ze wspomnieniami tyle szczegółów przypomina się bezboleśnie. Do Święcan dotarłyśmy przed wieczorem. Kościół Św. Anny przepięknie odrestaurowany, zaś Cmentarz Parafialny oświetlony promieniami słońca. I ta cisza, tylko ptaki śpiewały ciesząc się z naszej wizyty. Ale o tej wizycie i o Kościele w Święcanach napiszę w następnym poście.

Cdn.

ps. Janek zmarł na raka, nie było wtedy jeszcze zbyt wielu możliwości aby znaleźć pieniądze na niekonwencjonalne  metody leczenia, cała choroba trwała zbyt krótko tylko 3 miesiace, czasami ma się wyrzuty, że można było zrobić więcej, lepiej, dotrzeć do innych lekarzy … niestety walczyliśmy z czasem… dzisiaj z rakiem walczy wiele młodych osób choćby „Chustka” kobieta pisząca bloga, chyba najlepszego w całej blogosferze, jest u mnie w blogach, walczy bo ma syna 6 letniego, sama ma 27 lat, walczy o siebie dla niego, Jego ojciec nie jest wart tego, aby opiekować się tym wspaniałym dzieckiem, dzisiaj u Li na” niedyskretach”  (też wspaniały  blog) ukazało się ogłoszenie, potrzeba pomóc Joannie zebrać pieniądze na niekonwencjonalne leczenie, proszę więc Was, moich czytaczy o każde pięć złotych, z nich bowiem zbierze się kwota niezbędna do leczenia Joanny, łączy na wszystkich jedna wielka wspaniała nitka blogosfery, dlatego zwracam się do Was o pomoc, nie dla siebie, lecz dla tej młodej Kobiety, jest tego warta!!!! podaję dane Fundacji która zbiera pieniądze dla Joanny:

Fundacja Rak’n’Roll. Wygraj życie!

ul.Chełmska 19/21, 00-724 Warszawa
Multibank
nr rachunku: 73 1140 2017 0000 4502 1050 9042
nr IBAN: PL 73 1140 2017 0000 4502 1050 9042
nr BIC: BREXPLPWMUL
tytuł wpłaty: Joanna Sałyga

Za kazda wpłatę serdeczne dzięki!

grób Zbyszka, i Babci Kazi,Dzień Wszystkich Świętych obchodzony w Polsce 1 listopada ku czci wszystkich znanych i nieznanych świętych, wywodzi się głównie z czci oddawanej męczennikom, którzy oddali swoje życie dla wiary w Chrystusa, a których nie wspominano ani w martyrologiach, czyli uporządkowanych chronologicznie księgach liturgicznych, ani w kanonie Mszy Świętej. Oto co wyszukałam w Wikipedii na temat martyrologii:

„…Martyrologia powstawały lokalnie, w poszczególnych Kościołach, z czasem zrodziła się potrzeba martyrologiów ponad regionalnych, zwanych ogólnymi. W Kościele wschodnim takie ogólne martyrologium powstało przed 400 r. Napisano je w języku greckim, jednak przetrwało ono do naszych czasów jedynie w przekładzie syryjskim, stąd nosi nazwę Martyrologium syryjskiego. W połowie V w. w północnej Italii zostało ono przetłumaczone na język łaciński i dodano do niego męczenników Kościoła zachodniego oraz męczenników afrykańskich. Autor-tłumacz przypisał to dzieło św. Hieronimowi, stąd znane jest ono jako Martyrologium Hieronima (Martyrologium Hieronymianum).

W średniowieczu, nowego wydania martyrologium, uproszczonego ale też wzbogaconego o nowych świętych, dokonał mnich angielski św. Beda Czcigodny (673-735). W wieku IX opracowano nowe wydania, m.in. martyrologium Usuarda. Korzystali z nich redaktorzy nowego martyrologium, opracowanego po Soborze Trydenckim na polecenie papieża Grzegorza XIII (ur. 1502- zm.1585), kiedy to zreformowano też Kalendarz juliański, wprowadzając Kalendarz gregoriański. Po wielu korektach tego nowego wydania martyrologium, ostatecznej rewizji dokonał papież Benedykt XIV (ur. 1675 – zm.1758)…”

Cmentarz na Wólce W WarszawieNastępnego dnia po Wszystkich Świętych w Dzień Zaduszny – 2 listopada obchodzony jest dzień wspominania zmarłych, w Polsce zwany Zaduszkami. Dla katolików łacińskich i wielu innych chrześcijan zachodnich jest to dzień modlitw za wszystkich wierzących w Chrystusa.

Wspominamy wszystkich, którzy odeszli a przede wszystkim naszych bliskich.

W tym roku odeszła od nas na zawsze Moja Mama, Kazia Mazanek, a wraz z nią część historii naszej Rodziny. Prababcia Kazia, Babcia Kazia osoba która kochała najbardziej na świecie swoje wnuczki i prawnuczki. Swoje życie poświęciła na ich wychowanie uznając, że jest to jej powinność i powołanie. Wspominając ją musimy pamiętać o nadzwyczajnej miłości jaką obdarzała naszych najbliższych.

18 lat temu w piękny lipcowy dzień 1992 r zmarł nagle mój jedyny brat Zbyszek Mazanek– lat 43 lat, młody przystojny wysportowany mężczyzna. Sport był Jego wielka pasją, ukończył Akademię Wychowania Fizycznego, specjalizację judo, był trenerem II klasy, pracował z dziećmi w szkole a także prowadził zajęcia w klubie sportowym. Sam był zawodnikiem w klubie AZS „Siobukai” Warszawa (zdobył brązowy medal IMP w judo w roku 1971), w którym Jego mistrzem był trener klasy mistrzowskiej Jan Ślawski (zm. 14.04.2003 r), wychowanek Tadeusza Kochanowskiego prowadzącego Zakład Walk na AWF Warszawa późniejszy Prezes Polskiego Związku Judo i Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów funkcje te sprawował równolegle. Jan Ślawski (mój pierwszy mąż) ukończył warszawską AWF był  wieloletnim sekretarzem generalnym Polskiego Związku Judo , nauczycielem, wykładowcą na AWF Warszawa prowadził zajęcia specjalizacji judo, był trenerem klasy mistrzowskiej w judo, sędzią klasy międzynarodowej, który jako pierwszy Polak był powołany w skład sędziów na Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie 1992 r, założył sekcje judo AZS ”Siobukai” Warszawa- zdobywcę tytułu Drużynowego Mistrza Polski w roku 1966,która miała swoją siedzibę najpierw „Domkach Fińskich” w Warszawie  na  Jelonkach a następnie znalazła miejsce na AWF Warszawa w Pawilonie Judo i Zapasów. Wychowawca wielu znakomitych zawodników w judo, obecnie trenerów i szkoleniowców takich jak: Waldemar Sikorski b. wieloletni trener kadry narodowej, Włodzimierz Lewin, inżynier ukończył Politechnikę Warszawską, olimpijczyk 1972 Monachium, Antoni Zajkowski olimpijczyk, pierwszy srebrny medal olimpijskich w Monachium 1972, Marek Rzepkiewicz – dyrektor Zespołu Metodyczno Szkoleniowego Centralnego Ośrodka Sportu w Warszawie, Jacek Skubis, b. Kierownik Wyszkolenia Polskiego Związku Judo, b. trener kadry narodowej kobiet, obecnie Prezes Polskiego Związku Tekwando, Stanisław Tokarski pracownik naukowy Polskiej Akademii Nauk, Zbigniew Werkowicz- b. dyrektor Przedsiębiorstwa Budowy Kopalń Chemicznych, Michał Dzierzbicki b. trener kadry narodowej Polskiego Związku Judo, Piotr Halladin, Wojciech Niedomagała trener judo, pracownik Politechniki Warszawskiej, Tadeusz Naskręt trener judo, sędzia klasy międzynarodowej, instruktor i założyciel sekcji judo KS „Bzura” Chodaków,  Henryk Dobosz, zawodnik ukończył SGGW, Wojciech Stachowicz- zawodnik ukończył Politechnikę Warszawską, i wielu, wielu innych znakomitych zawodników, których kariera zawodowa była również ciekawa jak ich przygoda ze sportem.

10 sierpnia w dalekiej Indonezji zmarł RM Koenhendrarso Soerjosoeharto, mąż mojej serdecznej przyjaciółki Renaty. Doktor Chemii Uniwersytetu Warszawskiego, który Polskę ukochał jako swoja druga Ojczyznę.   

Wszyscy Oni pozostają w moich wspomnieniach…

http://www.youtube.com/watch?v=gbzJMa-y3kQ&feature=related 

http://www.youtube.com/watch?v=plVdZzB9lwk&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=pTX3SZ0wJ4E&feature=related

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.