Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Pochody donikąd

Autor: Jadwiga. 20 komentarzy.

Moje pochody pierwszomajowe cz. I

flaga narodowa W latach mojej wczesnej młodości wydarzeniem na skalę roku był udział w pochodzie pierwszomajowym. Od połowy kwietnia w domu trwały przygotowania, a to sprawdzanie czy mamy odpowiednie buty, a to sprawdzano, czy odświętna sukieneczka jeszcze pasuje, a sandałki czy dobre, najczęściej okazywało się, że sukieneczka jest niestety przykrótka a z sandałek wystają nam paluchy, jako żywo, no i tak się absolutnie nie da iść. I ten sam problem pojawiał się w przypadku butów mojego młodszego brata, który w żaden sposób nie mógł wcisnąć dobrej jeszcze trzy miesiące temu pary. Teraz następowało to, co najgorsze. Przewodnia Siła w naszej rodzinie – mama – zabierała nas na upiorną wędrówkę po sklepach. Mierzyliśmy ileś par butów, buciorów, bucisków, zanim usłyszeliśmy stanowczy głos: tak, te właśnie weźmiemy. „ Te” nie zawsze najładniejsze, ale na pewno mocne ( tak „na oko” wyglądały) były pięknie pakowane w gazety. Tylko po przyjściu do domu czasami okazywało się, że już są za małe, a przecież w sklepie były dobre! Powrót do sklepu, krzyki, że nie te buty nam zapakowano, bo tamte były absolutnie dobre, i nareszcie spoceni, zmęczeni krzykami i mierzeniem okropnych buciorów wracaliśmy do domu. Ufffffffff!  

Wyszykowani w nowe buty i skarpetki, ja, prawie siedmioletnia dama, dodatkowo w nową krótką sukienkę, a moi „panowie” lat 4: brat Zbyszek i jego najserdeczniejszy przyjaciel Stefanek, w krótkie spodenki i nowe sweterki wydziergane nocami przez mamę, z włosami wymytymi na tę okazję i spłukanymi octem (dla nadania im miękkości), z własnoręcznie zrobionymi w przedszkolu chorągiewkami, o 8 rano wychodziliśmy przy dźwiękach orkiestry dętej MZK z Woli na sławetny pochód. Oczywiście, nasze pochody można nazwać oglądaniem pochodu i zwracaniem uwagi na te piękne biało-czerwone flagi, które gdzieniegdzie sprzedawano na skrzyżowaniach ulic. Wszystkie inne szturmówki i flagi, które dźwigali pracownicy różnych fabryk, zakładów pracy czy ministerstw, były im dostarczane przez te zakłady, ale o tym dowiedziałam się już znacznie później.Nasz pochód zaczynał się na pl. Dzierżyńskiego, dzisiaj to pl. Bankowy, i kończył się po przejściu przed główna trybuną znajdująca się pod darem narodu ZSRR dla narodu polskiego – Pałacem Kultury im. Józefa Stalina. Ja wystrojona w nowa sukienkę, warkocze do pasa miałam przewiązane czerwonymi kokardami lub białą i czerwoną, a na czubku głowy była przypięta ogromna kokarda „motyl” widoczna chyba z kilku kilometrów. Sprawa najważniejsza polegała na tym, że ta kokarda stercząca na czubku głowy za żadne pieniądze nie mogła się przekrzywić, a tym bardziej przewrócić. Cały czas była kontrolowana przez ojca i wyśmiewających się ze mnie Zbyszka i Stefana. Moi mali przyjaciele, siedząc na barkach swych ojców przed główną trybuną krzyczeli to, co wszyscy, jednak im wychodziło to znacznie lepiej, ponieważ wszyscy krzyczeli: „Hurra Bierut”, tylko oni wtedy jeszcze nie mówili rrrrrrrr, i wychodziło to mniej więcej tak „Huuuuuuuja  Biejuuuuut, Huuuuuuuujjjjjjja Biejuuuuut…”. Nie wiedziałam, dlaczego ojciec Stefanka i nasz ojciec tak szybko zmykali sprzed trybuny głównej, na której stali jacyś „mili” panowie i kiwali do nas rękami… A my, zafascynowani swoimi chorągiewkami i ewentualnością otrzymania waty cukrowej po tak pięknym przemarszu z solennymi okrzykami, od których bolało nas gardło, darliśmy się jak najęci, huuuuuurrrrrrrrra Bierrrrrrrrut! Tylko Franek i mój ojciec byli bardzo speszeni. Dlaczego? Wtedy tego naprawdę nie wiedziałam. Takie pochody pamiętam, bo były one dla nas wielką radością i zabawą, dopiero wiele lat później mój kochany tato wytłumaczył mi dokładnie, jak to naprawdę wtedy było, no i nie powiem, trochę to wyglądało inaczej niż nasze dziecięce wspomnienia. Po pochodzie wszyscy zaczynali nerwowo szukać miejsc, w których sprzedawano różne dobre produkty, takie jak pyszna kiełbasa, pachnąca już z wielkiej odległości oraz szynka! Jakieś pierniki, watę cukrową, piwo, a może nawet i alkohol? Tego nie wiem. Pamiętam bigos i grochówkę na MDM- ie., które chyba sprzedawali jacyś żołnierze z takich ogromnych (wtedy tak to widziałam) kotłów. I do tego dodawano czarny chleb, dla mnie ten właśnie chleb był najpyszniejszy. Po tak trudnym dniu wracaliśmy spacerkiem do domu, gdzie nasza Siła Przewodnia czekała z obiadem, ale kto by tam jadł jakiś rosół, skoro my jedliśmy takie pyszności, grochówkę, bigos i do tego taki najlepszy na świecie chleb, którego mama nigdy nam nie kupowała, zupełnie nie wiem, dlaczego.Takie wspomnienia z najdawniejszych pochodów pierwszomajowych pozostały mi w pamięci. Ale były to lata 50.-60. W liceum pochód był obowiązkowy i nie było żadnego wytłumaczenia, ani nie obowiązywało żadne zwolnienie. Obowiązek uczniowski i koniec kropka. Ostatni raz na pochodzie byłam w 1964 roku, w okresie zdawania matury. Nawet dostałam jakąś flagę i musiałam z nią maszerować. Po zdaniu matury nigdy więcej nie byłam na pochodzie pierwszomajowym. Studiowałam na AWF i w każda sobotę i niedzielę odbywały się gdzieś w Polsce jakieś zawody, a że byłam związana z judo jako sędzina, to właśnie judo było moim excuse.  

Chciałabym też przedstawić wspomnienie dotyczące pochodów pierwszomajowych mego znacznie starszego kolegi Zbyszka Adrjańskiego., który tak oto wspomina tamte czasy w książce pt „Pochody do nikąd”:

 Maszerujemy w pochodzie cz.II

(wspomnienie)  

flaga Rzeczpospolitej PolskiejPieśni pierwszomajowe nadawano długo przed pochodem, czasem w wigilię 1 Maja, w czasie której organizowano uroczystą akademię, i później, już przed samym pochodem, z rozwieszonych w mieście głośników, potężnych gigantofonów czy domowych skrzynek radiowych, podłączonych do radiowęzła. Te domowe skrzynki, nazywane „kołchoźnikami”, robiły tzw. pierwszomajową atmosferę. Wzywały „stań razem z nami, dotrzymaj kroku”. Zapewniały, że „ani góry wysokie, ani morza szerokie nie wstrzymają pochodu przyjaźni”. Krzyczały: „Tara-bam, tara-bam- wróg nie wydrze pieśni nam”. Przyjemnie było nawet posłuchać, jak taki mały domowy kołchoźnik pracuje! W zwykłe dni kołchoźniki nie szczędziły nam agitacji i propagandy (złośliwcy twierdzili, że jest w nich podsłuch!). Ale w majowe święto ta mała szara skrzynka była tak rewolucyjnie zapieniona, ze aż dygotała od okrzyków, pieśni i haseł – niczym gotujący się imbryk… W akademiku przy placu Narutowicza, gdzie „waletowałem” przez kilka tygodni, nadaremnie poszukujący mieszkania studenci zakładali się ze sobą: spadnie kołchoźnik ze ściany czy nie spadnie? Właśnie na placu Czerwonym w Moskwie ruszyła defilada, poprzedzająca pierwszomajowy pochód. Rozbrzmiewało głośne „urrrra”- i kołchoźnik spadł ze ściany rozbijając się w drzazgi! Jeszcze gorzej było na ulicach Warszawy. Straszliwie ryczały ogromnej mocy gigantofony. Pochód niby to maszerował z pieśnią na ustach, ale było to udawanie, bo śpiewać nie można było! Śpiewanie w ogóle nie miało sensu, ponieważ wszystko i wszystkich zagłuszały gigantofony! Co sprytniejsi lub gorliwsi poruszali zatem ustami jak wyłowione z wody karpie, udając, że śpiewają, dziś to nazywamy podkładaniem głosu, czyli tzw. playbackiem, wówczas nie znaliśmy tego określenia. Były to zaledwie początki telewizji. Przebieg pochodu transmitowany był głównie w Radiu Polskim i przez radiowęzły. Nawet, jeśli ktoś chciał przekrzyczeć wszystkich dookoła i śpiewać rewolucyjne pieśni – nie mógł, bo im bliżej trybuny honorowej podchodził pochód – tym głośniej wrzeszczał spiker. Albo nawet cały sztab pierwszomajowych spikerów, znanych aktorów, z którymi konkurować nie było sposobu. Siedzieli oni gdzieś wysoko, na specjalnie zbudowanym rusztowaniu (nosiło ono nazwę studia pierwszomajowego) i wznosili różne okrzyki, informując przy tym, kto idzie w pochodzie. Ile procent normy wykonał…, czym się zasłużył dla socjalistycznej ojczyzny. Czytano także rozmaite zobowiązania, meldunki i telegramy, recytowano wiersze rewolucyjnych poetów. Nad przebiegiem pochodu czuwały oczywiście różne sztaby, komitety, służby i organy bezpieczeństwa. Były specjalne kordony, strefy ochronne, straże i zabezpieczenia. Wszystko starannie planowano! Okrzyki, kwiaty i wiwaty. Hasła, transparenty i portrety przywódców. Kolory i odcienie majowego święta, czy bardzo czerwone, rewolucyjne czy biało-czerwone? A może lekko „zaczerwienione”? Ustalano nawet, komu dać na trybunie honorowej wielki bukiet, a komu skromne goździki. Komu podać dziecko do uścisków, całowania. Mój znajomy, który pracował w Biurze Ochrony Rządu, twierdził, że dzieci podawane do uścisków i ucałowania przez przywódców partii były wcześniej starannie myte i dezynfekowane. Wszelka improwizacja mogła się źle skończyć. Kiedyś mój kolega z roku, gorliwy zetempowiec, wyczekał na jakąś sekundę ciszy i na widok kukły amerykańskiego prezydenta, którą niesiono w pochodzie, wrzasnął: „Precz z Trumanem!”. Szef klakierów miał w tym samym czasie i w tej samej sekundzie zapisany okrzyk „Niech żyje” – na cześć jakiegoś przywódcy. Wrzasnął, więc swoja kwestię i wyszło „Niech żyje Truman!”. Ale na tym nie koniec, bo ktoś poinformował stojącego obok Bieruta ministra Bermana, że krzyknięto „Precz z Bermanem”. Rzeczywiście mój kolega trochę seplenił i można było pomyśleć, ze chodzi o Bermana, a nie o Trumana. Za rogiem trybuny honorowej czekał na nas kordon smutnych panów w jednakowych płaszczach z gabardyny, które fasowali tajniacy. Inni studenci tańczyli na Mariensztacie ze swoimi dziewczynami murarskie poleczki i walczyki, kupowali w ciężarówkach „Społem” specjalnie przygotowane na ten dzień parówki i cytryny, a my musieliśmy się tłumaczyć na Cyryla i Metodego, czy nasz kolega krzyknął „Precz z Bermanem”, czy „Precz z Trumanem”? I dlaczego w ogóle krzyczał nieproszony?. Nawet, jeżeli to robił z rewolucyjnych pobudek… 

Takie to były te nasze „Pochody donikąd”, pochody pierwszomajowe moje i brata oraz jego przyjaciela, a także pana Zbyszka Adrjańskiego i jego kolegów studentów. 

Pozdrawiam serdecznie z okazji 1 Maja  

Wasza Jadwiga

komentarzy 20 do wpisu “Pochody donikąd”

  1. Aleksandra

    Ja nie pamiętam pochodów, ale tata mi opowiadał, że chodził ze swoim tatą, czyli moim dziadkiem. Dziadek musiał chodzić, bo pracował w biurze projektowym i taki był obowiązek w pracy… Tata pamięta z tych pochodów tylko watę cukrową.
    Ja natomiast pamiętam, że rok rocznie w krakowie są jakieś pierwszo majowe przepychanki i rzucają w siebie jajami i to jest mój 1 maja wata taty i jaja na chodniku a no i oczywiście poranna piosenka o Jasiu co przez okienko sztandarey zobaczył 🙂

    całuski aha a będzie defilada/parada w tym roku na 3 maja?

  2. Jadwiga

    Aleksandro,
    oczywiście, że nie wiem, czy będzie defilada, ja tych pochodów z jajami nie znam w ogóle, bo z reguły wtedy do nas na taras dzieciaki i wnuki przyjeżdżają i jest miło z grillem, tylko w tym roku odstępstwo od reguły, bo zbieramy się po remoncie, a nie jest to łatwe po takim gigantycznym przewrocie domu do góry nogami!
    Całusy, pozdrowienia
    URRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRA

  3. Beata

    Zabawne, ja dzisiaj przy śniadanku i kawusi też o tych pochodach męża dokształcałam. W liceum był mus, więc zamiast się opierać i robić kłopot i sobie i dyrektorom szkoły, to my wszyscy młodzi, prężni, na te pochody gromadą szliśmy i wykrzykiwaliśmy slogany, ale nie lat 80-tych, tylko mocno przesadzone, z lat 50-tych, co dawało dużo pikanterii i ironii. My oczywiście myśleliśmy w naszym zadufaniu, że nasi nauczyciele tego nie zauważą; oni udawali że nic nie widzą i nie słyszą i tylko się dobrodusznie uśmiechali i odwracali tyłem do nas, żeby nam „złego” przykładu nie dawać tym uśmiechem.

  4. Jadwiga

    Beato,
    no i właśnie tak było, oni udawali, e nie widą my udawaliśmy i taki był ten świat nasej młodości, kulawy, ze skrzywionymi obrazami, ale powtarzać będę do znudzenia, my byliśmy młodzi
    całusy

  5. zośka

    Generalnie migałam się jak mogłam z racji takich ,a nie innych przykładów z góry idących, czyli z domu rodzinnego:). Niemniej jednak jednego roku była jazda bez trzymanki, bo mój ojciec był bardzo dobrym pracownikiem ale absolutnie niepartyjnym i mimo tego koledzy na jakimś zebraniu zdecydowali, że podobizna ojca niesiony będzie w pochodzie na drzewcach. Później o ile dobrze pamiętam cała afera z tego była, gdzieś dużo wyżej. Musze przy najbliższym telefonie do rodziców o to zapytać:). Pozdrawiam.

  6. margetach

    Pamiętam , biała bluzeczka , granatowa spódniczka , lub strój harcerski . Wszyscy odświętni ,wystrojeni , to była odskocznia , można było miło spędzić czas z przyjaciółmi ….

  7. Jadwiga

    Zośko,
    no to temat na rozmowę, tata niesieony na sztandarze hohoho ho, mój był przodownikiem pracy w MZK jako kierowca autobusowy, więc chyba dlatego ten pochód był , poza tym mieszkaliśmy w samym centrum Warszawy i nie sposób było na pochodzie nie być bo otaczał nas ze wszystkich stron a muzyka płynąca z gigantofonów była jakąś kakafonia dźwięków.
    Pozdrawiam , tatusia także.

  8. Jadwiga

    Margetach,

    w szkole tośmy chodzili albo w białej bluzce i granatowej spódnicy albo w stroju harcerskich, ja to nawet zastepową byłam i jakiś nasz proporzec nosiłam, a na jednym z pochodów jakiś zastęp harcerski nam ukradł ten proporzec i mieliśmy dodatkowe prace.

  9. Aleksandra

    A ja nie wiem czy w Warszawie się gdzieś jajami rzucają a w Krakowie jest Pomnik Semperitowców i tam się zawsze obrzucają 1 maja jajami, ja nie wierzyłam – miałam chyba z 15 lat i mama mnie tam zabrała i rzeczywiście rzucali 🙂

  10. Jadwiga

    Aleksandro,
    podawali w radio, ze w Warszawie było w tym roku cicho i spokojnie, naród wyszlachetrniał czy co, no może w Krakowie było inaczej ale nie słyszałam żadnych wiadomości na ten temat. Całusy

  11. zośka

    No i zdzwoniłam ale tato jak zwykle mnie zbył jeśli chodzi o jego zasługi natomiast przypomniał mi ,ze z tym się wiązała jeszcze jedna historia. A mianowicie prawie w tym samym czasie moja siostra wygrała Ogólnopolski Konkurs Wiedzy Społeczno-Politycznej, który chyba wtedy nazywał się wiedzy obywatelskiej. Tato nie pamięta czy to był ’74 czy może ’75 rok. W każdym bądź razie jak Szanowna Komisja się zorientowała, że szanowna laureatka nie należny do żadnej młodzieżówki ani nawet do harcerstwa to była w nie lada kłopocie. No cóż ale nagrodę już przyznano i postanowiono ,że w takim razie ona musi gdzieś „wstąpić”. Siostra zakryła się posłuszeństwem wedle woli tatusia i w związku z tym razem z nagrodą przyjechał do naszego domu „pan umyślny” w celach namawiania i muszenia wstąpienia:). Na co mój tato powiedział ,że jest jedna rzecz którą on i jego rodzina musi- a mianowicie musi umrzeć, bo innego wyjścia jeszcze dobry Pan Bóg nam nie zaproponował.
    Nagrodę uratowała Dyrektorka szkoły, która to właśnie wpadła na pomysł ,że trzeba wykorzystać pozycję ojca w pracy i to noszenie w pochodach na tych drzewcach.
    Takie to były czasy. Ja w prawdzie jeszcze wtedy chodziłam do podstawówki ale coś tam z tego pamiętam:). Szczególnie płacz siostry i tłumaczenia ojca. A teraz hit. Co to była za nagroda?
    Nagrodą było pół samochodu dostawczego załadowanego włoskim ciętym szkłem kryształowym w postaci miliona kielichów, kieliszków i szkła do napitku rożnego:))). Jakie czasy taka nagroda. Inna rzecz, że moja siostra używa tego do dziś i jest to naprawdę bardzo ładna rzecz mimo ,że już znacznie niekompletna:))).

  12. Jadwiga

    Zośko,
    No i tak właśnie miało być, jak nagroda, to wielgachna jak Polska, a że szkło i uczen nie uzywa, nie szkodzi, jak dorośnie se poużywa, ale w ogóle to miałyście w deche ubaw z namawiankami, kurcze ale to były czasy,w 1975 moje dziecko miało dopiero 5 lat i nie miałam takich problemów, mój ojciec miał inne ze mna, bo ja regularnie w liceum uciekałam z tych pochodów i ciągle mi grożono, że mnie ze szkoły wywala, ale jakoś nauczyciel był ok prawdziwy historyk no i przetrwałam, a swoją drogą dobrze, że mojej nie groził wygrany żaden konkurs choć była blisko.
    Całusy

  13. margetach

    Jak to miło powspominać , dziś możemy się pośmiać a w tamczych czasach…trzeba było się dostosować do wymogów . Ale pochody były popularne wśród ludzi , jakie tłumy oglądały przemarsz , jaki ścisk i tłok był na chodnikach .
    hi, hi ,bo nie było wtedy innych masowych imprez.

  14. Jadwiga

    Margetach,
    bo pochody zastępowały wydarzenia kulturalne, nie było występów Tiny Turner, a jak raz pierwszy przyjechała do Polski a miała chyba 40 lat tuż po rozstaniu z Ike Turnerem, to wszyscy wyśmiewali ją, że juz powinna zakończyć swoją karierę, bo się zestarzała, i nie prezentuje żadnego poziomu, a poźniej wiele lat zapłacono wielkie pieniądze jak Tina prezentowała swoje „ostatnie ” tournee. Więc pochody były namiastką naszego jednoczenia się, a tez zawsze z samochodów Społem sprzedawało jakieś dobre rzeczy, czekolady, cytryny, kiełbasę, czy inne niedostępne produkty np: cukierki mieszankę czekoladową, czy kukułki (moja mama z nich robiła likier. I tak to się toczyło, a propaganda nam wciskała dlaczego warto iść aby zobaczyć aktorów i innych wielkich tego świata.
    Serdeczności

  15. Tomek

    Pamiętam parę pochodów (jam rocznik 1974). Kilka razy byłem z tatusiem, bo zakład pracy mu kazał. Siostry nigdy nie braliśmy, bo za mała. Jakieś słodkości pamiętam. I zdziwienie, że niosę czerwoną flagę bez białego.

    A od zeszłego roku 1 maja w Chełmży poprawiam życiówki w półmaratonie. Może i za rok, jak zdrowie dopisze, będzie podobnie…

  16. Jadwiga

    Tomku,
    I bardzo gratuluje poprawienia rekordu zyciowego o 59 sek, kto nie biegał to nie wie co to naczy, pozdrawiam serdecznie z nadzieją,że komentarz na blogu będzie można umieszczać
    J

  17. Andrzej

    Zdziwisz się- ale w mojej firmie jakoś się obowiązku nie egzekwowało. Kto miał ochotę i zdrowie ( a trwało długo) -szedł; kto nie poszedł nie musiał się tłumaczyć. A bywało spacerowo i rodzinnie, bo wiele osób brało pociechy. I znajomych się spotykało, i tych, których dziś nazywa się celebrytami; maszerowali, machali łapkami, śpiewali, uśmiechali się do vipów tamtych czasów, i do świata. I kiełbaska, czy piwko- nie pomnę, bom srednio-piwny, i koncerty, inne popisy.

  18. E.

    Hahaha. Jadwiga, przynajmniej mieliście nowe buty, o skarpetkach nie wspomnę 🙂 Bardzo fajne wspomnienie. Najbardziej nie lubię jak ludzie robią z siebie pięciolatków-opozycjonistów i udają, że na pochody nie chodzili nigdy 😉

  19. Jadwiga

    E.
    cholera te nowe buty śnią mi się czasami jeszcze dzisiaj, cholerne za małe, na grubej słoninie, ale cóż było robić, lepiej było „bąki zbijać” aniżeli z „karzącą siłą sprawiedliwości” chodzi po sklepach, przecież to nudne zajęcie
    j

  20. Jadwiga

    Andrzeju
    jak wiesz pracowałam w sporcie a tutaj zawody organizowano zawsze w dni wolne od pracy więc niedziele standardowo byłam na zawodach a czasem tez i w sobotę, więc o uczestniczeniu w pochodach raczej nie mogło być mowy
    j

Zostaw odpowiedź

XHTML: Możesz używać następujące tagi: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.