Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Polesie’

Zbigniew Adrjański

Zbigniew Adrjański

Długo, bardzo długo nie rozmawialiśmy z Panem Zbigniewem Adrjańskim Moim Wielkim Przyjacielem, Pisarzem Zabużańskim. Dzisiaj zapraszam na kolejną długą rozmowę, zresztą bardzo na czasie, którą niedawno odbyliśmy:

Okiem Jadwigi: Zbyszku, czy to przyjemnie być pisarzem zabużańskim?

Zbigniew Adrjański : Nie zabużańskim, ale nadbużańskim. Tak mnie ostatnio nazywają, po moich trzech książkach na temat Polesia i Podlasia oraz po ostatniej wystawie pt. Polesie, którego już nie ma … w Muzeum Niepodległości w Warszawie. Wystawa była zresztą zasługą mego ojca, Stanisława Adrjańskiego, inspektora dróg wodnych na Polesiu, którego zbiory fotograficzne po nim tam przygotowałem. No i różne inne pamiątki.

O.J.  Ale Twój wieczór autorski i komentarze do tej wystawy, a właściwie aż trzy wieczory, był w stylu bardzo wańkowiczowskim.

Z.A.  No widzisz, mam zatem prawo zrobić sobie pieczęć ozdobną, z napisem: Zbigniew Adrjański – „literat nadbużański”? To się nawet rymuje.

O.J.  Masz prawo! Ludzie robią sobie obecnie różne pieczęcie, z tytułami tak zaszczytnymi, że aż dech zapiera, ze zdumienia? A ty chcesz napisać sobie skromnie: „literat nadbużański”? A dlaczego nie pisarz?

Z.A. Pisarz – to brzmi poważnie.

O.J.   Masz z 15 książek w dorobku. Z tysiąc piosenek, w tym wiele z Czesławem Niemenem. Super  przebój „Płonącą stodołę”, wiele widowisk teatralnych i estradowych. Kilkaset artykułów publicystycznych i reportaży.

Z.A.  A co ma Niemen do mego tytułu: „literat nadbużański”?

O.J.  Jak to co? Niemen – to obecnie już klasyk, drugi Stanisław Moniuszko i kompozytor kresowy. A do tego Twój krajan. Tyle, że on z nad Niemna. A Ty z nad Bugu.

Wspomnienia z Polesia Zbigniew Adrjański

Wspomnienia z Polesia Zbigniew Adrjański

Z.A.  To prawda bardzo lubiłem Czesława Niemena. Nawet wtedy, gdy nie miał swoich pomniczków z brązu, ławeczek w parkach i nazw ulic. Wiesz ulica Czesława Niemena jest nawet w Łomiankach, gdzie mieszkam.

O.J.  A był Niemen kiedyś w Łomiankach?

Z.A.  Nie kpij sobie! Był wielokrotnie w moim domu. Napisałem z nim chyba kilkanaście piosenek. A może i więcej? Bo są jakieś trudności z „inwentaryzacją utworów” Czesława . I moich zresztą też.

O.J.  Mówią, że „Płonie stodoła” – to jeden z najtrudniejszych prozodycznie utworów polskiego rocka. Mówią też, że sam Czesław Niemen nie wiedział: o czym ma być ten utwór?

Z.A.  Nie wiedział, bo dał nam prymkę muzyczną z funkcjami (mnie i Zbigniewowi Kaszkurowi, który męczył się wraz ze mną nad rytmiką tego utworu) i wyszła nam właściwie opowieść rockowa  „O chłopskim, czy strażackim weselu?”

O.J.   A może gawęda muzyczna?

Z.A.  Niech będzie „gawęda rockowa”. Ale zaprotestować muszę, że jest to utwór trudny. Czy bardzo trudny, skoro ma go w swoim repertuarze co drugi piosenkarz w Polsce. W tym: Maleńczuk, Radek, „Bułecka”, Łobaszewska, bracia Cugowscy itd.

"O Batiuszce co ptakiem latał"

„O Batiuszce co ptakiem latał”

O.J.  Wróćmy jednak do spraw zabużańskich. Jedni porównują twoją prozę z Bułhakowem (szczególnie: „O Batiuszce, co ptakiem latał). Inni z Wańkowiczem, mając na uwadze przede wszystkim styl: „Tędy i owędy” i twój: „Polesia czar. Wspomnienia i opowieści”.

Z.A.  Lew Kaltenbergh, znakomity pisarz, krytyk literacki i legendarny już gawędziarz radiowy – komplementował mnie, że jest coś w moich opowieściach, ze stylu rosyjskiego pisarza Leskowa – który pisał różne dziwne opowieści. A już całkiem ostatnio doczekałem się specjalnego wydania Miesięcznika Kulturalnego, i tam Ryszard Ulicki porównuje  moje skromne pisanie, do sławnego Kolumbijczyka, Gabriela Garci Marqueza, którego „świat realizmu i fantazji” przypomina mu moja proza.

O.J.   A ty co na to?

Z.A.  Komu nie jest przyjemnie, gdy tak pisze o nim, znakomity poeta i pisarz, Wiceprezes Związku Literatów Polskich i krytyk – który zna się na literaturze. A w dodatku: piosenko pisarz i autor: „Kolorowych jarmarków”. Ale znam proporcję Mościa Pani! „Kudy” mnie do Marqueza czy Wańkowicza.

O.J.   Jak powiedziałeś: „kudy”?

Z .A.  „Kudy”. Albo co? „Kudy” – to rusycyzm. Po polsku jest poprawnie: Gdzie mi tam.

O.J.   A ty przecież rusycyzmów nie używasz, choć nastrój w twoich opowieści jest czasem rosyjski, białoruski czy ukraiński. Ale najczęściej sarmacki.

Z.A.  Bóg zapłać, za dobre słowo. Pisarz „sarmacki” – to brzmi dumnie. Chociaż właściwie sarmatyzm w Polsce nie zawsze brzmi dumnie. A gdzie ty widzisz droga Jadziu mój sarmatyzm?

O.J.   W opowieści „Żarłok” czyli Obywatel z Oszmiany.

Z.A.  Jak ktoś jest żarłok to od razu jest Sarmatą?. Bo jak za króla Sasa: je, pije, popuszcza pasa? Żarłok to opis zwykłego szlachciury, z oszmiańskiego powiatu, który włóczy się nad Bugiem bo ciągnie go na Litwę czy Polesie. A w Drohiczynie, w gospodzie Gees  wyprawia różne brewerie i zapija swoje smutki za Oszmianą.

O.J.   A Pan Kulesza – to jest Sarmata?

Z.A.  Pan Kulesza – jest Sarmatą – całą gębą, choć żyje w czasach Peerelu. Zresztą tzw. Peerel i „socjalizm po polsku”, miał wiele cech sarmackich. „Pan Kulesza” – to opowiadanie niedokończone. Jak wydawca z Marpress pozwoli, chciałbym je uzupełnić, wydać oddzielnie i pokazać Pana Kuleszę, w pełnej sarmackiej krasie.

O.J.  A o czym jest Żołnierz Kościuszki”?

Z.A.  Jak to o czym? Na konferencji naukowej w Nowym Jorku, organizowanej przez Fundację Kościuszkowską , pojawia się – żołnierz Kościuszki. A dokładnie żołnierz z oddziału Berka Joselewicza i zabiera głos. Wymądrza się na różne historyczne tematy i w ogóle budzi powszechne zainteresowanie.

O.J. Czyli jest to duch?

Z.A. Duch żołnierza żydowskiego z oddziału Berka Joselewicza. A czy ja tam nie napisałem, że jest to opowieść z duchem?

O.J. Napisałeś. Ja tylko prowokuję do następnego pytania Zbyszku. Czy ty wierzysz w duchy?  Bo skąd tyle duchów, w Twoich opowieściach?

Polesia Czar -Zbigniew Adrjański

Polesia Czar -Zbigniew Adrjański

Z.A. Polesie to ziemia duchów. Swoich i obcych. Czy znasz Poleszuka, który w duchy nie wierzy? A cóż dopiero: Zbigniew Adrjański – „literat nadbużański”. Bug to również rzeka „duchów”. Rzeka „magiczna”. „Rzeka Święta”. Nie ma takiej drugiej w Europie i świecie – gdzie tylu ludzi, tylu żołnierzy różnych armii świata potopiło się w jej nurtach. W czasie różnych walk nad Bugiem, forsowania tej rzeki pod gradem kul i wystrzałów z Twierdzy Brzeskiej.

O.J. Mówisz, że Bug – to taki poleski Ganges?

Z.A. Może nie Ganges, bo w Gangesie odbywają się rytualne kąpiele Hindusów. Tam się uroczyście pali zmarłych. A ich prochy sypie się do rzeki. Nad Bugiem wiele tysięcy żołnierzy spoczywa. Wojów ruskich czy wojów Chrobrego na dnie rzeki. A do tego Litwinów, Szwedów, Krzyżaków, Tatarów, Kosaków Francuzów, żołnierzy ruskiego cara, bolszewików i Niemców.

O.J. Nie strasz turystów nadbużańskich.

Z.A. Nie przeszkadza to nikomu, bo wiele osób kąpie się w Bugu, po polskiej i białoruskiej stronie. Ja też się kąpie. Najchętniej w okolicach Drohiczyna lub Wyszkowa, bo rzeka  tam ma prześliczne zakola. A w ogóle jest piękna i czysta, bo już dawno nad Bugiem nie było wojen. I mam nadzieję że nie będzie.

O.J. Zbyszku. A kto Tobie o duchach najwięcej opowiadał?

Z.A. Moja ukochana Babcia Stefania. Moja babcia Stefania miała do duchów (rodzinnych zresztą) stosunek pragmatyczny. Nie bała się duchów. Pan Bóg stworzył duchy, tak samo jak stworzył człowieka. Duch po nim zostaje na tym świecie. Czasem tupie i rozrabia na strychu, bo o nim zapomniano. Babcia w takich wypadku brała talerzy poziomek oraz wnuka ze sobą i razem szliśmy na cmentarz w Brześciu postawić dziadkowi obok kwiatów i znicza talerzyk poziomek.

O.J. I co się działo z tymi poziomkami?

Z.A. Zjadali je na deser Cyganie, którzy mieli swoje groby w pobliżu. Trudno się było nawet na nich gniewać, bo Cyganie przynosili na groby swoich zmarłych „cygańską kiełbasę” którą częstowali przechodniów. A nawet częstowali ich dobrą nalewką. Toteż na cygańskich grobach było bardzo wesoło.

O.J. A co na to twoi rodzice: na takie wychowanie wnuków?

Z.A.  Moi rodzice krzywili się na takie wychowanie całkiem niesłusznie. Ale gdyby dożyli naszych czasów i obecnych programów telewizyjnych – to dopiero mieliby „zgryz” wychowawczy. Polska telewizja pełna jest duchów potworów, wampirów, strzyg, wilkołaków, przybyszów z kosmosu, zielonych ludzików itd. Zagraniczna telewizja również! Zresztą cała ta makabra, z Zachodu do nas przybyła a nie ze Wschodu. A do tego trup ściele  się  gęsto, a krew płynie strumieniami. Co program to duchy. Są programy pełne duchów od rana do wieczora. Opowieści mojej babci – to niewinna literatura mówiona, dla małych dzieci, które w dodatku zawsze miały jakiś morał, na zakończenie.

O.J. Telewizja zatem jest zabobonna?

Z.A. Telewizja jest w wielu przypadkach szkodliwa. Zamiast obchodzić jak to kiedyś bywało melancholijnie „Zaduszki” telewizja każe nam zakładać na głowy drążone dynie, w których wycina się jakieś okropne gęby i oczodoły oraz straszyć tymi czaszkami z dyni sąsiada.

O.J. To jest amerykańskie święto Halloween, które przywędrowało do nas z Ameryki

Program z wystawy; "Polesie jakiego już nie ma"

Program z wystawy; „Polesie jakiego już nie ma”

Z.A. A co to mnie obchodzi. Mamy swoje święto, swoje Zaduszki, swoje Dziady. Tak pięknie – zresztą opisane przez mistrza Adama w dramacie narodowym Dziady, który od lat wystawiany jest na polskiej scenie. Mickiewiczowskie Dziady – to właśnie dziady poleskie, dziady zabużańskie, o których opowiadała  Mickiewiczowi jego poleska niania. I jej właśnie obyczajom i zwyczajom poleskiego ludu – zawdzięczamy, tak wielki i mądry dramat narodowy do którego każde pokolenie  dopisuje swoją własną refleksję. A my, co ? Ganiamy się z ciężkimi dyniami na głowach!?

O.J.  Zbyszku wróćmy jeszcze do tematu twoich książek?

Z.A.  Moje książki najlepiej sprzedają się w Krakowie i okolicy. W 17 księgarniach trafiłem na  „Polesia Czar”. Wspomnienia, gawędy i opowieści. A na Podlasiu,  dla którego przecież specjalnie piszę  – ani w jednej księgarni, którą odwiedziłem – nie natrafiłem na  egzemplarz, choć wielu ludzi z Podlasia mnie o tę książkę pyta. Na Podlasie zatem nie jeżdżę jako autor, bo i po co?  Mówię tu żartobliwie, że jestem Zbigniew Adrjański – „literat nadbużański”, ale nie ma mnie w hurtowniach, księgarniach, bibliotekach. Po co mam jeździć jak spotkanie takie przypomina trochę sytuację z piosenki dziadowskiej. „Stał się cud pewnego razu, oj! Przemówił dziad do obrazu, oj! A obraz do niego ani słowa, oj! Taka była ich rozmowa! Oj, joj, joj, joj!” Pociechę za to mam taką, że w dalekim Melbourne w Australii kilku aktorów wystawiło moje opowieści na scenie i cieszą się one znacznym powodzeniem. A inne jeszcze małżeństwo aktorskie w Kanadzie, gdzie jest przecież duża Polonia oraz emigracja ukraińska, białoruska i ruska wystawiło „Batiuszkę co ptakiem latał” – i było na tym spotkaniu sporo śmiechu i łez.

O.J. To wszystko?

Z.A. A to mało jeszcze? Dodam zatem, że życie „literata nadbużańskiego”, nie jest takie złe jakby się wydawało. Z Brześcia nad Bugiem otrzymałem miłe zaproszenie, na wieczór autorski i wizytę, do której się powoli przygotowuję . Zaprasza mnie Brzeski Kurier i sympatyczny redaktor naczelny tego czasopisma pan Mikołaj Aleksandrow. Ma być prasa brzeska, wielu dziennikarzy i literatów,przedstawicieli Konsulatu Generalnego RP, Polonii oraz mieszkańców Brześcia”

O.J.  Boisz się?

Z.A.  Rozumiem, że to pytanie ze „Strasznego Dworu” , aria Skołuby?

O.J.  Zażyj tabaki…

Z.A.  Boję się wspomnień. Zmiany obrazów i miejsc z mego dzieciństwa. Pójdę pewnie na grób mego dziadka Antoniego, który zmarł w Brześciu nad Bugiem. A właściwie utopił się w Bugu w jakiejś przerębli wracając późno w nocy do domu, po zakończeniu budowy młyna wodnego, w majątku pana Łakowicza. Pewnie uronię łzę na grobie dziadka i powiem: Wybacz dziadku. Nie byłem tu siedemdziesiąt kilka lat…

O.J.  Teraz ja się pewnie rozpłaczę, jak nie zakończymy tej opowieści. Dziękuję za rozmowę Zbyszku. Ze Zbigniewem Adrjańskim, „literatem nadbużańskim rozmawiała”: Jadwiga Ślawska – Szalewicz – autorka blogu: Okiem Jadwigi.

Rozmowa z Zbigniewem Adrjańskim o Polesiu, o jego ojcu Stanisławie Adrjańskim oraz o tym jak mój rozmówca został „ekspertem od dróg wodnych” 

Okiem Jadwigi

Polesia Czar Wspomnienia, Gawędy, Opowieści

Polesia Czar
Wspomnienia, Gawędy, Opowieści

Wspomnienia, gawędy, opowieści z Polesia wydane w książce pt. „Polesia czar”, z piękną ilustracją twego ojca na okładce (dworek szlachecki na Polesiu, gdzieś w mohylewskiej guberni) budzi duże zaciekawienie?

Zbigniew Adrjański

Książkę wydało wydawnictwo „Marpress”, z Gdańska bardzo zasłużone dla Gdańska i kultury kresowej. Bo w Gdańsku, Sopocie na Wybrzeżu mnóstwo jest kresowiaków. Wiem to zresztą od dawna. Moja rodzina przyjechała tu jeszcze w maju 1945. Toteż moja książka cieszy się na Wybrzeżu znacznym zainteresowaniem. Mam też osobiste wypowiedzi na jej temat od różnych znajomych.

O.J.  A co ludzie mówią o Twojej książce?

Z.A. Mówią, że jest nostalgiczna. Opisuje lata mego dzieciństwa, na Polesiu, którego już nie ma. Moich biskich i kochanych. Dom babci, W którym się wychowałem. Słowem lata „sielskie i anielskie”, które jednak wcale takie nie były? Bo już wkrótce wybuchnie wojna polsko – niemiecka, która strasznie wygląda w Brześciu nad Bugiem, obok „Twierdzy”. I zaraz potem napaść sowiecka na Kresy 17 września 1939.

O.J. Czy ty to wszystko opisujesz?

Z.A. Nie, chyba nie opisuję, bo programowo nie jest to książka martyrologiczna. Jest wiele książek z okresu wojny, okupacji sowieckiej i niemieckiej, na Kresach. Strasznych wydarzeń, jakie tam przeżyła ludność polska. Opisuję jednak inny okres, wcześniejsze lata. Jeśli tam są jakieś moje okupacyjne wspomnienia – to, dlatego, że nie sposób się od nich uwolnić. Na spotkaniach autorskich, mam za to okazję do wielu poważnych rozmów na ten temat. A nawet dyskusji. Pyta głównie młodzież. Starsi odpowiadają. Ja też słucham. Czasem tylko kieruję dyskusją na te

Stanisław Adrjański

Stanisław Adrjański

bolesne tematy. Chociaż jak powiadam: moja książka to gawędy kresowe, w stylu pana – wańkowiczowskim, choć są inne zawistne porównania krytyków i recenzentów.

O.J.  Powiedz, o czym rozmawiają kresowiacy? Jaka siła tajemna, was łączy?

Z.A. Uśmiechamy się przede wszystkim do wspomnień. Każdy do swoich. Ale do moich wspomnień też się ludzie uśmiechają. Łączą nas wspólne obrazy, pejzaże, język kresowy, który czasem naśladuję. A raczej sposób mówienia, albo intonacja tylko! Jeżeli ktoś myśli, że wieczór kresowy- to zgromadzenie „rewizjonistów” czy „rewanżystów” z, pośród których ktoś zaraz wstanie i ryknie do zebranych, „Mości Panowie! Na Kowno!” to się grubo myli Panuje nastrój łagodnej melancholii.

O.J. Nikt z was nie chce odbierać Łukaszence, czy Litwinom swoich włości?

Z.A. Ja myślę, że wśród moich Czytelników – mnóstwo jest takich, którzy nawet swoich „papierów nadbużańskich” do tej pory nie odebrali? Kresowiacy to na ogół, po tej i tamtej stronie Bugu -to ludzie biedni, starzy, często kobiety i wdowy, mało zresztą zaradne starsze panie. Nie stać ich na drogie wycieczki na Kresy, do miejsc swego urodzenia. Na bywanie w drogich kawiarniach i restauracjach kresowych, które wyrastają jak „grzyby po deszczu”, ale tylko z nazwy są kresowe. byłem zresztą niedawno w takiej „karczmie kresowej”, która chciwa jest na pieniądze. Kresowa z nazwy

Stanisław Adrjański z motorniczym płyną na inspekcję dróg wodnych

Stanisław Adrjański z motorniczym płyną na inspekcję dróg wodnych

mało zachęcająca do kolejnych odwiedzin i autora i moich czytelników, którzy tam byli ze mną, zaproszeni na takie kresowe spotkanie – oskubano nas tego wieczoru strasznie, z „wszelkiej waluty”.

O.J. Nie trzeba było się zgadzać?

Z.A. Ale jak odmówić takiemu zaproszeniu, kiedy jeszcze wcześniej zgromadzono tam moich czytelników? A nawet wysłano do podpisu moje książki. Jest zresztą w kraju duża tęsknota do takich spotkań, zgromadzeń kresowych, do miejsc gdzie gromadzą się kresowiacy. Dziwne, że nikt tego nie zauważył Gdybym był młodszy, założyłbym dużą partię kresową, został posłem, albo senatorem. A tak można tylko pomarzyć.  W Polsce, nie ma zresztą popularnej gazety kresowej czy wydawnictwa, które żyć może sobie spokojnie, ze wznowień przedwojennych książek kresowych pisarzy. Nie ma oczywiście Muzeum Kresowego. Nie ma Instytutu Polskich Kresów Wschodnich, na którymś z uniwersytetów. A to już poważne niedopatrzenie. Czy też, po prostu strach przed tym, co o nas powiedzą sąsiedzi, na wschodzie.

O.J. A co powiedzą, rzeczywiście, nasi sąsiedzi, z drugiej strony Bugu.

Z.A. Pewnie powiedzą, że „polskim panom” zachciewa się: „Polski od morza do morza”. Dlatego boimy się tworzenia takich instytucji. Boimy się dokumentacji na ten temat i wiedzy o tym:, co właśnie Polska wniosła do kultury i nauki dawnych Kresów wschodnich. Tam gdzie obecnie

Zbigniew Adrjański prowadzi wieczór autorski p.t. Polesie którego już nie ma – w towarzystwie : Adrianny Godlewskiej Młynarskiej

Zbigniew Adrjański prowadzi wieczór autorski p.t. Polesie którego już nie ma – w towarzystwie : Adrianny Godlewskiej Młynarskiej

są inne państwa, narody (po przesiedleniach) czy uniwersytety. A coś przecież z naszego wkładu w kulturę tych regionów zostało.

O.J.  Na twoich imprezach autorskich pojawiła się też wystawa fotograczna pt. „Polesie, którego już nie ma”, ze zbiorów ojca twojego Stanisława Adrjańskiego. Inspektora dróg wodnych na dawnym Polesiu. W Muzeum Niepodległości, w Warszawie gdzie tę wystawę prezentowałeś, wzbudziła ona ogromne zainteresowanie.

Z.A. Przypadkowo odnalazłem ten album w dokumentach po śp. moim zmarłym w roku 1969 ojcu, Stanisławie Adrjańskim i powiększone z tego albumu zdjęcia, znalazły się na tej wystawie, pod osobistym zresztą patronatem marszałka Struzika, który ostatnio tak jak wiele osób i marszałków z innych województw deliberuje nad tym jak przywrócić żeglugę na Wiśle? A może nawet udrożnić Wisłę tak, żeby powstała magistrala Wielka wodna: Gdańsk – Morze Czarne. A nawet droga wodna przez kanał bydgoski, inna jeszcze magistrala łącząca: Berlin z Elblągiem, Królewcem czy Kłajpedą. Pisze o tym obszernie „Dziennik Bałtycki” i prasa pomorska. Chociaż debata na ten temat jakby ucichła, po wydarzeniach na Ukrainie. Ale od tego czasu, gdy wystawa „Polesie, którego już nie ma” pokazana została w Muzeum Niepodległości (dopytują się o nią również inne muzea tym tematem zainteresowane!) uchodzę za „eksperta w dziedzinie dróg wodnych”. Sytuacja dojrzała. Zakończyliśmy właściwie pierwszy etap budowy autostrad w Polsce. Ale już widać, że na tym się nie skończy. Od

Publiczność, w Muzeum Niepodległości oklaskuje autora

Publiczność, w Muzeum Niepodległości oklaskuje autora

pierwszego dnia włączenia ich do ruchu, jeżdżące tiry, niszczą nowe asfalty i obwodnice. Drogi nadal są zatkane. Przejazdy graniczne zatkane lub co rusz zatykane. Ilość tirów i ciężarówek przewożących wielkie gabaryty, będzie narastać. Wszystko to: rudę żelazną, węgiel, wielkie kłody drzewa, maszyny rolnicze, nowe samochody ładowane na przyczepy – można spławiać wodą. Rozładować drogie autostrady. Udrożnić Wisłę. To samo zresztą dotyczy zboża, kartofli, buraków, koni i, bydła wożonego w dalekie trasy, na tirach. Czy to jest humanitarne? Setki zwierząt przebiega codziennie przez drogi i autostrady. Ginie w wypadkach. Ekolodzy mówią, że pogłębiarki i kopanie wałów nad Wisłą zagraża lęgom ptasim albo żerowiskom bobrów.

O.J. Jesteś za regulacją Wisły?

Z.A. Jestem za regulacją Wisły oraz innych rzek w Polsce, które płyną niewykorzystane ku morzu, brudne, zatrute i zaniedbane. Jestem za umiarkowaną regulacją rzek i budową kanałów, które dadzą ludziom zatrudnienie, pozwolą na budowę małych elektrowni wodnych, budowę zbiorników wodnych, które zapobiegną powodziom. To wszystko kosztuje znacznie mniej niż obecna budowa dróg, autostrad, czy nowych szybkich linii kolei żelaznych. Nie dajmy się zwariować tym, którzy twierdzą, że przewozy tirami czy pociągami są tańsze? Nie mówiąc już o tym, że w Polsce ginie ok. 3,5 tys. ludzi rocznie w wypadkach drogowych. Odszkodowania z ubezpieczenia na życie, ubezpieczenia od powodzi – wynoszą dziesiątki miliardów złotych w Polsce. Wielki skarb narodowy, jakim są drogi wodne niezwykle zresztą usytuowane w Europie, jakby specjalnie stworzone do przewozów – dla całego europejskiego kontynentu. Są niewykorzystane. Zablokowane do przewozów również dla innych krajów. Wynajmujmy może nasze drogi wodne innym, którzy to bogactwo wód bezustannie płynących do morza – potrafią wykorzystać. Chociaż to trochę jednak szkoda.

O.J.  Zbyszku, dziękuję za rozmowę.

 

W.G.: Czy pamięta Pan likwidację getta w Brześciu? 

Z.A.: Likwidacja getta w Brześciu była straszliwym przeżyciem dla małego chłopca, jakim wówczas byłem. Przez kilka dni na obszarze getta trwał przeraźliwy, nieludzki krzyk. Niemcy i ukraińska policja pędzą tysiące Żydów na wysypisko za miastem. Tam słychać salwy i terkot karabinów maszynowych. Ludzie mówią, że ziemia drży od zwłok, które jeszcze poruszają się w tym miejscu. Na opustoszałe domy i ulice rzuca się białoruskie i ukraińskie chłopstwo, wyspecjalizowane zresztą w takich rabunkach. Wyrywają sobie kołdry, pierzyny, meble. Są specjaliści, którzy jeżdżą od miasta do miasta w oczekiwaniu na likwidacje miejscowego getta. Niech nikt mi nie mówi, że tylko chłop polski zachowywał się w czasie holocaustu wyjątkowo okrutnie, bo tak samo zachowywał się chłop białoruski, ukraiński i ruski. Z tym, że wcześniej ten sam chłop wychodził na rzeź polskich panów, podpalał dwory, zabijał rannych żołnierzy KOP-u cofających się przed bolszewikami, rabował zwłoki. Później zresztą też rabował i mordował innych, gdy tylko nadarzyła się okazja. Nie ma co tu nadużywać słów: antysemityzm czy nienawiść do Żydów. To była po prostu zwierzęca chęć mordowania, nasycania się zbrodnią i bogacenia przy okazji. Są na Polesiu wsie, które tak właśnie się bogaciły. Są na Polesiu, Ukrainie i Białorusi wsie, które wychodziły nocą na żer, gdy w pobliżu zdarzyła się jakaś bitwa, katastrofa, nieszczęście, likwidacja getta, powstanie… I w Polsce są takie wsie. Rzecz jasna, żadne to usprawiedliwienie dla zbrodni.            

 W.G.: Dlaczego Pan o tym nie pisze? 

Z.A.: Moje wspomnienia z Polesia są na inny temat. To samo dotyczy „Batiuszki, co ptakiem latał”. Okres mojego dzieciństwa na Polesiu nie był taki „sielski-anielski”. To prawda, ale nie chciałem czy nie mogłem o tym pisać. „Okrutnej” literatury o Polesiu czy w ogóle Kresach Wschodnich nie brakuje. Bardzo dużo jest pamiętników, relacji, wspomnień na temat wojny i stosunków narodowościowych na tym obszarze: polsko-sowieckich, polsko-ukraińskich czy białoruskich, polsko-żydowskich. Mamy sobie wiele do powiedzenia z wszystkich stron, ale ja tu opisuję chyba swego rodzaju „Arkadię” – Polesie, którego już nie ma. Na temat martyrologii Polaków na Kresach Wschodnich napisano w różnych książkach wiele. A przecież nie do końca. Nadal wiele spraw stanowi temat „tabu”. Brak jest dobrej monografii okresu 1939-1989 na Kresach Wschodnich. Zawsze tu naszym historykom coś przeszkadzało. W czasach PRL-u oraz obecnie dla dobrych stosunków z Ukrainą czy Litwą, bo o Białorusi lepiej nie mówić, gotowi jesteśmy wiele poświęcić. Chociaż tam zbytniej wzajemności nie mamy. Nie mamy zresztą Instytutu Kresowego, którego powstanie stale się zapowiada, ale nic z tego nie wychodzi, nie mamy wydawnictwa kresowego, które jest niezbędne! Nie mamy nawet gazety o tej tematyce! 

W.G.: Uważa Pan, że są tematy i sprawy kresowe, o których się nie mówi? 

Z.A.: Tak uważam! W każdym razie „dla świętego spokoju” z sąsiadami na naszych wschodnich granicach mówi się na ten temat bardzo mało. Historia polskich kresów wschodnich, choćby tych okrojonych w latach 1918-1939 tzw. Linią Curzona, jest bardzo mało znana. Późniejsze wydarzenia z lat 1939-1945: okupacja niemiecka i sowiecka, zsyłki na Syberię, wywózki do Rzeszy, mordy, grabieże, rzezie i okrucieństwa, jakich dopuszczali się wobec Polaków Ukraińcy czy Białorusini, są jeszcze mniej znane. Rzadko kto wie, że my – Kresowianie doświadczyliśmy dodatkowo skutków wojny niemiecko-sowieckiej, która miała miejsce w roku 1942. Nie obyło się bez strat ze strony ludności polskiej w wielu miastach i miasteczkach kresowych, bombardowań, ostrzałów artyleryjskich itd. Do tego dzieje konspiracji wschodniej, działalność Armii Krajowej, działalność konspiracyjna harcerstwa polskiego czy innych organizacji niepodległościowych jest też mało znana. Polacy na Kresach byli szczególnie osaczeni czy osamotnieni wśród otaczającej ich ludności ruskiej, białoruskiej litewskiej i ukraińskiej. Polacy niewiele mogli zrobić wobec mordowania ludności żydowskiej. Zaraz po wejściu Niemców na Kresy Wschodnie, w roku 1942, Polacy starali się pomagać Żydom, w czym przeszkadzały donosy wrogo do Polaków nastawionych innych mniejszości narodowych. Można mówić o szczególnie traumatycznych doświadczeniach, jakie były udziałem wszystkich Polaków: młodych i starych, kobiet i dzieci na Kresach Wschodnich. Ale honory i splendory z racji okupacyjnych przeżyć nie zawsze rozdzielane są sprawiedliwie. Nie mówię już o tym, że nie rekompensują tego wszystkiego przesiedlenie Polaków z Kresów Wschodnich na Zachód. Czasem jest to wręcz dodatkowe cierpienie. Moja babcia Stefania zaraz po przyjeździe do, pięknego skąd inąd, Sopotu zmarła! Znałem wielu starych ludzi, którzy zmarli z tęsknoty za swoim domem na Kresach. Starych drzew się nie przesadza.

 W.G.: Osadnicy z Kresów, w tym z Polesia, to chyba temat specjalny? 

Z.A.: Rzeczywiście! To temat wielki! Są sympatyczne obserwacje obyczajowe, choćby w filmie „Sami swoi” A. Mularczyka, ale właściwie brak poważnych wiadomości na temat, jak to wszystko wyglądało? I jak wygląda życie dawnych Zabużan obecnie, po tych wszystkich traumatycznych doświadczeniach. 

W.G.: Dziękuję, Panu, za rozmowę.

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.